sobota, 21 listopada 2015

Budniki :)

Gdy jesień na dobre,mgłami się rozgościła,
Wysoko w Górach,w ten jeden dzień,
Mała,zapomniana osada ożywa.
Każdą ścieżką podążają doń turyści,
A duchy dawnych mieszkańców uśmiechem ich witają
I razem z nimi przy płonącym ognisku zasiadają.
I choć to dziś żegnamy słońce na 113 dni,
To radość,gwar i śmiech dookoła rozbrzmiewa :)


"Budniki-
-zapomniane piękno-
Zapraszamy na imprezę pt."Pożegnanie słońca 2015"
Miłośnicy Budnik zapraszają na imprezę "Pożegnanie słońca" w Budnikach.
Spotkanie odbędzie się w sobotę 21 listopada 2015 roku.Zbiórka o godzinie 9:00 na parkingu DW Krucze Skały (ul.Wilcza 1) w Karpaczu oraz w Kowarach przy DW.Przedwiośnie ul.Górnicza 22.Później nastąpi wspólna wędrówka do Budnik oraz oprowadzenie po szlaku Miłośników Budnik wraz z opowiadaniem historii osady.Na spotkaniu pojawi się legendarny Wołogór.
Prosimy o zabranie ze sobą prowiantu w postaci kiełbasy na ognisko.Na uczestników czeka niespodzianka.
Uwaga! Wspólne przejście do Budnik nie ma charakteru wycieczki zorganizowanej.Jej uczestnicy idą na własną odpowiedzialność."-tekst ze strony http://budniki.pl/

Wczoraj podczas powrotu z pracy,uzgodniliśmy z Radkiem,że nawet gdyby lał deszcz jak z cebra,to my i tak powędrujemy do Budnik,by pożegnać słońce.
Wstajemy więc dość wcześnie,tabletki,zastrzyk,rozmowa z Tatkiem,a później na spokojnie pakujemy plecaki,jemy śniadanie i pijemy kawę.Żegnamy się z Tatkiem,obiecując Mu,że zadzwonimy w drodze powrotnej i ruszamy na dworzec autobusowy.Kiedy tam docieramy,dostrzegamy znajomych.Witamy się z Nimi,chwilę rozmawiamy i wsiadamy wszyscy do autobusu,który akurat podjechał.Jedziemy do Karpacza.Po drodze,na następnych przystankach wsiadają kolejne znajome osoby.W autobusie jest gwarno i wesoło.W wyśmienitych humorach dojeżdżamy do Karpacza,skąd ruszamy ku miejscu zbiórki.Jest nas 23 osoby,a po drodze docierają jeszcze Ela i Paweł,czyli 25 osób-sporo.Ciekawi nas ile będzie na miejscu....
Idziemy,rozmawiamy,robimy zdjęcia i cieszymy się z pogody,bo choć jest rześko,to nie pada.
Kiedy docieramy do DW.Krucze Skały,dostrzegamy sporą grupę ludzi.Jesteśmy w szoku,bo takiego tłumu się nie spodziewaliśmy.Podchodzimy bliżej i dostrzegamy znajomych.Witamy się z Bożenką,Jurkiem,Bodziem,panem Pawłem i innymi....Gwarno i wesoło dookoła.Czekamy na oficjalne powitanie,ale zanim ono nastąpi,musi do nas dotrzeć grupa z Wrocławia-prawie dwadzieścia osób.Kiedy już są,pan Paweł oficjalnie wita wszystkich,dziękując przy okazji za tak liczne przybycie.Robimy sobie kilka zdjęć grupowych i ruszamy na szlak.


















































































































































































































Przez chwilę idę z panem Pawłem na samym przodzie-rozmawiamy,wspominamy ubiegłoroczne pożegnanie słońca i tegoroczne powitanie.Robię zdjęcia i zostaję w tyle,wszak piękno które nas otacza jest warte tego,a świat otulony białą kołderką,powala swym urokiem :)
Idziemy powoli,niespiesznie,rozmawiamy z współwędrowcami,podziwiamy widoki rozpościerające się za naszymi plecami,robimy mnóstwo zdjęć i radujemy się tym co widzimy.Nie mogę się oprzeć i co rusz przystaję na dłuższą chwilę,by nacieszyć swe oczy,duszę i aparat cudnymi widokami.















































































\






























































































































































































































































































































































































































Powoli,bardzo powoli docieramy do krzyżówki szlaków,gdzie czeka na nas pan Paweł i spora część grupy.Kiedy już prawie jesteśmy w komplecie,nasz Przewodnik-Miłośnik Budnik zaczyna nam opowiadać o tej nieistniejącej już osadzie górskiej.To właśnie w tym miejscu jest jej początek,albo koniec-jak kto woli.Pan Paweł opowiada historię powstania tej osady,pokazuje stare fotografie,wyjaśniając obok czego będziemy przechodzić.Po tym pokazie i opowiadaniu,pan Paweł,powiedział,że jeśli ktoś nie chce iść zobaczyć Ponurej Kaskady,to może iść od razu do centrum Budnik,gdzie na wszystkich czeka gorący żurek i herbata.My oczywiście ruszamy za panem Pawłem,ku Ponurej Kaskadzie.



















































Przy Ponurej Kaskadzie znów przystajemy na chwilę.Nasz Przewodnik odgarnia śnieg z kamienia i pokazuje nam odcisk legendarnego Wołogóra.Opowiada też,że udało się dotrzeć do źródeł Potoku Malina,który tworzy właśnie Ponurą Kaskadę.Pomaga przy tym,podając swą dłoń innym,by mogli przejść po śliskich kamieniach.Ja skorzystałam z podanej dłoni i bezproblemowo przedostałam się na drugi brzeg.Tu kilka zdjęć i powoli pniemy się wąską ścieżką ku górze.Trzeba iść gęsiego,jedno za drugim,więc wspinanie idzie opornie.Każdy przystaje,robi zdjęcia,więc nie da się przyspieszyć....














































































































Wąska ścieżka wije się między,obsypanym śniegiem jagodziwiem i pnie się coraz wyżej i wyżej.Na wydeptanym,białym śniegu,rudość modrzewiowych igieł niezwykle malowniczo się prezentuje,a mgły unoszące się między drzewami dodają uroku temu miejscu.Wędrujemy tą ścieżką,a ona doprowadza nas do szlaku-do Tabaczanej Ścieżki.

"Tabaczana Ścieżka (niem. Tabaksteig) – dawna droga przemytnicza w Karkonoszach, służąca w I połowie XIX wieku przemytnikom szmuglującym z Austrii tytoń (niem. Tabak oznacza tytoń) na Śląsk; dziś szlak turystyczny (znaki zielone) długości około 3 km.
Wiedzie zboczem Kowarskiego Grzbietu z Przełęczy Okraj (1046 m n.p.m.) do opuszczonej osady Budniki, położonej na wysokości ok. 850 m n.p.m. Z Budnik przemytnicy różnymi ścieżkami kierować się mogli w stronę Karpacza albo Kowar. Najwyższy punkt trasy między Okrajem a Budnikami znajduje się na wysokości 1112 m n.p.m. Czas przejścia trasy z Okraju do Budnik wynosi ok. 55 min, w kierunku przeciwnym ok. 80 min."-Wikipedia.

Schodzimy nią dość stromo w dół.Przepuszczam wszystkich,zawsze schodzę powoli-lęk przed upadkiem mnie nie opuszcza,nawet dzisiaj-mam na nogach nowe buty i wiem,że nie są śliskie,a mimo to ostrożność wciąż mi towarzyszy,a poza tym czuję,że moja lewa pięta jest obtarta :(
Powoli jednak schodzę i docieram do dawnej gospody-schroniska-naleśnikarni i elektrowni rodziny Kretchmer.pan Paweł pokazuje zdjęcia i opowiada historię tegoż budynku.Po tej opowieści i zdjęciach ,schodzimy dalej,ku następnym pozostałościom po dawnym budynku.Tu znajdowało się schronisko Forstbaude,które po drugiej wojnie światowej służyło jako Dom Wypoczynkowy Bratniej Pomocy Studentom Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu..Słuchamy historii tego miejsca,oglądamy zdjęcia,które pan Paweł nam pokazuje,a po wysłuchaniu opowieści,powoli schodzimy ku centrum Budnik,skąd dobiegają nas radosne głosy,a nasze nosy wyczuwają zapach pieczonej kiełbasy.











































































































































































































































































Dochodząc do centrum Budnik,dostrzegam tłum tam zgromadzony.Jestem zaskoczona,bo tu ludzi jest o wiele więcej,niż widzieliśmy w Karpaczu.Podchodzimy do pana Krzysztofa-taty pana Pawła-witamy się z Nim serdecznie-wszak to nasi dobrzy znajomi :) Po powitaniach,uściskach,serdecznościach i krótkiej rozmowie,Radek przynosi dwie miseczki gorącego żurku.Zjadamy go ze smakiem,rozgrzewając się od środka.Zupa i gorąca herbata została przygotowana przez państwa Zygfryda i Nelę Szygulę,którzy prowadzą dom wczasowy i stołówkę "U MUSA" w  Karpaczu.
Po posiłku,stajemy na wprost wiaty odpoczynkowej.Panowie Paweł i Krzysztof opowiadają o historii tego miejsca,a po opowiadaniu zostaje odczytana Legenda o Wołogórze.

"Wołogór – Legenda Budnik
Jak wszyscy wiemy, każdy historyczny zakątek naszej ojczyzny, posiada swoją legendę. Taką legendę posiadają również Budniki. W Karkonoszach panował duch gór zwany Liczyrzepą. Aby wywiązać się z nadzoru całych Karkonoszy musiał mieć swoich pomocników. Jednym z pomocników był Wołogór. Siedzibę swoją miał na Wołowej Górze, między Kowarami i Karpaczem.Ze starych podań wynika, że właśnie z tego powodu góra ta wzięła nazwę Wołowej. Jedynym człowiekiem ,który go widział w życiu był sędziwy staruszek z Kowar o imieniu Gustaw. Opowiadał, że miał ludzką postać, z głową wołu. Wołogór miał za zadanie, pilnować porządku w górach w  rejonie Wołowej Góry, Budnik i strumienia Malina. Ponadto miał pomagać w trudnych sprawach okolicznym mieszkańcom i turystom. Władał magicznym totemem, który dawał mu magiczną moc. Wołogór miał pierwszą okazję do spełnienia swoich zadań, kiedy spadło nieszczęście wojenne na ludność Kowar i kotliny jeleniogórskiej. Przyczyną nieszczęść jakie spadły na mieszkańców był wybuch wojny trzydziestoletniej. Przez wioski przetaczały się różne bandy rabusiów i maruderów wojennych. Szczególnie we znaki ludności Kowar dały się oddziały najemników kozaków polskich zwanych Lisowszczykami. Dokonywali notorycznych rabunków i gwałtów na ludności cywilnej. Tutaj wkroczył do pomocy Wołogór i udzielił schronienia części mieszkańcom Kowar i okolic. Na zboczu Wołowej Góry pomógł on wybudować prowizoryczne szałasy i ludność tą chronił magicznym totemem. Dlatego do dziś istnieją nazwy dawnych siedlisk Dolne i Górne Miasteczko. Po ustaniu zawieruchy wojennej, część ludności powróciła na stałe do Kowar. Jednak reszta pozostała bo nie miała do czego wracać, gdyż ich domostwa zostały doszczętnie splądrowane i spalone. Po kilku latach o tą ludność upomniał się poprzez wołanie do Wołogóra, władający Kowarami hrabia von Czernin. Zależało mu na każdej osobie by ściągać podatki. Wielokrotnie do Dolnego i Górnego Miasteczka przybywali siepacze Czernina by wypędzić ludność.Za każdym razem pomagał im Wołogór ze swoim totemem i magiczną mocą. Pewnego razu Wołogór postanowił całą ludność przeprowadzić w okolice strumienia Malina. Wtedy też siepacze Czernina spalili doszczętnie Dolne i Górne Miasteczko. Przeniesiona ludność na zboczach wąwozu nad strumieniem Malina rozpoczęła budować chaty górskie i tworzyć zagrody gospodarskie, pierwotnie zwane ForstLangwasser, Forstbaude, Zacisze Leśne a obecnie Budniki. Od tego czasu Wołogór strzegł ludność przed rabusiami i żywiołem natury. Ludziom ukazywał się jedynie w snach by wiedzieli kto im pomaga i aby żyli w spokoju. Mimo, że to miejsce sprzyjało panującemu spokojowi ,to ludności dokuczała straszna bieda. Dzieci rodziły się, ludności przybywało, a ziemia nie mogła ich dostatecznie wyżywić. Hodowla bydła i drobiu była nie wystarczająca. Ziemia górska nie dawała wystarczających plonów. Warunki naturalne były bardzo trudne. Krótkie lata długie zimy z ogromnymi opadami śniegu. Tu znów Wołogór jak mógł tak pomagał swym magicznym totemem, roztapiał śnieg i torował drogę mieszkańcom. Jednak nie miał mocy mnożenia jadła, odzieży i obuwia dla swoich podopiecznych. Szczególnie było mu bardzo przykro jak widział bose i półnagie dzieci, czasami zawinięte jedynie w szmaty. Dniami i nocami rozmyślał nad dolą i niedolą biednych ludzi. Po długim rozmyślaniu wpadł na genialny pomysł. W okolicach zamieszkiwało wiele majętnych rodzin. W Kowarach na Ciszycy w letniej rezydencji zamieszkiwała hrabina Wanda Czartoryska z rodu Radziwiłłów, a na Bukowcu rezydowała na swych włościach, znana ze swoich dobroci hrabina von Reden. Obie panie przyjaźniły się ze sobą. To też Wołogór, wykorzystał tą sytuację i obu paniom wkradł się do ich snów. W ich snach opowiedział o tragicznej sytuacji mieszkańców Budnik. Panie tak przeżywały te sny, że przez kilka nocy nie mogły zmrużyć oka. Opowiadając sobie wzajemnie o snach, wspólnie uradziły, że od tej pory będą pomagać ludziom na Budnikach. Tak też się stało. Na bieżąco dostarczały nawet osobiście odzież, obuwie, jadło i inne potrzebne artykuły. Wołogór osobiście dopilnowywał dotrzymania danych obietnic przez zamożnych. Jednak pewnego razu za sprawą Wołogóra stała się rzecz straszna. Po wyżej gospody Forstbauden stało domostwo rodziny Kretschmer. Mieli oni prześliczną córkę na wydaniu, o imieniu Maria. W córce podkochiwał się miejscowy nauczyciel Heindrich Liebig. Ona również kochała go z wzajemnością. Jednak kiedy Wołogór zobaczył Marie pierwszy raz na łące przy sianokosach, zapominając się do jakiego celu został powołany przez Liczyrzepę, zakochał się w niej od pierwszego ujrzenia. Pojawiał się Marii po nocach w jej snach i wyznawał jej miłość. Jednak ona odrzucała jego amory, kochając Heinricha. Miłość Wołogóra do Marii stawała się coraz gorętsza. Krytycznej nocy Wołogór pojawił się rozpalony do czerwoności z miłości, jednak Maria odrzuciła jego serce. W tym momencie z rozpalonego serca wymknęła się jedna z iskierek miłości i spowodowała pożar domostwa Marii. Na szczęście domownicy zdołali ujść bez szwanku, jednak domostwo spłonęło doszczętnie. Wołogór zrozumiał swój miłosny błąd i z całą mocą pomagał w odbudowaniu domostwa. Rodzina Kretschmer odbudowała dom w innym miejscu, a w miejscu starego powstała naleśnikarnia na Tabaczanej Ścieżce. Maria wyszła za mąż za Heinricha, urodziło im się pięcioro dzieci i żyli długo i szczęśliwie. Jednak jak wszystko z czasem się kończy, przyszedł i czas na Wołogóra. Tajemniczy totem tracił moc. Budniki pustoszały, następował inny okres. Wołogór czół się zmęczony i bezsilny .Odszedł w górę strumienia Malina w rejon wodospadów wraz ze swoim totemem. Na jednym z głazów odbił kształt totemu oraz pozostawił ślad swojej prawej stopy i zniknął na zawsze. Miejsce to było zawsze słoneczne i radosne ale z chwilą zniknięcia tam Wołogóra, stało sie ponure do dnia dzisiejszego. Od tego momentu miejsce to nazywane jest “Ponurą Kaskadą”
Autor. Krzysztof Paliga."-tekst ze strony http://budniki.pl/wologor-legenda-budnik/

Po wysłuchaniu legendy,wszyscy głośno zaczynają przywoływać Wołogóra,a ten po jakimś czasie wyłania się z mgły unoszącej się nad potokiem Malina.Podchodzi do nas.Wszyscy witają Go radośnie.Panowie Paweł i Krzysztof ogłaszają,że właśnie nadeszła chwila pożegnania słońca.Lampa naftowa symbolizuje słoneczko i powolne przykręcanie jej płomienia,aż do całkowitego zgaśnięcia,oznacza właśnie brak promieni słonecznych w Budnikach przez 113 dni.W dawnych czasach w osadzie właśnie w ten sposób żegnano słoneczko,by po 113 dniach podobnie je powitać.Kiedy lampa została już zgaszona,zaczyna się sesja zdjęciowa z Wołogórem i panami Krzysztofem i Pawłem.Każdy chce mieć z Nimi zdjęcie,więc panowie i legendarna postać muszą uzbroić się w cierpliwość,bo ludzi dziś tu co niemiara....
Po bardzo długiej i wyczerpującej sesji zdjęciowej,prosimy Wołogóra o pozostanie z nami jeszcze przez chwilkę-wszak trzeba zrobić grupowe zdjęcia-i tu jest problem,bo tak dużej grupy nie da się zdyscyplinować,więc ostatecznie nie wszyscy są na grupowych zdjęciach....
Po sesji,Wołogór żegna się z nami i odchodzi ku Ponurej Kaskadzie,a my pieczemy kiełbaski,rozmawiamy,robimy zdjęcia i cieszymy się,że właśnie dziś tu możemy być :)





































































































































































































































































































Gdy Wołogór już odszedł,panowie Krzysztof i Paweł ogłaszają konkurs z nagrodami.Pytań jest sporo,więc i uczestników niemało.My oczywiście też bierzemy w nim udział i udaje nam się dobrze odpowiedzieć na kilka pytań :)
Po konkursie,większość osób przykuca przy ognisku i piecze kiełbaski,z wielkiego kotła znika żurek-rozdano dziś 250 porcji,tak mówi pan Zygfryd.Rozmawiamy ze znajomymi i żegnamy się z Tymi,którzy opuszczają już Budniki.My również postanawiamy powoli wracać.Żegnamy się z panami Krzysztofem i Pawłem,dziękując za ciepłe przyjęcie i cudną atmosferę.Bożence i Jurkowi mówimy "pa,pa",reszcie znajomych machamy rękami i zaczynamy schodzić powoli do Kowar.

















































































































































































































I tak powoli schodząc,dzwoni mój telefon,okazuje się,że Jarek zdecydował się też już wracać,więc prosi nas byśmy na Niego poczekali.Czekamy więc chwilkę.Po niedługim czasie docierają do nas Jarek i Wojtek.Razem więc schodzimy,dołącza do nas jeszcze Pani,która zostawia nas nad rzeczką i dołącza do swojej grupy,a my we czwórkę idziemy ku Kowarom.Rozmawiamy,śmiejemy się i zbyt wcześnie skręcamy w lewo.Schodzimy inną drogą niż powinniśmy,ale nic to,bo dzięki temu mamy okazję przejść obok pięknego,starego domu,usytuowanego w polu,z Karkonoszami w tle.Tu nie ma śniegu-rude igliwie,zrudziałe trawy,ciemnobrunatne liście,nagie drzewa i cudny błękit-aż chce się wędrować.Wszystko to sprawia,że nasza  radość jest wielka :) I nie martwi nas to,że idziemy inną drogą i że nadkładamy jej,bo przecież dzięki temu mamy okazję podziwiać to piękno.Z łąki wchodzimy na leśną drogę i przejściu nią dość długiego odcinka,docieramy do wiaty odpoczynkowej przy leśniczówce Jedlinka.Rozsiadamy się wygodnie,wyjmujemy swoje wiktuały i zaczynamy się posilać.Jarek spostrzegł,że została Mu jeszcze kiełbasa,więc głośno zapytał czy ktoś ma chęć się nią poczęstować.Żadne z nas jednak nie chce,za to od leśniczówki w naszym kierunku zmierza pies.Wygląda to tak,jakby pytanie Jarka było dla niego zaproszeniem na posiłek.Częstujemy więc psa kiełbasą i dostrzegamy,że z podwórka przy leśniczówce przyczajonym pędem,gna w naszym kierunku,czarny kot.I on także poczuł się zaproszony na kiełbasę.Oba zwierzaki dostają po kawałku jedzenia,pies nakarmiony sobie poszedł,za to kot,bardzo nachalnie dopomina się dokładek.Praktycznie wszystko nam zjadł.I kiedy przechodzi obok wiaty grupa turystów,pytamy czy ktoś z Nich nie chce nakarmić kota.Ostrzegamy przy tym,że kot gryzie i drapie,więc trzeba być ostrożnym.My opuszczamy wiatę i schodzimy już do miasta.
























































































































































































































Uliczkami Kowar wędrujemy ku stacji kolejowej i dworcowi autobusowemu.Czekamy kilkanaście minut,na autobusy.Jarek jedzie w przeciwnym kierunku i On odjeżdża pierwszy,a my zaraz po Nim.Dzwonimy do Tatki,że wracamy.
Kończy się cudowny dzień,jesteśmy szczęśliwi i radośni.Było pięknie :)
Pora teraz powitać słońce,więc do zobaczenia wiosną :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek :)


Zdjęcia tu dodane są Bożenki,Radka i moje.

2 komentarze:

  1. Witajcie. Jak dobrze czytać takie wpisy, tak plastycznie opisałaś całe wydarzenie, że mogłam sobie wyobrazić jak było ciekawie. To bardzo fajne miejsce do wędrówek. Tak trochę mało znane. A aura ciekawa wyżej zima w dole jeszcze jesień. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Olu:) Budniki są dla nas magicznym miejscem i lubimy tam chodzić.Nawet nie myśleliśmy,że będziemy mieli tak cudną i różną pogodę :)
      Pozdrawiam cieplutko i dziękuję :)

      Usuń