sobota, 26 maja 2012

Za Trutnovskim Drakem :)

 Dzisiaj jedziemy na spotkanie z Trutnovskim Smokiem.Chcemy wziąć udział w imprezie organizowanej przez Trutnovski Klub Czeskich Turystów-"Za Trutnovskym Drakem".
Wyjeżdżamy dość wcześnie,po drodze zabieramy Sofijkę,bo tylko Ona z nami jedzie,nikt więcej nie chciał,albo nie mógł.Trudno,będzie nas troje.Radek wcześniej sprawdzał na stronach internetowych i wszystko wskazuje na to,że mamy szansę być pierwszymi Polakami biorącymi udział w tej imprezie.No cóż,zobaczymy.W drodze ku granicy okazuje się,że Zosia zapomniała swojego aparatu,ale to nie problem bo my mamy swoje,więc zdjęcia będą!!!
W Trutnovie zostawiamy auto na osiedlowym parkingu,w cieniu.Zapowiada się upalnie,więc lepiej by się za bardzo nie nagrzało.Idziemy do browaru Karkonos po piwo,które pakujemy do auta i teraz idziemy do szkoły Leśnej,gdzie mamy zgłosić swe uczestnictwo w wędrówce.My wybraliśmy trasę 11km.Wpisujemy się na listę sami,by oszczędzić panu zapisującemu problemów z pisownią naszych nazwisk.Pan gdy zobaczył skąd jesteśmy,ucieszył się szczerze.Wygląda na to,że jesteśmy faktycznie pierwszymi Polakami. i obcokrajowcami.Płacimy 20 koron wpisowego,kupujemy wizytki turystyczne,wydane specjalnie na tę okazję,dostajemy kartkę z mapką i rozpiską trasy,wafelek,naklejkę,numerki i sporo pieczątek i ruszamy.

Najpierw,zanim ruszymy na szlak,postanawiamy pójść do fontanny ze smokiem.Teraz jest pięknie oświetlona słoneczkiem,więc zdjęcia będą świetne.Mamy tutaj pierwszą dziś sesję zdjęciową i po niej ruszamy na szlak wytyczony przez organizatora.

 Niebieski szlak prowadzi nas do rynku.Tu zaglądamy do punktu informacji turystycznej,by sprawdzić czy może są jakieś nowe wizytki.Zosia stwierdza,że nie ma wizytki Trutnova i uzupełnia braki.Dziś w Trutnovie jest też Święto Wina.W rynku rozłożone zostały namioty z ławami i estrada.Wszędzie pełno ludzi.Można kupić specjalny,wyprodukowany na tę okazję kieliszek i napić się wina.Zastanawiamy się nad kupnem takiego kieliszka,ale po dłużej chwili namysłu dochodzimy do wniosku,że jeśli już mamy kupić to dopiero po wędrówce.Szkoda by było,by się stłukł.Po sesji zdjęciowej ruszamy już dalej.
 Idziemy do "Horneho Strareho Mesta". Tu znajdujemy,po drugiej stronie rzeki,przy moście nad Upą piękną,odnowioną figurę św.Jana Nepomucena.Oczywiście przechodzimy by zrobić zdjęcia,Zosia w tym czasie odpoczywa czekając na nas.Wracamy do Niej i dalej idziemy ścieżką rowerową i niebieskim szlakiem do następnego mostu.Teraz mamy zejść na zielony szlak,ale nie wiemy co to jest "tabulu u Peti"wg opisu trasy,więc korzystamy z tego,że przed nami idą Czeszki,biorące udział w wędrówce i zdajemy się na nie podążając ich śladem.Jednak po chwili wyjaśniają nam,że One idą do gospody na piwo i dopiero później będą szły dalej,a my mamy iść w przeciwnym kierunku.Zawracamy i kawałek idziemy zielonym szlakiem,a później znajdujemy kartkę z napisem by iść leśną ścieżką z własnymi oznaczeniami.Tymi oznaczeniami są pomarańczowe wstążki powiewające na gałęziach.Kawałek dalej znajdujemy kolejną kartkę z opisem,pytaniem i trzema odpowiedziami do wyboru i to jest dla nas zaskoczenie!!! Nie spodziewaliśmy się tego,ale próbujemy rozszyfrować która odpowiedź będzie prawidłowa.Teraz już wiemy,że po drodze możemy znaleźć takich kartek więcej,więc rozglądamy się by czegoś nie przegapić.
Takich kartek z pytaniami jest sześć i muszę przyznać,że drogą eliminacji i dedukcji udało nam się odpowiedzieć dobrze na połowę pytań,przekonujemy się o tym dochodząc do Vebrovki.Tu mamy "smoczy" punkt kontrolny i tu poznajemy odpowiedzi na zadane pytania,ale najpierw pani powitała nas uśmiechem,cukierkami i zapytaniem czy odpowiedzieliśmy na pytania.Gdy dowiedziała się,że jesteśmy z Polski ucieszyła się i stwierdziła,że i tak dobrze,że udało nam się odpowiedzieć dobrze na połowę i podała nam odpowiedzi.Pożegnaliśmy się z panią i idziemy do Chaty Vebrovki,mając nadzieję na pieczątkę.Okazało się,że nie mają,trudno idziemy dalej

 Idąc czerwonym szlakiem docieramy do restauracji Dvoracka.Wchodzimy do środka,ruch tu niesamowity.Podchodzimy do baru i usiłujemy zapytać o pieczątkę i o cokolwiek,ale kelnerka tak się zachowuje jakbyśmy byli niewidzialni,ignoruje nas totalnie.Trwa to dłuższą chwilę i dopiero gdy podszedł do nas kelner,od niego dowiadujemy się,że nie mają pieczątki.Wychodzimy więc,rezygnując nawet z jakiegokolwiek jedzenia,bo czyż tak się traktuje innych???

 Tu spotykamy dziewczyny,za którymi wcześniej chcieliśmy iść i One nam tłumaczą którędy mamy iść.Jest upalnie,słoneczko daje się nam we znaki,a teraz większość trasy przebiega przez osiedle domków,więc trudno tu o jakikolwiek cień.Tak docieramy do rynku.Słychać śpiewy,coraz gwarniej tu.Idziemy do fontanny z Karkonoszem.Jest piękna,a w dawnych czasach w tym miejscu była drewniana studnia-Smocza Studnia.Trutnov ma w herbie smoka(draka) i smoki w tym mieście można spotkać w różnych miejscach.Do starych dochodzą wciąż nowe,wszak to miasto z tradycją.
W rynku znajduje się też barokowa kolumna św.Trójcy i pomnik Franciszka Józefa.My zastanawiamy się,czy najpierw idziemy do Leśnej szkoły po dyplom,czy na Sibenik.Decydujemy się odebrać najpierw dyplomy,a dopiero później pójść zobaczyć pomnik,który jest jest jednocześnie wspominkiem przeszłości i wieżą widokową.

Podczas odbierania dyplomów,zostajemy "zasypani" pytaniami.Skąd się dowiedzieliśmy o tej imprezie,jak i czym przyjechaliśmy,czy nam się podobało itp....Po rozmowie z Czechami usiedliśmy sobie jeszcze na chwilkę w jadalni,by napić się piwa i dopiero teraz idziemy dalej.Chcemy obejrzeć pomnik-grób i wieżę widokową,poświęcony generałowi Gablenzowi,żołnierzom armii Austriackiej i bitwie,która się tu rozegrała 27 czerwca w 1866r. z Prusakami.Opuszczamy więc gościnne progi szkoły Leśnej,żegnamy się z organizatorami i przez park idziemy na Górę Sibenik.

Wspinamy się na szczyt góry,na której postawiony jest pomnik i na samej górze wita nas psiak.Obszczekuje każdego z nas i na nic się zdają nawoływania właścicielki pieska.Tak oto w głośny sposób zostaliśmy przywitani na Górze Sibenik.

Jednak najbardziej zdziwiło nas powitanie Pana w mundurze żołnierza austriackiego.Na nasz widok od razu stwierdził,że to my jesteśmy tymi Polakami,którzy przyjechali z Jeleniej Góry."Żołnierz" armii austriackiej przywitał się z nami bardzo serdecznie,udzielił nam informacji na temat pomnika i bitwy.Zostawiliśmy plecaki i poszliśmy do wnętrza pomnika.W środku nie mieści się więcej niż dwie osoby.Krętymi,wąskimi schodkami wchodzi się na samą górę i stąd można podziwiać panoramę Trunova,okolic i Karkonoszy ze Śnieżką.
20-to metrowy,żeliwny pomnik został wykonany w częściach w XIX wieku,w książęcej odlewni żeliwa artystycznego Salmego w Blansku koło Brna i przywieziony w częściach.Uroczyste otwarcie odbyło się 27 czerwca 1868r.W uroczystościach otwarcia pomnika brał udział marszałek Ludwig von Gablentz,któremu pomnik jest poświęcony.Pomnik zdobi podobizna generała,znajdują się też tu imiona i nazwiska poległych żołnierzy i ilości utraconych pojedynczych regimentów.Ostatnim życzeniem generała,było być pochowanym między swoimi żołnierzami.Generał zastrzelił się 9 lutego w 1874r.,a jego życzenie zostało spełnione 27 września 1905r.Tego dnia zostały przywiezione z Zurychu do Trutnova jego zwłoki.W kondukcie pogrzebowym brało udział około 95 żyjących uczestników byłej wojny.Zwłoki złożono w cynowej trumnie w dolnej części pomnika.Bitwa,która rozegrała się pod Trutnovem pochłonęła ponad 6000 żołnierzy,w tym w ogromnej większości żołnierzy austriackich,a jednak była bitwą wygraną przez Austriaków

Po obejrzeniu panoramy z pomnika-wieży mamy sesję zdjęciową z gospodarzem "Austriackim żołnierzem" i pomnikiem,dostajemy pieczątki i później po posileniu się,pan mówi nam,że 1km dalej,na następnej górze jest kaplica z cmentarzem z owej bitwy.Dziękujemy za miłe przyjęcie,żegnamy się i postanawiamy iść do Kaplicy Jańskiej.
Zanim jednak opuścimy to miejsce,robimy jeszcze zdjęcia.
Idziemy teraz parkowymi ścieżkami,co kawałek trafiamy na tablice informacyjne dotyczące owej bitwy.

Wydawać by się mogło,że łatwo trafić do kaplicy,a jednak nie.Trochę kluczymy,wciąż natrafiając na tablice informacyjne,ale nigdzie nie ma żadnego odnośnika kierującego nas do kaplicy.Po jakimś czasie,pytając napotkanych ludzi trafiamy do Kaplicy św.Jana Chrzciciela.
Wchodzimy do środka.Tu "gospodarzem" jest żołnierz armii pruskiej,który siedzi z nosem w książce obok ołtarza.Nie zwraca na nas uwagi,tak nam się wydaje.Jednak po chwili,dostrzegł,że robimy zdjęcia i w dość niezbyt uprzejmy sposób kazał nam przestać,by znów wsadzić nos w książkę.Nam się jednak udało zrobić kilka zdjęć i dopiero gdy wychodzimy z kaplicy zauważamy tabliczki z zakazami.
Kaplica powstała w 1712r.W 1745r.strawił ją ogień,a w 1782 została zamknięta i sprzedana w prywatne ręce.Do jej powtórnego otwarcia i poświęcenia doszło w 1811r. dzięki staraniom dziekana Leyera.W 1866r.stała się krwawą sceną bitewną.To tu właśnie,w pobliżu i we wnętrzu Kaplicy Janskiej odbyły się najgwałtowniejsze walki.Kaplicę okupowało kilkadziesiąt austriackich żołnierzy.Jej całe wyposażenie,ławki,obrazy,chór,organy i ołtarze zostały zniszczone.W latach 1879-80 zostały zniesione z różnych miejsc Trutnova i okolic resztki i nagrobki poległych żołnierzy.I tak oto na przestrzeni wokoło Kaplicy powstał cmentarz wojskowy.Ale nie tylko,bo praktycznie na całej Górze Janskiej można znaleźć groby z 1866r.My na takie trafiamy schodząc w dół do miasta.

Schodząc parkowymi ścieżkami dochodzimy do Leśnej szkoły.Zosia postanawia wejść jeszcze do środka na chwilkę.Po Jej powrocie ruszamy już w kierunku naszego auta.Pora już wracać do domu,ale przed nami jeszcze jedna sesja zdjęciowa z trzema smokami.
Jadąc dziś do Trutnova zauważyliśmy je i obiecaliśmy sobie,że wracając zatrzymamy się by zrobić sobie z nimi zdjęcia.

Teraz jeszcze zdjęcia z Nepomucenem na moście i pora wracać do domu.Kierunek Polska.
Kolejna nasza wędrówka dobiegła końca i kolejna karteczka została zapisana.
Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Do zobaczenia.


"KLUB ČESKÝCH TURISTŮ

KČT - Ohlédnutí za dálkovým pochodem " Za trutnovským drakem "

V sobotu 26. května radost a krásné počasí provázelo 171 účastníků 30. ročníku pochodu Za trutnovským drakem. Letos jsme poprvé zaznamenali zahraniční účast a to z Polska a Slovenska. Účastníci si odnesli krásné zážitky, malého pochodujícího dráčka, vizitku do záznamníku, nová razítka do vandrovních knížek. Několik šťastných vyhrálo v tombole. Děkujeme všem co přišli a těšíme se na Vás a další turisty při akcích Klubu českých turistů a to jak veřejných tak našich klubových. Více aktuálních informací o turistice na Trutnovsku získáte na naší vývěsce před Komerční bankou a na internetových stránkách Lokomotivy Trutnov".-strona Trutnovskiego Klubu Czeskich Turystów.
P.S. Tak to w 30 edycji tego pieszego pochodu podnieśliśmy jej rangę do międzynarodowej ku nie skrywanej uciesze organizatorów ;)

Danusia i Radek :)

niedziela, 20 maja 2012

Domowy sernik,wysokogórska biedronka na Paliczniku :)

 Dzisiaj jedziemy do Czech.Mamy w planie wejść na Palicznik,ale najpierw odwiedzimy Hejnice,by uzupełnić braki w turystycznych wizytkach.Jedziemy sami,więc bez pośpiechu jemy śniadanie,pijemy kawę i pakujemy plecaki.Jedzenia dużo nie bierzemy,bo mamy zamiar zjeść jakąś czeską polevkę.Pogoda zapowiada się cudowna,więc w drogę.
Nasz pierwszy cel dzisiaj to Hejnice.Kilka lat temu byłam tu po raz pierwszy ze znajomymi na rowerach i Bazylika wywarła na mnie niesamowite wrażenie.Od tamtego czasu byłam tu już kilka razy i za każdym razem jestem tym miejscem zachwycona. Hejnice to małe miasteczko,słynące z pięknej Bazyliki Nawiedzenia Marii Panny.Powstanie tego miejsca związane jest z legendą o biednym rzemieślniku,który zostawiwszy w domu chorą żonę z córeczką wyruszył na poszukiwanie drewna do swojej pracy i w drodze powrotnej,zmęczony przysnął pod lipą.Przyśnił mu się dziwny sen,w którym drzewo było cudownie oświetlone,a w jego koronie siedziały dwa anioły,które powiedziały mu,że znajduje się w przepięknym miejscu,które spodobało się Bogu.Powinien więc iść i przynieść w to miejsce figurkę Matki Boskiej,by ktokolwiek tędy przechodząc,zatrzymał się i podziękował Bogu.Rzemieślnik kupił figurkę w pobliskim mieście,przymocował ją do owej lipy i przyprowadził tu swoją żonę i córeczkę na wspólną modlitwę.Jego rodzina została w cudowny sposób uzdrowiona,a wieść o cudzie bardzo szybko się rozniosła na całą okolicę.Zaczęli przybywać ludzie,którzy modlitwą upraszali o łaskę dla siebie.I tak oto powstała najpierw drewniana kapliczka,którą z czasem trzeba było rozbudować,gdyż zaczęło coraz więcej przybywać do niej pielgrzymów.
  
Zostawiamy samochód niedaleko Bazyliki i idziemy najpierw do punktu informacji turystycznej po pieczątki i wizytki(brakujących wizytek tu nie ma),a później do Bazyliki.W środku jest pięknie.Mamy chwilę na zadumę i refleksję.Po obejrzeniu Bazyliki idziemy do sklepiku,gdyż Radeczkowi przypomniało się,że tam można kupić wizytki i to te,których nam brakuje.Niestety i tu się rozczarowujemy,bo nie ma wizytek.No cóż będziemy dalej szukać.Powoli idziemy w kierunku auta,robiąc zdjęcia.Wsiadamy do auta i jedziemy do Bilego Potoku.Tu zostawiamy auto na parkingu przy sklepie,zabieramy plecaki i ruszamy na szlak.

Najpierw idziemy szosą do "Bartolovej Boudy" i stąd mamy tylko 3km. żółtym szlakiem.Droga najpierw jest dość szeroka i wygodna,wije się wzdłuż potoku.Widać,że całkiem niedawno była remontowana.Pełno tu nowych kładek i mostków.Szum płynącego potoku towarzyszy nam dość długo,a szeroka droga zmienia się w kamienną ścieżkę,pnącą się do góry.Jest coraz goręcej,robimy krótki przystanek by się napić i teraz wąziutką dróżką pniemy się coraz wyżej,by nagle stanąć przed drogowskazem,na którym jest napisane 0,5km do Palicznika.Okazało się,że te pół kilometra to przewyższenie,bo do samych skał było może z 50 metrów.

Wspinamy się,a właściwie to Radek mnie wciąga na "schodki" prowadzące na szczyt.Mam za krótkie nogi by stawiać tak duże kroki.Wchodzimy na szczyt skały i okazuje się,że szczyt to dwa olbrzymie głazy z balustradami,połączone drewnianym mostkiem.Jest tu postawiony w latach dziewięćdziesiątych XXwieku metalowy krzyż,oraz dość dużych rozmiarów kociołki wietrzeniowe.Widoki stąd rozpościerające się na Ziemię Frydlantską i Góry Izerskie są przecudne i warto było się wymęczyć tu wchodząc .Postanawiamy chwilę odpocząć i zjeść małe co nieco przed powrotną drogą.

Po posileniu się,wracamy tą samą drogą co przyszliśmy. Teraz idziemy szybciej. "Pachnie" nam polevka w "Bartolovej Boudzie"....Po drodze jeszcze zdjęcia przy pięknych kaskadach płynącego potoku. Dochodzimy do "Bartolovej Boudy" i rozczarowujemy się,gdyż trwa tu dancing i w menu nie ma niczego dla nas. Postanawiamy iść do "Hubertki",to tylko 2km.
Droga do "Hubertki" niby prosta,bo idziemy cały czas szosą asfaltową przez las,którego drzewa nie dają żadnej ochłody.A słońce grzeje coraz mocniej i przez to jesteśmy coraz bardziej zmęczeni.Dopinguje nas to,że w "Hubertce" napijemy się czegoś zimnego i zjemy jakąś czeską zupę.
Dochodzimy na miejsce i znów rozczarowanie,z zup jakie nam proponują jest tylko gulaszowa.Nic to,najważniejsze,że mają ładną pieczątkę,wizytki,zimne piwo i kofolę.Siadamy przy stoliku i rozkoszujemy się zimnymi napitkami.Oczywiście ja piję piwo,a Radeczek z racji tego,że kieruje raczy się kofolą.

Kofola jest gazowanym napojem bezalkoholowym.Produkowana jest w Czechach i na Słowacji.Jest to największy konkurent coca-coli i pepsi w Czechach i na Słowacji.Powstała w Czechosłowacji w 1960r.Produkowana jest w kilku wersjach smakowych takich jak cytrynowa,ziołowa,wiśniowa,z dodatkiem cynamonu,bez cukru i w wersji świątecznej-czereśniowa.Piłam ją i trzeba przyznać,że jest pyszna.Piwo też!!!

Po zaspokojeniu pragnienia,ruszamy w drogę powrotną.Wybieramy inną trasę.Idziemy niebieskim szlakiem,przez las bukowy.Drzewa chronią nas od promieni słonecznych,dają ochłodę i cień.Wychodzimy w Bilym Potoku i musimy kawałek się wrócić do samochodu.Otwieramy wszystkie drzwi w samochodzie,by go trochę ochłodzić i ruszamy najpierw do Hejnic i stamtąd do Lazni Libverda.Mamy nadzieję,że tu kupimy brakujące wizytki.

Lazne Libverda jest coraz piękniejsze.Miałam okazję być tutaj kilkakrotnie.Jak zwykle z takimi miejscami związane są legendy,tak też i z Lazne Libverda.W dawnych czasach we wsi znajdowała się karczma,w której miejscowy leśniczy oferował celnikom i podróżnym posiłki i noclegi.Miał on swój przydomowy inwentarz,świnki,kurki i koguta,który z dnia na dzień zrobił się piękny,silny i dorodny.Leśniczy zauważył,że kogut nie pije wody jak inne stworzenia z korytka,a pije wodę ze źródła.Doszedł więc do wniosku,że woda musi być lecznicza.Zaczął i on w tajemnicy też pić tą wodę.Długo jednak nie utrzymał tej tajemnicy i mieszkańcy wsi zaczęli pić źródlaną wodę,a wieś została nazwana Libverda.Do dziś tam gdzie bije źródło Eduarda można spotkać zielonego koguta.

Lubię tu przyjeżdżać.W maju park uzdrowiskowy jest pełen kolorów dzięki kwitnącym rododendronom i azaliom,jesienią w alejkach parkowych leży pełno kasztanów.
My dziś mamy nadzieję,że w sklepiku znajdziemy brakujące wizytki i niestety nie mamy szczęścia,ale idziemy napić się wody i zjadamy Lazeńske Oplatki o smaku orzechowym na ciepło.Wsiadamy do samochodu i jedziemy do Olbrzymiej Beczki,to nasza ostatnia szansa na uzupełnienie wizytkowych braków.

Niedaleko Olbrzymiej Beczki,Radek zatrzymuje się i wysiadam z samochodu.Idę do sklepiku z upominkami i wreszcie sukces,są !!.Teraz jedziemy do "diabła" i powoli kierujemy się ku granicy.
Jeszcze po drodze zaglądamy do Novego Mesta pod Smrkem by coś zjeść i znów niestety nie udaje nam się bo w knajpce azjatycka obsługa nie budzi naszego zaufania na dobrą czeską kuchnię ;).Wsiadamy do samochodu i postanawiamy,że zjemy coś już w Polsce.Może w Czarcim Młynie?

Okazało się,że Czarci Młyn jest jeszcze zamknięty.Trwa tam remont.No cóż po drodze mamy Mirsk.Chcemy zobaczyć czy wieża ciśnień już jest udostępniona jako wieża widokowa.
Wygląda świetnie,ale zamknięta.Parkujemy niedaleko rynku i idziemy do restauracji zobaczyć co mają dobrego do zjedzenia.Radkowi zaświeciły się oczy,gdy przeczytał kartkę z informacją o domowym serniku.Zamawiamy kawę i sernik.Siadamy na zewnątrz i podziwiamy ratusz.Jest remontowany i wkrótce będzie piękny.Po dość długim oczekiwaniu pani przyniosła nam kawy i dwie duże porcje sernika.Wypijamy kawę i zjadamy sernik-dobry,domowy i jedziemy już do domu.


Tak oto znów nasza kolejna karteczka została zapisana.Pora na następną.
Miłej lektury.
Pozdrawiamy serdecznie.
Do zobaczenia.
Danusia i Radek :)

poniedziałek, 14 maja 2012

Czarny Kocioł Jagniątkowski dla Zosi :)

 W poniedziałkowy ranek pomyślałam sobie,że wyciągnę Sofijkę na krótką wędrówkę.To byłby taki przed imieninowy prezent.Nie wiem tylko czy mi się uda.Wybrałam na dziś Śnieżne Stawki.Telefon do Zosi i plany stają się realne.Jestem z Zosią umówiona.Jedziemy do Jagniątkowa i stamtąd pójdziemy na szlak.
Śniadanie,kawa i pakowanie plecaka na spokojnie,mam dość sporo czasu bo z Zosią jestem umówiona,że pojedziemy 15-ką po godzinie 9-tej.Cieszę się na to spotkanie :)
Ja jadę spod dworca PKP,a Zosia dosiada się po drodze,radosna,ze śpiewem na ustach.
Wysiadamy koło "Domu Gerharta Hauptmanna". To nasz pierwszy punkt dzisiejszej wycieczki.Tu mamy sesję zdjęciową.Zosia oczywiście nie wie co ja sobie wymyśliłam.Wszystkie zdjęcia są dziś dla Niej,taka mała niespodzianka przed imieninowa :)
 Dom Gerharta Hauptmanna prezentuje się rewelacyjnie,do tego mamy trochę błękitu i kilka rozkwitniętych rododendronów.Szkoda,że jest ich tak niewiele...
Po sesji zdjęciowej ruszamy na szlak.Przed nami Karkonosze i Śnieżne Stawki :)
Wchodzimy na Koralową Ścieżkę i idziemy nią najpierw przez Jagniątków,by za chwilę wkroczyć do Karkonoskiego Parku Narodowego.Cały czas rozmawiamy,więc droga nam się nie nudzi.Po prawie godzinnym marszu robimy krótki postój na jedzonko i odpoczynek.Teraz ruszamy już dalej,powoli,nie spiesząc się,cały czas rozmawiając.Na razie idziemy kamienną ścieżką przez las,więc nie mamy widoków,ale wiemy,że za niedługo ukażą się nam....Dochodzimy do Paciorków.Najpierw czytamy to co jest napisane na tablicy informacyjnej i dopiero teraz ściągamy plecaki by wejść na skałki i móc podziwiać panoramę rozpościerającą się z nich.Widoki są niesamowite,a my mamy skałkową sesję zdjęciową.
 Po skałkowych sesjach zdjęciowych ruszamy dalej i tuż za Rozdrożem pod Śmielcem spotykamy dwójkę narciarzy.Są to pierwsi ludzie,których dziś spotykamy na szlaku.Jesteśmy zaskoczone,bo w Karkonoszach nie ma już śniegu,jedynie na zboczach kotłów leżą placki starego,zlodowaciałego śniegu,ale po czymś takim zjeżdżać???Widać można,bo narty w plecakach o tym świadczą.Wyraźnie spieszą się i nie za bardzo chcą z nami rozmawiać,jakby ich kto gonił....

 Powoli idziemy w stronę Śnieżnych Stawków,rozkoszujemy się widokami,które co jakiś czas ukazują się pomiędzy drzewami.Co jakiś czas pokazuje się Szrenica lub Śnieżne Kotły z budynkiem stacji nadawczej tv,to znów panorama na Kotlinę Jeleniogórską.Mijają nas pracownicy leśni,chwilę z Nimi sobie rozmawiamy i żartujemy po czym ruszamy w stronę naszego dzisiejszego celu.Nieopodal zejścia na szlak prowadzący do Śnieżnych Stawków spotykamy dwóch strażników parkowych.Pierwszy raz mam okazję przekonać się,że w Parku są też strażnicy.Na nasz widok zatrzymują się i pytają,czy widziałyśmy może narciarzy?My oczywiście mówimy,że tak,ale to było już jakiś czas temu,bo przecież my idziemy spacerkiem i cały czas robimy zdjęcia i podziwiamy widoki.Okazuje się,że narciarze zjeżdżali po tych skrawkach śniegu,zalegających jeszcze gdzieniegdzie w górach.Ryzykanci!!!!Żegnamy się ze strażnikami i ruszamy ku naszemu celowi.Jeszcze tylko trza przejść przez zwalone drzewo i już jesteśmy....przed "szlabanem" i tablicą oznajmiającą,że szlak jest czasowo zamknięty.No cóż Śnieżne Stawki będą kiedy indziej,my natomiast idziemy do Czarnego Kotła Jagniątkowskiego.Zastanawiamy się dlaczego szlak jest zamknięty,bo na tablicy nie ma żadnego wyjaśnienia.
Droga nam mija szybko i jak zwykle zaskakuje mnie.Od Rozdroża pod Śmielcem idzie się "tajemniczą" kamienną ścieżką lekko pod górę i w dół i nagle naszym oczom ukazuje się piękno-Czarny Kocioł Jagniątkowski i Jaworowa Łąka.Czarny Kocioł swą nazwę zawdzięcza wcześnie topniejącym śniegom,natomiast Jaworowa Łąka od najwyżej rosnących w Karkonoszach jaworów.Jest to niesamowicie urokliwe miejsce,objęte ścisłą ochroną i dla zabezpieczenia przed zadeptaniem ułożone są pomosty i specyficzne,drewniane "zasieki". Ciekawie to wygląda.Podziwiamy piękno,napawamy się nim i odpoczywamy posilając się przed dalszą drogą.

Po odpoczynku schodzimy do Jagniątkowa,skąd odjeżdżamy do Jeleniej Góry.
Cieszę się,że dane mi było dzisiejszy dzień spędzić z Zosią.


Zosiu:
 By się spełniły Twoje życzenia
By się ziściły Twoje marzenia
By uśmiech często gościł na Twej twarzy
Byś zdobyła w życiu, szczyt swoich marzeń
Wszystko co chciałabyś
By się zdarzyło
Wszystko czego pragniesz
By Twoim było…


Pozdrawiam serdecznie i cieplutko :)
Danusia.

niedziela, 6 maja 2012

Smak wina,pałac na wodzie i piękno porcelany,czyli Miśnia,Moritzburg i Radebeul :) :)


Dziś jedziemy do Miśni. Wycieczkę wykupiliśmy dużo wcześniej. Jedzie z nami Ewa. Z racji tego, że nie dostała urlopu i nie mogła jechać w Góry Łużyckie, poszła naszym przykładem i jedzie z nami..

Wyjazd mamy o 7-ej spod Teatru, więc wcześnie wstajemy, śniadanie, pakowanie plecaków, kawa i jesteśmy gotowi. Wszystko na spokojnie, bez pośpiechu. Nawet wcześniej wyszliśmy.
Pierwsze zaskoczenie jest zaraz po wyjściu na dwór. Na przystanku stoi autokar wycieczkowy i tak wygląda jakby na kogoś czekał, ale gdy go mijamy autokar rusza. Idziemy pod Teatr. Jesteśmy pierwsi. Nikogo nie ma, a jest już tylko kilka minut przed siódmą. Zastanawiamy się czy nie było jakichś zmian w planie wyjazdu. Dzwonię do Ewy. Okazuje się, że już idzie i jest niedaleko. Gdy Ewa ukazuje się na horyzoncie dochodzą do nas kolejni wycieczkowicze i podjeżdża nasz autokar, więc stres odpuszcza. Rozsiadamy się i w drogę do Cieplic po resztę pasażerów. Tu wsiada bardzo liczna grupa i nasz przewodnik, który po przywitaniu odczytuje listę obecności. I???Okazuje się, że na liście są dwie Danuty, a nie ma Radosława....

Jedziemy i znów słuchamy opowieści przewodnika o mijanych przez nas miejscach.
Za każdym razem dowiadujemy się czegoś innego i nowego.
Każdy przewodnik ma swoje ciekawostki i pomysły na to by zainteresować wycieczkowiczów.
Podróż mija nam niesamowicie szybko. Dotarliśmy do naszego pierwszego celu dzisiejszej wycieczki-Miśni.
Naszym głównym celem zwiedzania w Miśni jest manufaktura Miśnieńskiej Porcelany. To tu od ponad 300-tu lat produkowana jest, znana chyba na całym świecie porcelana miśnieńska. Dzięki Augustowi II Mocnemu rozpoczęła się produkcja śnieżnobiałej porcelany. To on sprowadził do Drezna alchemika Johanna Friedricha Böttgera, który dzięki zbiegowi okoliczności zamiast odkryć jak wyprodukować złoto, odkrył formułę produkcji porcelany o śnieżnobiałym kolorze. W ówczesnych czasach porcelana była sprowadzana z Chin i dlatego była też ogromnie droga. Król mając dostęp do takiego odkrycia zrozumiał, jak dzięki temu szybko może to przynieść korzyści. I tak oto najpierw produkowano porcelanę w Dreźnie, a później aby tajemnica produkcji była zachowana, przeniesiono ją do Miśni, do Zamku Albrechtsburg. W obecnych czasach manufaktura mieści się w odrębnym budynku, tam też jest wystawa porcelany i procesu jej produkcji.
Wchodzimy do budynku manufaktury, kupujemy bilety, na których przedstawione są różności porcelanowe. Mój bilet przedstawia dziewczynkę z kotkiem. Radka filiżankę z malunkiem chińskiego smoka. Natomiast na bilecie Ewy jest figurka kobiety z koszem. Ciekawe czy uda nam się odnaleźć te cudeńka???





Przechodzimy przez fragment ekspozycji sklepowej gdzie nasze oczy doznają szoku od zgromadzonych tu cudności. Przewodnik nas pogania, bo czekają już na nas i mówi nam, że będziemy mieli czas jeszcze te cudeńka obejrzeć.
Wchodzimy do sali projekcyjnej, gdzie oglądamy 10-cio minutowy film z polskim komentarzem o historii miśnieńskiej manufaktury i dopiero po obejrzeniu filmu rozpoczynamy zwiedzanie. W pierwszej sali za kołem garncarskim jest modeler, który pokazuje nam jak z kawałka miękkiej masy, pod wpływem ludzkich dłoni i gipsowych form nabiera ona kształtów, np.filiżanki czy głowy aniołka. W następnej sali przyglądamy się jak usuwa się niedoskonałości odlewów z figurki kobiety i jak dodaje się detale dekoracji np.listki. Tak przygotowaną figurkę wypala się w temperaturze 850-ciu stopni C i uzyskuje się w ten sposób o 16% mniejszy produkt, czyli tzw.biskwit.
W następnej sali mamy okazję zobaczyć jak uzyskuje się słynny wzór cebulowy stosowany w Miśni od 1740r.Pani za pomocą roztworu tlenku kobaltu, tworzy rysunek na talerzu,który później jest zanurzany w szkliwie skaleniowym i wypala się go w temperaturze 1350 stopni C by uzyskać słynny błękitny kolor.
Kolejna sala to malarnia. Tu widzimy precyzję z jaką nanoszony jest kolor na płatki maków i znak firmowy Miśnieńskiej porcelany-dwa skrzyżowane miecze z zakrzywioną gardą w błękitnym kolorze.
Przechodzimy dalej..
Wchodzimy do pomieszczeń muzealnych. Tu dopiero znajdują się cudowności. Ogromne porcelanowe zwierzęta, np.nosorożec i słoń robią wrażenie, do tego ogromne wazony, świeczniki i dla kontrastu miniaturowych rozmiarów bibeloty. Zastawy obiadowe, serwisy kawowe i herbaciane. Figurki postaci itp...Coś niesamowicie pięknego. Dostajemy oczopląsów. Każde z nas zachwyca się czymś innym i co innego zauważa. Wszystko zadziwia pięknem i kunsztem wykonania. Za mało czasu by przyjrzeć się każdemu detalowi.
Opuszczamy część muzealną i wkraczamy do sklepu. Tu dopiero jesteśmy oszołomieni-pięknem i cenami. Radeczkowa filiżaneczka z biletu kosztuje 510 euro. No cóż nie od parady o porcelanie mówią "białe złoto". Zbieramy się wszyscy przed budynkiem manufaktury i powoli ruszamy spacerkiem przez miasto. Idziemy uliczkami, przy których jest całe mnóstwo starych kamieniczek. Dochodzimy do rynku, tu oczywiście  się odłączamy od całej grupy i na własną rękę zaglądaliśmy w wąskie uliczki.







Nie oddalamy się zbytnio od grupy, staramy się ich mieć w zasięgu wzroku. Podziwiamy pięknie odnowione stare kamieniczki, w których pełno jest knajpek i sklepików. W rynku tłumy turystów z różnych krajów. Nasz przewodnik prowadzi nas krętymi uliczkami w kierunku katedry i zamku, jednak najpierw prowadzi nas na placyk z pomnikiem psa. Robimy zdjęcia, wszystkim się ten pomnik podoba, więc trzeba swoje odczekać by zrobić zdjęcia bez ludzi. Udaje nam się to i teraz możemy już iść w stronę zamku biskupiego Albrechtsburg i katedry św.Jana i św.Donata. Dochodząc do katedry słyszymy śpiew chóru. Wokół pełno zasłuchanych ludzi...
Nie wchodzimy do katedry, ani do zamku biskupiego. Mamy w planie jeszcze dwie miejscowości do obejrzenia. Idziemy więc za przewodnikiem na tarasy widokowe przy katedrze i zamku biskupim. Stąd rozpościera się cudowny widok na Miśnię i Łabę. W takim miejscu trzeba zrobić sobie zdjęcia. Przewodnik opowiada historię Miśni, a my tradycyjnie niezdyscyplinowani na własną rękę zaglądamy w krużganki katedralne i okoliczne kamieniczki.
Po obejrzeniu panoramy Miśni i wysłuchaniu przewodnika, ruszamy schodkami w dół do miasta.Tu zauważamy, że wzgórze zamkowo-katedralne jest obsadzane winoroślami. Nie jest to dziwne, bo Miśnia jest też miastem wina.
Idziemy pustymi, wąskimi uliczkami ku naszemu autokarowi. Przy okazji podziwiamy stare kamieniczki, w większości pięknie odnowione, ale i te nieodnowione robią na nas wrażenie. Chwilę zatrzymujemy się jeszcze przy manufakturze miśnieńskiej na sikundę i teraz możemy jechać już dalej.
Przed nami Moritzburg.
16km od Miśni w miejscowości Moritzburg znajduje się barokowy zamek myśliwski Moritzburg na wodzie. Został on wybudowany w latach 1542-1546 dla księcia Maurycego Wettyna. Na prośbę Augusta II Mocnego, króla Polski i elektora Saskiego w latach 1723 i 1733 został przebudowany tak, aby mógł pełnić funkcję wypoczynkową. Stąd też założenie parkowe. Są tu elementy ówczesnej dekoracji dworskich polowań. Rzeźby z piaskowca, ustawione wokół zamku są tego dowodem.
Po wyjściu z autobusu postanawiamy się odłączyć od grupy. Ewa zostaje z grupą, a my sami ruszamy na spacer. Chcemy zrobić zdjęcia bez tłumów, a poza tym idziemy do puntu informacji turystycznej po pieczątkę i może jakiś folderek. Oczywiście folderki są, ale nie języku polskim, to oznacza, że niewielu Polaków tu przyjeżdża.
Spacer zaczynamy od pałacowego holu. Tu mieści się punkt informacji turystycznej i kasa. W holu stoi karoca z 1770 roku.
Po obejrzeniu idziemy do ogrodów pałacowych.
Rozgościło się w nich stado dzikich gęsi.
Pięknie się prezentują na przypałacowym trawniku.
Podchodzimy trochę, ale na tyle by ich nie płoszyć, robimy zdjęcia. Podziwiamy ogrody z pięknie przystrzyżonymi krzewami, białymi alejkami i krzakami kwitnącego bzu. Wokół tarasu pałacowego stoją piaskowcowe rzeźby. Całość niesamowicie pięknie się prezentuje. Postanawiamy sobie tu wrócić kiedyś podczas pięknej pogody, czyli być może latem.

Na parkingu odnajdujemy nasz autokar, wsiadamy i jedziemy do następnego celu dzisiejszej wycieczki, do Radebeul. Tam już na nas czekają.




Radebeul wita nas deszczem.
Wprawdzie nie pada mocno, ale jednak. Idziemy do budynku gdzie znajduje się sklepik z winami i tu już na nas czekają przewodnicy. Trzy panie i pan. Dwie panie mówią po polsku i będą nam tłumaczyć co i o czym mówi przewodnik niemiecki. Nasza grupa zostaje podzielona na dwie grupy. My wybieramy pana przewodnika i idziemy jako pierwsi oglądać i smakować.
Cały kompleks pałacowy, wraz z ogrodami i basenem powstał na polecenie hrabiego von Wackerbartha w latach 1727-1730 jako "siedziba emerytalna". Podziwiamy pięknie przystrzyżone drzewka okalające alejki i schody. Pięknie tu musi być gdy wszystko kwitnie i jest w pełni rozwinięte.
Przewodnik opowiada nam o historii tego miejsca, o produkcji wina. W końcu wchodzimy do budynku winnicy i tu oglądamy olbrzymie kadzie i beczki.
Zostaje włączona muzyka, bo wino jest jak muzyka i powinno się je pić z kochaną osobą z odpowiednią oprawą, przy muzyce i świecach patrząc jej w oczy.
Po obejrzeniu winnicy wchodzimy do pomieszczenia gdzie jest długi stół z mnóstwem kieliszków. Przewodnik przynosi dwie butelki wina i je rozlewa do kieliszków, pouczając nas jak mamy trzymać kieliszki.
Po degustacji wina, wychodzimy do sklepiku i tu kupujemy czekoladę w pięknym opakowaniu z wizerunkiem hrabiny Cosel dla Zosi, jako prezent imieninowy.
Teraz tylko czekamy na resztę naszej grupy i wracamy już do Polski.

Tak oto znów kolejna wędrówka dobiegła końca i następna karteczka została zapisana.

Miłej lektury i do zobaczenia :)

Pozdrawiamy serdecznie.

Danusia i Radek :)








piątek, 4 maja 2012

Szlakiem Wodospadów Czarnej Desny :))

Jeszcze dziś mam wolne,Radek wziął sobie jeden dzień urlopu,więc razem możemy go spędzić i zapowiada się,że spędzimy go tylko we dwoje :)
Nie mamy sprecyzowanych planów.Na spokojnie jemy śniadanie,pijemy kawę,pakujemy plecaki i zastanawiamy się dokąd dziś ruszyć???
Pogoda jest piękna,postanawiamy jechać do Czech,najpierw do Harrachova a później się okaże...Na razie jest to wielką niewiadomą.Dziś ma być spokojnie i spontanicznie.
W Harrachovie chcemy zajrzeć do punktu informacji turystycznej i okazuje się,że został on przeniesiony.Idziemy więc w kierunku podanym na kartce wiszącej na drzwiach.Dotarliśmy tam w ostatniej chwili,tuż przed zamknięciem.Kupujemy wizytki,zaopatrujemy się w kolejne pieczątki i informatory.Chwilę spacerujemy po Harrachovie i ruszamy do Desny.

W Desnie zostawiamy samochód przy Riedlowej Willi.Chcemy w końcu zobaczyć grobowiec Riedla.Przejeżdżając przez Desnę,zawsze obiecywaliśmy sobie,że tam zajrzymy,ale tradycyjnie albo co innego było w planie,albo zwyczajnie było już późno i gnaliśmy do domu.Dziś za to znależliśmy na to czas.Grobowiec jest wybudowany na wzniesieniu.Jest to budowla pseudogotycka,wybudowana z granitu i piaskowca.Jako pierwszy został tu pochowany Józef Riedel starszy,zwany "królem szkła" .Po zakończeniu II Wojny Światowej,gdy rodzina została stąd wysiedlona,szczątki członków rodziny zostały przeniesione do grobowca rodzinnego,na cmentarzu w Hornim Polubnem.Grobowiec jest więc pusty,ale dodaje uroku krajobrazowi Desny.
Po obejrzeniu grobowca i sesji zdjęciowej schodzimy do Desny i postanawiamy dojść do Wodospadów Czarnej Desny.Kiedyś próbowaliśmy je odnaleźć jadąc samochodem,ale nam się to nie udało.Może więc dziś pieszo tam dojdziemy?
Idziemy ulicą,tak jak kierują nas drogowskazy i dochodzimy do dość dużego bloku mieszkalnego.Za nim schodzimy z jezdni i wchodzimy na ścieżkę wśród drzew i okazuje się,że jesteśmy na miejscu.Jakież to było proste!!!
Czytamy najpierw informacje napisane na tablicy informacyjnej i ruszamy z ciekawością w górę rzeczki.
Z daleka słychać szum spadającej wody.
Idziemy wzdłuż potoku,którego woda spływając po kamieniach szemrze raz cichutko,raz głośniej by naraz spadać z hukiem,tworząc piękne wodospady.Takie wodne widowisko ciągnie się od zapory wodnej Souś.
Podziwiamy to wodne widowisko ze ścieżki biegnącej wzdłuż potoku,a czasem schodzimy nad samą rzeczkę by z bliska przyjrzeć się temu pięknu.Kilku-metrowe kaskady wodne wyglądają niesamowicie.Nawet teraz przy niskim stanie wody wywiera to na nas ogromne wrażenie,a jak tu musi być po silnych opadach deszczu lub po retencyjnym opróżnianiu zbiornika wodnego Souś??? Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić....
Spacer do zbiornika Sousś odkładamy na kiedy indziej.Zawracamy i powoli schodzimy do Desny.Cały czas jednak zaglądamy na spływające po kamieniach wody Czarnej Desny.Szum wody płynącej po kamieniach cały czas nam towarzyszy.Raz jest głośniejszy,by za chwilę trochę ucichnąć.Piękno ukryte w lesie.
Po drodze w dół dzielimy się swoimi wrażeniami jakie wywarła na nas Czarna Desna.Jesteśmy zachwyceni,że mogliśmy podziwiać to piękno.Na dodatek w trawie,w pogoni za motylem znalazłam pierwsze w tym roku storczyki plamiste.Jestem nimi zachwycona,choć dość mizerne,to jednak są piękne.Znam je dzięki Heniowi,bo to On pierwszy pokazał mi te cudne kwiaty.
Schodzimy tą samą drogą do pewnego momentu.
Skręcamy za drogowskazem by zobaczyć "Domki Fińskie".
Po drodze napotykamy drogowe lustro i to jest inspiracją do sesji zdjęciowej.
Odbicia w nim wychodzą dość ciekawie.
Po drodze mijamy starokatolicki kościół i w pewnym momencie zawracamy.Domków Fińskich nie widać(jak się później okaże,byliśmy bardzo blisko). Słońce grzeje dość mocno,a nam zaczyna burczeć w brzuchach.Pora więc wrócić do samochodu i coś zjeść.
Wracamy kawałek i schodzimy przez park do stacji kolejowej i stamtąd do samochodu mamy już tylko kawałeczek.

Posilamy się,chwilę odpoczywamy i ruszamy ku granicy.
Zatrzymujemy się w Korenovie.Idziemy do punktu informacji turystycznej po wizytki i pieczątkę i teraz wracamy już do Polski.
Zatrzymujemy się w Szklarskiej Porębie przy Muzeum Ziemi.Wchodzimy do środka i jestem niesamowicie zaskoczona znajdującą się tu ekspozycją.Ostatnio gdy tu byłam nie było tylu eksponatów.Oj dawno to było...
Oglądamy piękne kamienie szlachetne i ozdobne nie tylko znalezione na tutejszym terenie,ale i przywiezione z całego świata.Tradycyjnie jestem pod ogromnym wrażeniem.Zachwycam się tymi kamiennymi cudownościami.
W sklepikach można kupić biżuterię z kamieni ozdobnych,surowe minerały i kolekcjonerskie.
Nie wiem na co patrzeć,wszystko jest tak cudownie piękne,można dostać oczopląsów.
Uwielbiam oglądać kamienie i te wszystkie cudowności stworzone z nich przez człowieka.
Bursztyny,agaty,kryształy górskie i wszystkie inne kamienie wprawiają mnie w zachwyt,jednak pora już wracać do domu...
I tak oto znów kolejna "karteczka" została zapisana,pora na następną.
Do zobaczenia.
Pozdrawiamy cieplutko życząc miłej lektury.

Danusia i Radek :)

czwartek, 3 maja 2012

Cnoty i występki w alegorycznych rzeźbach :))

Dzięki temu,że dzisiejsze święto,jest polskim świętem i dniem wolnym,postanawiamy jechać do Czech.U nich jest to zwykły dzień tygodnia,więc większe są szanse na zwiedzanie bez tłumów.Umówiliśmy się z Ewą,Jarkiem i Beatą.Na dziś wybraliśmy Kuks i zespół szpitalny z alegoriami cnót i występków.
Bez pośpiechu jemy śniadanie,pakujemy plecaki,pijemy kawę i w drogę.
Najpierw jedziemy po Ewę,która już na nas czeka.W Kowarach dosiadają się Jarek z Beatą.Jesteśmy w komplecie,więc ruszamy ku granicy.
Zatrzymujemy się na chwilę w Trutnovie,mieście smoka.Samochód zostawiamy na parkingu przy browarze "Krakonos" ,Radek z Jarkiem skorzystali z tego robiąc mały zakup w przy browarowym sklepiku i teraz już spokojnie idziemy pospacerować po mieście.Tradycyjnie robimy sobie zdjęcia z figurą św.Jana Nepomucena,znajdującą się nieopodal rynku.Pięknie odnowiona rzeźba przedstawia scenkę zrzucenia Jana Nepomucena z mostu do Wełtawy przez dwóch żołdaków.Będąc kiedyś w Pradze,pierwszy raz usłyszałam opowieść o Janie Nepomucenie.Często bywający na dworze królewskim Jan Nepomucen,został spowiednikiem królowej.Gdy padło podejrzenie,że królowa jest niewierna,król chciał wymusić na Nim wyjawienie tajemnicy spowiedzi,gdy ten odmówił,został poddany okrutnym torturom i na koniec zrzucony z Mostu Karola do Wełtawy.W momencie zrzucenia Nepomucena do rzeki na niebie ukazało się pięć gwiazd,symbolizujących pięć cnót męczennika.W Czechach,rzeźby,potocznie zwane Nepomukami są powszechnie spotykane.Św.Jan Nepomucen jest patronem dobrej spowiedzi,spowiedników i penitentów,patronem chroniącym przed powodziami i wzburzonymi wodami,patronem mostów,przepraw i życia rodzinnego.Tradycja ludowa mówi,że chroni on nasze zasiewy nie tylko od powodzi,ale i od suszy.Dlatego też,figury ze św.Janem Nepomucenem można spotkać nie tylko przy rzekach i mostach,ale i na placach publicznych,przy kościołach,na skrzyżowaniach dróg i w polach.
Mam sentyment do "Nepomuków",a poza tym,zawsze zadziwia mnie,że w kraju gdzie jest niewielu katolików,na każdym kroku spotyka się figury świętych i krzyże.Piękne,wykute w kamieniu...
Idziemy teraz przywitać się z "rodziną panter" zgromadzoną na placu przy dworcu autobusowym.Naszym oczom ukazują się cudownie,różowo kwitnące drzewa.W pierwszym momencie byłam przekonana,że to migdałowce,ale okazało się,że to wiśnie piłkowane tak kwitną.Jestem zachwycona.Niesamowicie piękny widok.
Zachwycają nas również pantery.Siadamy na nie robimy sobie sesję zdjęciową z przyjaznymi panterami.

Starym mostem z 1884r. nad rzeką Upą dochodzimy do stacji kolejowej i stąd uliczkami,ze starymi kamieniczkami,w których ulokowały się liczne knajpki i restauracje dochodzimy do kościoła Najświętszej Marii Panny.Zaglądamy do wnętrza przez kraty w drzwiach.Chwilkę oglądamy kościół i ruszamy już w stronę Rynku Karkonosza.Na środku,gdzie kiedyś była Smocza Studnia(wszak to miasto smoka),dziś znajduje się fontanna  z Karkonoszem.Z jednej strony rynku stoi kolumna Trójcy Świętej,a z drugiej pomnik cesarza Franciszka Józefa II.Odwiedzamy punkt informacji turystycznej i rozsiadamy się w knajpce u "Draka"-czyli smoka.Posilamy się,pijemy piwko-niektórzy kofolę i idziemy do samochodu by ruszyć ku naszemu głównemu dzisiejszemu celowi-do Kuksu!!!

Dojechaliśmy do Kuksu.Samochód zostawiamy na parkingu,obok boiska sportowego i idziemy "dotknąć" dawnych czasów...
Kuks obecnie jest senną wioską,ale w dawnych czasach zasłynął dzięki hrabiemu Franzowi Antonowi Szpork,który odziedziczył te tereny i wybudował na dwóch brzegach Łaby potężne budowle.Na jednym brzegu była(niestety)potężna rezydencja-pałac-gdzie odbywały się "tańce,hulanki,swawole" a wino płynęło kamiennymi kaskadami wzdłuż schodów,które istnieją do tej pory.Natomiast na drugim brzegu Łaby ku przeciw wadze i ku ostrzeżeniu,że życie ludzkie jest marnością i nic wiecznie nie trwa,został wybudowany "Hospital"-zespół szpitalno-kościelny i uzdrowiskowy(o ironio losu,przepych i rozpusta przepadły,została marność ludzka). Uzdrowisko z wodami leczniczymi działało niecałe 40 lat i tuż po potężnej powodzi,gdy zniszczeniu uległo większość budynków,straciło swą popularność.Pozostał szpital,który działał prawie dwieście lat.Tuż przed Drugą Wojną Światową zostali wypędzeni z kompleksu sanatoryjno-szpitalnego ostatni zakonnicy Bractwa Miłosierdzia.Zaraz po Wojnie był tu znów szpital dla obłożnie chorych,ale w latach 70-tych Szpital Kuks stał się majątkiem państwa czeskiego i od tego czasu trwają tu prace remontowe,renowacyjne i archeologiczne i za kilka lat,dzięki funduszom z Unii Europejskiej stanie się "perełką".

Podziwiamy najpierw panoramę,która rozpościera się przed nami na szpital i aleję prowadzącą do niego.Robimy sobie sesję zdjęciową na schodach,które za dawnych czasów prowadziły do rezydencji hrabiego Sporcka.Po obu stronach schodów,są wodne kaskady,którymi kiedyś płynęło wino,a i teraz ponoć podczas "Święta Wina" też tędy płynie...Ciekawe czy to prawda???
Schodzimy po schodach,przechodzimy przez most nad Łabą i już jesteśmy na terenie uzdrowiskowo,szpitalno-kościelnym.Do samego budynku prowadzi piękna aleja klonowa,z kulowo przyciętymi drzewami.Cudnie to wygląda,po obu stronach alei widać budynki szpitalno-uzdrowiskowe,a na wprost góruje potężna budowla kościoła św.Trójcy.
Stojąc na wprost po lewej stronie od budynku kościoła ustawione na cokołach są rzeźby przedstawiają alegorie cnót.Pierwszy to Anioł Dobrej Śmierci,później jest wiara, duma, nadzieja, miłość, cierpliwość, mądrość, dzielność, wstydliwość, pilność, szczodrość, szczerość, sprawiedliwość  i umiarkowanie..Natomiast po prawej stronie znajdują się rzeźby przedstawiające alegorie występków.Pierwsza rzeźba to Anioł Żałosnej Śmierci,później jest skąpstwo, rozpusta, zazdrość, obżarstwo, gniew, lenistwo, rozpacz, lekkomyślność, oszczerstwo i przebiegłość.Kiedyś podobno było jeszcze oszustwo,ale nie zachowało się do naszych czasów.Wszystkie rzeźby są kopiami,gdyż oryginalne rzeźby Matyaša Bernarda Brauna znajdują się w Lapidarium.Zostały tam przeniesione by czynniki zewnętrzne ich nie zniszczyły.

Wchodzimy na teren Hospitala,idziemy do sklepiku i kasy.Dowiadujemy się ile czasu mamy do zwiedzania z przewodnikiem i okazuje się,że na spokojnie możemy obejrzeć sobie ogrody i rzeźby zgromadzone wokół.Kupujemy bilety,wizytki,dzwoneczek dla mnie,stemplujemy swoje dzienniczki turystyczne,zostawiamy plecaki pod opieką Ewy(będzie sobie odpoczywać na ławeczce) i ruszamy na samodzielne zwiedzanie.
Najpierw idziemy obejrzeć wewnętrzny dziedziniec i ogrody.Wszędzie widać doły wykopalisk prowadzonych na terenie przy budynkach szpitalnych.Całe szczęście ogród jest nie rozkopany i możemy spokojnie spacerować alejkami wśród bukszpanowych żywopłotów okalających przystrzyżone trawniki.Są tu rzeźby alegorii Sztuk Wyzwolonych i alegorie Pór Roku.
Zaglądamy przez starą,niedomkniętą bramę i tuż za nią i drogą znajdujemy stary cmentarz.Jest tu miejsce po kaplicy grobowej i kilka starych grobów.Wracamy z powrotem na teren ogrodów przy szpitalnych.Idąc alejkami czytamy prospekt w języku polskim o historii szpitala.Radek robi kilka zdjęć,byśmy później mogli podpisać zdjęcia.Zostaje nam już niewiele czasu,więc kierujemy swe kroki na spotkanie z czeskim przewodnikiem.Przy wejściu do budynku szpitala,okazuje się,że nie jesteśmy jedynymi Polakami.Jest nas dość spora grupka.
Zaczynamy zwiedzanie....

Nie wykupiliśmy zezwolenia na robienie zdjęć,gdyż i tak mamy ich całe mnóstwo,a zdjęcia w pomieszczeniach bez odpowiedniego oświetlenia nie wychodzą zbyt pięknie, podziwiamy za to sale pełne obrazów,w których i tak nie można robić zdjęć.Są tu obrazy rodziny Sporcków,słuchamy po czesku historii Kuksu i całego kompleksu szpitalno-kościelno-uzdrowiskowego.Podziwiamy na makiecie jak to onegdaj wyglądało i jakież to wszystko tereny zajmowało i czego już niestety nie ma.Zaglądamy do kolejnych sal i kościoła.Nasz przewodnik zaprowadza nas na balkon,gdzie znajdują się organy i wprawia nas w niemałe zdumienie,pozwalając nam usiąść i zagrać.

Jako,że brak chętnych do zagrania na początku,przewodnik siada sam i pokazuje możliwości instrumentu.Dźwięk organów oszałamia nas i Jarek daje się uprosić i też daje mały recital ;) a po Jarku Danusia ;) Dalej trafiamy do perełki Hospitala,barokowej apteki zachowanej w praktycznie w niezmienionej formie.To zdecydowanie robi wrażenie.Są tu różnych rozmiarów moździerze,ciekawe naczynia apteczne-szklane,metalowe i drewniane.Czerwony kolor drewna,jest wynikiem moczenia go w byczej krwi.Przeznaczeniem ich było przechowywanie proszków aptecznych.Piękne meble i stół z kwitnącym drzewem życia,a na ścianie,nad drzwiami wisi "jednorożec",a sufit zdobi przepiękny obraz.
Oglądana wcześniej makieta obrazująca jak wyglądał Kuks przed powodzią,daje obraz jaką barwną postacią był jego twórca hrabia Sporck.Zdeklarowany katolik patrzył niechętnie na kłótliwość kleru o pieniądze.Sam różnymi sposobami starał się zdobywać fundusze na cele religijne.Ograł np. w karty króla Polskiego Augusta II Mocnego i za pieniądze ufundował kaplicę św. Jana w Vysokie koło Pragi.Był mecenasem sztuki i nauk,ale jeśli ktoś mu podpadł potrafił się zemścić.Zlecał rzeźbiarzowi Braunowi wykonanie karykaturalnej rzeźby takiej osoby.Karzełki z podobiznami tych osób zachowały się do dziś.Spora grupa zdobi zamek w Nowym Meste n. Metują.

Zanim jednak docieramy do Hostinne,mamy przymusowy postój.Pada tak gruby grad,że wjeżdżamy pod drzewo i by ochronić auto przykrywamy je kocem.Trwa to na szczęście krótką chwilę i możemy ruszyć dalej.W Hostinne oglądamy przede wszystkim wspomniany ratusz.Olbrzymy go strzegące,mają 4,6 metra wzrostu i są ubrane w rzymskie szaty.Rynek okalają kamieniczki z podcieniami,a na środku stoi kolumna Maryjna.Głodni zatrzymujemy się w restauracji.Zamawiamy polewkę czesneckową.Jest inna niż te,które dotąd jedliśmy.Zawiera duże ilości pora i jajko.Nam smakuje i wiemy,że przyrządzana jest tuż przed podaniem.Tradycyjnie do picia jest piwo,kofola i becherovka.Atmosfera jest na tyle dobra,że zaglądamy jeszcze do jednego lokalu i stamtąd dopiero ruszamy do domu.


Tak oto kończymy naszą kolejną wędrówkę i nowa "karteczka" została zapisana, pora więc na następną.
Do zobaczenia :)

Miłej lektury :)

Tekst pisany wspólnie.

Pozdrawiamy serdecznie.
Danusia i Radek :)

środa, 2 maja 2012

Tańczące motyle na Witoszy :))

Dziś mam samotną wędrówkę.Radek i Ewa pracują,Marlenka,Maciej i Zosia szykują się do wędrówki po Górach Łużyckich,a ja mam wolne i z racji tego wybrałam sobie na dziś Witoszę. Zaplanowałam ją sobie wczoraj,widząc latające pazie królowej na Oldrichowskim Spicaku.Swojego pierwszego pazia królowej "upolowałam" właśnie na Witoszy,tak więc jest to mój dzisiejszy cel wędrowania.Jadę do Staniszowa.
" Staniszów (niem: Stonsdorf, Stansdorf) od początku istnienia miejscowości był osadą związaną z rezydencją jej właścicieli.
W Staniszowie są więc aż dwa pałace - w górnej części miejscowości Pałac Staniszów, w dolnej - mniej znany, intensywnie remontowany pałac z pięknym założeniem wodno - parkowym Pałac na Wodzie.Najstarsze źródła pisane o Staniszowie pochodzą z 1395 roku. Jednak w starszych dokumentach znajdują się powołania na teksty znacznie starsze.
W miejscowości znajdowały się majątki stanowiące dominium rodu Książąt Reuss. Siedziba rodu znajdowała się w Staniszowie Górnym. Protoplastą rodu Reuss z Saksonii był Heinrich der Fromme von Weida. Słynny pałac - siedziba młodszej linii rodu - powstał w 1787r. z inicjatywy hrabiego Henryka XXXVIII von Reuss. Wokół pałacu powstało duże założenie parkowo - krajobrazowe z licznymi otwarciami widokowymi, odsłoniętymi skałkami, pustelniami. Chociaż było własnością prywatną pozstało otwarte dla gości i mieszkańców - tak jest i dzisiaj.
 Zadbany i popularny wśród turystów Staniszów był uważany do II wojny światowej za najpiękniejszą wieś Kotliny Jeleniogórskiej. Na potwierdzenie opinii o urodzie okolicy  Izabeli Czartoryskiej, która w pierwszej połowie XIX wieku podróżując do Cieplic odwiedziła również Staniszów "...a później wybraliśmy się do Staniszowa. Wieś ta stanowi własność hrabiego Reuss, ten sam gust, który podziwialiśmy w Grodnej, znaleźliśmy tutaj. Przyroda tu piękna, położenie zachwycające. Nic nie zostało zepsute i wszystko, co jest dziełem ręki ludzkiej, zdaje się być dziełem Natury. W ustronnym lesie stoi na skale mała pustelnia; przed nią skała zawieszona niemal w powietrzu, oparta na krawędzi kamienia który się tam stoczył. Wygląda to nadnaturalnie, gdy się nie wie, jak to zostało zrobione; a to co nam powiedział ogrodnik: skała, która nas wprowadziła w zdumienie, jest ogromna i z dawien dawna oparta na dwóch masywach skalnych. Hrabia Reuss rozkazał usunąć całą ziemię, obecnie skała zawieszona jest w powietrzu, dołem można przejść, usiąść. Pustelnia wykuta w skale budzi zainteresowanie i każdy z przyjemnością przystaje na chwilę w tym ustroniu .(...)" "-znalezione w internecie.
Wysiadam koło dawnej gospody i idę na Witoszę.

"Góra Witosza.
Niewielka góra dominująca nad środkową częścią Staniszowa kryje więcej atrakcji niż mogłoby się wydawać stojąc u jej stóp. Spod kościoła i budynku dawnej gospody na szczyt prowadzi żółty szlak turystyczny. Po drodze mija się sztuczne odsłonięcie skał z pustelnią. Na górze można podziwiać jeden z najpiękniejszych widoków na Karkonosze i Wzgórza Łomnickie i Kotlinę Jeleniogórską. Na samym szczycie znajdują się marne pozostałości niegdyś dominującej nad okolicą kolumny Bismarcka - takie budowle oraz wieże widokowe poświęcone "Żelaznemu Kanclerzowi" powstały swojego czasu w wielu punktach widokowych Sudetów.
Z Witoszą związana jest postać Hansa Rischmanna - miejscowego Nostradamusa, który od 13 roku życia przepowiadał przyszłość. Niejednokrotnie posądzano go o kontakty z diabłem, ale pomimo kilku prób nikt nie odważył się targnąć na jego życie - budzące w XVII wieku grozę i zamieszanie. Znane są zapiski o przepowiedniach jakie odbywały się na górze Witosza. Z czasem coraz popularniejszy Richmann przepowiadał wydarzenia polityczne, a nawet ocieplenie klimatu!
Uroku wędrówce na szczyt dodaje fakt, że Witosza była ulubionym miejscem spacerów arystokratów zamieszkujących niegdyś pobliskie pałace - nie jest to więc byle jaka górka, ale prawdziwie królewskie wzgórze!"-tyle internet.

Obok tablicy informacyjnej jest skalna uliczka,w którą weszłam i ścieżką wśród skał weszłam na punkt widokowy o którym nie miałam pojęcia.Będąc tutaj kiedyś wchodziłam na samą górę schodami,omijając ten punkt widokowy.Jestem zachwycona panoramą rozpościerającą się przede mną.Pasmo Karkonoszy na wprost mnie w całej swej okazałości.Bajeczny widok :)
Po nasyceniu oczu i duszy pięknym widokiem idę na szczyt Witoszy.Jest tu jeszcze podstawa pomnika Bismarcka,są ławeczki gdzie można przysiąść i odpocząć napawając swą duszę pięknem nas otaczającym.Siadam pod dawnym pomnikiem i czekam na motyle,które pojawiają się natychmiast.Jednak są niesamowicie zajęte tańcem wokół siebie i żaden nie przysiadł ani na chwilkę.No cóż następnym razem mi się uda,teraz jednak wpatruję się w ten cudowny "paziowy,podniebny taniec" i cieszę się,że mogę to oglądać.

Schodzę z Witoszy schodami.Zaglądam do znajdujących się tu jaskiń i postanawiam iść do Staniszoa Górnego,gdzie znajduje się Pałac Staniszów.
Po zejściu od razu dostrzega się budynek dawnej gospody,obecnie w lekkiej ruinie,ale kiedyś tętniący życiem i znów ciekawostka:
"Staniszowski likier "Echt Stonsdorfer Bitter"
Staniszów zasłynął w świece z powodu produkowanego tu niegdyś likieru ziołowego. Historia napitku rozpoczęła się w 1810 r. kiedy to miejscowy gorzelnik C. G. Korner opracował recepturę trunku. Wynajął on budynek na cele gorzelni (budynek zamkniętej dziś gospody między Witoszą a kościołem) i zaczął produkować ziołowy specyfik.
Likier był produkowany na bazie ziół zbieranych w Karkonoszach, które już wcześniej zasłynęły w całej niemal Europie dzięki działalności laborantów wyrabiających z nich lekarstwa. Staniszowski trunek miał 32% Vol. i sprzedawał się świetnie. Nic więc dziwnego, że produkcję Echt Stonsdorfera dość szybko musiano przenieść z niewielkiego Gesellschaftshaus w Staniszowie do Jeleniej Góry. Wybrano lokalizację przy dzisiejszej ul. Wolności 150 (przez wiele lat zaplecze techniczne JPBM). Co ciekawe likier jest nadal produkowany, tyle, że w Niemczech. Na etykiecie butelki Echt Stonsdorfera jest przedstawiona jego dawna jeleniogórska wytwórnia. Znalazło się na niej jednak przekłamanie - wytwórnia trunku jest przedstawiona na tle Karkonoszy ze Śnieżką, która w rzeczywistości znajduje się po przeciwnej stronie... cóż, prawa marketingu."-znalezione w internecie.

Po krótkim marszu dotarłam do Pałacu Staniszów.Najpierw jednak zanim wejdę na teren pałacowy,sprawdzam o której mam autobus.Nie chcę biegać po pałacowym parku,chcę na spokojnie pospacerować alejkami.Okazuje się,że mam sporo czasu.Zdążę jeszcze odwiedzić Pałac na Wodzie.
Wchodzę na teren pałacowy.W pałacu znajduje się hotel i tuż obok dobudowywane są nowe budynki.Ładnie odbijają się w wodzie.Za jakiś czas trzeba będzie tu wrócić.
Przypałacowy park tętni życiem.Sporo tu ludzi wylegujących się na leżakach,ławkach,spacerujących parkowymi alejkami.Po krótkim odpoczynku postanawiam iść do Pałacu na Wodzie.
Ciekawa jestem jak wygląda w wiosennych kolorach i kwiatach.Po drodze robię zdjęcia.
Pałac na Wodzie prezentuje się pięknie. Posadzone jabłoneczki kwitną i dodają uroku pałacowi.Mam pole do popisu ze zdjęciami.Trochę wieje wiatr,więc nie udaje mi się zrobić zdjęcia pałacu z odbiciem w wodzie,ale nic to przy następnej okazji zrobię.
Kończę sesję zdjęciową i idę na autobus.Pora wracać.


Tak oto kończy się moja dzisiejsza wędrówka.
I znów kolejna wędrówkowa "karteczka" została zapisana.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie,życząc miłej lektury.

Do zobaczenia.

Danusia.


wtorek, 1 maja 2012

Fragmet Izerskiej magistrali turystyki pieszej,czyli pierwszo majowa wędrówka :))

Dziś mamy w planie część "Izerskiej Magistrali Turystyki Pieszej". Propozycja Macieja.
Jest nas dziś siedmioro:Maciej,Marlenka,Ewa,Beata,Jarek,Radek i ja.
Dzisiejsza podróż to w dużej mierze jazda pociągami z przesiadkami.Pierwszą mamy w Szklarskiej Porębie.Z szynobusu przesiadamy się do czeskiej "motoraczki",którą jedziemy do Harrachova,tam mamy następną przesiadkę.I tu jesteśmy zaskoczeni,bo zamiast żółtego,czeskiego pociągu pojawił się nowiutki,niebieski szynobus.Czesi wymieniają swoje słynne czerwone wagoniki,zwane potocznie "motoraczkami" i żółte pociągi na nowe,niebieskie szynobusy i takim niebieskim szynobusem jedziemy do Liberca.Tu mamy dłuższy postój.

Z Liberca dojechaliśmy do Oldrichova i stąd ruszamy już pieszo na naszą dzisiejszą okrężną trasę i część Izerskiej Magistrali Turystyki Pieszej.Od przystanku kolejowego ruszamy niebieskim szlakiem,okrężną trasą dydaktyczną "Oldřichovské háje a skály" (Ołdrzychowskie gaje i skały). Trasa biegnie wśród lasu bukowego i skał.Na wyznaczonych postojach są ustawione tablice dydaktyczne,opisujące zwierzęta,rośliny,miejsce w którym się znajdujemy.Zrobiło się bardzo ciepło,przyszła więc pora na przebranie się.Znalazłam sobie odpowiednie miejsce i zostałam daleko w tyle,ale przebrać udało mi się tylko częściowo,gdyż przeszkodzili mi rowerzyści..Chcąc dogonić wszystkich zaczęłam iść dość szybko do góry i po pewnym czasie,nie widząc nikogo przed sobą,spanikowałam,a może poszli drogą?a nie szlakiem???Co robić???Zadzwoniłam do Radka.Rozmawiając z Nim,znów wdarły się wątpliwości i po dłuższym czekaniu na Niego zaczęłam powoli schodzić w dół.Jednak Radek dogonił mnie,okazało się że szłam dobrze....

"Już sto lat temu obszar czeskiej części Euroregionu Nysa był uważany za raj dla turystów, do którego w celach rekreacyjnych i poznawczych przyjeżdżali nie tylko przybysze z całych północnych Czech, sąsiednich rejonów Górnych Łużyc czy Dolnego Śląska, lecz także z Pragi, Drezna lub Berlina. Właśnie tu, na samym początku XX wieku, powstał najsłynniejszy i najdłuższy szlak wiodący po grzbietach gór – Modrá Hřebenovka - spinający poszczególne grzebienie górskie. W czasach swej największej popularności łączył najbardziej na wschód wysunięte krańce Rudaw ze szczytem Praděd, prowadząc przez Labské pískovce, Góry Łużyckie i Izerskie, Karkonosze, Góry Orlickie i Jesioniki. Izerska część szlaku – obecnie nosząca nazwę Izerska magistrala dla turystyki pieszej – była jedną z pierwszych i najbardziej lubianych części tej słynnej trasy. Idea powstania magistrali nawiązuje do tych wspaniałych lat początku XX wieku, dlatego też jest ona przeznaczona wyłącznie dla turystów pieszych.Co ciekawe, jej pierwsze odcinki wyznaczono w północnych Czechach: 13 kwietnia 1902 r. w Varnsdorfie spotkały się ówczesne towarzystwa górskie z obszaru Łużyc i zadecydowały o utworzeniu trasy z Ještědu na Růžovský vrch; 6 września 1903 r. w Kořenowie towarzystwa izerskie i karkonoskie uzgodniły przedłużenie trasy od mostu w Karlsthal aż do Śnieżki. W roku 1904 w Chomutowie do inicjatywy przyłączyły się także towarzystwa z Rudaw i wreszcie w roku 1913 szlak został przedłużony do Blankenstein nad Salą, na terenie Niemiec. W okresie międzywojennym (czasy tzw. I republiki) szlak był stopniowo nanoszony na mapy aż do Praděda, osiągając w ten sposób niewiarygodną długość prawie 800 km. Poczynając od 1903 r., większość trasy była stopniowo znakowana cynkowymi tablicami z wybitym na nich czterozębym grzebieniem, pomalowanym na niebiesko. Ciekawostką jest, że początkowo szlak w rejonie łużycko-izerskim nie był określany jako Kammweg, to jest prowadzący grzbietami gór, lecz jako Hauptweg, czyli szlak główny, co niewątpliwie miało podkreślić jego wyjątkowość pośród pozostałych oznakowanych dróg. "-(strona Izerskiej Magistrali).

Pierwszy postój mamy na Hrebenovym Buku.Tu mamy pierwsze grupowe zdjęcie i po posileniu się i krótkim odpoczynku ruszamy zielonym szlakiem na Oldrichovsky Spicak.Po drodze przechodzimy przez Skalną Bramę i mijamy różne formy skalne.Wspinamy się schodami na Oldrichovsky Spicak.Na szczycie są turyści z Polski,którzy podając nam dłoń pomagają nam osiągnąć szczyt.Nie ma stąd zbyt wielu widoków,bo dookoła szczytu wyrosły wysokie drzewa,jednak miejscami są prześwity pomiędzy drzewami i stąd można podziwiać panoramę,poza tym latają tu pazie królowej,najpiękniejsze motyle tego regionu Europy.Usiłuję jakiegoś "złapać" aparatem,jednak one są w fazie godowej i tańczą tylko ze sobą,a my podziwiamy te podniebne,motyle tańce.Z okazji 1 maja-Święta Ludzi Pracy i jutrzejszego Święta Flagi wznosimy malutki toaścik i odśpiewujemy kilka patriotycznych i niepatriotycznych pieśni i piosenek i ruszamy żółtym szlakiem po metalowych schodach do następnego punktu.
"Oldřichovský Špičák (724 m) jest pod względem kształtu jednym z typowych szczytów zachodniej części Jizerských hor. Skalisty wierzchołek jest gęsto porośnięty buczyną, tylko z płyty na szczycie rozpościera się wspaniały widok na wszystkie strony, zwłaszcza na okolice Frýdlantu i na izerskie górskie lasy bukowe. Blisko szczytu znajduje się inna znana izerska forma granitowa – Skalní brána (Skalna brama ) – przejście powstałe między olbrzymimi zapartymi w siebie głazami."-(strona Izerskiej Magistrali).

Schodząc mijamy Skalny Grzyb,krzyż na drzewie i kamienne słupki wytyczające drogę i dochodzimy Skalnego Zamku.
"Potężna granitowa skała (600 m), na której można zobaczyć ślady wykute w celu ułożenia belek pamiętające o dawnej strażnicy, jaka stała tu w średniowieczu. Na tym miejscu znajdował się zameczek, ochraniający szlak prowadzący z Liberca do dóbr frydlanckich. Osadnictwo średniowieczne zostało w tym miejscu potwierdzone przez badania archeologiczne, znaleziono tu ceramikę i fragmenty broni. Drewniana twierdza najprawdopodobniej spłonęła.
 Według starych podań, miejsce opanowali później rozbójnicy. Kiedyś herszt zbójców podczas jednej z napaści porwał piękną dziewczynę; musiała potem przez długie lata mieszkać ze zbójecką zgrają i czasem chodzić pieszo, obserwowana przez jednego z rabusiów, po zaopatrzenie do Frýdlantu. Kiedyś jednak w mieście spotkała rycerza, zakochała się w nim i postanowiła wydać zbójców w ręce sprawiedliwości. Wracając z miasta niepostrzeżenie rozsypywała ziarenka maku, które później wyrosły i zakwitły, idąc po tym śladzie frydlancka drużyna dotarła do skalnej twierdzy i ją zdobyła. Dziewczyna jednak nie doczekała się swego miłego – kiedy pachołkowie nadciągnęli pod gród, herszt bandy domyślił się jej zdrady i zaczął ją gonić wśród skał. W chwili, kiedy się znalazła na skraju granitowej płyty, poślizgnęła się i spadła w rozpadlinę. Od tego czasu miejsce to nosi nazwę Panieński skok (Panenský skok)."-(strona Izerskiej Magistrali).
Ze Skalnego Zamku ruszamy dość szybkim temem,czas nas trochę goni.Drogi przed nami jeszcze sporo,a pociąg na nas nie poczeka.
Mijamy Łyse Skały i szlakiem schodzimy do Przełęczy Ołdrzychowskiej.

"Oldřichovské sedlo (478 m) jest istotnym elementem łączącym rejony Liberca i Frýdlantu. Od wieków wiedzie tędy droga, od drugiej połowy wieku XIX pod przełęczą, w tunelu znajduje się trakcja kolejowa. Przełęcz przełamująca ścianę izerskich wzgórz, odgrywała istotną rolę w czasie regularnych pielgrzymek z Liberca do Hejnic.
 Dla określenia tego miejsca i jego najbliższych okolic używa się dość często dawnej nazwy Hemmrich, przypominającej żyjącego tu niegdyś pustelnika. Hemmrich przez kilka wieków był terenem budzącym grozę - gęste lasy, dziki labirynt skał, a wędrowców przyciągały tutaj siły nieczyste. Już w średniowieczu w okolicznych lasach, oprócz opryszków ze Skalneho Hradu, napadał i łupił podróżnych Petr Vorbach ze swoimi kompanami. Procesja, która chodziła do Hejnic, jeszcze w połowie XIX wieku obawiała się w lesie herszta rozbójników Filipa Krausego. W XIX wieku w okolicy Oldřichova napadał i kradł rozbójnik z Žibřidic - Künhel, kryminalista ze wschodniej części Gór Łużyckich, którego złapano właśnie tutaj. Jeszcze w 1849 roku przez Hemmerich w pogoni za łupem podążali "Libereccy Szubienicznicy" - banda, która napadała i okradała wędrowców.
 Dzisiaj w dolince panuje spokój, w najwyższym punkcie, na granitowym cokole stoi potężny krzyż, dalej znajduje się miejsce biwakowe i baza dla zmotoryzowanych Hausmanka (bardziej znana jako U Kozy - Pod kozą, dawniej budynek ten był leśniczówką, w której przez długie lata po drugiej wojnie światowej mieszkał - bardzo w tej części gór znany - leśniczy Hausmann wraz z żoną). Oldřichovské Sedlo z małym parkingiem stanowi obecnie ulubioną bazę wypadową nie tylko w izerskie skały. Tutaj rozpoczyna się trasa rowerowa - popularna Viničná cesta - która wije się zakosami przez północne zbocza gór aż do Ferdinandowa."-(strona Izerskiej Magistrali).

Na Przełęczy Ołdrzychowskiej chwila postoju,my idziemy zobaczyć czy przypadkiem mają jakąś pieczątkę,a w tym czasie Maciej,Marlenka i Ewa ruszyli ku stacji.Okazało się,że pieczątka owszem jest ale tylko z adresem i numerem telefonu,nic ładnego,szkoda....
Ruszamy szybkim tempem na stację.W pewnym momencie mamy rozwidlenie dróg.Szlak skręca w prawo,a droga bezszlakowa w lewo,ja intuicyjnie stwierdzam,że powinniśmy iść w lewo,ale reszta chce iść szlakiem i to był błąd....

Okazuje się,że idąc szlakiem oddalamy się od torów,które już widzieliśmy.Szlak prowadzi nas okrężną drogą i gdy ukazuje nam się stacyjka,to jest ona po drugiej stronie i nie ma zejścia aby tam dotrzeć.Zostało niewiele czasu do przyjazdu i odjazdu naszego pociągu,więc cofamy się kawałek  i przez podwórka,pola,skrótami zbiegamy na stacyjkę w ostatniej chwili.Do odjazdu została minuta,ale nam się udało i tu wspominamy Wiktora,bo tak tylko On potrafi,a i nam się to udaje dzięki Niemu :)
Pozdrawiamy Wiktora :)))
Jedziemy do Liberca,gdzie się przesiadamy do następnego pociągu,ale po drodze kupujemy sobie zimne piwko dla ochłody,bo po dzisiejszym słonku mamy braki płynów w organizmach.Jedziemy już ku granicy,jednak okazuje się,że w Tanvadzie nasz pociąg ma dłuższy niż by się należało postój.Dlaczego?Tego niestety nie wiemy
Dojeżdżamy do Harrachova i tu znów mamy przesiadkę,ale z nieco dłuższym postojem.Jest więc okazja zamienić puste butelki na pełne.Idziemy więc do knajpki na stacji i w miłej atmosferze doczekujemy następnego pociągu.Wsiadamy do "motoraczki" i nagle wiemy już dlaczego nasz poprzedni pociąg miał tak długi postój.Do "motoraczki" wbiegła cała gromadka dzieci z dorosłymi.Zrobiło się głośno.Śmiech i śpiew nie ustawał do Szklarskiej Poręby.Tak oto minęliśmy granicę i wjechaliśmy do Polski.Cała ta grupa była w Libercu na wędróweczce.Fajnie,że dzieci są uczone w jaki sposób można miło i ciekawie spędzać czas.

W Szklarskiej Porębie mamy najdłuższy postój,ale nie narzekamy.Siadamy na murku i aby czas szybciej zleciał zaczynamy sobie śpiewać,za co otrzymujemy po jednym euro cencie od Macieja.W tak wspaniałych humorach wsiadamy do pociągu i znów okazuje się,że razem z nami jedzie "gromada" dzieci i dorosłych z poprzedniego pociągu i znów jest gwarno,głośno i śpiewająco...Tak dojeżdżamy do Jeleniej Góry.

Nasza kolejna wędrówka dobiegła końca i kolejna "karteczka" została zapisana. Pora na następną.

Teks pisany wspólnie i ściągnięty ze strony Izerskiej Magistrali Turystyki Pieszej.

Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie, życząc miłej lektury.

Do zobaczenia.

Na zakończenie ciekawostka-kamienne słupki to:
Pozostałości zagrody.
" W 1848r. Clam-Gallasowie nakazali utworzenie w lasach okalających Oldřichov "obory". Wygrodzili obszar o obwodzie 42km, później jeszcze powiększany, do ochrony jelenia europejskiego. Choć nie przyświecała im wcale ochrona zagrożonego gatunku a raczej zapewnienie sobie pewnej rozrywki polowania, przyczynili się rzeczywiście do utrzymania populacji. "Obory" chroniła w znacznym stopniu jelenie przed kłusownikami oraz drapieżnikami.
Dziś w wielu miejscach w gęstwinie leśnej Oldřichovskiego hřebena można jeszcze dostrzec ślady owego opłocenia."-znalezione w internecie.

Danusia i Radeczek :)