sobota, 22 listopada 2014

Budniki :)

Najpierw przyszło zaproszenie:
"Pożegnanie Słońca w Budnikach.
Miłośnicy Budnik zapraszają na imprezę „Pożegnanie Słońca w Budnikach” .
Spotkanie odbędzie się w sobotę, 22 listopada 2014 roku, zbiórka o godzinie 9:00 przy DW Krucze Skały (ul. Wilcza 1) w Karpaczu.
Później nastąpi wspólna wędrówka do Budnik,gdzie rozpoczęcie spotkania planowane jest na godzinę 11:00, w dawnym centrum Budnik (rozwidlenie na Tabaczanej Ścieżce,gdzie szlak żółty odchodzi w stronę Kowar).Prosimy o zabranie ze sobą prowiantu w postaci kiełbasy na ognisko.
Uwaga spotkanie nie ma charakteru imprezy zorganizowanej i jej uczestnicy idą na własną odpowiedzialność.
 Na spotkaniu w Budnikach będzie legendarny Wołogór. Na uczestników czekają niespodzianki."

Później było sprawdzenie czy będę miała wolne i kiedy okazało się,że akurat mam-zostało przekonać Radka-i to było łatwe,bo zgodził się od razu :) Postanowiliśmy więc,że pójdziemy z Karpacza,bo tą trasą jeszcze nie szliśmy.
W piątek,dzień przed Budnikami,zadzwonił Maciej,mówiąc,że słyszał,że wybieramy się do Budnik i świetnie się składa,bo możemy jechać razem.Ustalamy godzinę wyjazdu i umawiamy się na jutro :)

I tak nadeszła sobota.
Pobudka odpowiednio wczesna,śniadanie,kawa,pakowanie plecaków i idziemy na przystanek autobusowy.Czekając na nasz autobus,Radek zauważył na rozkładzie jazdy nazwę miasta,o którego istnieniu nie wiedział,a tym bardziej,że stąd jeżdżą tam autobusy...,ja natomiast robię zdjęcia nieba,na którym chmury ułożyły się w pasy-pięknie to wygląda :)
Przyjeżdża nasz autobus,wsiadamy do niego,kupujemy bilety i witamy się z Gosią,Edytą i Maciejem.Rozmawiamy i cieszymy się na wspólną wędrówkę.Zanim dojedziemy do Karpacza,do autobusu wsiadają jeszcze trzy osoby.I tak w ósemkę ruszamy do Budnik :)






















































Idziemy przez Karpacz,robimy zdjęcia pięknej,białej już Śnieżki,rozmawiamy i wchodzimy na szlak.Na pierwszym skrzyżowaniu szlaków,robimy krótki odpoczynek na łyk gorącej herbaty-jest dość rześko-i powoli idziemy dalej.Nie spieszymy się zbytnio,licząc na to,że grupa idąca przed nami,będzie słuchać opowieści o Budnikach i ich mieszkańcach,a my dzięki temu będziemy mogli Ich dogonić.Wędrowanie umilamy sobie rozmowami,podziwianiem widoków i robieniem zdjęć.A jest co podziwiać.Tam gdzie drzewa są wycięte,rozpościerają się cudowne widoki.Biała Śnieżka przyciąga wzrok,ale Słonecznik otulony szalem z chmur,wygląda niesamowicie :) Podziwiamy to,robimy zdjęcia i cieszymy się,że tu dziś jesteśmy :)














































Delikatnie nasz szlak wspina się coraz wyżej i trzeba przyznać,że wędrówka nie jest męcząca.Widoki,które mamy za plecami cieszą oczy,ale i przed nami zaczyna powoli ukazywać się niesamowity widok.Na dole ciemna zieleń drzew iglastych,kontrastuje z położonymi wyżej bielutkimi drzewami.Patrzymy jak zauroczeni,robimy zdjęcia i powoli idziemy dalej.
Na skrzyżowaniu szlaków,spotykamy Marlenkę i Bogusia.Witamy się z Nimi,a jednocześnie żegnamy na chwilę-namawiam Radka,by pójść zobaczyć Ponurą Kaskadę.Tak więc nasi współwędrowcy skręcają w lewo i idą prosto na miejsce spotkania w Budnikach,a my wkraczamy w mroźniejszą krainę.



































Idziemy dalej sami.Jednak dość szybko dostrzegamy w oddali innych wędrowców,którzy mają sesję zdjęciową-zgadujemy,że to Ponura Kaskada jest tłem Ich zdjęć,bo słychać szum wody.Nie mylimy się,bo naszym oczom ukazały się kaskady spływającej z dość wysoka,po kamieniach wody.Przystajemy na chwilę,urzeczeni pięknem,by po chwili zrobić sobie sesję zdjęciową.
"Ponura Kaskada jest składnikiem cieku wodnego strumienia Malina,składającego się z trzech źródeł około 100 metrów górę podstawy wodospadu.Woda tego cieku ukształtowała piętrowe kaskady,co dodaje urokliwego wyglądu wśród ponurej leśnej gęstwiny.Z tym miejscem wiąże się legenda o Wołogórze.Jak mówią zapisy legendy,Wołogór uciekając w głąb Ponurej Kaskady,pozostawił na skale ślad odcisku swojego totemu i odcisk stopy,który można zobaczyć do dziś."-tekst z tablicy ustawionej przy Ponurej Kaskadzie.






















Po dość długiej sesji zdjęciowej,przechodzimy po kamieniach przez Ponurą Kaskadę na drugą stronę i ścieżką pniemy się wyżej,wkraczając w białą,bajkową krainę.Drzewa lekko przyprószone śniegiem,długie,suche trawy,ubrane są w białe pióropusze.Niesamowicie to wygląda,przystajemy więc co kawałek i robimy zdjęcia i znów zostajemy sami.Cudowność jaką stworzyła natura,wszak trzeba "zatrzymać" choć na zdjęciu.Jesteśmy zachwyceni i niesamowicie wolno,wciąż robiąc zdjęcia idziemy dalej.


















Koronkowa praca :)











































Wąska ścieżka doprowadzana nas szerszej drogi,gdzie spotykamy Elę.Witamy się z Nią,zaskoczeni i zdziwieni nawzajem i powoli schodzimy w dół.Niestety trza iść powoli,bo droga dość stromo wiedzie ku dołowi.Tradycyjnie to ja mam problem ze schodzeniem i zostaję z tego powodu daleko z tyłu.Radek wie jak wolno schodzę,więc co jakiś czas przystaje by poczekać na mnie i razem dochodzimy do miejsca,gdzie dawniej było Schronisko Gospoda rodziny Kretschmer.
"Schronisko Gospoda "Mutter Kretschmer" była pierwszą gospodą w Budnikach przed wybudowaniem schroniska Frstbaude.Właścicielami była rodzina Kretschmer.Właściciele hodowali bydło i przydomowy drób oraz sami robili wszelakie artykuły żywnościowe.Na Wielkanoc 1900 roku gospoda spłonęła.
Na jej miejscu właściciele wybudowali prowizoryczną chatkę,w której smażyli i sprzedawali naleśniki.Obok,przy samej drodze istniała elektrownia wiatrowa.
Elektrownię wybudował ostatni właściciel schroniska Forstbaude w czasie II wojny światowej."-tekst z tablicy informacyjnej.
Robimy kilka zdjęć i dalej schodzimy,kierując się ku centrum Budnik.








Pomiędzy drzewami widać samochód.

I doganiamy sporą grupę wędrowców,stojących przy kolejnym miejscu gdzie był kiedyś budynek.Pan Paweł Paliga ubrany w dawny strój,opowiada historię tego miejsca,pokazując przy tym fotografie.
"Schronisko-Gospoda "Forstbaude" została wybudowana w 1889 roku na potrzeby turystyczne,które rozwijały się w szybkim tempie.Jeden z największych budynków w osadzie.Gospoda posiadała 10 pokoi i 16 miejsc noclegowych.Z jej tarasów rozpościerał się widok na całą Kotlinę Jeleniogórską.W przydomowym ogródku rosły warzywa,a na łące pasło się bydło.Do schroniska przyjeżdżali na wypoczynek między innymi pisarze i malarze,którzy w zacisznym miejscu tworzyli swoje dzieła.
W schronisku turystom podawano miejscowe wyroby mięsne i mleczne oraz inne produkty sprowadzane z Kowar i Karpacza.Po II wojnie światowej budynek należał do Ośrodka Wypoczynkowego Bratniej Pomocy Studentów Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej.Studenci nazwali budynek "Na utyciu" jako,że w nim mieściła się stołówka."-tekst z tablicy informacyjnej,przy ruinach dawnego schroniska.
My przychodzimy na samą końcówkę tego o czym mówi Pan Paweł,słuchamy i robimy zdjęcia.Miejsce po dawnym schronisku,zostało oczyszczone.Wycięto drzewa i krzaki,dzięki czemu odsłonięto to co zostało-czyli szczątki murów i kamieni.Pan Paweł kończy opowiadanie i wszyscy schodzimy już do centrum dawnej osady.












A centrum Budnik znajduje się na połączeniu szlaków wiodących z Karpacza na Przełęcz Okraj i schodzącego w dół do Kowar.Ustawiono tu wiatę odpoczynkową ze stołami,jest też miejsce na ognisko.
O historii Budnik można przeczytać tu:
http://budniki.pl/historia/
Kiedy tu docieramy,dostrzegamy spory tłum zgromadzony przy jednym z ognisk.Smażą kiełbaski,ogrzewają się,rozmawiają i jedzą gorącą strawę.Dookoła pachnie,gorącą Kapuśnicą Karkonoską i herbatą malinową,a to wszystko dzięki Państwu Zygfrydowi i Neli Szygulom,którzy prowadzą dom wczasowy i stołówkę "U MUSA" w Karpaczu,przy ul.Parkowej 1 i posiłek ten sponsorowali oraz Panom strażakom z OSP w Karpaczu,którzy trzymają piecze nad bezpieczeństwem zorganizowanej imprezy.
Rozgaszczamy się przy jednym ze stołów w wiacie,witamy się z Panem Krzysztofem-pamiętał mnie i Radka,czym mile mnie zaskoczył-zamieniamy z Nim kilka słów,witamy się ze znajomymi,którzy przyszli inną trasą i zaczynamy biesiadę z gorącą Kapuśnicą,smażonymi nad ogniskiem kiełbaskami i herbatą parzącą język.
Kiedy jesteśmy najedzeni,następuje oficjalne powitanie.Pan Paweł opowiada o nauczycielu,mieszkającym i uczącym nieliczną grupkę dzieci w osadzie,który zauważył,że przez 113 dni,w porze jesienno-zimowej nie ma tu słońca,gdyż osadę zasłaniają szczyty.I to właśnie nauczyciel wymyślił pożegnanie i powitanie słońca.Ceremonia służyła przede wszystkim dzieciom,ale przetrwała kilka wieków i dzięki temu my możemy ją kontynuować,uczestnicząc w niej :)
Po wysłuchaniu opowieści,Pan Paweł wyjął zwój i zaczął czytać legendę o Wołogórze.
"Wołogór – Legenda Budnik
Jak wszyscy wiemy, każdy historyczny zakątek naszej ojczyzny, posiada swoją legendę. Taką legendę posiadają również Budniki. W Karkonoszach panował duch gór zwany Liczyrzepą. Aby wywiązać się z nadzoru całych Karkonoszy musiał mieć swoich pomocników. Jednym z pomocników był Wołogór. Siedzibę swoją miał na Wołowej Górze, między Kowarami i Karpaczem.Ze starych podań wynika, że właśnie z tego powodu góra ta wzięła nazwę Wołowej. Jedynym człowiekiem ,który go widział w życiu był sędziwy staruszek z Kowar o imieniu Gustaw. Opowiadał, że miał ludzką postać, z głową wołu. Wołogór miał za zadanie, pilnować porządku w górach w  rejonie Wołowej Góry, Budnik i strumienia Malina. Ponadto miał pomagać w trudnych sprawach okolicznym mieszkańcom i turystom. Władał magicznym totemem, który dawał mu magiczną moc. Wołogór miał pierwszą okazję do spełnienia swoich zadań, kiedy spadło nieszczęście wojenne na ludność Kowar i kotliny jeleniogórskiej. Przyczyną nieszczęść jakie spadły na mieszkańców był wybuch wojny trzydziestoletniej. Przez wioski przetaczały się różne bandy rabusiów i maruderów wojennych. Szczególnie we znaki ludności Kowar dały się oddziały najemników kozaków polskich zwanych Lisowszczykami. Dokonywali notorycznych rabunków i gwałtów na ludności cywilnej. Tutaj wkroczył do pomocy Wołogór i udzielił schronienia części mieszkańcom Kowar i okolic. Na zboczu Wołowej Góry pomógł on wybudować prowizoryczne szałasy i ludność tą chronił magicznym totemem. Dlatego do dziś istnieją nazwy dawnych siedlisk Dolne i Górne Miasteczko. Po ustaniu zawieruchy wojennej, część ludności powróciła na stałe do Kowar. Jednak reszta pozostała bo nie miała do czego wracać, gdyż ich domostwa zostały doszczętnie splądrowane i spalone. Po kilku latach o tą ludność upomniał się poprzez wołanie do Wołogóra, władający Kowarami hrabia von Czernin. Zależało mu na każdej osobie by ściągać podatki. Wielokrotnie do Dolnego i Górnego Miasteczka przybywali siepacze Czernina by wypędzić ludność.Za każdym razem pomagał im Wołogór ze swoim totemem i magiczną mocą. Pewnego razu Wołogór postanowił całą ludność przeprowadzić w okolice strumienia Malina. Wtedy też siepacze Czernina spalili doszczętnie Dolne i Górne Miasteczko. Przeniesiona ludność na zboczach wąwozu nad strumieniem Malina rozpoczęła budować chaty górskie i tworzyć zagrody gospodarskie, pierwotnie zwane ForstLangwasser, Forstbaude, Zacisze Leśne a obecnie Budniki. Od tego czasu Wołogór strzegł ludność przed rabusiami i żywiołem natury. Ludziom ukazywał się jedynie w snach by wiedzieli kto im pomaga i aby żyli w spokoju. Mimo, że to miejsce sprzyjało panującemu spokojowi ,to ludności dokuczała straszna bieda. Dzieci rodziły się, ludności przybywało, a ziemia nie mogła ich dostatecznie wyżywić. Hodowla bydła i drobiu była nie wystarczająca. Ziemia górska nie dawała wystarczających plonów. Warunki naturalne były bardzo trudne. Krótkie lata długie zimy z ogromnymi opadami śniegu. Tu znów Wołogór jak mógł tak pomagał swym magicznym totemem, roztapiał śnieg i torował drogę mieszkańcom. Jednak nie miał mocy mnożenia jadła, odzieży i obuwia dla swoich podopiecznych. Szczególnie było mu bardzo przykro jak widział bose i półnagie dzieci, czasami zawinięte jedynie w szmaty. Dniami i nocami rozmyślał nad dolą i niedolą biednych ludzi. Po długim rozmyślaniu wpadł na genialny pomysł. W okolicach zamieszkiwało wiele majętnych rodzin. W Kowarach na Ciszycy w letniej rezydencji zamieszkiwała hrabina Wanda Czartoryska z rodu Radziwiłłów, a na Bukowcu rezydowała na swych włościach, znana ze swoich dobroci hrabina von Reden. Obie panie przyjaźniły się ze sobą. To też Wołogór, wykorzystał tą sytuację i obu paniom wkradł się do ich snów. W ich snach opowiedział o tragicznej sytuacji mieszkańców Budnik. Panie tak przeżywały te sny, że przez kilka nocy nie mogły zmrużyć oka. Opowiadając sobie wzajemnie o snach, wspólnie uradziły, że od tej pory będą pomagać ludziom na Budnikach. Tak też się stało. Na bieżąco dostarczały nawet osobiście odzież, obuwie, jadło i inne potrzebne artykuły. Wołogór osobiście dopilnowywał dotrzymania danych obietnic przez zamożnych. Jednak pewnego razu za sprawą Wołogóra stała się rzecz straszna. Po wyżej gospody Forstbauden stało domostwo rodziny Kretschmer. Mieli oni prześliczną córkę na wydaniu, o imieniu Maria. W córce podkochiwał się miejscowy nauczyciel Heindrich Liebig. Ona również kochała go z wzajemnością. Jednak kiedy Wołogór zobaczył Marie pierwszy raz na łące przy sianokosach, zapominając się do jakiego celu został powołany przez Liczyrzepę, zakochał się w niej od pierwszego ujrzenia. Pojawiał się Marii po nocach w jej snach i wyznawał jej miłość. Jednak ona odrzucała jego amory, kochając Heinricha. Miłość Wołogóra do Marii stawała się coraz gorętsza. Krytycznej nocy Wołogór pojawił się rozpalony do czerwoności z miłości, jednak Maria odrzuciła jego serce. W tym momencie z rozpalonego serca wymknęła się jedna z iskierek miłości i spowodowała pożar domostwa Marii. Na szczęście domownicy zdołali ujść bez szwanku, jednak domostwo spłonęło doszczętnie. Wołogór zrozumiał swój miłosny błąd i z całą mocą pomagał w odbudowaniu domostwa. Rodzina Kretschmer odbudowała dom w innym miejscu, a w miejscu starego powstała naleśnikarnia na Tabaczanej Ścieżce. Maria wyszła za mąż za Heinricha, urodziło im się pięcioro dzieci i żyli długo i szczęśliwie. Jednak jak wszystko z czasem się kończy, przyszedł i czas na Wołogóra. Tajemniczy totem tracił moc. Budniki pustoszały, następował inny okres. Wołogór czół się zmęczony i bezsilny .Odszedł w górę strumienia Malina w rejon wodospadów wraz ze swoim totemem. Na jednym z głazów odbił kształt totemu oraz pozostawił ślad swojej prawej stopy i zniknął na zawsze. Miejsce to było zawsze słoneczne i radosne ale z chwilą zniknięcia tam Wołogóra, stało sie ponure do dnia dzisiejszego. Od tego momentu miejsce to nazywane jest “Ponurą Kaskadą”
Autor. Krzysztof Paliga"-ze strony http://budniki.pl/
Kiedy legenda została przeczytana,zaczęło się nawoływanie Wołogóra.Głośne i donośne wołanie "Wołogórze przybądź",dało efekt.Spod Ponurej Kaskady w oparach gęstej mgły,przybył do nas Wołogór.Przywitany został gromkimi brawami,uśmiechami i życzliwością :) Zapanowała radość.Każdy,bez wyjątku,czy to dziecko,czy dorosła osoba stawał przy boku Wołogóra by zrobić sobie z Nim zdjęcie :),po dość długiej sesji z Wołogórem,stajemy wszyscy przed wiatą,gdzie zapalona lampa naftowa,symbolizuje słońce.Następuje uroczyste przygaszanie płomienia,aż do całkowitego zgaszenia.Zapłonie ponownie w marcu na Powitaniu Słońca :) Lampa zgaszona,więc pora na grupowe zdjęcia :) Ustawiamy się do sesji zdjęciowych-bo trza powiedzieć,że jest ich całkiem sporo.Wszak ludzi dziś tu goszczących jest niemało,a każdy chce mieć pamiątkowe zdjęcia :)












































































































Po zdjęciach grupowych i otrzymaniu małych upominków od Wołogóra i Organizatorów,odprowadzamy wzrokiem legendarnego Gościa,który odchodzi Tabaczaną Ścieżką w kierunku Wołowej Góry,zbieramy swoje rzeczy do plecaków,żegnamy się z sympatycznymi Panami Krzysztofem i Pawłem i powoli ruszamy w drogę powrotną.























Schodzimy żółtym szlakiem do Kowar-tak ustaliliśmy wcześniej.Idziemy w czwórkę-Radek,Maciej,Jarek i ja.Powoli,nie spiesząc się,robiąc przy tym zdjęcia i rozmawiając wędrujemy wzdłuż Potoku Malina.Dwa razy przechodzimy przez niego,robiąc sobie przy okazji krótkie postoje :)
W ubiegłym roku tą drogą szliśmy do Budnik i wracaliśmy,jeśli ktoś chce zobaczyć jak było wtedy to zapraszam tu:
http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2013/11/pozegnanie-sonca-na-ponad-sto-dni-czyli.html






















Rozjeżdżona droga,która jeszcze nie tak dawno
była ścieżką :(



























W wyśmienitych humorach docieramy do Kowar.Idziemy uliczkami,kierując się do przystanku autobusowego,gdzie są już Marlenka i Edyta.Do odjazdu mamy chwilkę-ja ją wykorzystuję,robiąc kilka zdjęć odnowionego żurawia kolejowego,a Jarek z Marlenką na zakupy-wsiadamy do busika i odjeżdżamy do Jeleniej Góry.
Kolejna wędrówka dobiegła końca,pora więc na następną-do zobaczenia zatem niebawem :)

Do Budnik słoneczko nie zajrzy przez 113 dni.My w tym czasie,będziemy się nim cieszyć co jakiś czas-jesteśmy więc szczęściarzami :)


Słonecznych i pięknych dni wszystkim życzymy,pozdrawiając przy okazji cieplutko i serdecznie :)
Miłej lektury :)


Danusia i Radek.


Zdjęcia tu dodane są Macieja,Radka i moje.
Osoby będące na zdjęciach,mogą je sobie ściągnąć z Picasy.
https://picasaweb.google.com/104452894196676741932/22112014rBudniki?authkey=Gv1sRgCJzj3bTj3puCxAE









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz