poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Miś Wojtek :)

"Jedziemy na wycieczkę,bierzemy misia w teczkę "..:)
Dzisiaj przypada Święto Wniebowzięcia Maryi Panny i Matki Boskiej Zielnej oraz Święto Wojska Polskiego. Dzień ten od 1992 roku (ustawą Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 30 lipca 1992 r.) jest dniem wolnym od pracy.Święto kościelne i państwowe-mamy dzień wolny,więc postanawiamy pojechać w górki,więc teczkę zastępuje plecak a miś nie taki zwykły :). Ale o tym później...
Rano idziemy na dworzec PKP ciekawi,czy mimo święta busy będą jeździły,wiadomo jak to bywa z prywatnymi przewoźnikami. Gdy idziemy na przystanek bus nas mija,będzie dobrze :).To idealny dla nas transport do Kowar,gdzie przesiadamy się na autobus do Pecu pod Sněžkou.O 8.22 punktualnie odjeżdżamy,gorzej jest w Kowarach,pan,który jedzie na jagody na Okraj zabawia nas rozmową,opowiada nam swoje CV,gdzie pracował i jak sobie radził. Dziwne,ale jego obecność dodaje nam pewności,że bus przyjedzie,choć już 15 po dziewiątej. Przyjeżdża,wsiadamy,ale dziś musimy jechać na stojąco,spora frekwencja,co nas raczej nie dziwi.










Na miejscu decydujemy jak dziś wrócimy do Polski. Ustalamy,że dojdziemy do Boudy w Obřím Dole i odbijemy w bok do Richtrowych Boud. Temperatura idealna do marszu,co mnie cieszy,ale nieco martwi Danusię-motylki nie kwapią się do latania :) .
Obok lanovki pada propozycja-po naszym ostatnim tu pobycie pewna osoba bardzo interesowała się,jak smakuje witaminowa bomba - lody z rokitnika :). Trzeba się było przyznać i posypać głowę popiołem,że nie próbowaliśmy,robiliśmy tylko zdjęcia. Dziś mieliśmy to naprawić,niestety musiały być bardzo dobre,bo nam je zdjedli i brakło....rakytníkové zmrzliny-není :(
Witaminy na pewno pomogły by nam w marszu,ale skoro poprzednio poradziliśmy sobie bez nich,to damy radę i tym razem.





























































Droga do Boudy w Obřím Dole-mam taką teorię-z powodu braku motylków minęła nam bardzo szybko. Na miejscu czekała na nas miła niespodzianka,lane pivo  Trautenberk 13° polotmavé i to w rozsądnej cenie. To,co zyskaliśmy czasowo dzięki absencji Danusiowych modeli zdjęciowych,straciliśmy na degustacji i zdjęciach bursztynowej ambrozji :).Można by rzec,że to było "śniadanie mistrzów".Siedząc pod Obřím židlem,czyli olbrzymim krzesłem dostrzegliśmy kolejny ciekawy obiekt,domek ze słomy z drzwiami zamkniętymi na klucz:).
No cóż wartości podane w Czechach na butelkach,to nie ilość procentów,ale stopnie Plato,określające ilość ekstraktu,a przez to pijalność. Czyli im mniejsza wartość,tym lżejsze piwo i mniej zalegające w żołądku. Powinniśmy przed marszem wybrać 10 albo nawet 9 bo takie też warzy Trautenberk. A tak cierp ciało,skoro tak się chciało :).
Nieco ociężali ruszamy dalej.
Chwilę później skręcamy żółtym szlakiem w bok. Przechodzimy mostkiem nad Úpou i już widzę jak Danusi uśmiechają się oczy,na horyzoncie pojawia się łąka pełna wełnianeczki .Będzie obowiązkowa sesja zdjęciowa ;).
















































































































































Po sesji ruszamy dalej,zaczynamy się wspinać.Trudy wspinaczki rekompensują znajdowane po drodze grzybki a wisienką na torcie jest krajobraz i widoczki w  Modrém Dole do którego docieramy.Malownicze boudy otoczone górami i łąki pełne ziela namawiają by legnąć i odpocząć. Inni zresztą się skusili-przy jednej z boud ćwiczą Tai - Chi.







































































Opuszczając malowniczą okolicę dostrzegamy niestety,że grupa rusza za nami. Cisza na szlaku się skończyła,będzie nam teraz towarzyszyć wrzawa i zgiełk. Wszyscy idziemy w tym samym kierunku do Richtrowych Boud. Co jakiś czas pojawiają się grzybki,zbieramy je a nasz zbiór się powiększa.Przy okazji próbujemy tak sterować tempem marszu,by jednak odłączyć się od hałaśliwego towarzystwa i o dziwo nam się to udaje.









































I tak dochodzimy do Richtrovych Boud,nadrabiamy zaległości-kupujemy dla Danusi vizytkę-ja już tutaj byłem-stemplujemy dzienniczki,robimy kilka zdjęć i ruszamy dalej.

Pierwszymi mieszkańcami Richtrovych boud byli górnicy i drwale.którzy przybyli w pierwszej połowie 16 wieku w poszukiwaniu minerałów i drewna górniczego wykorzystywanego w kopalni srebra w Kutné Hoře.Po wycięciu olbrzymiego obszaru,część drwali zostało,wybudowali domy i tak zaczęło się gospodarowanie tym terenie.
Pojawienie się Richtrových boud można datować na 17 wiek. Początkowo były to letnie boudy.Wykorzystywano je podczas krótkiego lata,kiedy mieszkańcy wypasali bydło na górskich łąkach,natomiast,zebrane siano,przechowywano w nich,a zimą karmiono zwierzęta.Domy były proste-jeden pokój, spiżarnia i pomieszczenie kuchenne.Znaczna część budynku i tworzyła stodoły,które mogły pomieścić całe siano.
Richtrova chata została wybudowana w 1830 roku przez Stephana Bönsch z Velka Upa.Wnuk założyciela boudy Wilhelm Bönsch,wykorzystał popyt na turystykę i postanowił przystosować boude do celów noclegowych.
Pod koniec XIX wieku Richtrovka,już nie służy jedynie do hodowli bydła.Przyjmuje studentów z akademików i staje się całorocznym obiektem turystycznym.Zimą krółują sporty narciarskie,a latem piesza turytyka.
Tuż przed I wojną światową,w dużym budynku udostępniono 50 łóżek w osiemnastu pokojach.Spółka akcyjna Bönschové Brothers,została przejęta przez Luční boudu,jednak w burzliwym roku 1938,boudy zostają spalone.Jednak w czasie wojny, zostają odnowione.
Po II wojnie światowej wszystko zostało skonfiskowane,majątek przeszedł na użytek krajowego administratora Jana Dubna.W 1946 roku Richtrovou boude przejmuje Akademia Biznesu doktora Benesza w Pradze, a od 1950 roku właścicielem budynku jest Ministerstwo Edukacji,Nauki i Sztuki. W latach 1950-1952, cała bouda została ponownie odbudowana. Od 1952 roku, Richtova bouda przeszła kilka rekonstrukcji i renowacji.Ostatni remont budynku został zakończony w 2008 roku i oddany do użytku. W 2011 roku, w celu optymalizacji organizacji rządowych,budynek oddano Ministerstwu Szkolnictwa,Młodzieży i Sportu.
























Ruszamy dalej.Przed nami najtrudniejszy dzisiaj odcinek,podejście do Výrovki.Najgorsze ze względu na największe przewyższenie,a do tego pokonywane asfaltową drogą. Ale i tu matka natura jest dla nas łaskawa,znowu pojawiają się grzybki i motyle,które pozwalają nam chwilami zapomnieć o trudach podejścia.Po cichu liczę,że jak kiedyś znów znajdę tutaj rydze,dziś niestety albo nie wyrosły,albo ktoś był szybszy :(....














































Przy Výrovce zaczynają pojawiać się chmury,robi się zimno a na dokładkę znów asfaltowe przejście między tym schroniskiem a Luční boudou.To przejście też nie należy do ulubionych. Nie ma takiego upału jak to ostatnio bywało, więc i tym razem droga mija nam jakoś łatwo.






















































































































 Decydujemy,że koło Luční bouda zrobimy sobie popas. Czas w końcu uzupełnić stracone kalorie :).
Wcześniej jednak nie jesteśmy w stanie się oprzeć widokom obok kapliczki poświęconej ofiarom gór. Po obowiązkowej sesji zdjęciowej schodzimy do schroniska i robimy sobie odpoczynek. Kusi mnie,by zajść do restauracji i spróbować warzonego tu od niedawna piwa IPA,ale dziś zaplanowaliśmy jeszcze spacer szlakiem przy Samotni obok stawków,więc to smaczne pewnie piwko musi jeszcze poczekać na degustację....
Po posileniu się i odpoczynku,pora ruszać dalej :).Ostatnio idąc tą trasą zdziwieni patrzyliśmy jak w przeciwną stronę zmierzają ludzi pozapinani pod szyję patrzący na nas porozbieranych jak na kosmitów.Dziś jest odwrotnie,to my idziemy poubierani a pod górę wspinają się turyści ubrani na letniaka.Czeka ich szok temperaturowy. ...
Na polskich szlakach robi się bardzo tłoczno/I obok Strzechy Akademickiej i przy Samotni tłumy.....


























































Mijamy oba schroniska-tłum jest okropny i odstraszający....
Gdy skręcamy w bok przy Małym Stawie robi się zdecydowanie puściej. Podziwiając widoki,dochodzimy bez przeszkód do Świątyni Vang a potem do Karpacza Górnego.Na przystanku jesteśmy ciut przed czasem.Przypominamy sobie o butelce piwa "Miś Wojtek",która przeszła z nami cały szlak,więc przyszła pora by w końcu bliżej się z nią zapoznać.Dziś Święto Wojska Polskiego- Miś Wojtek był żołnierzema-a my mamy ze sobą patriotyczny akcent,więc trzeba uczić to odpowiednio.Chyba wszyscy znamy historię o przesympatycznym misiu,który z armią gen. Andersa przeszedł cały szlak bojowy i zakończył wojnę w randze kaprala :)
Mi czekając na autobus,pijemy piwo dedykowane niedźwiedziowi bohaterowi - summer ale Miś Wojtek.Niezwykły to złocisty trunek,bo przyprawiony syryjską miętą.Co to ma wspólnego z miśkiem ?Ano Miś Wojtek był niedźwiedziem-jak owa mięta-pochodzącym z Syrii.Wznosimy toast za bohaterskiego kaprala,bo tak jak my bardzo lubił piwo :)
Zdrowie Misia !!!!! :)

"Miś Wojtek urodził się na przełomie 1941 i 1942 r. w pobliżu Hamadan w Persji. Był syryjskim niedźwiedziem brunatnym. Jego matka została zastrzelona przez myśliwego. 8 kwietnia 1942 r. został zakupiony od dwóch perskich chłopców przez porucznika Anatola Tarnowieckiego (później dowódca 3 Kompanii 6 Batalionu 3 Dywizji Strzelców Karpackich ) za garść tumanów oraz kilka puszek
z wołowiną. Został następnie podarowany Irenie Bokiewicz, 18-letniej Polce ewakuowanej wraz z Armią gen. Władysława Andersa ze Związku Sowieckiego. Początkowo młody niedźwiadek mieszkał w namiocie razem ze swoją opiekunką. Nie potrafił samodzielnie jeść, w związku z tym karmiony był mlekiem, które pił z butelki nasączonej szmatą, zastępującą smoczek. Niestety był bardzo uparty i nocami spacerował po głowach śpiących kobiet, które ciężko znosiły jego wybryki. W związku z tym Irena Bokiewicz postanowiła ofiarować go generałowi Mieczysławowi Borucie-Spiechowiczowi. W ten sposób niedźwiadek trafił pod opiekę wojska, a właściwie oficerów sztabowych. Tam również był niesforny. Po zjedzeniu przez niego posiłków przeznaczonych dla wojskowych zapadła decyzja o przekazaniu go do któregoś z pododdziałów. Wybór padł na 2 Kompanię Transportową, przemianowaną w 1943 r. na 22 Kompanię Zaopatrywania Artylerii.  Jednostka ta stacjonowała wówczas w Palestynie, w obozie Gedera. Miś trafił tam 22 sierpnia 1942 r. Został wciągnięty na stan żołnierzy, nadano mu imię Wojtek. Otrzymał stopień szeregowca, własną książeczkę wojskową, numer ewidencyjny oraz żołd w postaci podwójnej racji żywnościowej. Opiekunem Wojtka został kapral Piotr Prendysz. Mieszkali oni w oddzielnym namiocie. Posiadali obaj oddzielne łóżka, ale niedźwiadek z reguły w nocy przechodził na pryczę swojego opiekuna. Dobrze dokarmiany Wojtek wyrósł na dużego niedźwiedzia − miał około 2 metrów wzrostu i 250 kg wagi. Jedną z ulubionych zabaw misia były zapasy z żołnierzami. Często stawał do zmagań nawet z czterema przeciwnikami naraz. Kończyły się one zawsze zwycięstwem Wojtka. Pomimo swoich gabarytów oraz siły nigdy nie wyrządził żadnej krzywdy pokonanym.
Wojtkowi bardzo dokuczały panujące na Bliskim Wschodzie upały. Żołnierze, chcąc mu ich, częściowo przynajmniej, oszczędzić, wykopywali mu wielki dół, w którym siedział cały czas. Polewali go jednocześnie od czasu do czasu wodą. Być może stąd wzięło się jego zamiłowanie do kontaktów z nią, które doprowadziło do schwytania arabskiego szpiega. W trakcie pobytu w Iraku miś zauważył w baraku prysznicowym kłódkę zdjętą z drzwi. Postanowił to wykorzystać, aby wziąć kąpiel, ponieważ wcześniej szybko opanował sztukę brania prysznica. Wewnątrz natknął się na szpiega, który zbierał informacje przed planowanym na następny dzień atakiem arabskiego oddziału na obóz.
W nagrodę niedźwiadek dostał barak prysznicowy do swojej wyłącznej dyspozycji. Zamiłowanie Wojtka do kąpieli wodnych dało o sobie znać również w czasie pobytu we Włoszech. Często zdarzało się, że miś zeskakiwał z ciężarówki jadącej wzdłuż morza i wbiegał w morskie fale, wzbudzając ogromne przerażenie wśród kąpiących się.
Wojtek nigdy nie był traktowany przez żołnierzy polskich jak typowe zwierzę. Był jednym z nich, wspaniałym kompanem w czasie 24-godzinnej warty. Zawsze można było na niego liczyć. Ze względu na swoja posturę bardzo dobrze pełnił funkcję strażnika. Niedźwiadek uwielbiał jeździć wojskową ciężarówką. Początkowo w szoferce, a gdy już się w niej nie mieścił, na tylnej platformie. Wojtek miał również swoje słabości. Bardzo smakowały mu papierosy, które traktował jak słodycze. Lubił również piwo, co nieraz bywało okazją do żartów z niego, kiedy żołnierze podawali mu puste butelki.
Wiosną 1944 r. 22 Kompania miała zostać przetransportowana statkiem „Batory” z Egiptu do Włoch. Dowództwo brytyjskie wydało zakaz wprowadzania na statek zwierząt. Dzień przed wejściem na pokład odbył się apel, na który nie stawił się tylko jeden żołnierz – szeregowy Wojtek. Pułkownik brytyjski rozkazał doprowadzić go celem wyjaśnień.  Zdumienie jego było ogromne. Dopiero po wyjaśnieniach, że niedźwiadek budzi ducha walki w wojsku polskim, dowództwo brytyjskie wyraziło zgodę na zaokrętowanie Wojtka. Jednocześnie generał Anders oficjalnie awansował go na stopień kaprala.
Po przybyciu do Włoch Wojtek przeszedł cały szlak bojowy wraz ze swoją 22 Kompanią.  W trakcie bitwy pod Monte Cassino zajmował się zaopatrzeniem. Pomagał dostarczać amunicję oddziałom w czasie walki, a także załadowywać i rozładowywać ją z samochodu. To był niesamowity widok − niedźwiedź kroczący na dwóch łapach ze skrzynią amunicji. Delikatnie odkładał pakunek, po czym, już na czterech łapach, biegł po kolejny. Wydarzenie to skłoniło jednego z żołnierzy 22 Kompanii do naszkicowania rysunku kroczącego na dwóch nogach niedźwiedzia z pociskiem artyleryjskim w łapach. Wizerunek ten stał się symbolem pododdziału.
Po zakończeniu działań wojennych Wojtek wraz ze swoją jednostką został skierowany do Glasgow w Szkocji. Ich miejscem stacjonowania stał się Winfield Park. Informacja o przebywającym wraz z żołnierzami misiu wzbudziła szybko zainteresowanie okolicznej ludności cywilnej, jak również prasy. Został również członkiem Towarzystwa Polsko-Szkockiego. Niedługo potem nastąpiła demobilizacja 22 Kompanii. Część żołnierzy zdecydowała się na powrót do rządzonego przez komunistów kraju, część natomiast wybrała życie na emigracji. Zapadła również decyzja o oddaniu misia do ogrodu zoologicznego w stolicy Szkocji − Edynburgu. Dyrektor ogrodu zgodził się przyjąć Wojtka i nie oddawać go nikomu bez zgody majora, Antoniego Chełkowskiego. W listopadzie 1947 r. miś ostatecznie opuścił wojskowe szeregi. Dawni towarzysze broni często go odwiedzali w ZOO, gdzie, ku zdziwieniu i przerażeniu osób postronnych, przeskakiwali ogrodzenie i siłowali się z misiem. Wojtek zmarł 2 grudnia 1963 roku.

Oprac. Marcin Krzysztofik, IPN Lublin."-tekst ze strony http://rokzolnierzytulaczy.pl/mis-wojtek

Po wypiciu złocistego trunku,przyjeżdża nasz bus,wsiadamy do niego,kupujemy bilety i jedziemy do Jeleniej Góry.
Kończy się cudowny dzieńi przepiękna wędrówka,pora na kolejną,która już niebawem :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)

Radek i Danusia :)










\



7 komentarzy: