niedziela, 10 lipca 2016

Nie ma tego złego,co by na dobre nie wyszło-czyli przygody z koleją.....

Dziś wstajemy bardzo wcześnie.O 5:52 mamy pociąg do Görlitz.Kanapki,picie,kawa,pakowanie plecaków,sprawdzanie trasy i ewentualnych jej wariantów,zabiera nam sporo czasu,więc nie zdążamy zjeść śniadania-no cóż i tak też bywa...Mamy sporo kanapek więc nie powinniśmy być głodni.Kiedy jesteśmy gotowi,idziemy na stację kolejową,kupujemy bilety ZVON,dla nas i dla Dawida-mojego Bratanka,który dziś będzie z nami wędrował.Idziemy na nowy peron-stacja w Jeleniej Górze nabiera blasku :),wsiadamy do szynobusu,zajmujemy wygodne miejsca-można przebierać,bo o tej godzinie,szynobus jest praktycznie pusty.
Radek wchodzi w jasność.....

Aż miło :)

Nasz szynobus :)

















Rozmawiamy o naszej dzisiejszej wycieczce,zastanawiamy się ile nam się uda zobaczyć i przejść-wszystko będzie zależało od kondykcji Dawida-a tymczasem,jest już 10 minut spóźnienia.Siedzimy w szynobusie i czekamy....Nikt nic nam nie mówi,a opóźnienie wzrasta i wzrasta....Z 10 minut zrobiło się już 18.Zastanawiamy się co jest przyczyną takiego opóźnienia-może Konduktor zaspał-bo nigdzie Go nie widać?-może coś się stało na torach??-pytań jest coraz więcej,a odpowiedzi żadnej.I nagle wychodzi do nas Pan Maszynista,przechodzi przez cały skład i mówi coś takiego: "To nie jest wina Kolei Dolnośląskich.Mamy nowe skomunikowania i opóźnienie może być około 20 minutowe."-i tyle!!!Czyli dalej nic nie wiemy.Siedzimy i czekamy.Dawno minęło 20 minut opóźnienia,a my wciąż nie wyjechaliśmy z Jeleniej Góry....W końcu,dostrzegamy przez okno w pociągu,jak na staję wchodzi dość szybkim tempem Konduktor.Maszynista naszego szynobusu powitał Go krótkim klaksonem.Domyślamy się,że to nasz Konduktor.I jak się okazuje,po chwili ten Pan wsiada do naszego pociągu i od razu ruszamy-jest 06:20.Prawie pół godziny spóźnienia!!!Nic to!!!Najważniejsze,że jedziemy!!!Dzięki temu spóźnieniu,w Görlitz nie będziemy musieli czekać na przesiadkę-tak sobie to tłumaczymy.Nie ma tego złego,co by na dobre nie wyszło!!!Kiedy zbliża się godzina planowego przyjazdu pociągu do Lubania,dzwonię do Agnieszki-mojej Bratowej i uspokajam Ją,że będziemy trochę później,żeby spokojnie czekali,bo my już jedziemy.
W Lubaniu wsiada mój Bratanek i w trójkę jedziemy dalej.Podróż mija nam bezproblemowo do Zgorzelca.A w Zgorzelcu,nagle okazuje się,że nie możemy jechać dalej.Pan Konduktor przechodzi przez cały skład i wszystkich pasażerów informuje,że może zdażyć taka sytuacja,że dalej pojedziemy taksówką na koszt KD."Szczęki" nam opadły.Coraz mniej mamy czasu i za chwilę okaże się,że będziemy musieli całkowicie zmienic plany.Zaczepiam Pana Konduktora i pytam jak On sobie to wyobraża???Przejazd taksówką???Przecież nie będziemy mieli żadnych szans żeby zdążyć na kolejny pociąg!!!Poza tym mamy kupione bilety,które umożliwiają nam podróż po Niemczech,ale nie podlegają zwrotowi,więc zależy nam by jechać dalej.W odpowiedzi usłyszałam,że zrobią wszystko byśmy zdążyli.Poza tym,proszę Go jeszcze o wytłumaczenie nam tego opóźnienia,bo jak do tej pory,to nikt nam tego nie wyjaśnił.I cóż???Okazuje się,że Ten,który miał dzisiaj jechać,zachorował i dopiero rano dał znać,że nie pojedzie,więc ściągnęli Jego.I wszystko się wyjaśniło.Pytam jeszcze,dlaczego w takim razie nas okłamano?Wzruszył tylko rękoma z bezradności,,,Czekamy więc cierpliwie dalej.Po jakiejś chwili,znów wychodzi Pan Konduktor i informuje wszystkich pasażerów,że jednak pojedziemy pociągiem,ale musimy zaczekać na "Pilota",który niestety utknął w Węglińcu,z powodu agresywnego pasażera i przez to,tamten pociąg ma również opóźnienie.
Totalny rozgadiasz.....
My czekamy w szynobusie,a na peronie pasażerowie chcący jechać do Jeleniej Góry.....Podróż Koleją Dolnośląską,to niezapomniane wrażenia i przygoda.....
Kiedy w końcu przyjeżdża spóźniony pociąg z Węglińca,do naszego wsiada Pilot i od razu ruszamy.Na staji w Görlitz jesteśmy pięć minut przed odjazdem pociągu do Zittau.Przechodzimy szybko z peronu,na peron,wsiadamy do pociągu,który już przyjechał,rozsiadamy się wygodnie i radujemy się,że mimo takich pertubacji,jednak się udało.Jedziemy dalej.
Podróż do Zittau mija nam sprawnie,szybko i bezproblemowo.Wysiadamy na stacji,przechodzimy przez nią i kierujemy się na dworzec kolejki wąskotorowej.Pociąg już stoi.Wsiadamy do wagonika widokowego i ruszamy.
Linia o nazwie Zittau-Oybin-Jonsdorfer Eisenbahngesellschaft istnieje od 1890 r.Przetrwała obie wojny i czasy NRD,chociaż pod koniec ubiegłego wieku dwukrotnie groziło jej zamkniecie i demontaż.Powody były dwa.Pierwszy,jak najbardziej oczywisty-finanse i coraz mniejsza rentowność przewozów.Drugim były plany rozpoczęcia eksploatacji złóż węgla brunatnego w okolicach miejscowości Olbersdorf.Na szczęście pomysł zarzucono,a piękne dziury po kopalniach odkrywkowych pozostały tylko po naszej stronie granicy.
12-to kilometrowy odcinek,zabytkowa kolej pokonuje w czasie około 40-45 minut z zawrotną wręcz prędkością około 25 km/h.Dokładnie tak jak przeszło 100 lat temu.I podobnie jak wtedy-obowiązuje bezwzględny zakaz zrywania kwiatów w czasie jazdy!
Obecnie na 3 trasach kursują 3 składy.Jeden spalinowy złożony z 2 wagonów,drugi z parowozem i 3 wagonami  oraz najdłuższy złożony z parowozu i kilku wagonów,w tym jeden barowy.Kierunki: Zittau-Kurort Oybin,Zittau-Kurort Jonsdorf oraz Kurort Oybin-Kurort Jonsdorf.Stacją węzłową jest Bertsdorf.Trasa z Zittau prowadzi najpierw wokół południowej części miasta,potem przez tereny wiejskie,aby w końcu wejść w lasy Gór Żytawskich.Uroku podróży dodaje,buchająca z lokomotywy para,kłęby czarnego dymu oraz sygnały dźwiękowe,czyli dzwoniący dzwonek.Umieszczony na parowozie dzwonek,oznajmia wszystkim dookoła zbliżający się pociąg.Ciuchcia podczas jednego kursu na trasie Zittau-Kurort Oybin i z powrotem spala aż 500 kg węgla!
























Siedząc w wagonie widokowym,mamy okazję cały czas podziwiać widoki.Wdychamy dym z parowozu,a na łukach torów,oglądamy piękno jadącego pociągu.Moi dwaj Panowie siedzą na drewnianych ławkach i ani razu,żaden z Nich nie wstał,aby zerknąć na ciuchcię.....Radka rozumiem,tyle razy już nią jechał...,ale Dawid?-jedzie dziś pierwszy raz i kompletnie nie zrobiła na Nim wrażenia....Jestem zaskoczona i lekko rozczarowana.Powinnam wziąć poprawkę na odczucia młodych....Dawid,to już prawie dorosły facet,a nie dziecko,którym kiedyś się opiekowałam....Mam cichutką nadzieję,że później będzie już tylko lepiej,nie rozczarujemy Go zbytnio i następnym razem znów z nami pojedzie...










I tak dojeżdżamy do Oybin.Wysiadamy i ruszamy na szlak.Chcemy pokazać Dawidowi piaskowcowe grzyby.Mijamy ostatnie zabudowania Oybin i wchodzimy na leśny dukt.Przechodzimy obok wysokich formacji skalnych,o fantazyjnych kształtach.Oglądamy je i powoli docieramy do skalnych grzybów.Czerwony kolor wskazuje na dużą zawartość żelaza,a kształt to miliony lat wietrzenia piaskowca.Niemiecka nazwa to Kelchstein-czyli kielich.Wyglądem właśnie przypominają kielichy,ale dla mnie zawsze będą skalnymi,czerwonymi grzybami.Pamiętam kiedy pierszy raz je ujrzałam,stanęłam jak wryta z rodziawioną buzią,z zachwytem i niedowierzaniem w oczach....Nie mogłam się napatrzeć na piękno,które niespodzinie "stanęło" na naszej drodze.Dziś stajemy przy nich nie mniej zauroczeni ich pięknem.Podziwiamy,robimy zdjęcia i wędrujemy dalej.Przed nami Kammloch i miejsce odpoczynkowe po niemieckiej stronie.




































Docieramy tam idąc skrajem szosy.Rozsiadamy się wygodnie na ławkach,posilamy się,pijemy i odpoczywamy chwilę.Po nabraniu sił,wędrujemy leśną drogą ku naszemu celowi.Już jest upalnie,więc cieszy nas cień drzew na leśnym dukcie.Wędrowanie umilamy sobie rozmową i robieniem zdjęć.Pytam Radka,czy jeśli będą motyle i inne robalki,to czy będę mogła choć na chwilę się zatracić???I cóż słyszę w odpowiedzi???Nie!!!Nie mamy aż tyle czasu,więc muszę się zdyscyplinować....No trudno,będzie ciężko,ale jakoś dam radę...
























I tak docieramy do krzyżówki szlaków.Tu skręcamy w prawo,na wydeptaną ścieżkę,pnącą się dość ostro w górę.Zaczynamy odczuwać dość dotkliwie gorąc.Pot leci strużkami po twarzach,ale skoro chce się wejść na szczyt to trzeba to wytrzymać.Pniemy się w górę,coraz wyżej i wyżej.Im jesteśmy wyżej,tym spotykamy więcej ludzi.Dorośli idą wolno,ale dzieci rozgadane maszerują dość szybkim tempem.I w takim towarzystwie docieramy na szczyt.
"Sokol (czes. Sokol, 593 m n.p.m.) – góra w masywie Gór Łużyckich w paśmie Sudetów Zachodnich, w Czechach.
Góra położona jest w zachodniej części Gór Łużyckich na zachód od miejscowości Petrowice czes.Petrovice. Góra to dawna kopuła wulkaniczna, górna część góry zbudowana jest z fonolitu zawierającego kryształy szklistego skalenia, który często rozpada się na duże płyty. Góra o wyrazistym kopulastym kształcie i stromych zboczach. Na płaskim szczycie o małej powierzchni częściowo porośniętym lasem mieszanym znajdują się ruiny średniowiecznego zamku obronnego zbudowanego z kamienna. Szczyt i zbocza góry porośnięte są lasem mieszanym z przewagą buka.
Mikulasz Sokol z Lamberka po 1347 roku nabył odbudowany po pożarze zamek i od jego nazwiska pochodzi nazwa góry.
Z okresu budowy zamku nie zachowały się żadne zapiski. Z układu i architektury wiadomo, że był to zamek obronny, wzniesiony w średniowieczu. W roku 1437 zamek spłonął, a przebudowany później zamek nabył Mikulasz Sokol z Lamberka. Zamek w 1467 roku został zdobyty i zburzony przez żitawskich mieszczan. W późniejszym okresie, zanim całkowicie podupadł, przez pewien czas służył jako kryjówka rycerzy i rozbójników. W roku 1513 był już całkowicie opustoszały i popadał w ruinę.
Na szczyt prowadzi serpentynami ścieżka oraz szlak turystyczny czerwony – Europejski długodystansowy szlak pieszy E3."-Wikipedia.
Stajemy na szczycie,który jest zarośnięty przez wysokie drzewa,widoków więc nie ma stąd żadnych,robimy zdjęcia-Dawid zastrzegł sobie,by Go nie fotografować.Ja jednak Mu kilka zdjęć robię,obiecując przy okazji,że ich nikomu nie pokażę....Po sesji zdjęciowej i obejrzeniu nikłych pozostałości po dawnym zamku,powoli schodzimy w dół.Idziemy jeszcze na punkt widokowy,gdzie panorama na okolicę jest bardzo ograniczona,ale co nieco widać.Po kilku zdjęciach wracamy na leśną ścieżkę i nią schodzimy już do krzyżówki szlaków,ruszając w drogę powrotną do Kammlocha.
















































Idąc do granicy,zastanawiamy się nad dalszą wędrówką.Na Kammlochu,odpoczywamy,piemy,posilamy się i decydujemy,że pójdziemy na Scharfenstein,a tam pomyślimy co dalej.Ruszamy więc w las.Ścieżka początkowo wiedzie nas między drzewami,ale później zaczyna wić się wśród skał.Kamienne schody wiodą nas ku Wielkiej Skalnej Uliczce.Idziemy nią.Co jakiś czas wchodzimy na punkty widokowe,by móc podziwiać nich Oybin z dalszą panoramą.Takich przystanków mamy całkiem sporo,więc czas wędrowania się odpowiednio wydłuża,ale nas to nie martwi,bo mamy go całkiem sporo.Już zdecydowaliśmy-po naradzie z Dawidem-że wejdziemy jeszcze na Töpfer,a stamtąd zejdziemy do stacji Teufelsmühle,skąd odjedziemy kolejką do Zittau.Skoro wszystko zostało zaplanowane,wedrujemy więc ku naszym wyznaczonym celom.


















































































Docieramy najpierw do skalnej formacji Scharfenstein.Tu napotykamy całkiem sporą grupę turystów.Całe szczęście,że większość z Nich już schodzi.My natomiast wchodzimy na szczyt skalny,kamiennymi i metalowymi schodami.Dawid idzie z nami do pewnego momentu.Kiedy widzi,że metalowe schody zaczynają wspinać się bardziej stromo,odpuszcza i zostaje,mówiąc,że na nas zaczeka.My to rozumiemy doskonale,więc nie namawiamy Dawida do wchodzenia.Sami natomiast wchodzimy na szczyt skały.Oczywiście liczę schody i jest ich 115.Stajemy na niewielkiej platwormie widokowej,podziwiamy widoki,robimy zdjęcia,wpisujemy się do pamiątkowego zeszytu i radujemy się,że możemy tu być :) Kiedy już nasycimy oczy i aparaty pięknem,powoli schodzimy na dół,zabierając po drodze Dawida.





































Na Scharfenstein już mieliśmy okazję wchodzić,a relację z tej wycieczki można zobaczyć tu: http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2013/09/urlopu-cz-ii.html
Teraz powoli idziemy dalej.Przed nami Töpfer.Mówię Radkowi,że z tego co pamiętam,to mieliśmy do pokonania schody,tylko,że wtedy nimi schodziliśmy z Góry Töpfer,a dziś będziemy nimi wchodzić.Radek spojrzał na mnie lekko zdziwiony,ale nic nie odpowiedział-czyżby zapomniał???
Najpierw idziemy ścieżką wijącą się między skałami,a po chwili wchodzimy na kamienne schody.A jednak!!!Są schody!!!Liczę je i jest ich 119.Radek z Dawidem są z przodu,ja zasapana i spocona docieram do Nich na płaskim terenie.Do Töpferbaude idziemy już razem.Po drodze podziwiamy różne formy skalne,robimy zdjęcia.Mijamy schrinsko i stajemy na płaskim,skalnym punkcie widokowym.Mamy stąd przepiękną panoramę.Podziwiamy ją,robimy zdjęcia,a posesji decydujemy się jeszcze wejść na Skalną Bramę.Kamiennymi,a później krętymi schodami wchodzimy na skalną platwormę widokową,otoczoną barierkami.Podziwiamy widoki,robimy zdjęcia i schodzimy(schodów jest 50).Na dole kupujemy colę dla Dawida i dwa ciemne piwa dla nas.Siadamy przy zadaszonym stole i rozkoszoujemy się chłodnymi napojami :) Należy nam się :)



























































































































Po wypiciu zimnych płynów i odpoczynku,powoli ruszamy w drogę do stacji.Z Töpfer schodzimy kamiennymi schodami.Dość stromo schodzą w dół-tak wiedzie żółty szlak.Kiedy schody się kończą,zaczynamy wędrować między skalnymi bolkami,cały czas mocno w dół.Nie lada wyzwanie dla mnie.Jakoś jednak,powoli i bez uszcerbku,udaje nam się zejść do leśnej drogi,nią już docieramy do dawnego młyna w Teufelsmühle.Mamy spory zapas czasowy,więc rozsiadamy się wygodnie w wiacie stacyjkowej,posilamy się,pijemy,odpoczywamy i rozmawiamy,a kiedy przyjeżdża ciuchcia,wsiadamy do niej i jedziemy do Zittau.




















Podróż mija nam szybko i bezproblemowo.W Zittau mamy trochę czasu,więc niespiesznie idziemy na peron.Siadamy wygodnie na ławce.Czekamy na przyjazd pociągu.Po chwili Radek mówi,że pociąg ma spóźnienie 30 minut,więc idzie zobaczyć czy czasem nie ma jakiegoś autobusu.I poszedł,a ja z Dawidem dalej siedzimy na ławce.Co jakiś czas spoglądamy na wyświetlacz znadzieją,że czas spóźnienia może ulegnie zmianie.Oj złudna to nadzieja,oj złudna....Radek przyszedł już z powrotem.Niestety nie ma żadnego autobusu :(
Kiedy minął czas opóźnienia,na wyświetlaczu pojawił się tylko zegar.Przez megafon pewnie zapowiedziano (tak się domyślamy),że pociągu nie będzie.....Do tej pory,nigdy nam się nie zdarzyło,by w Niemczech pociąg nie przyjechał...Dziś jest ten pierwszy raz,,,No cóż,my nie mamy wyjścia,musimy czekać na kolejny o 18:01,by nim dostać się do Görlitz,wtedy mamy jeszcze ostatnie połączenie ze Zgorzelca.Czekamy więc,modląc się w duchu,by choć następny pociąg przyjechał.....Co jakiś czas spoglądam na wyświetlacz i uspokajam się,gdy widzę tylko godzinę.Jednak kiedy pojawia się komunikat o opóźnieniu następnego pociągu (na razie tylko 5 minut),powoli zaczynam myśleć o jakimś planie awaryjnym-oj lepiej żeby nie trzeba było go wprowadzać....No cóż,czekamy cierpliwie.










Kiedy przez megafon zostaje ogłoszony wjazd pociągu z Cottbus do Zittau,jesteśmy szczęśliwi,bo mamy możliwość dotarcia do Görlitz.Wsiadamy do niego i jedziemy.Po 30 minutach jazdy,wysiadamy na stacji w Görlitz.Na pociąg do Polski nie ma szans-odjechał o dziwo punktualnie.Nie mamy wyjścia,mimo zmęczenia,trzeba iść do Zgorzelca na dworzec autobusowy.Nie wiemy czy ostatni autobus jadący do Jeleniej Góry,jeszcze kursuje i o której ma odjazd.Idziemy więc dość ostrym tempem ku granicy,a później na dworzec.Kiedy docieramy na miejsce,dostrzegamy autobus z namalowanym jeleniem,więc ulżyło nam,bo mamy czym wrócić do domu.Odnajdujemy rozkład jazdy-jest to trudne zadanie,bo dworzec w Zgorzelcu już nie istnieje,jest tylko plac z zamkniętym,popadającym w ruinę budynkiem dworcowym.Dzwonię do Agnieszki i mówię Jej,że będzie musiała odebrać Dawida z przystanku autobusowego,koło zajezdni.Po krótce opowiadam dlaczego taka zmiana planów.Radek w tym czasie poszedł kupić coś do picia,a kiedy wrócił,zastał mnie i Dawida siedzących na murku w cieniu lipy.Odpoczywamy.Pytam Dawida czy po takim dniu,kiedykolwiek pojedzie jeszcze z nami?W odpowiedzi słyszę:Nigdy więcej nie pojadę....pociągiem.....i wcale nie dziwię się,że mają agresywnych pasażerów....a z Wami pojadę.W pierwszym momencie zatkało mnie,ale potem poczułam ulgę :)
Kiedy autobus podjeżdża,wsiadamy do niego i jedziemy do domu.Dawid wysiada w Lubaniu,koło zajezdni,a my w Jeleniej Górze.W domu jesteśmy przed 22-gą....Papuga na nsz widok,popukała się skrzydełkiem w czółko-żart oczywiście :)
Mimo tylu dziwnych i niespodziewanych sytuacji,dzień był piękny,a wycieczka udana.Pora więc na kolejną.Do zobaczenia niebawem :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)

Danusia,Radek i Dawid :)

Aby obejrzeć filmiki trzeba wejść tu: https://picasaweb.google.com/104452894196676741932/6306361256749911105?authkey=Gv1sRgCOjroLaJ5c-QPw#6306371343468726690

i tu:https://picasaweb.google.com/104452894196676741932/6306361256749911105?authkey=Gv1sRgCOjroLaJ5c-QPw#6306383858350430514








2 komentarze:

  1. Danusiu. Powtórzę jeszcze raz - nie mogę nadziwić się Waszej determinacji w kolejnych wędrówkach. Wasza kondycja jest godna medalu olimpijskiego. Wiadomo młodość to jest młodość. Po takich przygodach. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń