środa, 11 listopada 2020

Urodzinowo w koronie :)

Dziś Święto Niepodległości Narodowej i moje urodziny. Jesteśmy umówieni z Gabrysią, która kilka dni wcześniej miała urodziny i podobnie jak ja jest spod znaku "skorpiona". Radek urodził się w listopadzie, ale jest spod znaku "strzelca". Miała być jeszcze Sylwia-też "skorpion" listopadowy - ale tradycyjnie się wymigała od spotkania z Nami. Radek wymyślił że spróbujemy znaleźć kolejny kamień graniczny w Mniszym Lesie. 
Na facebookowej stronie Wydawnictwa Wielka Izera https://www.facebook.com/photo?fbid=10223626969525318&set=a.10201577591984660 
ukazało się zdjęcie o odnalezieniu kamienia granicznego z numerem XXVII, więc jest okazja spróbować do niego dotrzeć. 
Wstajemy dość wcześnie, jemy śniadanie, pijemy kawę i pakujemy plecaki. Kiedy jesteśmy gotowi, wychodzimy z domu i idziemy w kierunku stacji kolejowej, gdzie spotykamy Gabrysię. Witamy się z Nią i idziemy do kasy, gdzie kupujemy bilety. Po ich zakupie wędrujemy na peron z którego ma odjechać nasz pociąg. Chwilkę na niego czekamy, a gdy przyjeżdża, wsiadamy do niego, zajmujemy wygodne miejsca i czekamy na odjazd. I tak siedząc w pociągu dostrzegamy znajome osoby. Witamy się z Nimi i o 9:37 ruszamy ku kolejnej przygodzie :) My jedziemy do Górzyńca, natomiast dziewczęta jadą do Szklarskiej Poręby, więc mamy dość sporo czasu na pogaduchy, co też skwapliwie wykorzystujemy. I tak w cudownym nastroju mija nam podróż :) Pociąg staje na przystanku w Górzyńcu, my wysiadamy, a dziewczęta jadą dalej. Spoglądamy na odjeżdżający pociąg, zapinamy kurtki i powoli ruszamy ku kolejnej przygodzie.
















Najpierw wędrujemy w kierunku Wodospadu Kropelka. Tu zamierzamy zatrzymać się na ciut dłużej, oczywiście jeśli nikt się nie będzie morsował. Gdy docieramy na miejsce, stwierdzamy że mamy szczęście, nie ma nikogo. Ściągamy plecaki, wyjmujemy z nich małe co nieco i zaczynamy świętować. 


















Długo nie trwa to nasze świętowanie. Ledwie zdążyliśmy wypić szampana, a już trzeba było pakować wszystko do plecaków. Powoli zaczynało się robić tu gwarno i tłoczno, z każdą minutą przybywało coraz więcej "Morsów". Nie jesteśmy amatorami lodowatych kąpieli, więc ruszamy ku kamieniom granicznym zbierając przy okazji grzyby :)













Wędrujemy niespiesznie, opowiadamy Gabrysi jak szukaliśmy kamieni granicznych. Pokazujemy dwa, jeden przy drodze, drugi widoczny z drogi i zatrzymujemy się by Radek mógł poszwędać się między drzewami, próbując odnaleźć kamień graniczny z numerem XXVII. Pomimo prób, nie udało się namierzyć owego kamienia. Piszę wiadomość na messengerze do Wydawnictwa Wielka Izera. Proszę o podanie namiarów na kamień graniczny z numerem XXVII. Zdajemy sobie sprawę że odpowiedź może przyjść zaraz, za godzinę albo jutro, więc powoli ruszamy w kierunku Zbójeckich Skał.



















Wędrujemy, rozmawiamy, zbieramy grzyby, robimy zdjęcia, przechodzimy przez leśne rondo i niespiesznie docieramy do pierwszych Zbójeckich Skał. Tu mamy zagwozdkę. Ścieżki są usłane grubą warstwą liści i nikną gdzieś między drzewami, więc nie bardzo wiadomo dokąd wiodą. Zastanawiamy się dłuższą chwilę którą z nich wybrać i decydujemy wrócić tak jak przyszliśmy. Wprawdzie nie udało nam się znaleźć tego czego szukaliśmy, ale i tak mamy niezwykle piękny spacer, co nas niezmiernie cieszy :)











Oczywiście żeby był urozmaicony powrót, to Radek poprowadził nas na szagę w dół ku Małej Kamiennej. Ja mam pewne obawy, bo skoro dotrzemy do rzeki, trzeba będzie przez nią przejść a most jest w dość dalekiej odległości. Radek na te moje obawy odrzekł:
-Mam ręcznik. Ściągniemy buty i przejdziemy przez wodę.
Br, br...od razu gęsia skórka na mnie wyszło. Mimo obaw cała nasza trójka dzielnie zeszła na dół i dotarła do ścieżki wiodącej na podwórze jakiegoś gospodarstwa. Przechodzimy przez nie rozglądając się czy jakiś pies nas znienacka nie dopadnie, albo Gospodarz nie pogoni. Nic takiego się nie dzieje i cali stajemy na asfaltowej drodze. Gabrysia spogląda na mnie i śmieje się:
-O jaka uśmiechnięta, bo na asfalcie stoi i nie musi nóg w lodowatej wodzie moczyć. A Radek wziął ręcznik :)
Idziemy skrajem ulicy i gdy w oddali dostrzegamy autobus MZK, który akurat podjechał na przystanek, przyspieszamy kroku. Kiedy docieramy na miejsce, okazuje się że mamy spory zapas czasu do odjazdu. Wyjmujemy więc z plecaków małe co nieco do zjedzenia i grzane wino w termosie. Rozsiadamy się wygodnie na ławce i ucztujemy :) Wszystko smakuje wybornie :)
Kiedy zbliża się pora odjazdu autobusu, sprzątamy po sobie, pakujemy plecaki i wsiadamy do niego. Kupujemy bilety i jedziemy do Jeleniej Góry, kończąc w ten sposób wycieczkę. Kolejna już niebawem, więc do zobaczenia wkrótce :)
Przez pandemię nie udało nam się tradycyjnie pojechać do Pragi, by tam świętować, ale i tak dzień był cudowny, spędzony z tymi, których się lubi i kocha i w miejscu pięknym i tajemniczym :)
Pozdrawiamy serdecznie i cieplutko wszystkich, życząc miłej lektury i zdrowia :)

Danusia i Radek :)

P.S.Zdjęcia tu dodane są Gabrysi, Radka i moje.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz