niedziela, 5 marca 2017

Królewna z lodowym obliczem :)

Dziś ruszamy w Góry.Umówiliśmy się z Basią i Sylwią na wędrówkę po Karkonoszach.
Wstajemy dość wcześnie,jemy sniadanie,pijemy kawę,pakujemy plecaki i wychodzimy z domu.Kiedy jesteśmy już na dworze,przypominam sobie,że nie wzięłam aparatu.Dziwne,ale jednak.Okazało się,że Radek również zapomniał o aparacie.Wrócił więc po nie do domu,a ja idę w kierunku dworca kolejowego,bo odjeżdżamy busikiem z przystanku przy stacji.Kiedy docieram na miejsce,witamy się z Marlenką,Basią i Maciusiem.Rozmawiamy i czekamy na busika.Kiedy podjeżdża,wsiadamy do niego,kupujemy bilety-dla Sylwi też,bo akurat przyjechała autobusem MZK-rozsiadamy się wygodnie i jedziemy do Kowar.Tu czekamy około dwudziestu minut na autobus jadący do Pecu pod Sněžkou.Czas oczekiwania umilamy sobie rozmowami i planowaniem trasy.Decydujemy,że wysiądziemy w miejscowości Malá Úpa i stamtąd ruszymy w kierunku Śnieżki.
Przyjeżdża nasz autobus,wsiadamy do niego,kupujemy bilety i rozsiadamy się wygodnie.Podróż mija nam szybko i bezproblemowo.Wysiadamy koło punktu informacji turystycznej w Malej Úpie.Idziemy więc najpierw tam i kiedy jesteśmy w środku,do Basi nagle dociera,że w autobusie zostały Jej kijki.Idzie z Radkiem na przystanek,bo na rozkładzie jest podany kontaktowy numer telefonu.Dzwoni,więc i przedstawia zaistniałą sytuację,umawia się na odebranie kijków,w drodze powrotnej autobusu-czyli zwyczajnie zaczekamy na niego w miejscowości Malá Úpa.Maciuś z Marlenką,żegnają się z nami i ruszają w swoją trasę-wędrują na Łysocinę,a my postanawiamy czas oczekiwania przetrwać w jakiejś restauracji.I cóż się okazuje???-wszystkie są czynne od godziny 11-tej.Idziemy więc do Pivovaru Trautenberk-tu restauracja też jest otwarta od 11-tej,ale prodejna jest już czynna.Wchodzimy więc do środka,oglądamy koszulki,kufle i pada pytanie:-kupić piwo??? Odpowiedź brzmi jednogłośnie-tak!!! Radek kupuje więc Trautenberk Tmavý ležák i wychodzimy z beczułkowatą butelką do przedsionka.Tu bez pośpiechu rozkoszujemy się trunkiem,w ten sposób umilając sobie czas oczekiwania.Kiedy zbliża się godzina przyjazdu autobusu,wychodzimy na zewnątrz i idziemy na przystanek.Gdy autokat przyjeżdża,Basia szczęsliwa odbiera swoje kijki i w końcu ruszamy na szlak.


























Idziemy żółtym szlakiem,kierując się ku Jelence.Ostatnio nim schodziliśmy,a było to tak:
http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2017/02/dziurkacz-na-czole.html
Mijamy ostanie zabudowania Malej Úpy i wkraczamy na leśną drogę.Powolutku pniemy się ku górze.Rozmawiamy,robimy zdjęcia i radujemy się,że znów wspólnie możemy wędrować.



































Dość szybko docieramy do Jelenki.Wchodzimy do schroniska.Dziś jest tu tłum,ale udaje nam się znaleźć wolny stolik.Ściągamy kurtki i rozsiadamy się wygodnie.Odparowujemy czekając na zamówioną čočkovou polévku.Rozmawiamy,przyglądamy się psiakom rozciągniętym na podłodze i odpoczywamy.Po posileniu się i nabraniu sił,opuszczamy Jelenkę.
















Na zewnątrz robimy sobie zdjęcia z jeleniem bez rogów,a po sesji zdjęciowej powoli ruszamy na szlak.W pierwszym założeniu było,że pójdziemy czerwonym szlakiem,ale kiedy docieramy do miejsca,gdzie zielony szlak skręca w lewo,a czerwony i niebieski w prawo,Basia stwierdza,że możemy pójść trawersem,a nie tak normalnie.No i cóż??? Idziemy zielonym szlakiem.Wąska,wydeptana w śniegu ścieżka wije się między świerkami i pokrytymi porostami drzewami.Co jakiś czas przystaję i robię zdjęcia




































































Idę z Sylwią na końcu.Obie jesteśmy zmęczone i lekko przerażone czekającym nas podejściem na Śnieżkę.No cóż zobaczymy jak to będzie.Przystajemy na chwilę by założyć raczki i kolce na buty i wędrujemy dalej.Opowiadam Sylwi o katastrofie lotniczej,która rozegrała się w lutym w 1945 roku,właśnie na zboczach,przez które wędrujemy.

"Zapomniana katastrofa Junkersa Ju-52 na Śnieżce.
Historia uciekającego z Festung Breslau wojskowego samolotu Luftwaffe, który w śnieżycy rozbił się na zboczach Karkonoszy. Niezwykła katastrofa Junkersa Ju-52 na Śnieżce i walka ocalałej załogi o przeżycie.

LOT JUNKERSA JU-52 NR 8620

Było już po północy 23 lutego 1945 roku, kiedy wojskowy samolot Luftwaffe Junkers Ju-52 przemierzał niebo nad Dolnym Śląskiem. Pogoda była okropna. Trzysilnikowy Ju-52/3m o numerze kadłuba 8620, leciał ciągle w chmurach, przebijając się przez śnieżycę i wpadając co chwile w silne turbulencje. Fatalne warunki atmosferyczne utrudniały nawigowanie, i tak już trudne, ze względu na wojenne warunki. Za sterami samolotu siedział Emil Hannemann, a jego drugim pilotem był Albert Linke. W sumie w samolocie znajdowało się 28 osób, co było więcej niż dopuszczały normy. Jednak podczas schyłkowej fazy II Wojny Światowej, Niemcy przestali już przestrzegać swojej żelaznej zasady „Ordnung muss sein”.
Oprócz pilotów na pokładzie znajdowało się 20 rannych niemieckich żołnierzy oraz 2 pozostałych członków załogi. Dodatkowo w maszynie znalazła się jeszcze jedna 4-osobowa załoga innego Junkersa Ju-52. Była to załoga maszyny o numerze kadłuba 7759, który pilotowany przez Otto Kloppmanna, rozbił się kilka godzin wcześniej podczas lądowania we Wrocławiu. Przyczyną katastrofy jego samolotu były złe warunki atmosferyczne. Kloppmanna i jego towarzysze cudem ocalili swoje życie. Teraz wszyscy razem siedzą w Junkersie, uciekającym z oblężonej twierdzy Festung Breslau…

MOST POWIETRZNY FESTUNG BRESLAU

Minął już ponad tydzień odkąd Wrocław okrążyła Armia Czerwona. Na rozkaz nazistowskich dygnitarzy, spokojne dotąd miasto zamieniło się w twierdzę Festung Breslau. Twierdzę, której Niemcy nie zamierzali łatwo oddać Sowietom. W zasadzie nie zamierzali w ogóle! W związku z otoczeniem miasta, jedyną możliwością dotarcia do niego była droga lotnicza. Transport lotniczy przebiegał zadziwiająco sprawnie. Samoloty transportowały do miasta uzbrojenie, amunicję, żywność, a nawet pocztę. W drugą stronę zabierały ze sobą rannych żołnierzy. Głównie tych lżej rannych, którzy mogli siedzieć, przez co nie zajmowali dużo miejsca w samolocie. Ich przydatność w walce i tak była nieduża, a w związku z kurczącym się obszarem kontrolowanym przez Niemców, istniała konieczność opróżniania kolejnych obiektów, także szpitali.
W początkowej fazie obrony miasta, samoloty lądowały i startowały z wrocławskiego lotniska Gądów Mały. Wiele lat po wojnie lotnisko zostało zlikwidowane, a na jego miejscu zbudowano osiedle z tzw. wielkiej płyty. Pamiątką po Flughafen Klein-Gandau pozostały tylko nazwy ulic, jednoznacznie nawiązujące do dawnej historii miejsca, Lotnicza, Szybowcowa, Latawcowa i tym podobne. Szacuje się, że dzięki mostowi powietrznemu do Festung Breslau dostarczono 3770 żołnierzy i 657 ton zapasów. Ewakuowano zaś 3282 rannych żołnierzy.

KATASTROFA JUNKERSA JU-52

Tym razem Junkers Ju-52 z 28 osobami na pokładzie podążał w kierunku Sudetenlandu, o którego zabranie Czechom parę lat temu pieklił się Adolf Hitler. Teren ten pozostawał wciąż pod kontrolą Niemców. Prawdopodobnie samolot miał minąć Sudety i wylądować w mieście Hradec Králové, gdzie do lokalnego szpitala trafiliby ranni żołnierze. Inna z hipotez mówi o locie do miasta Mladá Boleslav. Ju-52 leciał na wysokości 1300 m. Taki pułap umożliwiał bezpieczny przelot nad Górami Sowimi i dalej Górami Stołowymi w rejonie Broumova. Jednak prawdopodobnie z powodu okropnych warunków atmosferycznych, samolot odbił bardziej na zachód w kierunku Karkonoszy. Nawigatorem maszyny był Erich König. Czyżby nikt nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącej katastrofy?
O godzinie 3:45 rano Junkers uderzył w zbocze Czarnego Grzbietu tuż pod Śnieżką. Samolot rozpadł się na kilka części, a znajdująca się z przodu maszyny załoga zginęła na miejscu. Śmierć poniosło około 15 osób, w tym obydwie załogi. W tym samym czasie, nocujący na szczycie Śnieżki tragarz górski Robert Hofer usłyszał huk lotniczych silników, który nagle ustał. Wtedy pomyślał sobie, że mu się po prostu przesłyszało. Tej nocy stacja meteorologiczna na Śnieżce zanotowała prędkość wiatru 110 km/h, a na zewnątrz wciąż trwała śnieżyca.

AKCJA RATUNKOWA W ŚNIEGACH

Reszta ocalałych rannych żołnierzy wygrzebała się z wraku Ju-52. Ubrani w szpitalne ubrania, postanowili ruszyć w poszukiwaniu pomocy. Pokonując nieznany teren, wysokie góry, nocne ciemności i burzę śnieżną. W tą wędrówkę wyruszyło 6 żołnierzy. Ilu pozostało jeszcze żywych we wraku Junkresa? Tego już nie wiadomo. Rannym żołnierzom, którzy opuścili wrak samolotu, udało się odnaleźć wystające ponad warstwę śniegu tyczki zaznaczające szlak turystyczny. Aż trudno sobie wyobrazić, jak ciężka musiała to być droga. Ranni, bez odpowiedniej odzieży, w niesprzyjających warunkach, szli w śniegach 4 km, aż o 7:30 dotarli do schroniska Horská Bouda na Růžohorkach. Najmłodszy z ocalałych, nie mający jeszcze 18 lat, Siegfried Szewczyk zmarł tuż po dotarciu do osady.
Było już widno. Na wieść o wypadku zorganizowano więc akcję ratunkową, która wyruszyła ze Śnieżki. Ponieważ katastrofa Junkresa Ju-52 odbyła się w śniegach, wraku maszyny szukano aż 4 godziny. Po jego odnalezieniu okazało się, że wszyscy pozostali na miejscu żołnierze już nie żyją. Jeszcze w tym samym dniu do wraku wyruszyli mieszkańcy osady Malá Úpa, aby zwieść na dół ciała żołnierzy. Zostali oni pochowani na cmentarzu przy kościółku w Malej Úpie.

PO WOJNIE

Po wojnie wrak Ju-52 leżał długo na zboczach Karkonoszy, stając się atrakcją turystyczną samą w sobie. Miejscowa ludność oraz turyści pozabierała drobniejsze jego elementy. Najpierw zabrano zegary, później siedzenia. Podobno ktoś blachę falistą z kadłuba przerobił na tarkę do prania bielizny. Z czasem pozostały tylko największe fragmenty kadłuba i silniki.
Tak było do 23 września 1998 roku, kiedy to mieszkańcy Malej Úpy pozbierali pozostałe elementy samolotu. Tego dnia nad Śnieżką zawarkotały silniki czeskiego śmigłowca, który dźwignął największe pozostałe części kadłuba oraz silniki. Junkers Ju-52 o numerze bocznym 8620, wzbił się do swojego ostatniego lotu, 53 lata od swojej katastrofy i zakończenia wojny. Resztki maszyny przetransportowano do miejscowości Dolní Malá Úpa, gdzie złożono je przy cmentarzu na którym pochowano ofiary katastrofy. W 2001 roku w miejscu tragedii umieszczono tablice pamiątkowe, w języku niemieckim i czeskim. Rok później ekshumowano pochowanych żołnierzy w Malej Úpie, a ich szczątki przeniesiono na cmentarz wojskowy w Brnie.
Dziś, ponieważ nie ma już widocznych szczątków u podnóży Śnieżki, mało kto pamięta o tej niezwykłej historii. Zwłaszcza pamięć o niej zanikła po polskiej stronie, gdyż katastrofa Junkersa Ju-52 rozegrała się po czeskiej stronie. Na jej ślad możemy natrafić odwiedzając przepiękną i malowniczo położoną osadę Dolní Malá Úpa, gdzie do dziś przechowywane są szczątki Junkersa Ju-52. Milczącego świadka niezwykłych wojennych losów…"-tekst ze strony  http://eloblog.pl/zapomniana-katastrofa-junkersa-ju-52-na-sniezce/

Oczywiście nie pamiętam dokładnie faktów,ale sama historia jest warta tego by ją opowiedzieć.
Kiedy docieramy do zbocza z rumowiskiem skalnym,ścieżka wydeptana w śniegu robi się wąska,bardzo wąska.Działa to na mnie w taki sposób,że idę jeszcze wolniej.Boję się takich przejść...



































I tu na tej wąskiej ścieżce mija nas grupka młodych mężczyzn idących w przeciwnym niż my kierunku.Próbują nas ostrzec przed dalszą wędrówką,robią to oczywiście w specyficzny sposób.No cóż,my mamy cel ustalony,więc wędrujemy dalej.Basia idąca na przodzie skręca w prawo i pnie się do góry,Sylwia oddycha z ulgą,bo bała się podejścia na  Śnieżkę od czeskiej strony.I tak docieramy do punktu widokowego na Czarnym Grzbiecie.Wieje,oj mocno wieje.Stajemy na punkcie widokowym,podziwiamy panoramę i robimy zdjęcia.Jest pięknie i wietrznie.











































































































Spoglądamy na Śnieżkę,tak niepodobną i inną z tego miejsca.Nie całkiem biała,schowana w chmurach,z wystającymi gdzieniegdzie kamieniami i tyczkami wyznaczającymi szlak.Widzimy ludzi z trudem schodzących ze szczytu.Jest ich niewielu,ale sam widok sprawia,że zaczynamy się zastanawiać czy wchodzić na górę....
Powoli zaczynamy się piąc.Krok za krokiem wędrujemy ku szczytowi.W pewnym momencie Basia staje i stwierdza,że dalej nie pójdzie.Wiatr wieje niesamowicie,więc pojedyńcze słowa do nas docierają.Ściąga plecak,wyjmuje z niego kolce,zakłada na buty i powoli zaczyna iść w górę.Wszyscy idziemy.Nie jest łatwo,bo biel śniegu przykryta jest dość grubą warstwą lodu i każdy krok ku górze to walka o przyczepność....Oj przydałoby się mieć raczki a nie kolce....Tego właśnie się bałam-lodu....
Pnę się do pewnego momentu i staję w miejscu.Nie jestem w stanie się ruszyć.Stoję przez dłuższą chwilę,kolcami usiłuję przebić warstwę lodu,by zaczepić buta o podłoże.Straszne to jest.W pewnym momencie,napotkany na szlaku Sylwi kolega,podaje mi dłoń i pomaga mi wejść.






















I tak dzięki Sylwi i Jej znajomemu wszyscy docieramy na szczyt pokryty grubą warstwą lodu.Nie da się po nim chodzić-istna ślizgawka.


































Bardzo powoli chodzimy po szczycie.Oprócz nas jest tu tylko dwoje innych ludzi.Śnieżka jest pusta,aż dziwne i niespotykane....Radek dziurkuje mapy,a po skończeniu wchodzi do budynku Czeskiej Poczty-Anežki.Kiedy stamtąd wychodzi w dłoniach trzyma parę raczków-zwykłych raczków-Sylwia i Jej kolega mają profesjonalne.Radek daje mi jednego,a drugiego zostawia sobie i tak na jednym bucie jest raczek, a na drugim kolce.Ciekawe jaki będzie efekt przy schodzeniu.....
















































Po krótkim odpoczynku na szczycie,pora zacząć schodzić.Ruszamy więc w drogę w dół.Na początku nie jest źle,ale z każdym krokiem robi się coraz bardziej ślisko.Lód pokrywa cały szlak,dobrze,że są łancuchy,które pozwalają jakoś schodzić,a poza tym pomocna dłoń i asekuracja Sylwi i Jej znajomego sprowadza nas cało ze szczytu.































































Kiedy docieramy do Domu Śląskiego,jestem tak strasznie spięta,że aż wszystkie mięśnie bolą.Wchodzimy do schroniska,wygodnie się rozsiadamy i dopiero po jakimś czasie mięśnie się rozluźniają.Odpoczywamy.

"Schronisko Górskie „Dom Śląski” (czasami występuje pod nazwą „Śląski Dom”, historycznie niem. Schlesierhaus) – turystyczne schronisko górskie w Sudetach w paśmie Karkonoszy położone na wysokości 1400 m n.p.m.
Schronisko położone jest w Karkonoszach we wschodniej części Równi pod Śnieżką na Przełęczy pod Śnieżką przy granicy czesko-polskiej (jest to najwyżej położone schronisko w Sudetach Polskich). W pobliżu schroniska zachował się fragment tundry norweskiej z charakterystycznym niskim trzycentymetrowym wrzosem. Torfowiska na Równi po Śnieżką, nieopodal schroniska, należą do najwspanialszych w Europie. Obok schroniska znajdowało się turystyczne przejście graniczne.
W XVII wieku na Przełęczy pod Śnieżką postawiono budę służącą za schronienie drwalom i pasterzom. W 1847 po śląskiej stronie stanęło pierwsze schronisko, będące opozycją dla Riesenbaude (później Obří bouda), znajdującego się tuż obok, po czeskiej (wówczas habsburskiej) stronie. Początkowo nazywało się Heldmannbaude – od nazwiska właściciela. W 1888 spłonęło (nie jest wykluczone, że podpalił je Reinard Schulz, właściciel Riesenbaude), a w 1904 wzniesiono nowe.
Obecny budynek jest trzecim z kolei obiektem w tym miejscu, powstał w latach 1921-1922. Budynek zbudowano według projektu wrocławskiego architekta Herberta Erasa. Z zewnątrz reprezentuje formę charakterystyczną dla niemieckich schronisk sudeckich z okresu międzywojennego – schodkowy lub piramidalny kształt dachu, parter i piętro oszalowane deskami, a sam dach i poddasze pokryto płytkami eternitu. Na parterze znajdowała się kuchnia, bufet, hol wejściowy, sala jadalna stylizowana na alpejską oraz pomieszczenia gospodarcze. Wnętrze utrzymane było w ciepłej, czerwonożółtej tonacji. Na pierwszym piętrze i poddaszu znajdowały się miejsca noclegowe z sanitariatami.
W 1923 dobudowano oszkloną werandę oraz przebudowano pomieszczenia kuchenne. Schronisko mieściło wówczas 66 osób w pokojach 1-, 2- i 3-osobowych oraz około 60 w sali zbiorczej. Obok schroniska we wrześniu 1924 z inicjatywy właściciela schroniska Hugo Teichmanna uruchomiono eksperymentalną, największą w ówczesnych Niemczech turbinę wiatrową o mocy 100 kW[2], co spotkało się z krytyką osób uważających, że nie pasuje ona do otoczenia. Działała ona jednak tylko do stycznia 1925, kiedy to górna część uległa zniszczeniu z powodu nadmiernej masy śniegu i szadzi.
Po II wojnie schronisko zarządzane było przez DTTK i PTT, a od roku 1951 przez PTTK. Od listopada 1950 w schronisku znajdowała się strażnica WOP, a później Straży Granicznej. Schronisko nosiło nazwy: Pod Śnieżką, Na Równi pod Śnieżką, Dom Śląski. W latach 70. rozebrano stojące naprzeciwko czeskie schronisko Obří bouda (Riesenbaude). Od lipca 2005, kiedy Straż Graniczna zwolniła budynek należący do Starostwa Powiatowego w Jeleniej Górze, Dom Śląski służy wyłącznie turystom.
Schronisko znajduje się przy węźle szlaków turystycznych.
-szlak turystyczny niebieski – prowadzący z Karpacza przez Śląski Grzbiet na Śnieżkę
-szlak turystyczny czarny – prowadzący z Karpacza przez Kopę na Śnieżkę
-szlak turystyczny czerwony – prowadzący ze Szklarskiej Poręby przez Szrenicę na Śnieżkę - Droga Przyjaźni Polsko-Czeskiej
-szlak turystyczny czerwony – prowadzący z Przełęczy pod Śnieżką przez Kocioł Łomniczki od Karpacza.
-szlak turystyczny niebieski – prowadzący z Przełęczy pod Śnieżką na czeską stronę Karkonoszy do Harrachova.
-Szlak niebieski – prowadzący z miasta Pec pod Sněžkou do Szpindlerowego Młyna (czeski)."-Wikipedia.

Posilamy się,rozmawiamy,odpoczywamy,regenerujemy siły,a czas sobie płynie....














I pora ruszyć w drogę powrotną.Ubieramy się cieplej,zakłądamy raczki i kolce i wychodzimy na zewnątrz.Wieje,strasznie wieje,a wiatr huczy i świszcze.Opatulamy się szczelniej i dość szybkim marszem wędrujemy ku łunie zachodzącego słońca widniejącej na horyzoncie.Za plecammi zostawiamy Śnieżkę z ciężkimi,sinymi chmurami zawieszonymi nad nią.Oczywiście co jakiś czas któreś się ogląda i robi zdjęcia,bo taki widok dla nas to rzadkość.


















































































Przechodzimy obok Strzechy Akademickiej i wkraczamy na żółty szlak.Wędrujemy nim dość szybkim tempem w dół do Karpacza.Zależy nam by zdążyć przed zmrokiem.I udaje nam się to prawie idealnie.Kiedy docieramy trasy zjadowej jest już ciemno.Schodzimy jej poboczem i tak docieramy przystanku autobusowego.Tu czekamy tylko chwileczkę na autobus.Wsiadamy do niego,kupujemy bilety,rozsiadamy się wygodnie i wracamy do Jeleniej Góry.Zmęczeni,ale szczęśliwi,bo wędrówka była cudowna :)




Tak oto kończy się dzisiejsza wędrówka,kolejna już niebawem,więc do zobaczenia wkrótce :)
Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)

Danusia i Radek :)

Zdjęcia tu dodane są Basi,Radka i moje :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz