sobota, 17 sierpnia 2013

Czerwony,zielony,niebieski,żółty i czarny-kolorowy dzień w Karkonoszach polskich i czeskich :)

Prognozy na dzisiejszy dzień były tak optymistyczne,że namówiłem Danusię na dzień w górach.O 7.47 zapakowaliśmy się pod domem do autobusowej 4 i ruszyliśmy w kierunku Przesieki "Chybotek".Tak nazywa się przystanek końcowy a nazwa pochodzi od ośrodka wypoczynkowego obok przystanku.Jeszcze do niedawna wszystko tu było w opłakanym stanie.Teraz,gdy się na to patrzy serce rośnie,a i efekty tego widać,parking dla gości jest zapełniony.































Stąd ruszamy drogą asfaltową do góry i przed 10 docieramy na przystanek autobusowy pod Špindlerovou Boudou.Mamy szczęście,autobus już stoi.Kupuję u kierowcy dwa bilety do Špindlerovego Mlýna .Jego szybka reakcja wywołuje moje zdziwienie.Okazuje się,że gość skorzystał z tego,że trafił na obcokrajowców i postanowił sobie dorobić.Ja spodziewałem się biletów z drukarki,a on je wyciągnął spod kierownicy.Jak im się bliżej przyjrzałem,wyszło na jaw,że były z poprzedniego kursu o 9.01.My wtedy byliśmy gdzieś w połowie drogi na górę.
W Špindlerovym Mlýně wysiadamy razem z grupą Niemców,ale zostawiamy hałaśliwe towarzystwo i idziemy tradycyjnie do IT.Bierzemy mapkę kurortu i decydujemy się zobaczyć kościół.Schodząc na dół zahaczamy o Vychlidkę na skale i przez urokliwą kładkę przechodzimy na drugą stronę Upy.W centrum spotykamy Krkonoša,który fotkami z turystami zarabia na piwo.Gorąco,więc i duch gór chce się napić.Gdy go mijamy ostatni raz,liczy właśnie na ile browarków mu póki co wystarczy.























































My Karkonoską nartostradą wspinamy się na Horní Mísečky.Kontakt z władcą naszego pasma górskiego przyniósł nam szczęście.Gdy dochodzimy do przystanku,trafiamy na opóżniony ekologiczny autobus i razem z innymi pasażerami dopełniamy go na maxa."Ekobus" wspina się asfaltowymi serpentynami do góry,a my mamy okazję podziwiać coraz lepsze widoki.
Gdy wysiadamy pod Vrbatovou Boudou niebo jest pięknie pobazgrane białymi chmurkami,a gdzie nie spojrzeć dookoła,krajobrazowe widoki  wprost zniewalają.Naszym dzisiejszym pierwszym celem jest szczyt do odznaki "Włóczykija Sudeckiego" - piękne skałki z widokiem na Kotel - Harrachovy Kameny-1421 m n.p.m. Z takiej wysokości widać naprawdę wiele i korzysta z tego wielu turystów,którzy odpoczywają w tym miejscu. Trudno o dobre zdjęcie bez innych osób,lekko zirytowani ruszamy dalej.O ile tutaj zdarzyło nam się już być,to reszta trasy jest dla nas nowością.









































































Kolejnym naszym punktem jest Chata Dvoračky.Prowadzi do niej czerwony szlak,na którym sporo pracowitych motyli,które jakoś niespecjalnie chcą nam pozować do zdjęć. Początek drogi pozwala nam za to uchwycić na jednym ujęciu wszystko,co najbardziej charakterystyczne w polskim paśmie gór.Stacja przekaźnikowa nad Śnieżnymi Kotłami, Łabski Szczyt, Szrenica, do tego czeska Vosecka Bouda-nawet Czesi są pod wrażeniem.Spodziewamy się,że będzie lajtowo,nic bardziej mylnego.Zejście do schroniska jest bardzo ostre.Niby dobrze,gdyby nie to,że jest to też nasza droga powrotna. Będziemy się niedługo mocno wspinać :). Po drodze mamy przykład górskiego,niestety,coraz bardziej powszechnego-kto pierwszy ten lepszy.Przy drewnianej tablicy,na której wypalono,co widać z vychlidki,na ławce rozsiadła się młoda dziewczyna.Siedzi na środku ławki po turecku,przemieszczając się co chwila raz w prawo,to znów w lewo,zajmując całą powierzchnię ławki i zasłaniając przy tym tablicę.Szybko wyliczyłem,tu usiadłyby 3 osoby.Ale nie usiądą.Nie sposób zrobić zdjęcia całej tablicy bez wspomnianej celebrytki.Przed nami jest kilka osób,które próbują coś odczytać i zniechęceni ruszają dalej.My decydujemy,że zajrzymy tu w drodze powrotnej,a po nas nadchodzą następni i gdy schodząc oglądamy się,są tuż za nami.Też sobie odpuścili.Dość moralitetów!!! Gdy dochodzimy do Chaty Dvoračky,robią na nas wrażenie niesamowite tłumy ludzi.Nie ma wolnego stolika,ani ławki.Chata Dvoračky,to obecnie połączenie,starej Boudy Dvoračky i nowo wybudowanego Hotelu Stumpovka.Co ciekawe,to w hotelu można zjeść i kupić pamiątki.W tym miejscu króluje Budweiser,my dla ochłody kupujemy dwa Budweisery tmave,vizytki i pieczątki i można spokojnie wyjść na zewnątrz.Siadamy  na rzeźbionej,drewnianej ławce z sową i delektujemy się ciemnym Budweiserem.Sowa też widać miała pragnienie,bo obok niej stoją dwie szklanki po kofoli.Jedna pusta,a druga prawie pusta :).
Chata Dvoračky zostało zbudowane w 1707r przez rodzinę Schierów.Pierwotnie,była to górska siedziba i gospodarstwo,gdzie na okolicznych łąkach wypasano bydło.W marcu 1893r gospodarstwo się spaliło,a zgliszcza odkupił hrabia Harrach i przebudował je na gospodę.Schronisko było często odwiedzane,nawet zimą.W ramach reformy rolnej,w 1921r. schronisko stało się własnością państwa i zostało wydzierżawione rodzinie Puhonnych,która je później odkupiła i przebudowała nadając obecny wygląd .Tuż przed naszym wymarszem w górę,mija nas na sygnale "Horská služba", a niedługo potem nadlatuje helikopter.Stajemy na tarasie hotelowym i z daleka oglądamy akcję ratunkową, może trzeba za to zapłacić, ale wygląda to bardzo profesjonalnie.Mimo tego,nie chciałbym uczestniczyć osobiście w takiej akcji...






























































































Zaczynamy się wspinać,na vychlidce robimy zgodnie z planem zdjęcia.Nie wracamy na Harrachove Kameny,na rozcestvi odbijamy w kierunku Labskiej Boudy.To miejsce mnie ostatnio zaskakuje,kiedyś nie sposób było się tu przebić do baru,a teraz jakby zrobiło się tu jakby kameralnie :). A do tego serwują Paroháča i od razu akcje Labskiej Boudy u mnie mają hossę :). Do Labskej Boudy wchodzimy tylko na chwilę,po pieczątki i po dopełnieniu formalności,ruszamy dalej.
Zielonym szlakiem ruszamy w kierunku Martinovej Boudy. Do celu mamy ok. 3,5 km.Bokiem mijamy Labski Vodospad a z góry widzimy Labską Boudę i drugi z wodospadów -  panczawski.Do Martinowej Boudy też musimy dość mocno zejść w dół.Tu przed końcem zejścia można skorzystać z ochłody źródełka,a potem już ochłodzić się zimnym piwem Krakonoś albo jak my zimną velkou kofolou.Przy kosztowaniu wybitnego czeskiego trunku bezalkoholowego decydujemy się na wizytę w kolejnej czeskiej "budzie" Bradlerovych Boudach.
Martinova Bouda,leży na zboczu Wielkiego Szyszaka,na wysokości 12888 m n.p.m. i należy do jednych z najstarszych schronisk w Karkonoszach.Już w 1642r. było schronieniem dla uciekinierów wojennych,podczas wojny trzydziestoletniej.W 1785r. Martin Erlebach,odnowił schronisko i to od Jego imienia nosi nazwę.Pod koniec XIX wieku,obok schroniska był ogród botaniczny,z karkonoską roślinnością.



































Moglibyśmy już teraz niebieskim szlakiem wspiąć się do góry,by zejść nad Kotłem Jagniątkowskim i koralową ścieżką do Jagniątkowa. Wybieramy marsz po vizytkę zielonym szlakiem. Danusia tu nigdy nie była i nie ma vizytki w kolekcji,czas to zmienić. Ta chata turystyczna też ma swoją historię,teraz jednak kiedykolwiek tu nie zajdę świeci pustkami.
Pierwsze wzmianki o Brádlerovych Boudach pochodzą z 1637r.,czyli z czasów wojny trzydziestoletniej.Okoliczne łąki doskonale nadawały się do wypasania bydła.Powstały więc tu budy pasterski,które w XIX wieku przeistoczyły się w karczmę i schroniska.Od 1914r. właścicielem został  Johann Hollman,który wraz z żoną prowadził Brádlerove Boudy do końca II Wojny Światowej.Powiesił On flagę ze swastyką 24 września 1938 roku i wisiała ona do końca wojny.Po wojnie były własnością Czechosłowackiego Związku Wychowania Fizycznego.Obecnie są w posiadaniu Klubu Czeskich Turystów.


















Idąc dalej zielonym szlakiem dochodzimy do Ptačí kámeny . Nie trzeba dochodzić do celu by zorientować się skąd się wzięła nazwa. Już dużo wcześniej nie sposób nie dostrzec wzmożonego ptasiego ruchu. Pojawiają się w dużych ilościach zaciekawione przybyszami. To faktycznie ich szczyt i ich kamienie :).
Robimy sobie zdjęcia i po sesji zdjęciowej namawiam Danusię na wejście na skałki.Mimo oporów,wchodzi razem podziwiamy widok roztaczający się ze skałek :)
Dalej szlak prowadzi do Petrovej Boudy, gdyby nie spłonęła,byłaby 7 dzisiaj przez nas odwiedzoną. Może i lepiej,bo czas zaczyna nas powoli gonić. Mijamy porządkowane ruiny i wchodzimy na czarny szlak po polskiej stronie nazywany "petrovką".W Jagniątkowie jeszcze przed odjazdem autobusu do domu mamy troszkę czasu by uczcić udaną wycieczkę,jakżeby inaczej czeskim pivem Skalakiem :).Było pięknie,było ciekawie,było kolorowo. Zrobiliśmy przegląd czeskich Boud. Jako zwycięzcę ogłaszamy mimo tłumów Horskie Boudy Dvoraćky.I to nie tylko dlatego,że pyszne zimne pivo Budvaiser,które można dostać bez czekania  kosztuje jedyne 25 koron. Za pomysł na turystykę i elastyczność i świetną bazę wypadową w wyższe partie gór.A jak ktoś lubi ciszę i odosobnienie to niech skosztuje pivka w Bradlerovych Boudach.

Do zobaczenia niebawem :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie,życząc miłej lektury :)

Danusia i Radek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz