sobota, 28 kwietnia 2012

"3 dni,3 kraje,3 wędrówki"-jedna czeska wędrówka :))

 Dziś mamy nietypową wyprawę.Ruszamy do Czech na jedną z trzech wędrówek.Dzięki Maciejowi możemy sprawdzić jak działają Lubańskie wędrówki-"3 dni,3 kraje,3 wędrówki". Jakiś czas temu,chciałam się wybrać na ten rajd,jednak zabrakło mi odwagi i towarzystwa.Dziś zmotywował nas Maciej....
Wstajemy dość wcześnie i dość wcześnie wyjeżdżamy.Koło 8-mej mamy być w Novym Mescie pod Smrkem  w Czechach,by zarejestrować się na starcie,oczywiście jeśli to będzie możliwe???
W pierwszym założeniu mieliśmy tylko towarzyszyć Maciejowi,ale jeśli się uda wziąć udział w imprezie to będzie rewelacja.Jedzie Zosia,Marlenka,Maciej,Radek i ja.
No to ruszamy,ku nowej przygodzie :)
W Novym Mescie pod Smrkem,meldujemy się na starcie.Wybieramy wędrówkę 15-to kilometrową.Każdy z nas wypełnia kartę zgłoszeniową.Dostajemy kartkę z trasą wędrówki, mapą i miejscem na ewentualne pieczątki,wafelek i jabłko i jesteśmy gotowi do wymarszu.Pogoda nam sprzyja,jest ciepło,świeci słoneczko,ale trochę wieje.Nas to nie zraża,ruszamy na szlak...

 Rajd "3-Dni,3-Kraje,3-Wedrówki" w tym roku ruszył po raz dwunasty.Jest to Międzynarodowy Rajd Pieszy po trzech krajach-Polsce,Czechach i Niemczech.W każdym kraju trwa jeden dzień i w każdym są trasy o różnych długościach i różnych stopniach trudności,każdy znajdzie coś dla siebie w zależności od kondycji.Nasza trasa prowadzi na Smrk i z powrotem do Novego Mesta pod Smrkem.Jesteśmy ciekawi jak będzie na szlaku.Na razie nie jest źle,mijamy grupę turystów,takich jak my.Okazuje się,że Oni są z Piechowic i dzisiejsza wędrówka dla Nich jest drugą z kolei.Wczoraj wędrowali po Polsce.To tak jak nasz Maciej.Pierwszy punkt kontrolny jest przy "Obrazku Streita". Tu pojawia się na naszych kartach pierwsza pieczątka.Chwila wytchnienia i ruszamy dalej.
Idziemy teraz drogą ku błękitowi.Niebo jest podzielone,po jednej stronie chmury,a po drugiej cudny błękit i my tam właśnie zmierzamy.
Przed nami kolejny punkt kontrolny.Tu pojawiają się dwie pieczątki (różowy słonik jet cudny),znów chwila odpoczynku i zaczyna się nasza wspinaczka do góry...

Jesteśmy coraz wyżej i coraz bardziej zaskoczeni.Nasz szlak powoli zamienia się w strumień,by za chwilę stać się śniegowym szlakiem.Nie ma co narzekać,w  górach tak już jest,a Góry Izerskie mają to do siebie,że są nieprzepuszczalne,więc zalegający gdzieniegdzie jeszcze śnieg,pod wpływem słońca topi się i musi jakoś spłynąć tworząc "szlakowe strumyki". Mam pełno wody w butach,ale wytrzymam,dobrze,że nie jest zimno.
Sofijka przy okazji zrobiła "orzełka" na śniegu,to takie pożegnanie z zimą.
Dość ostro mamy teraz do góry,ciężko iść,ale nikt z nas nie narzeka.Wszyscy wręcz tryskają niesamowitą energią i zadowoleniem.Jak niewiele trzeba by być szczęśliwym :)
Za nami zostają cudne widoki i co rusz się odwracam by napawać się tym pięknem.Oczywiście przy okazji robimy zdjęcia.
Dotarliśmy do kolejnego punktu kontrolnego.W oddali,ale już całkiem blisko widać wieżę widokową na Smreku.Najpierw jednak kolejne pieczątki do kolekcji i teraz możemy już spokojnie iść na wieżę.

"Smrek (1123 i 1124 m n.p.m.; cz. Smrk, niem. Tafelfichte) – szczyt na zachodnim krańcu Wysokiego Grzbietu Gór Izerskich. Ma dwa wierzchołki oddzielone ledwo zauważalną przełączką. Jest najwyższym szczytem czeskiej części Gór Izerskich.
Cały masyw zbudowany jest ze skał metamorficznychgnejsów, należących do bloku karkonosko-izerskiego, a ściślej jego północno-zachodniej części - metamorfiku izerskiego.
Wierzchołek 1123 m n.p.m. leży na granicy polsko-czeskiej, w jego pobliżu znajdowało się turystyczne przejście graniczne Stóg Izerski-Smrk.
Wierzchołek 1124 m n.p.m. (smrk po czesku to świerk) leży po stronie czeskiej. W pobliżu szczytu stoi 20-metrowa, zbudowana w latach 2001-2003 (w miejsce starej z 1892) wieża widokowa, z której – przy dobrej widoczności – roztacza się rozległa panorama na Góry Łużyckie i czeską część Gór Izerskich (na południu i zachodzie), Pogórze Izerskie (na północy), polską część Gór Izerskich i Karkonosze (na wschodzie).
Na Smreku znajduje się także pomnik Theodora Körnera z 1909 r., upamiętniający pobyt niemieckiego poety na szczycie w 1809 r."-Wikipedia.

Weszliśmy na wieżę widokową,wieje strasznie.Mało nam "głów nie urwało",ale warto było,bo widoki były niesamowite.
Po zejściu chwila na odpoczynek,posilenie się i dalej w drogę...teraz już tylko z góry...
Najpierw jednak sesja zdjęciowa z wieżą widokową i jeszcze jedno grupowe.

I dotarliśmy do ostatniego punktu kontrolnego,gdzie częstują nas zimną herbatą na orzeźwienie.Odpoczywamy.Słoneczko grzeje mocno,każde z nas ma opalone twarze,ręce.Odczuwamy lekkie zmęczenie,ale już coraz bliżej do mety.Nove Mesto pod Smrkem czeka na nas.

Na rajdowej mecie czekały na nas dyplomy i talerz zupy gulaszowej z pieczywem.Niektórzy mogli sobie pozwolić i wypić piwo dla ochłody.
Po posileniu się,ciężko nam się ruszać,zupa naprawdę syta:)
Pora jednak w drogę ku domowi...

"Dane statystyczne o przebiegu rajdu w dniu czeskim (28.04.2012):
  • Liczba uczestników na wszystkich trasach: 216
  • Turytów z Polski: 67
  • Ilość wędrowców na trasie 11 km: 39
  • Ilość wędrowców na trasie 15 km: 110
  • Ilość wędrowców na trasie 26 km: 55
  • Ilość turystów przewiezionych do Niemiec przez organizatora rajdu: 11"-strona PTSM Lubań.
I tak oto kolejna nasza wędrówka dobiegła końca.
Kolejna "karteczka" została zapisana i pora na następną,więc do zobaczenia....
Pozdrawiamy bardzo serdecznie wszystkich odwiedzających,życząc miłej lektury.
Zdjęcia tu dodane są Marlenki,Sofijki,Macieja,Radeczka i moje.

Tekst pisany wspólnie i częściowo zapożyczony z internetu.

Danusia i Radek :)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Skalne oczy i twarze,podwójne uśmiechy,Kalich-czyli miejsce potajemnych spotkań Jednoty Braci Czeskich :)Wyobraźnia wskazana :)

I mamy znów niedzielę.Wczorajszy piękny dzień daje nadzieję,że dziś będzie też tak ślicznie,no cóż,z pogodą różnie bywa,a szczególnie u nas-"zmienna jest jak kobieta"-można tak powiedzieć.Ja jednak stwierdzę,że to powiedzenie jest przestarzałe!!!
Ma być ładnie.
My na dziś wybraliśmy Czechy i Czeski Raj-Skalne Miasto,ale takie w którym jeszcze nie byliśmy.
Na spokojnie jemy śniadanie,pakujemy plecaki i to nas gubi....czas zbyt szybko mam upłynął i okazuje się,że jesteśmy trochę spóźnieni.Najpierw jedziemy po Macieja i tu zaskoczenie,bo Maciej dzwonił,by nam powiedzieć,że ciutkę się spóźni,więc wychodzi na to,że czas nie tylko nam uciekł....
Tylko,że Sofijka będzie na nas czekać!!!
No cóż,będziemy przepraszać za spóźnienie.
Sofijka czekała na nas cierpliwie i po zapakowaniu się do samochodu,ruszyliśmy ku granicy z Czechami i na spotkanie z nowym,dla nas Skalnym Miastem :)
Dojeżdżamy do Besedic,to tu zaczyna się nasza dzisiejsza trasa.Zostawiamy samochód na parkingu płatnym,zabieramy plecaki i wszystko co nam będzie potrzebne i ruszamy.
Najpierw natrafiamy na budynek,w którym jest knajpka,niestety zamknięta.Będziemy tędy wracać,więc wstąpimy skorzystać z "piwnej pomocy". Po drodze do Skalnego Labiryntu mijamy domy cembrowane.W dawnych czasach duże belki domów były konserwowane krwią wołów,co nadawało im ciemną barwę,listwy natomiast bielono co dawało piękny efekt,widać to na zdjęciach.
Po drodze mijamy ciekawą restaurację,zamierzamy w drodze powrotnej ją odwiedzić.Teraz jednak ruszamy już na szlak.Przed nami skalny labirynt...
"Romantyczny labirynt piaskowcowych skał leży nad lewym brzegiem Izery w pobliżu miejscowości Besedice w Czeskim Raju. Przez skały prowadzi trasa okrężna, która zapozna nas z najbardziej znanymi miejscami tego regionu. Główną grupą skał jest Chléviště z formacją Sluje exulanta Václava Sadovského ze Sloupna i wspaniałymi widokami. W grupie skał U Kalicha pośrodku pięciu skalnych parowów ukrywa się ołtarz z wykutym kielichem i datą 1634. Na ścianach znajduje się fragment z Testamentu J. A. Komenskiego, wiersze o biblii-Kralická bible i wiersze franciszkańskiego mnicha J. Vitáska."-znalezione w internecie.Tam dziś idziemy :)

Pierwszy nasz zachwyt to widok z punktu widokowego na Suche Skały,tu robimy sobie zdjęcie grupowe i zdjęcia z podwójnymi uśmiechami.
Wchodzimy na Sokoła-punkt widokowy-562m n.p.m. roztacza się stąd piękny widok na Suche Skały.Takie widoki przywołują uśmiech na twarzy,jesteśmy zachwyceni.Panowie próbują zrobić zdjęcia w kroplach i z kroplami.Okazuje się,że wcale nie jest to takie proste i łatwe.

Każde Skalne Miasto jest inne,każde ma swój odrębny charakter,ale w każdym są ciasne uliczki,schody,punkty widokowe itd...
Chodząc pomiędzy skałami nasza wyobraźnia działa.Każdy z nas widzi coś innego,skały przybierają różne formy i kształty :)

I tak oto wędrując skalnymi uliczkami,pokonując skalne schody docieramy do wąwozu w,którym w zamierzchłych czasach ukrywali się Bracia Czescy.
"Pośród skał znajduje się świątynia Kalich z ołtarzem i wyciosanym wizerunkiem kielicha z datą 1634 r. Na ścianie fragment z „Testamentu“ („Kšaft“) J. A. Komeńskiego (Věřím v Boha, že po přejití vichřic hněvů vláda věcí Tvých k Tobě se zase navrátí, ó lide český - Wierzę w Boga, że po przeminięciu gniewu burz, władza rzeczy Twych do Ciebie znów wróci, o ludu czeski) i wiersze J. E. Vitáska, zakonnika z turnovskiego klasztoru franciszkanów. Świątynia służyła do odprawiania tajnych nabożeństw braci czeskich w okresie kontrreformacji, kiedy byli oni prześladowani przez Kościół Katolicki.
Tuż za świątynią znajduje się symboliczny grób braci czeskich."-znalezione w internecie.

Po przejściu całego skalnego labryntu wychodzimy w tym samym miejscu skąd ruszyliśmy.Restauracja z nietypowym szyldem i wiszącym trampkiem niestety jest zamknięta.Na drzwiach podany jest numer telefonu,dzwonimy więc i niestety nic to nie daje-nikt do nas nie przyszedł i nie otworzył nam.No cóż może kiedyś w przyszłości gdy zawitamy tu ponownie???
Za to obok parkingu knajpka z "piwną pomocą" jest otwarta.Tu oczywiście uzupełniamy swoje zeszyty w pieczątki,co niektórzy raczą się piwem,odpoczywamy i ruszamy do Malej Skały.

W Malej Skale uzupełniamy pieczątkowe i wizytkowe braki i po krótkim postoju ruszamy dalej.Chcemy zjeść coś w "Sznyclovni" w Korenovie.Za każdym razem,jadąc tędy obiecujemy sobie,że tam zajrzymy i dziś właśnie nadarza się okazja.Wszyscy jesteśmy troszkę głodni...

I znów nasze plany uległy zmianie,nasza "Sznyclovnia" jest zamknięta:( Musimy zadowolić się jedzonkiem w innej restauracji...
Po posileniu się ruszamy już ku granicy,do domu.


I tak oto kolejna nasza mała wędrówka dobiegła końca.
Kolejna karteczka została zapisana...pora na następną :)
Pozdrawiamy wszystkich czytających nasze karteczki bardzo serdecznie i dziękujemy za zaglądanie do nich.
Zdjęcia tu dodane są Sofijki.Macieja,Radka i moje.
Tekst czasem zapożyczony z internetu,ale i pisany przeze mnie i Radka :)
Osoby na zdjęciach wyraziły zgodę na ich publikację.
Do zobaczenia:)
Danusia i Radek :)



sobota, 14 kwietnia 2012

Herbatka na Patelni czyli droga ku błękitowi :))

Na dzisiejszą sobotę mieliśmy w planie Górzyniec i krokusy.Jednak z racji tego,że Sofijka miała inne plany na dziś my zdecydowaliśmy poszukać czegoś innego dla siebie.Wszystko było uzależnione od pogody.Zależało nam na błękicie i słonku.Najpierw w planie było Goerlitz,ale okazało się,że trzeba bardzo wcześnie wstać,więc wybraliśmy Karkonosze i Schronisko "Nad Łomniczką" z naleśnikami.
Decyzja została podjęta.Jedziemy do Karpacza.
Śniadanie,kawa,pakowanie plecaków to już tradycja.Ubieramy się ciepło.Pomimo że mamy prawie połowę kwietnia to pogoda w górach jest zimna i niesamowicie zmienna.Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Nie bierzemy zbyt dużo jedzenia,naleśniki mają być nagrodą za drapanie się w górę.Najważniejsza jest gorąca herbata,trochę owoców i coś słodkiego :)
Autobusem dojechaliśmy do Karpacza "Biały Jar" i stąd ruszyliśmy w kierunku wejścia na szlak.Po przejściu sporego kawałka,zmieniliśmy zdanie.Spoglądając na góry,zasłonięte czarnymi chmurami,doszliśmy do wniosku,że pójdziemy w stronę błękitnego nieba-a takie właśnie było za nami."Oprócz błękitnego nieba,nic nam więcej nie potrzeba.." - jak głosi tekst piosenki. Zmiana planów,pójdziemy do "Samotni".
Najpierw musimy dojść do Świątyni Wang.Co jakiś czas oglądamy się za siebie,by upewnić się czy podjęliśmy dobrą decyzję rezygnując z naleśników w Łomniczce.Niebo za nami zmienia się w zastraszającym tempie.Chmury coraz szczelniej zasłaniają góry,więc decyzja była słuszna.Wciąż podążamy ku błękitowi :)
Dochodzimy do Świątyni Wang i już wiemy,że musimy zweryfikować swoje plany.Nie idziemy do "Samotni",nad góry napływają ciężkie,ciemne chmury,a my pragniemy słonka i błękitu.Znów zmiana decyzji-idziemy do Kaplicy św.Anny,ale najpierw sesja zdjęciowa z Wangiem.Kościółek jest niesamowicie urokliwy i należy do naszych ulubionych miejsc.Lubimy tu wracać i zatrzymywać się na dłuższą chwilę.Kto był tu choć raz,wróci tu na pewno.
Muszę tu przybliżyć historię tego kościółka,bo warto:
"Kościół Wang został zbudowany na przełomie XII i XIII w. w południowej Norwegii, w miejscowości Vang, położonej nad jeziorem Wang (norw. Vangsmjösa) i stąd wywodzi się jego nazwa. Podobnych drewnianych świątyń zbudowano w tym okresie około 1000. Po dzień dzisiejszy zachowało się ich w Norwegii tylko 31 oraz jedna w Karpaczu Górnym. W XIX w. kościółek Wang okazał się za mały i wymagał kosztownej naprawy. Postanowiono go sprzedać, gdyż potrzebne były pieniądze na spłatę pożyczki zaciągniętej na budowę nowej świątyni. Ten cenny zabytek architektury Wikingów, został zakupiony za 427 ówczesnych marek przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV, dzięki staraniom zamieszkałego w Dreźnie norweskiego malarza prof. Jana Krystiana Dahla. Po sporządzeniu dokumentacji przez królewskiego architekta, obiekt rozebrano na części i w skrzyniach przewieziono w 1841 r. statkiem do Szczecina, a następnie do Muzeum Królewskiego w Berlinie. Jednak król zrezygnował z postawienia kościoła na Wyspie Pawiej koło Berlina i zaczął szukać dla niego innego miejsca. Dzięki zabiegom hrabiny Fryderyki von Reden z Bukowca, wiosną 1842 roku przeniesiono kościółek w Karkonosze, aby mógł służyć ewangelikom mieszkającym w Karpaczu i okolicach. Daleką podróż odbył barkami rzecznymi - Odrą i 9 wozami konnymi. Miejsce pod budowę podarował hrabia Christian Leopold von Schaffgotsch z Cieplic. Jest to zbocze Czarnej Góry (885m n.p.m.), które znajduje się w połowie drogi z dolnego Karpacza na Śnieżkę. Aby uzyskać kilkaset metrów kwadratowych parceli budowlanej pod kościół, plebanię, szkołę i cmentarz, rozsadzano skały oraz wzniesiono sześciometrowy mur oporowy. Dnia 2 sierpnia 1842 r. król Fryderyk Wilhelm IV osobiście dokonał położenia kamienia węgielnego, a dwa lata później 28 lipca 1844 r. nastąpiło uroczyste otwarcie i poświęcenie kościoła w obecności króla i jego małżonki, księcia holenderskiego Fryderyka i wielu innych znanych osobistości. Z wieży tego najwyżej położonego na Śląsku kościoła po raz pierwszy rozbrzmiały dzwony. Kościół Wang został wzniesiony na wzór najlepszych przykładów skandynawskiego drewnianego budownictwa sakralnego i stanowi bezcenne dzieło dawnej sztuki nordyckiej. Zbudowano go na wzór łodzi Wikingów bez użycia gwoździ, tylko za pomocą drewnianych kołków i zaciosów. Świątynia wykonana jest z sosny norweskiej, która nasycona żywicą, wykazuje niezwykłą trwałość. Odrzwia zewnętrzne zwracają uwagę swymi półkolumnami, ozdobionymi plątaninami węży i roślin. Na kapitelach stoją stylizowane lwy, występujące w symbolicznej roli stworów strzegących bram. Zadziwiające jest to, że już w tamtych czasach, przy ubóstwie technicznych przyrządów: krzemienia, rogu i ości - można było tak misternie wystylizować ich głowy, nogi i włosy. W odróżnieniu od pozostałych zwrócone są na zewnątrz."-znalezione w internecie.
Nasza sesja z kościółkiem Wang trwała dość długo.Na różne sposoby obfotografowaliśmy ją.Nie ma w tym nic dziwnego,wszak prezentuje się rewelacyjnie i pięknie.Jednak i na nas czas,pora ruszać dalej.Przed nami błękit,a za nami chmury...
Wyszliśmy z Karpacza i żółtym szlakiem podążamy ku Kaplicy św.Anny.Idziemy przez las,ścieżką,którą po pewnym czasie musimy opuścić,gdyż woda wyżłobiła sobie głębokie koryto.Ciężko nim się idzie.Po drodze spotykamy mnóstwo połamanych i powyginanych drzew.
Wychodzimy na Przełączkę i dzięki mnie zmieniamy żółty szlak na czerwony,gdyż przypomniałam sobie,że kiedyś właśnie tym szlakiem szłam z Wiktorem i całą grupą rajdowiczów.Z zakamarków pamięci zaczęły wyłaniać się obrazy skał,które wtedy mijaliśmy po drodze i na które wchodziliśmy.Nic nie mówiąc Radkowi,postanowiłam Go tam zaprowadzić.Będzie zaskoczony?-Będzie!
Przeczucie mnie nie myliło,Radeczek był zaskoczony.Do tej pory nie miał okazji tego miejsca odwiedzić.Mijamy skały Ostrą,Małą i ukazuje się nam Patelnia.Skała o pionowych,ostrych ścianach,pooranych deszczem i wiatrem od stuleci przyciąga wędrowców.Jej szczyt jest płaski i pewnie dlatego tak ją nazwano.By móc wejść na szczyt wykuto kilka schodków,a i kamienie układają się na kształt schodów.Wchodzimy na górę i tu zamierzamy chwilę odpocząć i nasycić oczy widokami na zachodnią część Karkonoszy i Kotlinę Jeleniogórską.Wypijamy herbatę i stwierdzamy,że to świetny pomysł na tytuł dzisiejszej wędrówki.Patelnia jest jednym z czakramów ziemi.W miejscu gdzie wbita jest metalowa szpila z główką,jest najbardziej intensywne energetyczne oddziaływanie.
"Specjaliści od ezoteryki twierdzą, że skała ta ma właściwości kumulowania energii z wielu ziemskich kanałów energetycznych. Być może w dawnych czasach znajdował się tu nawet pogański stół ofiarny. Inni opowiadają, że na Patelnię wiedźmy zlatywały na miotłach. I pewnie dlatego wiedzie ku niej dróżka zwana Ścieżką Czarownic…"-znalezione w internecie.
Po wypiciu herbaty i nasyceniu się widokami,schodzimy z Patelni i kierujemy swe kroki ku Kaplicy św.Anny.Po drodze,trochę zbaczamy i zaglądamy do starej sztolni.Oczywiście nie wchodzimy do środka,bo nie mamy żadnej latarki,a po omacku się nie chodzi po takich miejscach.Przed nami Kaplica św.Anny-nasz dzisiejszy cel wędrówki :)

"Kapliczka ze Źródłem.

Dopiero w XIII, XIV wieku dawne miejsce pogańskiego kultu wzięła pod swoją opiekę Święta Anna Samotrzecia, matka Maryi. Dzięki funduszom Bolka II, księcia świdnicko-jaworskiego, postawiono tu pierwszą kapliczkę, którą początkowo opiekowali się joannici, rycerze zakonnicy, nie mniej potężni i tajemniczy od słynnych templariuszy. Wierni mogli odtąd pielgrzymować do świętego źródła bez ryzyka spłonięcia na stosie. Kapliczka, która stoi tu do dziś, została zbudowana znacznie później – pochodzi z początków XVIII wieku. Ołtarz ustawiono na bijącym źródle, ale jego ujście znajduje się na tyłach kapliczki, więc nadal można czerpać z niego cudowną wodę. A woda z Dobrego Źródła wciąż uchodzi za leczniczą. W XIX wieku posłaniec codziennie dowoził ją do Bad Warmbrunn, czyli do dzisiejszych Cieplic Śląskich-Zdroju, wprost do pałacu hrabiów Schaffgotsch.
Legenda o rycerzu.
Według legendy jeden z rycerzy tropił w okolicznych lasach rannego jelenia. Gdy dotarł za nim na Grabowiec, zobaczył zwierzę kąpiące się w strumieniu. Po chwili rogacz wyskoczył na brzeg i… ozdrowiał. Wyleczyła go magiczna woda ze źródła. Korzystali z niej także zwykli ludzie, ale ukradkiem, bojąc się posądzenia o wiarę w czary.
Bieg po miłość.
Według innej legendy Dobre Źródło pomaga także wszystkim samotnym i pragnącym się zakochać. Wystarczy tylko nabrać w usta wody ze zdroju, a następnie siedem razy okrążyć kościółek, nie upijając ani kropli – wolno to zrobić dopiero po skończonym biegu."-znalezione w internecie.

Doszliśmy do Kaplicy św.Anny i tu zatrzymujemy się na dłużej.Jest tu cicho i spokojnie,nie ma ludzi,można usiąść i odpocząć.My najpierw mamy sesję zdjęciową.Zaglądamy wszędzie.Kaplica ma otwarte drzwi,więc śmiało można zajrzeć do jej wnętrza.Oczywiście podziwiać je można poprzez kraty,ale i tak warto.Ja miałam okazję być w środku.Kilka lat temu byłam tu podczas święta św.Anny.Była msza na powietrzu i byli śmiałkowie biegnący siedem razy dookoła kaplicy z wodą z Dobrego Źródła w ustach.Wtedy też kaplica była otwarta i można było wejść do środka,by w ciszy się pomodlić.Teraz my mamy okazję na spokojnie napić się tej lekko radoczynnej,źródlanej wody.I znów okazuje się,że świat jest mały.Wszędzie można spotkać kogoś ze znajomych.Tak było i tym razem.Przy Kaplicy spotkaliśmy Pawła,który chodzi z nami na rajdowe wędrówki.Robimy sobie razem zdjęcie,rozmawiamy na temat pieszych wędrówek i okazuje się,że mamy podobne zainteresowania.Poza tym Paweł mówi nam,że w "Lubuszaninie" jest osiem pieczątek.Pokazał nam kilka z nich,są piękne.Więc postanowione idziemy do "Lubuszanina". Żegnamy się z Pawłem,oczywiście po wcześniejszym zapisaniu adresu mailowego,wszak zdjęcia trzeba wysłać.Paweł idzie ku Sosnówce i dalej,bo nie będzie czekać na autobus.My natomiast ruszamy po stemple.



Wchodzimy do pensjonatu po pieczątki i zostajemy dłużej.Pieczątek jest sześć..Okazało się,że trafiliśmy na kolejnego człowieka z pasją.Pan Stanisław przyjechał tu z Wrocławia na trzy miesiące i jest tutaj już dwadzieścia lat.Zauroczyło Go to miejsce.Jest pasjonatem Kaplicy św.Anny,Dobrego Źródła i okolic Sosnówki.Organizuje festyny z loterią fantową na rzecz utrzymania i odnawiania Kaplicy.Oferuje nam klucze do kraty,która blokuje dostęp do wnętrza.Oferta jest kusząca,ale nie mamy już czasu.Może innym razem tu wpadniemy do miłego gospodarza i poprosimy Go możliwość zajrzenia do środka ;)

Po opuszczeniu "Lubuszanina" ruszamy do Sosnówki.Stamtąd mamy autobus do Jeleniej Góry.Po drodze mijamy powalone i powycinane drzewa.Spotykamy psa,który odszedł sobie od swoich właścicieli.Doszliśmy do przystanku autobusowego i okazało się,że mamy zapas czasu,więc wyruszyliśmy na krótki spacer i po chwili odjeżdżamy do Jeleniej Góry.
Nasza dzisiejsza wędrówka ku błękitowi udała nam się,mieliśmy słońce i błękit nieba.Spotkaliśmy Pawła i poznaliśmy pana Stanisława.Znów dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy.
Kolejna karteczka wędrówkowa została zapisana,byśmy mogli wyruszyć na następną...
Pozdrawiamy wszystkich zaglądających do naszych karteczek bardzo serdecznie i cieplutko.
Miłej lektury :)
Tekst pisany wspólnie,fragmenty ściągnięte z internetu.
Osoby na zdjęciach wyraziły zgodę na ich publikację.
Dziękujemy panu Stanisławowi za przemiłą rozmowę i opowiadania.
Zdjęcia tu dodane są Radka i moje.

Do zobaczenia :))

wtorek, 10 kwietnia 2012

Poświąteczne łażenie po pałacach :))

Poświąteczny wtorek postanowiłam spędzić oglądając pałace,a właściwie kilka z wielu.Radek musi dziś pracować,więc będę je oglądać sama,chyba że uda mi się namówić tatę Radka.Razem raźniej i milej,już odwykłam od chodzenia w pojedynkę.I tak oto przy śniadaniu,podczas rozmowy udało mi się Go przekonać. Pijemy kawę i ruszamy najpierw do Karpnik w odwiedziny,a przy okazji mamy zamiar obejrzeć Zamek w Karpnikach.Moim zdaniem jest to pałac,różnie o nim mówią.
Po wczorajszym słonku nie ma dziś śladu.Ciężkie chmury szczelnie zasłaniają niebo,ale nie martwi mnie to,bo i tak będzie cudownie.
Dojechaliśmy do Karpnik i niestety odwiedziny nam się nie udały.Pocałowaliśmy klamkę,więc kierujemy swe kroki do Zamku.Od kilku lat trwają tu prace remontowe i zamek zamienia się z ruiny w perełkę.Pięknieje z dnia na dzień.
Trochę historii:
"Zamek został zbudowany w XIVwieku,,prawdopodobnie przez Henryka Czirna, właściciela Płoniny i Sokolca. W kolejny wiekach zamek był kilkakrotnie przebudowywany, a jego obecny wygląd pochodzi z 1846 roku i jest zasługą architekta niemieckiego Friedricha Augusta Stulera z wykorzystaniem projektów jego nauczyciela,Karla Friedricha Schinkla,z czasów jego pobytu w Karpnikach w 1832r.  W 1978 zamek przystosowano do użycia jako ośrodek wypoczynkowy, a później sanatorium dla dzieci. Obecnie budowla jest nieużytkowana i ponownie jest własnością prywatną."-Wikipedia.

Tatko Radka otrzymał telefon i jedziemy z wizytą poświąteczną,a później ruszamy do Wojanowa.To kolejny pałac na naszej dzisiejszej trasie.

To miniaturka zamku :)

Miniaturka zamku :)

Tak wyglądał dwa lata temu zimą :)




Kolejny pałac dziś to Wojanów Bobrów.
"W Bobrowie w XV w. istniał zamek, prawdopodobnie spalony przez wojska husyckie ok. 1428r. Później w tym miejscu powstał renesansowy dwór obronny, zbudowany na planie prostokąta. Na jego kamiennych ruinach wybudowano obecny pałac około poł. XVII. Budynek dość często zmieniał właścicieli. Około roku 1894 według planów berlińczyka Paula Roetgera nastąpiła generalna przebudowa pałacu, którego właścicielem był wówczas Hans von Decker. Ostatni prywatny właściciel posiadłości, Sierstorpff von Franken, odsprzedał ją rządowi III Rzeszy. Założono tu ośrodek szkoleniowy SA. Po wojnie kolejno zajmowany był przez Armię Czerwoną, utworzono w nim ośrodek dla uchodźców politycznych z Grecji, potem PGR i dom poprawczy. Najgorszy jednak dla budynku okazał się 1972r., kiedy to zezwolono na zdjęcie dachówki. Bobrów popadł w ruinę. Jego obecny właściciel, Gunther Artmann, w 1994r. wywiózł z pałacu dwie ciężarówki gruzu i przystąpił do remontu. Docelowo ma się tutaj znajdować ośrodek promocji kultury Śląska, z bibliotekami, muzeum i galerią sztuki.
Bobrów otacza sława nawiedzonego miejsca. Podobno w każdy Wielki Piątek przez bramę parku przejeżdża tajemniczy rycerz z własną głową pod pachą. Czasem kwili dziewczyna, której kazano łowić karpie garnkiem bez dna."-znalezione w internecie.
Pierwszy raz pałac Bobrów widziałam jako miniaturka,w Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach.Zrobił na mnie niesamowite wrażenie.Wyglądał jak bajkowy zamek.Dziwiłam się wtedy,że my mamy taką perełkę u siebie,a zachwycamy się jakimiś w dalekich krajach.Życie zweryfikowało mój wizerunek tego pałacu.Pierwsze spotkanie na żywo zrobiło jeszcze większe wrażenie na mnie.Niestety,nie był to zachwyt :(
I jak widać na poniższych zdjęciach,trudno zachwycać się taką ruiną,która coraz bardziej się rozsypuje.
Miniaturka pałacu w Kowarach.

Miniaturka pałacu.















Po drodze do kolejnego pałacu jest kościół Wniebowzięcia NMP.
"Gotycki kościół parafialny Wniebowzięcia NMP. Budowla powstała w XIV wieku. Z jej starszych elementów zachowały się: prezbiterium, nawa i wieża. Najcenniejsze zabytki świątyni znajdują się w jej wnętrzu, jak i na północnej ścianie zewnętrznej świątyni - liczne płyty nagrobne i epitafijne związane głównie z rodem Zeidlitzów, Stange i Schaffgotschami. Najwcześniejsze nagrobki pochodzą z 1508 roku. Należą do cennych dokumentów historycznych."-znalezione w internecie.
Miałam okazję być tu kilka razy i dziś jestem zaskoczona.Pięknie odrestaurowane płyty nagrobne i całopostaciowe epitafia prezentują się rewelacyjnie.
Kolejny jest pałac Wojanów.Jedna z pałacowych perełek.
" Pałac posadowiony na wysokim cokole, przechodzącym w taras po stronie południowej. 3-kondygnacyjny z mezzaninem na planie zbliżonym do kwadratu z okrągłymi alkierzowymi wieżami, nakryty stromym dachem namiotowym.W elewacji ogrodowej rozległy taras z bocznymi schodami, skrajne naroża flankowane przez oranżerie.W elewacji frontowej zachował się dwudzielny portal zwieńczony fryzem,na którym umieszczono tarcze herbowe,obramienia okien w dolnej kondygnacji oraz wewnętrzny portal prowadzący do piwnicy. Korpus boniowany  zwieńczony krenelażem.Wnętrze 2-traktowe i 3-dzielne. Znaczna część wyposażenia XIX w. pałacu uległa zniszczeniu w przeciągu lat powojennych i pożaru w 2002 r. Szczęśliwie zachowała się sala balowa z polichromią oraz ornamentalne malowidła sklepień z jednej z górnych kondygnacji wież.
 Dobra w Wojanowie w źródłach pisanych po raz pierwszy pojawiają się XIII w. Miejscowość jako lenno rycerskie w 1281 należało Eberharda von Schildau.Około połowy XIV w. jako właściciela dóbr dokumenty wymieniają  Hansa von Zedlitza.W XVI w. część majątku przeszła pod władanie Schaffgotschów,a następnie von Zedlitz.Nickel von Zedlitz und Nimmersath buduje nowy renesansowy dwór. W trakcie wojny trzydziestoletniej dwór spalili Szwedzi. Odbudowa rozpoczęła się w 1667 r. kiedy właścicielem był Christoph von Zedlitz, w kolejnych latach obiekt zmieniał często właścicieli. W 1754 r.Wojanów  nabył kupiec Daniel von Buchs,zlecił barokową przebudowę pałacu. Dobra wojanowskie w 1817 r. Karl Sigismund von Rothkirch,a po nim Karl Albrecht Ike,który w latach 1832-1833 zmodernizował pałac i założył park krajobrazowy.Obiekt przebudowano w duchu klasycystycznej odmianie neogotyku,autorem projektu był architekt z kręgu Karla Friedricha Schinkla.W roku 1839 r. księżna Luiza Niderlandzka, otrzymała od swojego ojca króla Prus,Fryderyka Wilhelma III  majątek w Wojanowie. Zadecydowano ówcześnie o przebudowie, która musiała rezydencje przystosować do nowej funkcji. Istnieją dwie koncepcje autorstwa przebudowy w latach 1839–1840. Mógł być nim Friedrich August Stuler lub Herman Wenzel.W latach 30. i 40. XIX w. przekształcono park wg planów Petera Josepha Lenne.Włości do rodziny królewskiej należały do 1908 r., kiedy został sprzedany przez ostatnią spadkobierczynię Marię zu Wied.Do 1945 r. pałac należał kolejno do:Carla Kriegowa,konsula Effenberga oraz wydawcy gazet Kammera. W trakcie trwania II wojny światowej w pałacu urządzono obóz pracy dla robotników przymusowych. Po 1945 r. w pałacu i folwarku znajdował się PGR.Obecnie pałac jest własnością prywatną, mieści się w nim kompleks hotelowo-konferencyjny."-to Wikipedia.
Pałac i otoczenie pałacowe robi wrażenie.Warto było tu przyjechać i pospacerować po parku,nasycić oczy i duszę tym pięknem.Mimo chmur,zasłaniających szczelnie niebo i kropli spadających na nas spacer nam się udał.
Pałac Wojanów jako miniaturka :)

 Opuszczamy Wojanów,bo tuż za rzeką czeka następny pałac-Pałac Łomnica.Kolejne piękne miejsce,warte odwiedzenia.Wchodzimy do pałacu i najpierw oglądamy film o dziejach pałacu i pracy jaką włożono by był znów perełką.Po obejrzeniu filmu,ruszyliśmy oglądać wnętrza pałacowe.
I znów trochę historii:
"Pierwsze wzmianki o wsi położonej u ujścia rzeki Łomnicy do Bobru pojawiły się w XIV w. Jako najwcześniejsi właściciele wymienieni w dokumentach do 1366r. pojawiają się Hans von Schilde oraz Nitsche von Erdmannsdorf. Wraz z upływem czasu posiadłość zmieniała swoich właścicieli, była też przebudowywana. Do posiadłości obecnie należą barokowy pałac z 1720 roku, zwany Dużym Pałacem, tzw. Mały Pałac wzniesiony w roku 1804 oraz muzealny Folwark.
Od 1391r. do 1650 r. majątek należał do znanej śląskiej rodziny von Zedlitz. Od połowy XVII wieku aż do 1738 roku Łomnica była w posiadaniu baronowskiej rodziny de Thomagnini, która wybudowała w roku 1720 Duży Pałac w rozpoznawalnej jeszcze dzisiaj barokowej formie. Przypuszczalnym budowniczym pałacu był znany śląski architekt Martin Frantz, którego dziełem jest również wspaniały Kościół Łaski pod wezwaniem Św. Krzyża w Jeleniej Górze.

Prawdopodobnie najbardziej znaczącym w historii Pałacu Łomnica właścicielem był bogaty kupiec lnu Christian Menzel (1667- 1741) z Jeleniej Góry, który nabył pałac w roku 1738. Łomnica należała do tej bogatej kupieckiej rodziny od 1738 do 1811 roku. Menzel zapisał się w pamięci potomnych jako hojny fundator protestanckiego kościoła w Łomnicy. Również znacząco wsparł finansowo budowę wtedy ewangelickiego Kościoła Łaski w Jeleniej Górze oraz ufundował znajdujące się tam do dziś słynne barokowe organy. Jego ozdobioną bogatą kamieniarką kaplicę grobową można podziwiać w przyległym do kościoła dawnym cmentarzu.
Kolejnymi właścicielami Łomnicy byli kupiec z pobliskich Kowar Georg Flachs, a następnie baron Moritz von Roth. Od jego spadkobierców odkupił posiadłość pruski ambasador na dworze sycylijskim Carl Gustav Ernst von Küster. Było to w 1835 roku. Zapragnął on przebudować pałac w tak modnym wówczas stylu biedermeierowskim. Projekt wykonał architekt Albert Tollberg, uczeń sławnego pruskiego architekta z XIX w. Karla Friedricha Schinkla. Aż do 1945 roku pałac pozostawał własnością rodziny von Küster. Po zdobyciu Dolnego Śląska przez Armię Czerwoną i ustanowieniu władzy komunistycznej właściciele musieli uciekać na Zachód. Do Łomnicy przybyli w większości wysiedleńcy z Ziem Polskich na wschodzie. Władza Ludowa w Dużym Pałacu urządziła szkołę, która znajdowała się tutaj do końca lat 70-tych. Z uwagi na zły stan techniczny budynku szkołę przeniesiono w inne miejsce. Od roku 1980 roku Duży Pałac popadał w ruinę. Zawalił się dach i stropy, wniosek o rozbiórkę został odrzucony przez konserwatora zabytków. W tym smutnym stanie Pałac przetrwał do zmiany ustroju."-strona pałacowa.
Pałacowe wnętrza wywarły na nas wrażenie,ale też skutecznie nas wyziębiły,więc dość szybko je obejrzeliśmy.Na zewnątrz było o wiele cieplej,więc poszliśmy przejść się po ogrodzie i parku pałacowym.Pomiędzy Dużym Pałacem a Domem Wdów rozgościły się owieczki,dodając uroku pałacowi.Na rabatach kwitną bratki,w parku całe poletka narcyzów i zawilców.Pałac ma cudowne otoczenie,więc nic dziwnego,że pełno tu spacerujących ludzi.

Miniaturka Pałacu Łomnica.

Dom Wdów-miniaturka.
Wędrowanie poświąteczne wywołało u nas uczucie lekkiego głodu,pora więc kończyć naszą kolejną wędrówkę i wracać do domu.
I znów kolejna karteczka została zapisana,pora na następną,więc do zobaczenia.
Miłej lektury,pozdrawiam wszystkich cieplutko i serdecznie.
Zdjęcia są mojego autorstwa,część jest zrobionych w Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach.
Teksty z historią znalezione w internecie.
Danusia :)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Kwiatowy "Lany Poniedziałek" :))


Dzisiaj z racji tego,że zapowiadają ładną pogodę,chcemy to wykorzystać i zabrać ze sobą tatę Radka na wycieczkę do Książa.Planów co dzisiejszego dnia było dużo,my jednak wybraliśmy "świat kwiatów" w Książańskiej Palmiarni.
Śniadanie,kawa i na spokojnie pakowanie do plecaka czegoś słodkiego z termosem z kawą.Zrobimy sobie przerwę po drodze i zjemy małe,słodkie co nieco.
Dojechaliśmy do Wałbrzycha,zaparkowaliśmy samochód niedaleko Palmiarni i okazało się,że najpierw pójdziemy do zamku,bo palmiarnia jest dziś otwarta od 12-tej...
Powoli,nie spiesząc się ruszyliśmy na punkt widokowy na Stary Książ,a właściwie na ruiny starego Zamku Książ.Gdybyśmy byli sami,to pewnie byśmy tam się wybrali,wszystko przed nami...
Po sesjach zdjęciowych na punktach widokowych,idziemy do Zamku.Spacerujemy po dziedzińcu,rozkoszując się piękną,słoneczną pogodą.
Wchodzimy do zamkowego sklepu,oglądamy cudeńka tu zgromadzone.Nie kupuję dzwoneczka,bo mam już dwa :)
Oczywiście musi być pieczątka i wychodzimy na zewnątrz.Słoneczko pięknie ogrzewa nasze twarze,rozkoszujemy się tym ciepłem,aż wierzyć się nie chce,że wczoraj było tak zimno i sypał śnieg....ot pogoda kwietniowa!!!

Zamek Książ jest trzecim co do wielkości zamkiem w Polsce.Ma długą i niesamowitą historię,wiąże się z nim mnóstwo legend.Nie będę tego opisywać,bo każdy może sobie to zaleźć.Chcę natomiast przypomnieć postać księżnej Daisy,to dzięki niej powstała palmiarnia,w której znajduje się daktylowiec kanaryjski,który posadziła sama księżna.I znów będę posiłkować się internetem.
" Właściwie Maria Teresa Oliwia Cornwallis West. Urodziła się w 1873 w niezamożnej rodzinie, szczycącej się jednak znakomitym pochodzeniem. Z jej przodków wywodziły się królowe angielskie, natomiast brat Daisy był ojczymem Winstona Churchilla. Maria Teresa była kobietą pełną wdzięku i urody, a o jej względy zabiegała cała męska część Europy. Nic dziwnego - w talii liczyła zaledwie 50 cm, co przy ówczesnych standardach musiało robić wrażenie. Starszego o jedenaście lat Heinricha Stokrotka poznała na jednym z balów w Londynie. On zaimponował jej wszystkim, choć głównie pieniędzmi.
Po ceremonii ślubnej młodzi szczęśliwi wyjechali w podróż dookoła świata, z której Daisy przywiozła (kosztujący życie jednego z poławiaczy) sznur pereł o długości 6 metrów. Pożycie małżeńskie układało się w początkowym okresie bez zarzutu, zadowolony Henryk spełniał wszystkie zachcianki żony, pozwalając wydawać pieniądze na zbytkowne klejnoty i toalety. Sielanka nie trwała jednak wiecznie i w miarę jak dorastali trzej synowie, rosła wzajemna obojętność książęcej pary. Daisy nie potrafiła przyzwyczaić się do surowej etykiety pruskiego dworu. Twierdziła z goryczą, że w Niemczech nawet kwiaty muszą rosnąć i kwitnąć według ustalonych z góry reguł. Nie znosiła licznej służby w stylowych wyszywanych liberiach, urzędników dworskich w służalczych pozach, kilkudziesięcioosobowej obsługi przy stole czy czterdziestu lokai pełniących służbę dniem i nocą, gotowych na każde skinienie i wiecznie sterczących pod drzwiami jej sypialni. Gdy zamierzała wyjść ze swego pokoju, natychmiast otwierały się drzwi, gdy przechodziła, przodem szedł lokaj. Nie wolno jej było zadawać się z nieodpowiednimi osobami, a nieliczne wyjazdy z zamku w celach towarzyskich lub innych odbywały się zawsze z ochroną w postaci damy dworu, dwóch sekretarzy, kuriera, trzech lokai i kilku służących. Pomimo zakazów Maria Teresa utrzymywała kontakty z pisarzem Bernardem Shaw i darzyła sympatią potępianego Oscara Wilde'a.
Po zakończeniu pierwszej wojny światowej doszło wreszcie do rozwodu. Hans Heinrich XV wyemigrował do Francji, zaś Daisy pozostała w Książu. Po zajęciu zamku przez hitlerowców w roku 1941 przeprowadziła się do willi parkowej w Wałbrzychu, gdzie przykuta do wózka przeżyła ostatnie dwa lata, zmagając się z samotnością i ciężką chorobą - prawdopodobnie stwardnieniem rozsianym. Zmarła na udar serca 23 czerwca 1943 roku, dzień po swoich 70-ych urodzinach. Została pochowana w rodzinnym grobowcu na terenie Książa, lecz tuż przed zakończeniem wojny, z obawy przed profanacją jej grobu ze strony sowieckiej hołoty, trumnę zakopano w nieznanym dziś miejscu gdzieś na terenie zamkowego parku. O losach księżnej i jej synów opowiada film "Magnat" z B. Lindą w roli ostatniego potomka rodu."-znalezione w internecie.
    "W okolicy zamku Książ w latach 1911 -1914 z polecenia księcia na Pszczynie i Książu Jana Henryka XV von Pless, spadkobiercy fortuny Hochbergów (właściciela jednego z największych majątków ówczesnej Europy) wybudowana została palmiarnia. Na powierzchni 1900 metrów kwadratowych oprócz palmiarni wzniesiono także cieplarnię, ogrody w stylu japońskim, ogród owocowo – warzywny, obszar pod uprawę krzewów oraz uwielbiane przez żonę księcia – Marię Teresę Cornwallis-West znaną jako Daisy rosarium, w którym m.in.: uprawiano róże o śnieżnobiałych płatkach. Na centralną część obiektu wyznaczono 15 metrowy przeszklony budynek w którym zasadzono palmy daktylowe. Na dachu palmiarni natomiast utworzono galerię widokową, z której można było podziwiać panoramę okolicy. Najbardziej niezwykły jest jednak budulec palmiarni – ściany dla pnączy i tunele tworzące urocze zaułki wymurowano z brył porowatego tufu sprowadzonego prosto ze stoków sycylijskiej Etny.
    Dzięki palmiarni para książęca przez cały rok miała dostawy świeżych naręczy kwiatów oraz egzotycznych owoców i warzyw na książęcy stół.
    Obecnie wałbrzyska palmiarnia dysponuje ok. 80 gatunkami roślin z całego świata. Zobaczyć można tu m.in.: dracenę, kolczaste wilczomlecze, opuncję, krzewy kawowca i bananowca oraz cytryny i mandarynki. Niestety do czasów ówczesnych nie przetrwało przepiękne rosarium, z którego Wałbrzych mógłby być słynny. Ciekawostką jest jednak, że nadal w światowych katalogach kwiatów odnaleźć można różę o śnieżnobiałych płatkach pod nazwą Daisy."-znalezione w internecie.


W palmiarni na Radku największe wrażenie zrobił kwiat kuflika.Swym wyglądem przypomina szczotkę do mycia butelek.Jestem zaskoczona ilością zdjęć z kuflikiem.Mi się podobają wszystkie rośliny.W palmiarni byłam w dzieciństwie z wycieczką ze szkoły i prawdę mówiąc niczego nie pamiętam,ale teraz te wszystkie rośliny robią na mnie duże wrażenie i znów zdjęć jest całe mnóstwo i znów trzeba będzie wybierać....
Nasza wędrówka po palmiarni trwała długo,nie mogło być inaczej,ale pewnie byłoby,gdyby wszystkie rośliny kwitły.Oprócz cudownych roślin,drzewek,kaktusów,sukulentów mieliśmy spotkanie z kotem,który wygrzewał się wśród kaktusów.Opuszczamy jednak to piękne miejsce i jedziemy do Dobromierza.Idziemy nad sztuczne Jezioro Dobromierskie.Mamy nadzieję,że uda nam się tu przysiąść,napić kawy i zjeść po kawałku ciasta.Okazuje się,że jest to niemożliwe.Jest zbyt zimno i wieje wiatr,ale za to mamy spacer koło jeziora.
Jezioro Dobromierskie jest sztucznym jeziorem zaporowym,utworzonym na rzece Strzegomce.
Po spacerku nad jeziorem,obejrzeniu kościoła św.Michała Archanioła,ruszyliśmy dalej.Kolejny przystanek robimy pod wieżą,górującą na Dobromierzem i tu będę posiłkować się internetem,bo to ciekawa historia.

"Z jej szczytu rozciąga się widok na pół Dolnego Śląska, wyrasta nagle na wzgórzu przy drodze Wrocław- Jelenia Góra. Za czasów jej świetności przyjeżdżały tu setki turystów, dzisiaj, gdyby nie pewien taksówkarz ze Świebodzic, popadłaby w ruinę. Wieża w Dobromierzu to piękna budowla z ciekawą historią, którą warto zobaczyć i przede wszystkim wspiąć się na jej szczyt. Dawno temu wzgórze na którym obecnie stoi wieża było puste, później zaś ustawiono na nim trzy krzyże, na których wykonywano wyroki. Miejsce to wtedy nazywane było szubieniczną górą. Wiele lat później, w 1745 roku przybył tu Fryderyk II- król pruski. Swojego kresu dobiegała właśnie wielka bitwa, w której Fryderyk pokonał saksońską koalicję. Bitwa zapisała się najsłynniejszą w dziejach pruskiej armii szarżą, a zwycięstwo to nazywano od tej pory „narodzinami pruskiej armii”. Tak spektakularna bitwa, w której życie straciło 10 300 żołnierzy Austriackich, 2900 Sasów oraz 4800 Prusaków oraz wizyta Fryderyka II Wielkiego w tym miejscu sto lat później doczekała się swojego uczczenia. Na szczycie wzgórza miała stanąć prosta wieża, mająca być pomnikiem bitwy. Postawiono wiec prosty, mały budyneczek, który miał spełniać swoją funkcję. W 1860 roku przeszedł on w ręce Rady Powiatowej w Bolkowie, a jako, że właśnie wtedy podjęto decyzję o postawieniu pomnika chwały żołnierza pruskiego, na który niestety brakowało funduszy, postanowiono, że obecna wieża będzie spełniać również tę funkcję. W tym celu mały, prosty budyneczek upiększono i poszerzono oraz nadano neogotycki wygląd. Obok wieży stanęła restauracja, w której znajdowały się dwa pokoje gościnne.Każdy, kto miał ochotę podziwiać z wieży widoki mógł pożyczyć do tego celu lornetkę. Wkrótce potem, w ramach dalszej rozbudowy, pojawiła się tu również sala balowa i letnia restauracja. Wszystkie te prace wykonywano z myślą o obchodach 150 rocznicy bitwy pod Dobromierzem. Kompleks składający się  i tak już z wielu elementów doczekał się również dwupiętrowego hotelu i stajenki dla koni, a niedługo później dobudowano taras, piwniczkę, natomiast całą wieżę ponownie otynkowano. Prace przy odnowie i rozbudowie kompleksu w Dobromierzu wykonywali więźniowie z Gross Rosen,  Hitler otrzymał specjalne zaproszenie, które ochoczo przyjął. Kilka lat po zakończeniu wojny całość znajdowała się pod zarządem Rady Gromadzkiej powiatu jaworskiego. Do 1950 roku można było pod wieżą wypić piwo i przenocować, a w końcu 1954 ktoś kupił stojącą przy wieży restaurację i ją rozebrał. W kolejnych latach wieża stopniowo popadała w ruinę do czasu gdy została kupiona przez pana Edwarda Chałdasia, który marzy o renowacji zabytku.
Wieżę w Dobromierzu warto odwiedzić ze względu na wspaniałą atmosferę tego miejsca, możliwość zobaczenia najpiękniejszego widoku Dolnego Śląska oraz… spotkania ducha, który podobno tu grasuje. Nic w tym dziwnego- w końcu była to kiedyś szubieniczna góra!"-znalezione w internecie.

Wspięliśmy się na górę,obejrzeliśmy wieżę,do środka jednak wejść nie dało się,bo wieża jest zamknięta i służy jako przekaźnik telefonii komórkowej.Obeszliśmy ją za to dookoła,widać tu ruiny dawnej restauracji i wszelkich budynków jakie tu były.I nagle zachciało nam się jeść,a to miejsce idealnie nadawało się do tego by przekąsić małe co nieco i napić się kawy.
Po posileniu się,ruszamy do domu.
I tak oto znów dobiegła końca nasza kolejna wędrówka i kolejna "karteczka" została zapisana.
Tekst pisany wspólnie i częściowo wykorzystany tekst znaleziony  w internecie.
Miłej lektury :))
Pozdrawiamy bardzo serdecznie i cieplutko wszystkich zaglądających do naszych "karteczek".
Do zobaczenia :))
Danusia i Radek :))

niedziela, 8 kwietnia 2012

Wielkanocna procesja konna u sąsiadów :)

Niemiecki pociąg jadący przez Polskę :)
Niedziela Wielkanocna zaczyna się tradycyjnie świątecznym śniadaniem,dzieleniem się jajeczkiem i życzeniami.U nas też tak było,ale dodatkowo mamy w planie "porwać" tatkę Radka.Inspirowani  Maciejem(był w tamtym roku na procesji konnej,widzieliśmy zdjęcia)chcemy obejrzeć oraz uczestniczyć w Wielkanocnej Procesji Konnej w Niemczech.Z uwagi na godzinę rozpoczęcia wybór pada na przygraniczną miejscowość Ostritz.Wyjeżdżamy dużo wcześniej,by móc po drodze zajrzeć do Radomierzyc,a jeszcze wcześniej w Sulikowie obejrzeć domy przysłupowe i do tego musimy mieć wzgląd na pogodę.Za oknem biało.W nocy nasypało śniegu i na dziś zapowiadają opady białego puchu.Jak się spodziewaliśmy,śniegowe chmury co rusz pokazywały się nad nami i raczyły nas białymi płatkami.Jazda w takich warunkach jest ciężka i trudna.Pomimo wcześniejszego wyjazdu nie mamy czasu by zatrzymać się w Sulikowie i nie zajeżdżamy do Radomierzyc.Po drodze okazuje się,że przegapiliśmy drogę w którą powinniśmy skręcić by dostać  się do Krzewiny Zgorzeleckiej.Wracamy i jadąc powolutku odnajdujemy właściwą drogę.Dojeżdżamy do stacji kolejowej w Krzewinie Zgorzeleckiej i tu zostawiamy auto.Dalej ruszamy pieszo.Jesteśmy spóźnieni,więc nie wiemy czy jeszcze uda nam się cokolwiek zobaczyć.
Dogoniliśmy Procesję.

Bułane koniki kończyły procesję.

Jeździec i koń:)
Przekraczamy granicę i ruszamy szybkim tempem w stronę rynku.Tu okazuje się,że nikogo nie ma,na bruku zostały tylko końskie kupy.Po chwili zastanowienia dochodzimy do wniosku,że nie mogą być daleko i pewnie uda nam się ich dogonić.Ruszamy po końskich śladach...hi,hi...i mieliśmy rację bo jakimś czasie w oddali ujrzeliśmy jeźdźców na koniach i ludzi czekających na procesję.
Tu muszę posiłkować się internetem,by przybliżyć trochę historię procesji konnych.
 "Coroczne procesje konne mają długą tradycję, sięgającą 1541 roku. Górnołużyczanin Abraham Frencel żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku odnotował, że: „Mężczyźni w sobotę przed Wielkanocą nie idą do łóżek, ale gromadzą się w jednym domu, aby w nocy, śpiewając wielkanocne pieśni, iść przez pola”. W procesji, jaka wyruszyła w 1790 roku z Kulowa, jeźdźcy wielkanocni po raz pierwszy założyli czarne fraki i cylindry. Choć zwyczaj wiosennego objeżdżania gospodarstw i wiosek wywodzi się z pogańskich czasów, dzisiaj – podobnie jak zdobienie pisanek, święcenie wody i wiele innych tradycji – stanowi integralną część chrześcijańskiego święta Zmartwychwstania. Uczestnicy procesji konnej nie traktują jej jako elementu folkloru, lecz jako całodzienną modlitwę, manifestację wiary oraz przynależności narodowej.Setki jeźdźców noszą identyczne stroje: czarne fraki i cylindry, białe koszule i rękawiczki, do tego czarne muszki lub krawaty. Ten, kto po raz pierwszy bierze udział w procesji otrzymuje uprzednio poświęcony zielony wianuszek. Ten, kto jest już weteranem, może przypiąć sobie do klapy srebrny mirt. Konie są starannie wypielęgnowane i przepięknie wystrojone wstążkami, kwiatkami, paciorkami. W procesji niesie się kościelne flagi, emblematy oraz figury Zmartwychwstałego. Po drodze jeźdźcy, zwani po serbołużycku křižerjo („ci, którzy noszą krzyż”, „krzyżowcy”) śpiewają pieśni i głośno odmawiają modlitwy. Widok odświętnej demonstracji wiary katolickiej i łużyckiej świadomości narodowej nie może nikogo pozostawić obojętnym. Nie mająca końca, uroczysta i rozśpiewana kawalkada prezentuje się naprawdę imponująco."
Część Procesji:)

Ruszają..

Bułane koniki to końcówka Procesji :)

Dom przysłupowy :)
"Bardzo znani są też w Górnych Łużycach „wielkanocni siewcy konni” w Ostritz. Każdego roku w niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego przed drzwiami kościoła parafialnego pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w tym miasteczku licznie gromadzą się jeźdźcy na koniach, by potem udać się okolicznymi polami do klasztoru w Marienthal nad Nysą. Również i oni z grzbietów swoich koni głoszą chrześcijańską dobrą nowinę, że Jezus powstał z martwych. Od 1993 r. zwyczaj ten jest pielęgnowany przez wspólnotę ekumeniczną. W konnej procesji bierze udział też grupa z granicznej parafii polskiej.
W tym roku konni „siewcy dobrej nowiny” wyruszyli w drogę po raz 384. Jeźdźców było około stu(myśmy naliczyli 92 konie), wszyscy elegancko ubrani we fraki, cylindry i błyszczące od pasty jeździeckie buty, przyozdobiono również konie.

Od wielkanocnej konnicy siewcy w Ostritz różnią się tym, że obok głoszenia orędzia Zmartwychwstania modlą się również o dobre zbiory oraz o Bożą pomoc dla ludzi i przyrody. Z Ostritz barwna kawalkada udaje się w długiej procesji do klasztoru sióstr cystersek w Marienthal. Tam, na dziedzińcu klasztornym, udzielane jest błogosławieństwo wielkanocne jeźdźcom oraz tłumnie przybywającym tu wiernym. W drodze do klasztoru przy pięciu stacjach czytana jest Ewangelia wielkanocna, a przy krzyżu na jednym z okolicznych wzgórz wielkanocni jeźdźcy modlą się w intencji zmarłych kolegów."-znalezione w internecie.
Resztki dawnego mostu...

Radeczek i dom przysłupowy.

Klasztor Marienthal :)

W oddali widać procesję :)

Procesja wkracza do klasztoru :)

Jeździec :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Jedna ze stacji :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Jeden z dwóch księży :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Na terenie klasztoru :)

Księża katoliccy :)

W oczekiwaniu na księży :)
Udało nam się dogonić Procesję i za nią doszliśmy skrótem,nad Nysą do klasztoru cysterek Marienthal.Jesteśmy zaskoczeni tłumem zgromadzonym na placu przed klasztorem.Procesja kilkakrotnie okrąża plac,ze śpiewem i modlitwą,przy wtórze trąbek.W pewnym momencie,tłum obok Radka rozstąpił się i na plac obok figury Chrystusa wjechało dwóch księży katolickich.Tu odbyła się modlitwa i błogosławieństwo wszystkich przybyłych.
Jeden z katolickich księży.

Pastor ewangelicki :)




Przed modlitwą :)

Koń księdza trochę się buntował...

Radeczek w tłumie.

Jeźdźcy :)

Księża katoliccy.

Czaprak z wielkanocnym symbolem.

:)

Jeźdźcy :)

Ksiądz :)

Jeździec z krzyżem :)

Trójkami...

Dwójkami...

Z chorągwiami...

Koń,któremu się nudziło...

Ksiądz czytający błogosławieństwo.

Radeczek z tatkiem w tłumie

:)

:)

Śpiewanie pieśni :)

Nawrót :)

Jeźdźcy w klasztorze Marienthal :)

:)

:)

:)

:)

Zakonnica oglądająca Procesję :)

Pieczątka :)

:)

Fragment budynku klasztornego.

Z zakonnicą...

Tatko Radka :)

Jajkowe ozdoby :))

Fragment budynku klasztornego.
Po błogosławieństwie,ze śpiewem na ustach Procesja ruszyła i jeszcze raz objechała plac klasztoru,by za chwilę opuścić klasztor i skierować się ku okolicznym wioskom,a skończyć w Ostritz.My natomiast zostaliśmy na terenie klasztoru.Mamy okazję pozaglądać wszędzie gdzie się da,więc korzystamy z okazji.Najpierw Radek staje w kolejce do sklepiku z pamiątkami,a ja z tatkiem zwiedzamy kapliczkę klasztorną.Zastanawia mnie,dlaczego w środku zbity jest tynk do gołej cegły.Wyjaśnia się to za chwilę.Zbity tynk widać prawie wszędzie,na murach okalających budynek klasztoru,w kościele,jest to pozostałość po ostatniej powodzi,która miała miejsce w sierpniu 2010r.Wszędzie jeszcze widać ogrom zniszczeń jaki poczyniła woda,ale i widać pracę przywracającą piękno tego zakątka.
Pogoda nam sprzyja.Świeci słonko i tylko raz podczas procesji troszkę sypnął śnieg.Widać to na niektórych zdjęciach,ale tak ogólnie jest ładnie.
Na tle klasztoru :)

Tartak.

Wjazd lub zjazd tartakowy...

:)

Ogromne i stare musiało być...

Grajek :)

Jesion z odmiany wiszącej,ciekawostka dendrologiczna na terenie klasztoru:)

Fragment kolumny z Fontanny Trójcy Świętej :)

Fragment kolumny z Fontanny Trójcy Świętej :)

Fragment kolumny z Fontanny Trójcy Świętej :)

Fragment kolumny Trójcy Świętej :)

Fragment kolumny z Fontanny Trójcy Świętej :)

Na tle klasztoru z Fontanną Trójcy Świętej :)

Na tle budynku klasztornego.

Kolumna Trójcy Świętej i klasztor :)

Panowie i klasztor :)

Figura Chrystusa :)

Pomnik "Naszego" Papieża :))

Uśmiech papieża :)

Tatko i klasztor :)

Fontanna Trójcy Świętej z kolumną i klasztor :)

:)

Tu widać dokąd sięgała woda....

Mały dziedziniec wewnętrzny.

:))

Figura Maryi z dzieciątkiem :)

Figura Maryi stoi na wewnętrznym małym dziedzińcu :)

Herb nad drzwiami klasztornymi.

Wieża kościelna.

:)

Na zdjęciach nie widać śniegu,który padał tego dnia,a tu jest dowód na to!!!

Herb.

Maryja z dzieciątkiem nad wejściem do kościoła :)

Łuk sufitowy w kościele.

Chrzcielnica :)

W kościele,tu widać ile było wody...

Sufit.

:)

Odrestaurowywanie fresków w kościele.

Spojrzenie na ołtarz główny.

W oddali witraż.

Fragment sufitu w kościele klasztornym.

Jedna z wielu figur :)

Dotąd sięgała woda z Nysy Łużyckiej
 podczas powodzi w sierpniu 2010r.

:)

Spojrzenie na klasztor.

Drugi jesion z odmiany wiszącej.

:)

Dom Gościnny św.Jadwigi.

Pięknie ozdobione okna :)


Wejście do Domu Gościnnego św.Jadwigi.

Nad drzwiami.

:)

Wiosenne pąki.

:)

W przyklasztornym ogrodzie.

W przyklasztornym ogrodzie.

W przyklasztornym ogrodzie.

Kwiaty klonowe.

Przyłapany :))
Warto tu nadmienić,że klasztor Marienthal w Ostritz,jest najstarszym, do dziś nieprzerwanie działającym klasztorem cysterskim dla kobiet na terenie Niemiec, został założony w 1234 przez Kunegundę Hohenstauf,żonę króla czeskiego Wacława I. Klasztor istnieje nieprzerwanie do dziś. W 20006 r. zamieszkiwało go 16 zakonnic.
" Zabudowania opactwa Marienthal składają się z kościoła, budynku klasztornego, kaplicy św. Krzyża, tartaku, młyna i browaru. Ponadto zakonnice posiadają dobra ziemskie, które są w większości dzierżawione. W 1992 r. założono Centrum Spotkań z dwoma gospodami i hotelem. Zakonnice prowadzą ośrodek dla niepełnosprawnych, w którym przebywają 74 osoby."-Wikipedia.
Widok na klasztor i ośmioboczną Fontannę
Trójcy Świętej z 6-cio metrową kolumną.

Wiosennie.

:)

Ozdoby wielkanocne.

Wiatraczek.

Zegar słoneczny i rusztowania.

Tu widać jak zmienna była dziś pogoda...iście kwietniowa...

Pomnik Jana Pawła II-naszego papieża :)

Tablice informacyjne Via Sacra i Drogi św.Jakuba :)

:)

Ostatnie spojrzenie na klasztor.

Kapliczka.

Karczma :)

Stara jabłoń :)










































Powoli opuszczamy teren klasztoru i na spokojnie kierujemy się w stronę miasteczka.Po drodze oczywiście robimy zdjęcia.Jest tu całe mnóstwo domów przysłupowych z murem pruskim.W większości są pięknie odnowione i przystrojone
świątecznie.Wzrok sam wychwytuje te ozdoby.
Kapliczka.

Dom przysłupowy.

Rodzina zajączków.

:)

Z rodzinką zajączków :)

:)

:)

Dom przysłupowy z rodzinką słomianych zajączków.

Dom przysłupowy.

Jajkowe drzewko.

:)

Tary słup elektryczny i domek dla ptaków.

Jedna ze stacji Maryjnych.

:)

Modrzewiowe szyszunie...

Stare i młode :)

Naokienny zajączek :)

Pusta uliczka...

:)

:)





Ogrodowy zajączek :)

:)

Kot :)

Sowa :)

Anioł :)

Piękny słonecznikowy zegar słoneczny :)

Bratki przysypane śniegiem :)

Św.Jan Nepomucen na narożniku budynku:)

Kurczaczki...

Podążają ku miastu...

Ratusz i zabudowa rynku w Ostritz :)

Procesja :)



















































































































   I tak powoli docieramy do rynku,gdzie ku naszemu zaskoczeniu widzimy czekający tłum ludzi,zgromadzony dookoła rynku.Okazuje się,że wszyscy czekają na Procesję,która po objechaniu okolicznych wiosek i pól wraca na rynek w Ostritz,by tu okrążyć go trzykrotnie.W oddali słychać śpiew i ukazują się jeźdźcy.Pięknie to wygląda.Rozdzielamy się,ja idę na drugą stronę ulicy,staję prawie pod ratuszem i stąd robię zdjęcia.Co jakiś czas kawalkada konna zatrzymuje się,by odmówić modlitwę.Mamy okazję przyjrzeć się z bliska pięknie przybranym koniom i jeźdźcom.Zostajemy do końca i napawamy swe oczy i duszę urodą i specyfiką tego obrzędu.


























































































Fragment ratusza z błękitem :)

Zegar ratuszowy herb :)



Herb :)

Zajączkowo :)



































 Procesja dobiegła końca,a my powoli ruszamy w kierunku przejścia granicznego.Po drodze robimy zdjęcia i dodatkowo spotykamy jeźdźców zmierzających ku swoim domom,by móc dalej świętować Zmartwychwstanie Chrystusa :)
Wsiadamy do samochodu i postanawiamy zobaczyć pałac w Radomierzycach.Okazuje się to nie lada wyczynem,bo do pałacu tak łatwo nie da się dojechać,jeśli nie zna się drogi.My błądziliśmy,ale po zapytaniu spotkanej kobiety,dojechaliśmy na miejsce.I cóż???Rozczarowanie!!!Pałac jest niedostępny,otoczony ogromnym murem i bramą.Wstęp wzbroniony.Teren prywatny-tak głoszą tabliczki.No cóż,może kiedyś???
Wracamy.jedziemy tą samą drogą,którą przyjechaliśmy.Chcemy zatrzymać się w Sulikowie,by popatrzeć na tamtejsze domy przysłupowe.Mi się wydawało,że kiedyś było ich trzy,ale okazuje się,że pamięć ludzka jest zawodna.Dobrze,że te dwa,które zostały są odpowiednio odnowione i utrzymane.

































Już po polskiej stronie :)

Budynek stacji.

Spojrzenie na niemiecką stronę.









Tak wyglądał kiedyś rynek w Sulikowie :))

Tak wygląda dziś :))

Odnowiony dom przysłupowy :)



Spojrzenie na rynek w Sulikowie z podcienia domu przysłupowego.

I znów sięgnę do internetu,bo warto wiedzieć coś o domach przysłupowych.
"Dom przysłupowy-typ budownictwa ludowego,występujący na pograniczu Czech,Niemiec i Polski.Dom przysłupowy jest budynkiem podzielonym na część mieszkalną i gospodarczą najczęściej o dwóch kondygnacjach i dachu dwuspadowym. Zazwyczaj część mieszkalna jest drewniana o konstrukcji zrębowej, zaś część gospodarcza i stajnia oraz sień są murowane. W sieni znajdują się też główny ciąg kominowy i schody prowadzące na piętro. Piętro budowane jest w konstrukcji ryglowej z wypełnieniem szachulcowym z gliny. Konstrukcja nośna w drewnianej części parteru jest zdublowana, co stanowi najbardziej charakterystyczny element wyróżniający ten rodzaj architektury. Część mieszkalna posiada zrębowe ściany, obciążone stropem belkowym, natomiast nie niosą one ciężaru kondygnacji górnych, które spoczywają na zewnętrznych, drewnianych "przysłupach".
Pojawienie się w konstrukcji przysłupów może wynikać z rozwijającego się w tym regionie tkactwa i faktu, że działalność tę prowadzono na małą skalę w domach rzemieślników. Zlokalizowany w głównej izbie warsztat tkacki wywoływał duże drgania, które budynkowi o zwykłej konstrukcji mogłyby zagrażać.
 Domy tego typu zaczęły powstawać po raz pierwszy w średniowieczu na terenie Górnych Łużyc jako mieszkania rzemieślników, następnie ten rodzaj budownictwa rozprzestrzenił się na północne Czechy i zachodnią część Dolnego Śląska. W Polsce są dwa skupiska występowania konstrukcji przysłupowej: na Dolnym Śląsku oraz Rzeszowskiem, gdzie zapewne przeniesiona została przez osadników niemieckich i śląskich. Większość zachowanych obiektów pochodzi z XIXw. kiedy architektura przysłupowa przeżywała okres rozkwitu; do dziś istnieje prawdopodobnie ok. 17 000 budynków tego typu.
Domy przysłupowe były budowane zarówno przez biedotę, jak i warstwy zamożniejsze, o czym świadczą zachowane domy o bardzo bogatej ornamentyce i zdobieniach ciesielskich i snycerskich."-Wikipedia.
Droga z pomalowanymi drzewami,
zdjęcie tego nie oddaje,ale widok jest ciekawy.

Widok na góry,śnieg i błękit.

Pomalowane drzewa.

I tak oto kończy się kolejna nasza wędrówka i znów kolejna karteczka została zapisana.Pora teraz na kolejną,więc do zobaczenia podczas kolejnej wędrówki.

Pozdrawiamy wszystkich bardzo cieplutko i wiosennie,życzymy miłej lektury i dziękujemy za zaglądanie do naszych "karteczek".

Tekst pisany wspólnie i częściowo wykorzystane materiały znalezione w internecie.

Poza tym zdjęć byłoby o wiele więcej,ale trzeba było zrobić segregację i wybrać tylko część :)

Do zobaczenia.
Danusia i Radek :))