sobota, 15 lutego 2014

Sześć samochodów i jeden rower-czyli Drogi część kolejna,a pielgrzymi idą dalej :) Złotoryja-Lwówek Śląski :)

Dziś zamierzamy przejść kolejny odcinek Via Regia i szlaku św.Jakuba.Mamy więc bardzo wczesną pobudkę.Na spokojnie zjadamy śniadanie,pijemy kawę,pakujemy plecaki i bez pospiechu idziemy na dworzec autobusowy.Jesteśmy trochę zaskoczeni widząc tłum ludzi wsiadających do autobusu,ale po chwili,dociera do nas,że przecież u nas zaczynają się właśnie ferie zimowe....
Jedziemy do Złotoryi,tu ostatnio doszliśmy i stąd dziś wyruszymy.
Za oknem powoli budzi się dzień,wybarwiając przecudnie niebo.Podziwiamy ten cudny spektakl na niebie jadąc autobusem.
Wysiadając w Złotoryi,jest już widno.Idziemy najpierw w kierunku kościoła Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.Po cichu liczymy,że może uda nam się jeszcze zastać księdza i podbić nasze pielgrzymie paszporty.
Kościół jest otwarty,wchodzimy więc do środka.Rozglądamy się,szukając zakrystii,a kiedy ją znajdujemy jesteśmy ciutkę rozczarowani.Nie ma już księdza i nie ma pieczątki :(
Postanawiamy na spokojnie obejrzeć wnętrze  świątyni,pomodlić się i zrobić zdjęcia.
O historii i zabytkach Złotoryi można przeczytać tu:
http://www.dsipt.republika.pl/zlotoryja.htm














Św.Jakub Apostoł.















































Pomnik Walentego Trozendorfa,wybitnego,
śląskiego pedagoga.





































Po dość długiej sesji zdjęciowej,opuszczamy świątynię.Zaglądamy do punktu informacji turystycznej,niestety jeszcze jest zamknięte.Postanawiamy iść na spacer po mieście.Prawie pustymi ulicami,kierujemy się do kościoła św.Jadwigi.Zdajemy sobie sprawę,że pewnie jest zamknięty,ale chcemy zrobić zdjęcia figurze św.Jana Nepomucena i kapliczce wotywnej,znajdującej się przed kościołem.Po cichu też liczymy,że może uda nam się zdobyć pieczątkę.


































Kościół św.Jadwigi.


















































I tak jak się spodziewaliśmy,kościół jest zamknięty,nawet przez dziurkę od klucza niewiele da się zobaczyć.Robimy więc zdjęcia z figurą św.Jana Nepomucena i kapliczką wotywną,a po zdjęciach postanawiamy podejść jeszcze do kościoła św.Mikołaja.Przekraczając bramę cmentarza,dostrzegamy otwarte drzwi do świątyni.Postanawiamy więc wejść do środka i zrobić kilka zdjęć.Wnętrze jest niesamowicie skromne,przez co piękne.Rozglądamy się dookoła,kiedy nagle wchodzący do środka Pan,widząc nasze aparaty,dość groźnym głosem,zapytał się nas o pozwolenie na robienie zdjęć.Nie mamy,bo i skąd???,a poza tym,nigdzie nie ma zakazu.Pytam więc Pana,czy dostaniemy pieczątkę i tu słyszę,że powinniśmy iść na plebanię do księdza.A skąd my mamy wiedzieć gdzie jest plebania??? Tłumaczę,że nie jesteśmy stąd,idziemy szlakiem św.Jakuba i dziś właśnie chcemy dojść do Lwówka Śląskiego i dopiero po tym całym moim przemówieniu,Pan łaskawie wytłumaczył mi gdzie jest plebania.Dziękujemy,robimy kilka zdjęć na zewnątrz i wracamy do kościoła św.Jadwigi.






















Okazuje się,że przy kościele św.Jadwigi,tuż za figurą św.Jana Nepomucena,są małe drzwi,prowadzące do wnętrza dawnego klasztoru franciszkańskiego.Wchodzimy więc do środka i według instrukcji nam udzielonych,skręcamy w lewo i po schodach wchodzimy na pierwsze piętro.Tu przy drzwiach jest kilka dzwonków.Dzwonię na plebanię i po chwili w drzwiach staje ksiądz.Witam się z Nim i przedstawiam naszą prośbę.Po wysłuchaniu,kapłan zaprasza nas do kancelarii,gdzie podbija nasze paszporty,tylko paszporty,bo na pytanie,czy pieczątkę wbije nam do prywatnego kajetu-padła odpowiedź-NIE!!!
Żegnamy się z księdzem,który życzy nam dobrej drogi i idziemy do informacji turystycznej.Jest już otwarta,wchodzimy do środka.Witamy się i pytamy czy dostaniemy pieczątkę.Przesympatyczna Pani od razu odpowiedziała nam,że nawet wszystkie jakie ma.Kolejne nasze pytanie: Czy jest też pieczątka z muszlą??? I tu od razu błysk w oku zainteresowania.Mówimy,że idziemy szlakiem św.Jakuba z Legnicy do Zgorzelca.Pokazujemy nasze paszporty-jeden z nich zostaje skserowany.Podczas rozmowy,dowiadujemy się,że nasza Rozmówczyni przeszła ten etap szlaku,ale z Pielgrzymki do Lwówka Śląskiego.Oprócz pieczątek,dostajemy folderki,przestrogę o błocie w lesie,wymieniamy się adresami mejlowymi i pora już na nas.Żegnamy się więc z przesympatyczną Panią Sylwią i ruszamy na szlak.
Pozdrawiamy serdecznie Panią Sylwię :)










Przechodzimy obok "Muzeum Złota",obok placu do nauki jazdy na rowerze-tu obowiązkowo robimy sobie po jednym zdjęciu i kierując się żółtymi strzałkami i muszlami,dochodzimy do stadionu,gdzie dostrzegamy namalowanego Krecika i Prosiaczka.To nas skusiło by przejść wzdłuż wymalowanego muru,otaczającego boisko sportowe.Trzeba przyznać,że takie murale dodają uroku :)
Trzy ulice,więc strzałka wskazuje idealnie,w którą mamy skręcić.

Kaczuszka moczy nóżki,a kaczorek wypina kuperek.





























Oznaczenie noclegu :)

Idziemy wzdłuż wymalowanego muru i wychodzimy na szlak,który prowadzi nas teraz tuż obok Kaczawy.W oddali dostrzegamy "Pałacyk"-miejsce noclegowe,postanawiamy zajrzeć,a przy okazji dostać,kolejną pieczątkę w paszporcie.
Po wizycie w "Pałacyku",wracamy na szlak.Przechodzimy pod mostem kolejowym i wkraczamy na leśną drogę.Wędrujemy wzdłuż Kaczawy,która miejscami płynie leniwie i spokojnie,a miejscami wartko i szybko.Droga wychodzi z lasu i wiedzie teraz pomiędzy torami,a rzeką.Kamienne słupki wytyczające drogę,w wielu miejscach "pożarły" i "pożerają" drzewa-dosłownie i nie jest to jedno drzewa,ale praktycznie wszystkie.Ciekawie to wygląda.






















Żarłoczne drzewo :)

Nawet kamień można "zjeść" :)

Uśmiech drzewa :)

Ciekawe,które będzie szybsze???

:)







I tak robiąc zdjęcia po drodze,dochodzimy do Jerzmanic-Zdrój,wsi oddalonej od Złotoryi 4 km. Pierwsze co dostrzegamy to budynki stacji kolejowej i ścianę skalną-Krucze Skały.Zmierzamy w tamtym kierunku,schodząc ze szlaku.
Pierwsze pisane wzmianki o wsi pochodzą z 1497 roku.W księdze miejskiej Złotoryi,zostało zapisane,że młynarz Willenberg z Jerzmanic,zobowiązał się do przekazywania rocznie,18 funtów oleju,dla biednych w złotoryjskim szpitalu.Początki wsi sięgają wieków wcześniejszych,znaleziono bowiem narzędzia(toporki,siekierki i motykę kamienną) z epoki kamienia,zwanej neolitem.W okolicach Jerzmanic odkryto urny z epoki brązu,oraz natrafiono na ślady osadnictwa wczesnośredniowiecznego.
W XVI wieku osiedliły się tu dwa,znane rody szlacheckie: von Schindlów i von Bocków,które posiadały majątki zwane Górnym i Dolnym.
W XIX wieku nastały dla wsi ważne zmiany.Został zbudowany zakład przędzalniczy z wykańczalnią sukna.Funkcjonował on do połowy lat 70-tych XIX wieku.W 1880 roku,opuszczone budynki nabył złotoryjski lekarz dr.Christian Leo i w 1881 roku zaczął tu działać zakład leczniczy pod nazwą "Hermsdorf Bad". Prowadzono tu kąpiele błotne borowinowe,parowe,w wywarze z igieł świerkowych,kuracje żętycą oraz inhalacje.Leczono tu choroby reumatyczne,kobiece,artretyczne,nerwowe,anemię,dolegliwości śledziony,wątroby i nerek.Tutejszą wodę,reklamowano jako szczawę węglanowo-żelazistą.Jednak powojenne analizy,nie potwierdziły jej wartości.Do uzdrowiska przybywało około 200 osób rocznie.To właśnie dla uzdrowiskowych kuracjuszy,wytyczono ścieżki spacerowe i punkty widokowe.Organizowano koncerty i polowania.W ścianie Kruczych Skał,wykuto i ujęto w klasycystyczny,marmurowy portal "Skalne Źródło". Po śmierci dr.Christiana Leo,uzdrowisko podupadło i mimo kilku nowym właścicielom,nie podniosło się do poprzedniej świetności.W 1922 roku,w dawnym uzdrowisku powstał ośrodek dla ozdrowieńców,przede wszystkim dla dzieci,które przybywały tu na 4-6 tygodni.Ośrodkiem kierowali lekarze ze Złotoryi i na ówczesne czasy było to najtańsze uzdrowisko na Śląsku.Obecnie w dawnych budynkach uzdrowiskowych mieści się zakład poprawczy,otoczony wysokim murem i drutem kolczasty.
Na przełomie XIX i XX wieku,Jerzmanice otrzymały połączenie kolejowe.Najpierw ze Złotoryi do Świerzawy,przedłużone później do Marciszowa.Kolejne połączenie to- z Jerzmanic do Nowej Wsi Grodziskiej,skąd już później można było się dostać do Lwówka Śląskiego i Bolesławca.Obecnie pasażerskie pociągi tu nie kursują.Stacja obsługuje jedynie przewozy towarowe.






Piękna,drewniana poczekalnia na stacji kolejowej w
Jerzmanicach.

Krucze Skały.



Oglądamy najpierw stację kolejową.Przepiękna,drewniana poczekalnia wywiera na nas niesamowite wrażenie.Patrząc na pusty,ale zabezpieczony siatką z drutu,drewniany budyneczek,żal serce ściska,że nic się nie robi by nabrał dawnego blasku.Lepiej zniszczyć....
Po zdjęciach na stacji,przechodzimy przez tory i idziemy do dawnego kamieniołomu piaskowca.
Najprawdopodobniej pierwsze prace pozyskiwania tu piaskowca,były prowadzone już w XVI wieku.Wiadomo,że w XVII wieku,użyto bloków piaskowca z Jerzmanic do budowy kościoła św.Elżbiety we Wrocławiu i tamtejszego ratusza.Prace eksploatacyjne trwały do pierwszej ćwierci XX wieku.Obecnie Krucze Skały to pomnik przyrody nieożywionej.
Z Kruczymi Skałami,wiążą się legendy:
Według jednej z legend,na szczycie Kruczych Skał,był zbudowany zamek rycerza-rozbójnika,którego brat,też rycerz-rozbójnik,miał swój zamek na Wilczej Górze.Obaj bracia dowiedzieli się,że doliną Kaczawy ma przejeżdżać możny rycerz,ze swą nowo poślubioną małżonką.Na wozach ma być przewożone wiano ślubne,w złocie i kosztownościach.Bracia,rozbójnicy napadli więc na orszak,kosztowności złupili,rycerza zamordowali,a jego nowo poślubioną żonę,zakuto w kajdany i wrzucono do lochu,gdzie umarła z głodu.Kiedy zbójnicy zajrzeli do sakw podróżnych,by podzielić się bogactwem,znaleźli pismo,z którego wynikało,że zagłodzona kobieta,to ich siostra.Stach ich wielki obleciał,przerażeni swym czynem,chcieli jak najszybciej uciec z miejsca zbrodni i przenieść się na Wilczą Górę.Kiedy już mieli opuszczać zamek na Kruczych Skałach,ukazał się im karzeł,który wyliczając im wszystkie łotrostwa,przepowiedział im rychłą karę.Powoli zamek zaczął się rozpadać,a bracia rycerze-rozbójnicy,skamienieli w lochu ze swymi zrabowanymi skarbami.Co roku,w wigilię Bożego Narodzenia o północy loch otwiera się na kwadrans.Po czterystu latach znalazł się rycerz,który wszedł do lochu,uratował zatrzaśnięte tam rok wcześniej przez nieostrożność matki dziecko,wybawił pokutujących złoczyńców,zadając im trzy pytania i uderzając siekierą w skamieniałe postacie,powrócił ich do żywych.Bracia rabusie,polecili rycerzowi wziąć tyle złota,ile da rady unieść i podzielić się nim z biednymi,po czym zniknęli.Rycerz podzielił się zdobytymi skarbami z biednymi.
Skarbów tam ponoć zostało niewiarygodnie wiele i co rok wrota do lochu otwierają się,a śmiałkowie wciąż mogą próbować je zdobyć.
Jako przestroga,dla ludzi o nieprawym sercu,by pamiętali jaka kara spotkała braci-rozbójników,na dolinę Kaczawy,spogląda skamieniała,poważna,zamyślona męska twarz.
Krucze Skały mają też inny tragiczny epizod.Podczas wojny trzydziestoletniej,w 1633 roku,pewna kobieta z niemowlęciem na ręku,próbując uciec przed żołnierzami Wallensteina,dotarła aż do Kruczych Skał.Jednak żołnierze dopadli ją tu i nie widząc żadnego ratunku,rzuciła się wraz dzieciątkiem z Kruczych Skał.










Schody wiodące na szczyt Kruczych Skał :)



Oglądamy ścianę Kruczych Skał od dołu.Proste ścięcia skał to pozostałość po kamieniołomie-dzieło ludzkich rąk.Zaglądamy do obudowanego,łukowym,marmurowym portalem,dawne uzdrowiskowe źródło i szukamy płaskorzeźb,które widzieliśmy na zdjęciach.Po obejrzeniu całej ściany,niczego takiego nie znajdujemy,idziemy więc ku schodom,które Radek zauważył wcześniej.Najpierw po metalowych,a później po kamiennych,wykutych w skale schodach wchodzimy na górę Kruczych Skał.Wędrujemy ich szczytem,wąską ścieżką.Zaglądamy gdzie tylko można,w poszukiwaniu płaskorzeźb i nigdzie ich nie ma :(
No cóż,odpuszczamy i schodzimy na dół.Nie mamy aż tak dużo czasu,by wszędzie zajrzeć,więc postanawiamy,że tu wrócimy w przyszłości,wszak to miejsce jest tego warte!!!






































Wracamy więc na szlak,mijamy mury zakładu poprawczego i tuż za nim skręcamy w lewo i niespodzianka!!!
Tuż za sklepem jest "nasza",poszukiwana skała z płaskorzeźbami.Ot tak zwyczajnie,znajduje się na naszym szlaku :)
W skale wyrzeźbione są trzy płaskorzeźby.Głowa w koronie,męska postać bogato ubrana,z przedmiotem przypominającym berło i datą 1550,oraz medalion z portretem kobiety.
Najpierw zaskoczenie,a później radość.Znów szukaliśmy daleko,a znaleźliśmy na drodze,na naszej drodze!!!
Obowiązkowa sesja zdjęciowa i dopiero po niej idziemy dalej.
Mijamy leśniczówkę i wchodzimy do lasu-tu mija nas pierwszy samochód.








Radek poszedł zrobić zdjęcia napisom wyrzeźbionym w
piaskowcowej ścianie :)







Droga.

:)











Wilcza Góra:)

Ziemia spękana....



Idealnie oznaczony szlak :)





Zamek Grodziec :)









Tam kiedyś jeździły pociągi....




























Kościół w Pielgrzymce :)

Wędrujemy leśną drogą,która miejscami jest niesamowicie rozjeżdżona przez samochody zwożące drzewo,przez co zaczyna się pojawiać błoto.Mijamy szereg kamiennych,przydrożnych słupków,ustawionych blisko siebie,skały piaskowcowe,w których niejedna ludzka ręka coś wyryła-serce,kwiatki,napisy,daty itp....
Dookoła nas cisza i spokój i nie ma śmieci!!!
Drogę umilamy sobie rozmową i dość szybko,opuszczamy las,wychodząc w pola.Idziemy polną drogą,omijamy zabudowania,przechodzimy przez kamienny most nad ledwie widocznymi w dole torami i znów wchodzimy w las.Szlak jest niesamowicie dobrze oznaczony.Odnowione żółte strzałki i muszle na drzewach prowadzą nas do celu :)
Wychodząc z lasu,dostrzegamy w oddali wieżę kościoła w Pielgrzymce.Zatrzymujemy się na chwilę,by zrobić sobie zdjęcia.Radek ma sesję zdjęciową z zarośniętymi torami,które wiodą wzdłuż naszej drogi.
Mijamy budynek dawnej stacji kolejowej w Pielgrzymce i po niewielkim odcinku drogi wchodzimy na teren cmentarza.Przechodzimy przez niego,mijamy pomnik żołnierzy poległych podczas I Wojny Światowej,kierując się ku kościołowi.




















































Po przejściu przez cmentarz i bramę w murze okalającym teren przykościelny,stajemy jak zauroczeni.Biała bryła,dwupiętrowego kościoła prezentuje się rewelacyjnie.W murze okalającym można znaleźć płyty nagrobne-stare i nowe-zrekonstruowane.Na trawnikach wokół świątyni mnóstwo starych,kamiennych rynien,koryt-przystosowanych jako kwietniki.W ogóle teren niesamowicie zadbany,wiosną i latem musi tu być pięknie i kolorowo :)
Rozłączamy się,każde na własną rękę spaceruje i ogląda to co wokół świątyni zgromadzono.Robimy zdjęcia i zaglądamy przez szyby do środka kościoła.
Kościół parafialny pw.św.Jana Nepomucena,został wzniesiony w drugiej ćwierci XIII wieku i wiąże się z działalnością zakonu templariuszy.Mieli oni,zaraz po Bitwie pod Legnicą,osiąść na tych terenach,zakładając swoje komandorie.Przebudowany i rozbudowany w XVI wieku,przez ewangelików,zyskał nowe wyposażenie i wieżę.W 1717 i 1926 roku świątynia została odrestaurowana.
Nie mamy możliwości obejrzeć wnętrza kościoła,jest sobota i świątynia jest zamknięta.
Po sesji zdjęciowej,idziemy ku plebani.Mamy cichutką nadzieję,że zastaniemy księdza i w naszych paszportach będziemy mieć kolejną pieczątkę.




































Dzwonię więc do drzwi plebani raz i nic-cisza,drugi raz-i też cisza.No cóż,nie ma księdza i nie ma pieczątki :(
Idziemy dalej.
Pielgrzymka jest jedną z najstarszych wsi na Pogórzu Kaczawskim.Prawdopodobnie została zasiedlona w XII wieku,przez zakon templariuszy.
W herbie gminy Pielgrzymka,jest postać pielgrzyma i górującej w oddali Ostrzycy Proboszczowickiej.
Opuszczamy teren kościelny i wracamy na szlak.



































Idziemy kawałek,poboczem wzdłuż głównej szosy.Przechodzimy pod mostem kolejowym,którego już nie ma,bo został wycięty.Skręcamy w prawo,przechodząc przez jezdnię i kładką przedostajemy na drugą stronę rzeki.Mijamy gospodarstwo,gdzie na podwórku są prawie same koguty i wychodzimy na asfaltową drogę pomiędzy polami.Otacza nas cisza.Delektujemy się nią idąc w milczeniu.Mijamy kilka zabudowań i w oddali ukazuje się nam wieża kościelna-to już widać Twardocice.


































Twardocice-duża wieś,wzmiankowana w 1217 roku.Jednak najbardziej znana jest dzięki tzw. schwenkfeldystom-zwolennikom radykalnego,odłamu kościoła ewangelickiego,zreformowanego przez Caspara Schwenckfeldta.W okresie reformacji w XVI wieku osiedlili się w Twardocicach i okolicznych miejscowościach.Mieszkali i żyli tu do 1726 roku.Po wielu prześladowaniach przez katolików i ewangelików,musieli stąd uciec do Stanów Zjednoczonych,gdzie do dziś można spotkać ich zbory.Przetrwała jednak ruina kościoła,jeden z największych kościołów ewangelickich w tym regionie.Na początku świątynia była kościołem ucieczkowym,bo tu mogli modlić się i przyjmować sakramenty,ewangelicy wygnani ze Śląska.
W 1863 roku,potomkowie emigrantów z USA,postawili pomnik pobytu na tych ziemiach schwenkfeldystów.
Schodzimy ze szlaku,by obejrzeć ruinę kościoła.Widać,że był ogromny,a jeszcze gdy się wyobrazi,że w środku były trzy piętra empor....ileż ludzi był w stanie pomieścić???
Po II Wojnie Światowej,zaczął powoli niszczeć,a później doszło do bezmyślnej rozbiórki,więc do dnia dzisiejszego ostały się jeno mury i coraz bardziej przekrzywiająca się wieża.Na jednym z murów,zamieszkały bociany.Ogromne gniazdo czeka na ich przylot.
Chodzimy dookoła ruin kościoła,robimy zdjęcia i zastanawiamy się,czemu nikt do tej pory nie podparł ściany,na której szczycie boćki zbudowały gniazdo????




























Stara plebania,obecnie szkoła.





Po sesji zdjęciowej idziemy poboczem głównej drogi,szukając jakiegoś dojścia do naszej drogi-wszak zeszliśmy ze szlaku.Nie spoglądamy na mapę,którą dziś mamy ze sobą.Skrótem dochodzimy do naszego szlaku i kierujemy się teraz do drugiego kościoła-katolickiego.










Niewielka,późnobarokowa budowla,została wybudowana w 1732 roku,przez misję jezuicką,która została utworzona w 1719 roku w Twardocicach.Jej zadaniem było "nawrócenie" schwenkfeldystów i zwalczanie protestantyzmu.
Zdajemy sobie sprawę,że kościół jest zamknięty-wszak dziś sobota.Obchodzimy go dookoła,robimy zdjęcia i zastanawiamy się gdzie jest pomnik??? I dopiero teraz zaglądamy do mapy.Błąd,bo trzeba było zrobić to wcześniej.Okazuje się,że pomnik jest,ale niedaleko ruin kościoła ewangelickiego,a nie tu-jak to mi się wydawało.Nie wracamy,by go obejrzeć,mamy połowę drogi jeszcze do przejścia,poza tym z wiszących nad nami chmur zaczyna padać,więc ruszamy dalej.
Mijamy ostatnie zabudowania i skręcamy w prawo.Droga wiedzie pomiędzy polami,na których trwają prace.Powoli jednak wchodzimy do lasu i najpierw jego skrajem idziemy.Mamy przy tym okazję podziwiać niesamowite widoki.Całe Karkonosze i Góry Izerskie na wyciągnięcie ręki :)
Zapatrzyliśmy się na chwilę,wyłuskujemy kolejne szczyty,które stąd widać i kiedy wymieniamy dawną kopalnię kwarcu "Stanisław"-machamy naszym znajomym łapkami(wiemy,że nas nie widzą,ale co tam-pozdrowień nigdy dość!!!). Pozdrawiamy więc naszych znajomych wędrujących po Górach Izerskich :)




















Śnieżka :)

Wilcza Góra i kościół w Twardocicach.

Dawna kopalnia "Stanisław" w Górach Izerskich.
Dziś tam są nasi znajomi na wędrówce,machamy więc łapkami
pozdrawiając Ich serdecznie :)





Krzyż kamienny, zaliczany (niesłusznie) do pokutnych,
 stoi ok. 1 km na północny-zachód od wsi przy szlaku św. Jakuba.
Na krzyżu jest wyryty napis: “Anno 1775 d. 24 Dezeb. Verlohr alhier
Gottlieb Auß (?) gebürtig von Ottendorf sein Leben durch einen
Wagen” (W roku 1775 dnia 24 grudnia stracił tutaj Gottlieb
Auß... z rodu Ottendorfów swoje życie przejechany wozem)





Po nasyceniu się widokami idziemy dalej.Droga zmienia się co kawałek.Z ubitej i suchej,w rozjeżdżoną i błotnistą.Mijamy krzyż pokutny-pojednania z wyrytymi na nim napisami.Robimy zdjęcia i znów wędrujemy dalej.
Dość długo idziemy przez las,buty robią się ciężkie od przyklejającego się do nich błota,czyścimy więc je co jakiś czas w trawie.Miejscami,las przerzedza się i odsłania panoramę Gór.Zatrzymujemy się wtedy na chwilę,by nacieszyć oczy,pięknym widokiem i znów wchodzimy w las.Jednak gdy dostrzegamy śmieci,to już wiemy,że niedaleko mieszkają ludzie.Nie mylimy się,bo droga przywiodła nas do Pieszkowa.Mijamy kilka domów i znów wchodzimy do lasu.Wędrujemy rozjeżdżoną,błotnistą drogą,uważając by się nie poślizgnąć.Kiedy dostrzegamy ogromne kałuże na naszej drodze,mija nas rowerzysta i to jest jedyna osoba spotkana od Twardocic.Niesamowity spokój i cisza panuje na naszej dzisiejszej trasie.Minęły nas zaledwie cztery samochody i jeden rower-specjalnie liczyliśmy :)



















Ule całopostaciowe "Dwunastu Apostołów" z Dworka.
Wychodzimy z lasu,z drogi błotnistej wchodzimy na asfalt.Znajdujemy się we wsi Dworek.Tu powinniśmy mieć okazję zobaczyć ule całopostaciowe-(wszędzie tak jest napisane,ale nigdzie nie ma zdjęć i to nas zastanawia). Przechodzimy skrajem wioski,a uli nie widać.Jesteśmy trochę zawiedzeni,ale co zrobić???
(Później,znajdujemy wiadomości na temat owych uli.Część ich przetrwała i znajdują się w kilku muzeach,np.w Muzeum w Cieplicach). Dochodzimy do granic miasta Lwówek Śląski i tu mija nas szósty samochód.Wchodząc na przedmieścia,już nie liczymy samochodów,bo im bliżej miasta,tym jest ich więcej.










Zmęczenie daje się nam we znaki,coraz bardziej.Nogi nie chcą już tak żwawo nas nieść.Zwalniamy więc tempo,prawie nie rozmawiamy.Mijamy sporo opuszczonych,starych domów i dochodzimy do pałacu Płakowice.Nie zastanawiamy się nawet przez chwilę,mimo zmęczenia,skręcamy w jego kierunku,schodząc trochę ze szlaku.Może tu się nam uda zdobyć pieczątkę????










Przechodzimy przez bramę,z przepięknym portalem bramnym i wchodzimy na dziedziniec z krużgankami,podtrzymywanymi przez kolumny jońskie ze zdobieniami roślinnymi.Zadzieramy głowy,podziwiamy i robimy zdjęcia.Zastanawiamy się dokąd iść i zapytać o pieczątkę.Dostrzegamy światło w jednym z pomieszczeń na parterze,zaglądamy tam przez szybę.Nie widać nikogo,ale drzwi są otwarte,więc wchodzę do środka.Mówię głośno "Dzień dobry"-cisza,nikt nie odpowiada,ale słyszę jakieś głosy,więc idę dalej.Pukam do drzwi i wchodzę.Zapadła cisza na mój widok,a wszystkie oczy zgromadzonych tu osób wpatrują się we mnie zaskoczone i ciekawie.Przedstawiam swą prośbę i w odpowiedzi słyszę,że zaraz,zostanie powiadomiona odpowiednia osoba i ktoś do mnie przyjdzie,żebym poczekała na dziedzińcu.Dziękuję i wychodzę na dziedziniec do Radka.Czekamy chwilkę.Przychodzi do nas Pani,pyta się skąd jesteśmy,bierze nasze paszporty i wchodzi do kancelarii.Po chwili oddaje nam podbite paszporty.Dziękujemy i żegnamy się,pytając ile jeszcze mamy do dworca kolejowego.2,5 km słyszymy w odpowiedzi.Wracamy na szlak.












Pałac w Płakowicach został wzniesiony w 1550-1563.Kiedyś trójskrzydłowy z fosą,w późniejszych czasach otrzymał dziedziniec zamknięty przez mur kurtynowy z ozdobnymi balustradami.Wybudował go Rampold von Talkenberg.Na przełomie XV i XVI wieku,przeszedł w ręce rodziny Schaffgotsch,jako wiano małżeńskie.
W XVIII wieku majątek był własnością barona Otto von Hochberg.Natomiast na początku XIX wieku był w posiadaniu adiutanta króla pruskiego,generała Augusta Ludwiga Ferdinanda hrabiego von Nostitz-Rieneck.Jednak w 1824 roku,generał sprzedał pałac i powstał tu zakład dla umysłowo chorych,który istniał do 15 lutego 1945 roku.Była to filia zakładu w Bolesławcu.
W czasie II Wojny Światowej,Niemcy dokonywali na chorych eutanazji.Powstało też krematorium i osobny pawilon,w którym "leczono" przeciwników Hitlera.Był to najczarniejszy okres w historii pałacu.
Po zakończeniu wojny,w pałacu był Ośrodek Wychowawczy,mieszkała tu młodzież ze Służby Polsce,z Grecji i Macedonii,oraz sieroty koreańskie.Był też zakwaterowany batalion wojsk Obrony terytorialnej Kraju.Po opuszczeniu pałacu przez wojsko,powoli pałac ulegał niszczeniu i pewnie już by go nie było,gdyby w 1992 roku nie stał się własnością Kościoła Babtystów.W pałacu trwają prace remontowe,ale tez dzięki Fundacji Chrześcijańskiej Misji Charytatywnej ELIM odbywają się obozy rehabilitacyjne,odwykowe i religijne.










Kiedy wychodzimy z pałacu,dzwoni mój telefon-to Tato Radka z zapytaniem czy już wracamy???Mówię,że mamy jeszcze 2,5 km do przejścia i odezwiemy się gdy będziemy jechać.
Coraz ciężej się idzie,nogi nie chcą nadawać odpowiedniego tempa,bolą,ale nie skarżymy się,bo cóż nam to da???
Wokół nas zaczyna robić się szarówka,ale w oddali już dostrzegamy wieże miasta,więc to dodaje nam sił.










Dochodzimy do dworca prawie w ciemnościach.Patrzymy na rozkład jazdy autobusów i okazuje się,że mamy około pół godziny do naszego transportu.Rozsiadamy się więc wygodnie na ławce(nie sięgam nogami do ziemi,więc sobie nimi macham),wyjmujemy kanapki,ogórki kiszone i herbatę i zaczynamy ucztę odpoczynkową.Posilamy się i odpoczywamy.Macham swoimi nogami,co przynosi mi niesamowitą ulgę-jestem tym zaskoczona :)
Mija godzina odjazdu naszego autobusu,a jego nie ma.Czekamy cierpliwie i "stygniemy" i kiedy po dwudziestu minutach w dalszym ciągu go nie ma zaczynamy się denerwować i marznąć.Gdy podjeżdża jakiś autobus,nie wierząc umieszczonej tablicy na szybie,pytam kierowcy dokąd jedzie? W odpowiedzi usłyszałam dość niegrzeczne:Do przodu! Stwierdzamy,że kierowca ma zły humor.Czekamy dalej....
Jednak kiedy mija czterdzieści minut opóźnienia,idziemy na stację kolejową.Stąd mamy pociąg o 19:01.
I stało się,my wsiadamy do pociągu,a nasz spóźniony-opóźniony autobus wjeżdża na dworzec.
Kupujemy bilety,rozbieramy się,bo w szynobusie ciepło i cieszymy się,że nam się udało :)










I tak oto,kolejny odcinek naszej Drogi dobiegł końca.My zmęczeni,ale i szczęśliwi wracamy do domu :)

Przeszliśmy dziś 27,4 km.Razem mamy 51,6 km.
Do celu coraz bliżej:)


Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek :)

Buen Camino :)




2 komentarze:

  1. Serdeczności dla pielgrzymów:)) Piękny opis i piękne zdjęcia -dzięki Wam ja też zwiedzam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Elu :)
      Cieszymy się,że Ci się podoba :)
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń