niedziela, 4 grudnia 2016

Grodna dla Baś :)

"Wycieczka nr 45 - 04.12.2016 r.

Zarząd Oddziału PTTK „Sudety Zachodnie” wraz z redakcją „Nowin Jeleniogórskich” zapraszają w dniu 4 grudnia 2016 r. na wycieczkę nr 45 w ramach tegorocznego Rajdu na Raty. Wyjazd z przystanku „Urząd Miasta” autobusem MZK nr 6 o godz. 8.46 do Cieplic (przystanek Apteka „Pod Koroną”). Trasa długości 14 km. prowadzi przez wznoszące się w centralnej części Kotliny Jeleniogórskiej Wzgórza Łomnickie. Od przystanku autobusowego w Cieplicach szlakiem niebieskim widokową polną drogą idziemy do Marczyc. We wsi w pobliżu szlaku stoją dwa kamienne krzyże pokutne. Następnie podchodzimy na Grodną (506m.) – najwyższe wzniesienie Wzgórz Łomnickich. W trakcie podejścia oglądamy okazałe skałki, największe to Urwisko i Skalna Ściana. Na szczycie wzniesiono na początku XIX wieku zameczek myśliwski w postaci romantycznej ruiny, nazwany od imienia właściciela Staniszowa Zamkiem Księcia Henryka, obecnie remontowany. Za znakami żółtymi leśną ścieżką schodzimy do Staniszowa (we wsi gotycki kościół p.w. Przemienienia Pańskiego) i wspinamy się po wykutych w skale stopniach na Witoszę (484m). Po drodze mijamy liczne skałki granitowe o bogatych formach wietrzenia, zdobiące zachodni stok wzniesienia. Atrakcją szczytu są również 3 jaskinie szczelinowe. Z wierzchołka dobry widok na Karkonosze i Kotlinę Jeleniogórską. U podnóża Witoszy zatrzymujemy się na śniadanie przy ognisku. Po odpoczynku szlakiem żółtym idziemy do Czarnego, dawnej wsi podmiejskiej włączonej do Jeleniej Góry w 1973 r. Oglądamy tu położony w dolinie potoku Pijawnika renesansowy dwór wybudowany w połowie XVI wieku (wnętrza obecnie niedostępne). Z pobliskiego przystanku odjeżdżamy autobusem MZK linii nr 1 do centrum Jeleniej Góry. Wycieczkę prowadzi Krzysztof Tęcza ze Staniszowa. Uczestnicy we własnym zakresie ubezpieczają się od następstw nieszczęśliwych wypadków, członkowie PTTK z opłaconą składką objęci są ubezpieczeniem zbiorowym."

Wspólnie,aczkolwiek z lekkim wachaniem uzgodniliśmy,że dziś pójdziemy na rajdową wycieczkę.
Wstajemy odpowiednio wcześnie.Spokojnie zjadamy śniadanie,pijemy kawę,robimy kanapki i pakujemy plecaki.Za oknem piękny błękit i oszronione dachy,ubieramy się więc ciepło-ja mam nawet czapkę.Kiedy jesteśmy gotowi,idziemy na przystanek MZK.Tu spotykamy Elę,z którą witamy się serdecznie.Oj dawno się nie widzieliśmy,oj dawno.Czekając na przyjazd autobusu,rozmawiamy.Przy okazji robię też kilka zdjęć mrozowym gwiazdeczkom,namalowaym na przystanowych szybach.Kiedy przyjeżdża autobus,wsiadamy do niego,kupujemy bilety i witamy się ze znajomymi,którzy są w środku.Rozsiadamy się wygodnie i jedziemy ku nowej przygodzie.












Na kolejnych przystankach dosiadają się rajdowicze.Gwarno i tłoczno zrobiło się w autobusie.Kiedy autobus zatrzymuje się na przystanku "Apteka Pod Koroną",wysiada z niego spory tłum,ale i na zewnątrz też jest dość duża grupa rajdowiczów.Wszyscy przechodzimy na drugą stronę ulicy,gdzie wita nas oficjalnie Krzysztof.W kilku słowach przedstawia trasę dzisiejszej wedrówki,a kiedy kończy mówić,powoli wszyscy ruszamy na szlak.Wędrujemy pustymi uliczkami Cieplic-jest niedziela,dość wcześnie i mroźno,więc nie dziwi,że na dworze oprócz nas praktycznie nikogo nie ma.Kiedy docieramy do kościoła,dołączają do nas Viola z Pawłem,a kawałek dalej Władziu.Można by rzec,że z każdym krokiem jest nas więcej.










Wędrujemy bardzo piękną,widokową trasą.Podziwiamy białe szczyty Karkonoszy,robimy zdjęcia i cieszymy się pięknem,które nas otacza.Kiedy mijamy Zakład Uzdatniania Wody,wchodzimy na polną drogę.Jest w fatalnym stanie.Rozjechana przez ciężkie samochody i ciągniki,ale nam dziś sprzyja szczęście,bo jest mróz i całe to błocko jest dokładnie zamarznięte.Idziemy powoli,rozmawiamy,podziwiamy widoki,które co jakiś czas ukazują się między drzewami,robimy zdjęcia i niespiesznie docieramy do Marczyc.






















"Wieś Marczyce położone jest w pobliżu Podgórzyna. Przez drogę wojewódzką 366 graniczy od strony północnej z zalewem „Sosnówka”. Od wschodu rozciągają się WzgórzaŁomnickie, z jej najwyższym szczytem Grodna, na którego wierzchołku znajdują się ruiny zamku Henryka ( Heinrichsburg) von Reuss. Marczyce wchodzą w skład gminy Podgórzyn, w powiatu jeleniogórskim.
Wieś Marczyce liczy 183 mieszkańców ( dane na dzień 30.11.2007 r.). Marczyce - wieś, nazywana dawniej Dorf Martini villa ( 1305 r.), Dorf Merzdorf( 1491r.), Mãrzdorf ( 1786r.). Po raz pierwszy nazwa miejscowości Martini villa wymieniana jest w dokumentach kapituły wrocławskiej w 1305 roku. Niemal do końca XIV wieku wchodzi w skład księstwa świdnicka- jaworskiego, którego właścicielami są książęta piastowscy ( książę Bolesław II Mały -zm.1368r.). Następnie Marczyce stają własnością rodziny Schaffgotschów, wchodząc w skład majątku w Podgórzynie. Do 1939 roku była miejscowością często odwiedzana przez kuracjuszy z Cieplic w czasie ich spacerów turystycznych w Karkonosze oraz zwiedzających zamek Henryka. To właśnie przez Marczyce prowadził główny szlak turystyczny kuracjuszy z Cieplic w rejon Karkonoszy, którzy wędrowali szlakiem przez Sosnówkę, kaplicę Świętej Anny i dalej do Górnego Karpacza i dalej Drogą Śląską na Śnieżkę. Tuż przed druga wojną światową Marczyce liczyły 360 mieszkańców , 54 domy mieszkalne, szkoła, piekarnia, stara karczma sądowa, 3 gospody w tym jedna, mieszcząca się w zburzonym na początku lat sześćdziesiątych budynku numer 40 z salą widowiskową ( działka nr 111).
Marczyce położone są w kotlinie jeleniogórskiej na wysokości 355-380 m . Otocznie wsi budowa młodopaleozicznego granitu porfirowatego na terenie Obniżenia Sobieszowskiego i Cieplic pokrytych osadami czwartorzędowymi. Klimat cechuje znaczna zmienność czasu trwania termicznych pór roku. Warunkuje to zwiększone ryzyko ekonomiczne form gospodarowania silnie od tego uzależnione( np. rolnictwo, turystyka). Czas trwania termicznej zimy w układzie wieloletnim waha się od 0-126 dni, a lata od 15-104 dni. Rejon ten cechuje podwyższona liczba dni z silnymi wiatrami, wiejącymi przeważnie z kierunku zachodniego.
Z uwagi na brak w Marczycach jakichkolwiek obiektów wspomagające życie społeczno- kulturalne mieszkańców oraz zwiększające się z roku na rok zainteresowanie turystów naszą miejscowością, a także dążenie mieszkańców do poprawy warunków i standardu życia, wychodzimy na przeciw szansie jaką dają nam Operacyjne Programy Rozwoju Obszarów Wiejskich i w tym celu postanowiliśmy opracować Program Odnowy i Rozwoju Wsi Marczyce. Plan ten stanowiłby podstawę do starania się o pozyskiwanie funduszy na realizację inwestycji w Marczycach."-tekst ze strony http://www.marczyce.pl/#about137d716d-9a1d-4032-9784-d80bf4c7513b

Zatrzymujemy się niedaleko krzyży pokutnych.Czekamy aż wszyscy tu dotrą.Kiedy już jesteśmy w komplecie,Krzysztof zaczyna opowiadać o krzyżach pokutnych.












Po wysłuchaniu opowieści Krzysztofa,powoli idziemy w kierunku Grodnej.
Mijamy ostatnie zabudowania wsi,skręcamy w prawo i wkraczamy na leśną drogę.Wędrujemy nią,delikatnie pnąc się w górę.Kiedy na zboczu zaczynają pokazywać się gdzieniegdzie okazałe skałki,wiemy,że już za chwilę zaczniemy dość ostro piąć się w górę.
I tak też się dzieje.Strome podejście daje się we znaki,ale przepiękne widoki ze skał rekompensują wszelkie niedogodności.Wchodzimy na Skalistą.Stajemy na jej szczycie i rozkoszujemy się cudnym widokiem.Przed nami lekko przymarznięty zbiornik wodny "Sosnówka" i Karkonosze.Sesje zdjęciowe trwają i trwają....Po dość długim czasie i całemu mnóstwu zdjęć,schodzimy ze skalnego punktu widkowego i idziemy do Zamku Księcia Henryka.






































































Rozlokowujemy się na placu przed zamkiem.Mamy tu chwilę na odpoczynek.Wykorzystujemy ten czas na zdjęcia i rozmowy.Dziś "Barbórka"-święto górników i imieniny Barbary.Ja ni stąd,ni zowąd,przypominam sobie,że Mama Izy ma na imię Barbara i dziś z nami wędruje.Podchodzę więc do Rodziców Izy i skłądam Basi życzenia-Wszystkiego dobrego Basiu :)

"Ma bardzo ciekawą osobowość. Jest bardzo pobudliwa, uczuciowa i wrażliwa na wszystko, co stanowi urok życia. Ma wrodzony zmysł poezji, piękna, elegancji. Jest niezależna i z zasady nie zgadza się z opinią większości. Powściągliwa, enigmatyczna i skryta, ma dar intuicji. Rozumie motywacje innych ludzi, jednocześnie nie pokazuje własnego oblicza.
Ceni sobie samotność, kocha książki i dobrą muzykę. Na ogół czuje wstręt do nauki, albo też wedle swej fantazji, interesuje się tylko tym, że profesor ma ładne oczy. Przecież sam jej udział w czymś wart jest wynagrodzenia! Toteż nie należy wymagać od niej stawiania się o siódmej rano w pracy. Za to ma „lekkie pióro”. Dobrze pisze. Ma inteligencję syntetyczną, chwyta całość, jednak nie zadaje sobie trudu wdawania się w szczegóły. Interesuje się życiem towarzyskim, ale przyzwyczajona do wygód lubi poleniuchować w samotności.
Ma skłonności do okresowych załamań. Musi więc bardzo uważać, żeby nie popaść w nałogi. Nieliczne porażki stanowią dla niej zniewagę, rzuconą jej niezaprzeczalnemu czarowi. Z trudem wybacza i jest pamiętliwa. Potrzebuje luksusu i bogatych mężczyzn. Jest ciekawska jak kotka, gadatliwa, ma niebezpiecznie dobrą pamięć w sprawach uczuciowych... W swym własnym świecie marzy o klejnotach, pałacu i uroczym księciu. Jej urok zniewala płeć odmienną. Ale uwaga! Jest zaborcza. Żyje w wyimaginowanym świecie, a od tego tylko krok do ciągłego i częstego mimowolnego kłamstwa.
Pod pozorami „kobiety-dziecka” kryje się zadziwiająco kapryśny charakter, stanowiący zarazem jej urok i słabość. Nadmierna kobiecość bierze górę nad zalotnikami i szybko przekształca zakochanych w niej nieszczęśników w niewolników. A ona... kocha albo nie kocha. Kiedy nie kocha, wszystko jest proste, trzeba odejść. Kiedy kocha, nie jest już tak różowo. Jednego dnia „wszystko gra”, drugiego wprost przeciwnie! Byłoby dziwne, gdyby charakter, dla którego każdy kaprys jest święty, nie dochodził do pewnych kompromisów z klasyczną moralnością. Niełatwo wytłumaczyć mechanizm zmysłów tej kobiety, tak bardzo nakładają się u niej na siebie kokieteria, towarzyskość, pragnienie komfortu, zmian, podróży, mniej czy bardziej niewinnych flirtów i klasyczna prawość z uczciwością. Niepokoi, zachwyca, doprowadza do rozpaczy adoratorów, aż do dnia, gdy trafi na mężczyznę, który nie cofnie się przed „klapsami” i wytresuje ją należycie. A na jak długo? To już inna kwestia.
Jest towarzyska, choć nie tyle pragnie uczestniczyć w życiu innych, co włączyć innych w swoje. Bez trudu wykorzysta dynamizm innych, zwłaszcza swych niezliczonych wielbicieli. Służy to jej planowi życiowemu, gdyż jest w połowie intrygantką i szaloną marzycielką. Jest bardzo silna i daje temu wyraz w nieustępliwym dążeniu do celu. Zarazem to typowe kobiety-dzieci, kobiety-kwiaty, które muszą uważać na zalewającą wszystko, a zwłaszcza rozsądek, uczuciowość. Potrzebuje słońca i ciepła, niczym cieplarniany kwiat. Słowem artystka w każdym calu. A z artystami, wiadomo, pięknie jest, romantycznie, ale trudno z nimi żyć."-tekst ze strony http://magia.onet.pl/imiennik/barbara,24.html

Tak przy okazji,życzymy wszystkim Barbarom,Basiom,Barbarkom,Basieńkom wszystkiego co się szczęściem zowie :)
Po sesjach zdjęciowych i odpoczynku,robimy sobie jeszcze zdjęcia grupowe,a po nim ruszamy ku następnemu celowi.






















































Leśnymi drogami docieramy do Staniszowa,do wsi o niezwykłej historii i z moim ulubionym kościółkiem.

"Historia Staniszowa-Arystokratyczna historia.
Staniszów (niem: Stonsdorf, Stansdorf) od początku istnienia miejscowości był osadą związaną z rezydencją jej właścicieli.
W Staniszowie są więc aż dwa pałace - w górnej części miejscowości Pałac Staniszów, w dolnej - mniej znany, intensywnie remontowany pałac z pięknym założeniem wodno - parkowym.
Najstarsze źródła pisane o Staniszowie pochodzą z 1395 roku. Jednak w starszych dokumentach znajdują się powołania na teksty znacznie starsze.
W miejscowości znajdowały się majątki stanowiące dominium rodu Książąt Reuss. Siedziba rodu znajdowała się w Staniszowie Górnym. Protoplastą rodu Reuss z Saksonii był Heinrich der Fromme von Weida. Słynny pałac - siedziba młodszej linii rodu - powstał w 1787r. z inicjatywy hrabiego Henryka XXXVIII von Reuss. Wokół pałacu powstało duże założenie parkowo - krajobrazowe z licznymi otwarciami widokowymi, odsłoniętymi skałkami, pustelniami. Chociaż było własnością prywatną pozstało otwarte dla gości i mieszkańców - tak jest i dzisiaj.
Zadbany i popularny wśród turystów Staniszów był uważany do II wojny światowej za najpiękniejszą wieś Kotliny Jeleniogórskiej. Na potwierdzenie opinii o urodzie okolicy  Izabeli Czartoryskiej, która w pierwszej połowie XIX wieku podróżując do Cieplic odwiedziła również Staniszów "...a później wybraliśmy się do Staniszowa. Wieś ta stanowi własność hrabiego Reuss, ten sam gust, który podziwialiśmy w Grodnej, znaleźliśmy tutaj. Przyroda tu piękna, położenie zachwycające. Nic nie zostało zepsute i wszystko, co jest dziełem ręki ludzkiej, zdaje się być dziełem Natury. W ustronnym lesie stoi na skale mała pustelnia; przed nią skała zawieszona niemal w powietrzu, oparta na krawędzi kamienia który się tam stoczył. Wygląda to nadnaturalnie, gdy się nie wie, jak to zostało zrobione; a to co nam powiedział ogrodnik: skała, która nas wprowadziła w zdumienie, jest ogromna i z dawien dawna oparta na dwóch masywach skalnych. Hrabia Reuss rozkazał usunąć całą ziemię, obecnie skała zawieszona jest w powietrzu, dołem można przejść, usiąść. Pustelnia wykuta w skale budzi zainteresowanie i każdy z przyjemnością przystaje na chwilę w tym ustroniu .(...)" 
Najbardziej tajemniczym mieszkańcem Staniszowa (wcześniej mieszkał w Łomnicy i Głębocku) był Hans Rischmann - przez jednych uważany za nawiedzonego, przez innych za proroka a jeszcze innych za oszusta. Tak czy inaczej jego proroctwa krążyły wśród miejscowej ludności przez lata - i właściwie krążą nadal - czego efektem jest ten tekst. Uważany za drugiego Nostradamusa Rischmann przepowiadał przyszłość od 13 roku życia, i zdażało się, że podczas seansów lewitował. Rischmann zamieszkał w pustelni na górze Witosza. 
Faktycznie udało mu się przepowiedzieć takie zdażenia jak "wojny i nieszczęścia, których zapowiedzią będzie zatrzymanie się wód rzeki Kamiennej (i w istocie miało to miejsce), klęski natury, jako karę boską za nie dość religijne życie (także ocieplenie klimatu!) oraz – rzekomo w jednej z wizji – „oderwanie części Prus przez Polskę” (i tak stało się w 1918 r.).
Jak pisał niejaki Pan Zeller:
"W 1632 r. wiele zamieszania narobił tu Hans Rischmann, w szczególności, gdy 19 lipca wspomnianego roku wygłosił dalekosiężne proroctwo, które krążyło w wielu odpisach.
Przyp. autora: Według wiarygodnych doniesień na temat tego, co wydarzyło się 9 sierpnia 1630 r. około godziny 7. wieczorem w Staniszowie na wzgórzu zwanym Prudelberg (Witosza) z udziałem George Rischera (najczęściej zwanym Hansem Rischmannem), mieszkającym w Głębocku, nie umiejącym ani pisać, ani czytać, wieku około 40 lat, które to informacje przekazał nam dobry przyjaciel, wiemy, co następuje: duch jakowyś miał prowadzić owego Rischmanna przez góry i doliny, przez wody, na najwyższe szczyty i wieżyce, do zamkniętych kościołów i zakrystii, nie czyniąc mu krzywdy cielesnej; napotkać go miało wielu Jeleniogórzan, a swoje proroctwa głosił on już w wieku 13 lat. Przez pewien czas żołnierze stacjonujący w Jeleniej Górze trzymać go mieli w areszcie i zamierzali go zabić, na co się jednak nie odważyli. Na owym wzgórzu zwanym Prudelberg (Witosza) zebrało się podówczas około 36 osób, a niemowa ten, George Rischer (Hans Rischmann), początkowo leżąc na wznak na skale, przykrytej dwoma grubymi głazami, jednak z prześwitem z przodu i z tyłu, nagle zrobił się blady, a ciało jego pulsować poczęło, jakby w środku biegały krety lub wiły się węże, które wreszcie uniosły go ku górze. Gdy po chwili czas jakiś spokojnie leżał na skale, duch ów ustami jego dźwięki wydawać począł, niczym werble polowego werblisty, a następnie jak hejnał wzywający do boju, a następnie duch począł przemawiać przez owego niemowę silnym męskim głosem: „Zaprawdę, zaprawdę, ja, Duch, powiadam wam, przemawiając przez tego człowieka od roku 1617, że oto nastąpił rok, który uprzednio przepowiadałem, dlatego ten biedny niemowa, przez którego przemawiam, ostrzegał was wcześnie, lecz ze względu na wasze niedowiarstwo zamilknąć musiał do chwili, gdy wszystko się spełni. Gdy zaś wszystko się dokona, mówić będzie znów, niczym normalny człowiek. A jeśli nawet uważacie go za czarownika, wyznawcę czarnej magii i kłamcę – dowiedzcie się w swej hańbie i zepsuciu, w jaki sposób Bóg ukarze was za niewierność, a także o wielu innych rzeczach”.  Natenczas duch w nim począł grać na organach, tak jak dzieje się to w kościele podczas zwykłego nabożeństwa przed odśpiewaniem wyznania wiary, następnie odezwał się w obcej i nieznanej mowie, w tonacji, jakiej używa się przed ołtarzem przy śpiewaniu Ewangelii i Epistoł, uniósł prawą rękę ponad głowę, jakby powiewał chorągwią, przemawiał jeszcze i śpiewał w nieznanym języku, powtarzając często następujące słowa: „Rabias, Madias, Sablias”, aż wreszcie uczynił ręką gest odcinania głowy; wydał z siebie straszliwy wrzask, niczym Turcy i Tatarzy, gdy szykują się do bitwy, a wszystko to czynił ów duch głosem silnym, lodowatym, choć przecież człowiek ów miał mieć głos słaby, prawie kobiecy. Wówczas człek ten stanął na nogach, jak mówi autor tej opowieści, który wszystko ze zdumieniem obserwował, i napomniał zebranych, by nie traktowali tego jako żart, lecz jako gniew i łaskę boską, by modlili się żarliwie i czynili pokutę, albowiem nie jest to w żadnej mierze blaga. Żałował ów autor jedynie, że nie zna tej obcej mowy. Dodał jeszcze, że człek ów stał się sławny w Jeleniej Górze i Ciepłym Zdroju i w okolicach oddalonych o wiele mil, a we wszystkich miejscowościach powtarzano o nim przeróżne historie. Wspomniany autor zwie się Dan. Pr., który wraz z panem El. Fule przybył 6 sierpnia z Brzegu w odwiedziny do przyjaciół w Mirsku na Kwisą i 9 sierpnia zawitał w Miedziance, następnie w Łomnicy, gdzie miejscowy proboszcz, pan Balthasar N. opowiedział mu o tym niezwykłym człowieku, na skutek czego udał się on na Witoszę, by rzecz całą zbadać i dokładnie obejrzeć. Stąd wydaje się, że nie należy wątpić w prawdziwość tej opowieści".
(źródło:http://www.blox.pl/komentuj/thory/2008/02/Hans-Rischmann.html)
Staniszów zasłynął w świece z powodu produkowanego tu niegdyś likieru ziołowego. Historia napitku rozpoczęła się w 1810 r. kiedy to miejscowy gorzelnik C. G. Korner opracował recepturę trunku. Wynajął on budynek na cele gorzelni (budynek zamkniętej dziś gospody między Witoszą a kościołem) i zaczął produkwać ziołowy specyfik.
Likier był produkowany na bazie ziół zbieranych w Karkonoszach, które już wcześniej zasłynęły w całej niemal Europie dzięki działalności laborantów wyrabiających z nich lekarstwa. Staniszowski trunek miał 32% Vol. i sprzedawał się świetnie. Nic więc dziwnego, że produkcję Echt Stonsdorfera dość szybko musiano przenieść z niewielkiego Gesellschaftshaus w Staniszowie do Jeleniej Góry. Wybrano lokalizację przy dzisiejszej ul. Wolności 150 (przez wiele lat zaplecze techniczne JPBM). 
Co ciekawe likier jest nadal produkowany, tyle, że w Niemczech. Na etykiecie butelki Echt Stonsdorfera jest przedstawiona jego dawna jeleniogórska wytwórnia. Znalazło się na niej jednak przekłamanie - wytwórnia trunku jest przedstawiona na tle Karkonoszy ze Śnieżką, która w rzeczywistości znajduje się po przeciwnej stronie... cóż, prawa marketingu.
Jak twierdzą niektórzy Echt Stonsdorfer smakuje trochę jak czeska Beherovka, jednak bez namysłu dodają, że jest od niej znacznie lepszy... i bardzo słodki. Żal tylko, że likieru nie można obecnie kupić w Polsce (chociaż chodzą plotki, że ta sytuacja może się zmienić).
Smaczku historii tej niewielkiej wsi dodaje fakt, że najstarsi mieszkańcy pamiętają, jak w ostatnich dniach II wojny światowej, przed wycofaniem się stąd armii niemieckiej, w pobliżu Staniszowa chowano jakieś tajemnicze skrzynie. Kto wie... może były to skradzione z Polski, a wywożone przez Jelenią Górę do Bawarii dzieła sztuki."-tekst ze strony http://podgorzyn.eu/index.php?link=31

Przechodzimy obok świątyni,mijamy budynek dawnej gospody,w którym podawano słynny likier,przechodzimy na drugą stronę szosy i stajemy u podnóża Witoszy.












Z daleka widzę,że dołączyło do naszej grupy kilka osób.Kiedy podchodzę bliżej,dostrzegam Macieja.Podchodzę i witam się z Nim,aprzy okazji poznaję syna Macieja.Nie rozmawiamy zbyt długo,bo Krzysztof opowiada o Staniszowie,pałacach,likierze,Górze Witoszy i proroku,który ściągał w to miejsce tłumy.Po wysłuchaniu opowiadania Krzysztofa,zaczynamy powoli wchodzić po kamiennych schodach na szczyt Witoszy.




















































Wędrujemy niespiesznie.Zaglądamy do jaskiń,oglądamy,robimy zdjęcia,rozmawiamy i po przejściu iluś tam schodów stajemy na szczycie.Tu moglibyśmy zrobić ognisko,ale Władziu poszedł inną drogą,więc możemy tylko stanąć przy barierkach i spojrzeć na Góry.Pięknie się prezentują :) Taki widok rekompensuje wszelkie niedogodności.Upajamy się nim,robimy zdjęcia i odpoczywamy.
Na Witoszy byłam kilka razy,ale chyba tylko raz to opisałam:
http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2012/05/tanczace-motyle-na-witoszy.html

Po odpoczynku,zaczynamy powoli schodzić.Ścieżka wijąca się po zboczu,usłana jest suchymi,szeleszczącymi liśćmi i dość ostro schodzi w dół.Trzeba uważać by się nie poślizgnąć na czymś co znajduje się pod liśćmi.Idę bardzo ostrożnie i powoli.Gosia pożycza mi jednego ze swoich kiljków,za co jestem Jej wdzięczna,bo dzięki temu idę swobodniej i szczęśliwie docieram na dół.


































Oddaję Gosi kijka,dziękując za pomoc i razem z Nią i Pawłem wędrujemy dalej.Idziemy najpierw szlakiem,ale po jakimś czasie,Paweł dostrzega sylwetkę Violi,która macha do nas byśmy zeszli na wydeptaną ścieżkę i nią dalej szli.Oglądam się za Radkiem.Idzie z Maciejem i Jego synem,widzą mnie,więc spokojnie mogę iść dalej.I tak docieramy do reszty rajdowiczów,którzy już rozlokowali się niedaleko nowo budowanego garażu u Krzysztofa.










Rozlokowujemy się wygodnie na niewielkiej skarpie,wyjmujemy z plecaków wiktuały i zaczynamy się posilać.Kiedy ognisko już płonie,Radek smaży kiełbasy,które zjadamy ze smakiem.Odpoczywamy,rozmawiamy,śmiejemy się,jemy i niezwykle sympatycznie spędzamy czas.






























Po posileniu się i odpoczynku,powoli ruszamy w drogę powrotną,kończącą naszą dzisiejszą wędrówkę.Idziemy przez las i łąki.Podziwiamy panoramę rozpościerającą się przed nami,cieszymy się słońcem,błękitem nieba i towarzystwem znajomych.Niespiesznie docieramy do Dworu Czarne.


















































Grupa się rozproszyła,Każdy idzie już własnym tempem,kierując się do domu.Ja i Radek idziemy obejrzeć Dwór Czarne z zewnątrz-wnętrza są niedostępne,niestety.Ja miałam kiedyś okazję być w środku i przejść się po pomieszczeniach dworu,ale to było bardzo dawno temu....Dziś dane nam jest obejrzeć sobie ten budynek z zewnątrz.Oglądamy więc i robimy zdjęcia,a po sesji idziemy w kierunku przystanku,na którym wcześniej siedziały Marlenka z Irenką.Teraz Ich tam nie ma.Czyżby poszły dalej??? No cóż postanawiamy to sprawdzić i ruszamy do kolejnego przystanku.Tu też nikogo ze znajomych nie ma,więc mijamy go i idziemy dalej.Dopiero na kolejnym przystanku spotykamy znajome postacie.Dochodzimy do Nich i razem czekamy na autobus MZK.Kiedy ten przyjeżdża,wsiadamy do niego i jedziemy do domu.

Tak oto kończy się kolejna wędrówka,pora na następną,która już niebawem :)


Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)

Do zobaczenia :)

Danusia i Radek :)

P.S.Zdjęcia tu dodane są Eli M.Pawła,Radka i moje .










2 komentarze:

  1. Na Grodnej byłam w zeszłą sobotę i żeby było śmieszniej ten sam pniak z grzybami fotografowałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli podoba nam się to samo Olu :)
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń