sobota, 15 czerwca 2019

"Kobieta Upadła" poszła w Góry :)

Od wczoraj jestem "Kobietą Upadłą",czego dowodem są moje pozdzierane kolana i łokieć,a na dodatek lewe kolano jest stłuczone na "kwaśne jabłko" i z każdą godziną nabiera coraz to innych kolorów i puchnie.No cóż,tak w życiu bywa,że na niby prostej drodze "wyrasta" jakiś kamień,albo coś w tym stylu.Na mojej stanął popękany ze starości chodnik,mnóstwo kamieni,grysu itp...Gdybym nie usiłowała utrzymać równowagi,to najprawdopodobniej skończłyło by się to całkiem inaczej.Uratował mnie ten jeden krok,bo dzięki niemu moje piersi zamortyzowały uderzenie o krawężnik,a tak mogłaby tam się znaleźć moja twarz czyli głowa.No dobra,dość użalania się nad sobą i gdybania,żyję i chodzę i z tego ogromnie się cieszę.Dałam radę wsiąść do autobusu,dojechać do Jeleniej Góry,przejść przez pół miasta,więc i dam radę wykorzystać wolny weekend i pójść na wędrówkę.Od dawna marzą mi się Góry.
I tak ustaliliśmy z Radkiem że pójdziemy w Karkonosze,tak na spokojnie,bez gnania,na ile będę miała sił,a na dodatek umówiliśmy się z Sylwią,że może się spotkamy w Górach.
Wstajemy więc na tyle wcześnie,by na spokojnie zjeść śniadanie,wypić kawę,zrobić kanapki i przygotować plecaki.Kiedy jesteśmy gotowi,wychodzimy z domu i idziemy w kierunku przystanku MZK,z którego mamy autobus nr 6.Na miejscu jesteśmy ciut wcześniej,więc chwilkę czekamy na nasz transport,a kiedy przyjeżdża,wsiadamy do niego,kupujemy bilety i gdy zwalniają się dwa miejsca,rozsiadamy się wygodnie.Oczywiście moje kolana są na widoku,więc wzbudzam jakąś tam sensację,nie przejmuję się tym,niech się ludzie patrzą.Tak jedziemy do pętli na Osiedlu XX-Lecia.Tu przesiadamy się do autobusu nr 4 i nim już jedziemy do Przesieki.














Podróż umilamy sobie rozmowami i podziwianiem widoków,więc mija nam szybko.Wysiadamy na ostatnim przystanku przy OW "Chybotek".Tu zawsze zatrzymujemy się na ciut dłużej-kuszą nowe rzeźby z którymi robimy sobie zdjęcia,a po sesji zdjęciowej powoli ruszamy ku szczytom.













Nie spieszymy się,wędrujemy powoli,pnąc się z każdym stawianym krokiem wyżej i wyżej.Asfaltową drogę znamy,wiele razy nią szliśmy,więc robię zdjęcia takie tradycyjne-kamień z datą,wiata odpoczynkowa,ścięte drzewa,ułożone w mygły,motyle,które dookoła nas latają itd,itd...
Niespiesznie idziemy cały czas w górę,mijają nas rowerzyści jadący w tym samym kierunku i całkiem sporo pieszych turystów schodzących w dół-do góry tylko my idziemy.Kiedy docieramy do pewnej wysokości,ukazują nam się widoki na Bażynowe Skały,na nowo budowaną Petrovou Boude,czy też Sucha Góra z Wiaterną.Przystajemy by chłonąć piękno otaczającego nas krajobrazu,cieszymy nim oczy,odpoczywamy,by za chwilkę znów móc wędrować w górę :)
Ależ jesteśmy szczęśliwi :)


















Oby nikt nie musiał tak wyglądąć jak ja !!!



























Tuż przed Przełęczą Karkonoską przystajemy na ciut dłużej.Zachwycamy się piękną panoramą i ciszą nas otaczającą.Zdajemy sobie sprawę,że za parę kroków już nie będzie tej ciszy i spokoju.I tak też się dzieje gdy docieramy do Przełęczy Karkonoskiej.Może nie ma tu takich tłumów jak przy Domu Śląskim,Strzesze Akademickiej,Samotni czy Śnieżce,ale i tak jest gwarno.Po Czeskiej stronie załatwiamy sprawy kancelaryjne-czyli stemplujemy wszystkie kajety,a po dopełnieniu formalności postanawiamy iść do schroniska "Odrodzenie".Po drodze czytam sms-a od Sylwi,w którym powiadamia nas że jednak się dziś nie spotkamy.No cóż,plany ulegają zmianie-my tak właśnie często mamy,więc nie jesteśmy zaskoczeni i bez pośpiechu idziemy do schroniska "Odrodzenie".Mija nas po drodze spora grupa czeskich turystów z numerami startowymi-zastanawiamy się cóż to za rajd i okazało się że jest to "Krakonošovastovka".Towarzyszymy przez chwilę rajdowcom na szlaku,ale nasze drogi rozchodzą się gdy my dalej wędrujemy asfaltem do schroniska,a Oni wchodzą na kamienisty szlak,zmierzając ku swojemu celowi.My natomiast docieramy do "Odrodzenie",wchodzimy na taras.Zostawiamy plecaki przy wolnym stoliku i wchodzimy do środka.Radek staje w kolejce po piwo,a ja idę na sikundę.Kiedy wracam,przysiadam się obok Radka,biorę butelkę zimnego piwa i przykładam ją do stłuczonego kolana,co przynosi mi ulgę.










Po "ostudzeniu"kolana,powoli zaczynam delektować się piwem i widokami rozpościerającym się dookoła.Ależ mi się marzyło już być w Górach :) Spoglądać na znane krajobrazy,chłonąc ich piękno całą sobą,rozkoszując się każdą minutą spędzoną w tym niesamowicie pięknym otoczeniu :) Tak niewiele trzeba by być szczęśliwym :)










Po wypiciu piwa i odpoczynku,powoli zbieramy się i ruszamy na szlak.Ustaliliśmy że pójdziemy do "Petrovej Boudy",a stamtąd zejść czarnym szlakiem do Jagniątkowa.Radek zaproponował zejście przez Czarny Kocioł Jagniątkowski,ale "sprowadzam Go na ziemię"-szlak jest pełen skałek,a moje kolana niestety nie nadają się na takie przejście.Wiem że jest rozczarowany,ale ja zwyczajnie nie dam rady.Tak więc zostaje nam "Petrovka",na którą się zgadzam,chociaż mam pewne obawy.Nic nie mówię Radkowi,ale boję się zejścia,bo kolana,które do  tej pory dawały sobie radę pod górę,mogą zacząć szwankować przy schodzeniu.Z takimi myślami idę w górę.Co jakiś czas zatrzymuję się,spoglądam za siebie i rozkoszuję się widokami.Nawet zdjęć nie robię,tylko chłonę całą sobą piękno,które nas  otacza :) Są takie momenty że stoję dłuższą chwilę i patrzę,patrzę i patrzę :)


































Kiedy jesteśmy niedaleko Petrovej Boudy,stwierdzamy że nie podejdziemy do niej,tylko od razu skręcamy na czarny szlak wiodący do Jagniątkowa.Niespiesznie zaczynamy nim wędrować.Oczywiście schodzę wolniej czym też spowalniam Radka,ale każdy krok w dół sprawia mi ból.Tak to jest,jak się niespodziewanie staje "Kobietą Upadłą".
Zatrzymujemy się na krótki postój przy wiacie odpoczynkowej-na "zawracalni"-sikunda i łyk piwa,którego większość oczywiście rozlałam,bo znienacka zaatakował mnie latający robal,który upatrzył sobie na lądowisko mój zdarty łokieć,a później kolano.Radek się zezłościł na mnie,ale wytłumaczyłam Mu że to była samoobrona.Po odpoczynku powoli wędrujemy dalej.Oczywiście Radek z przodu,a ja w pewnej odległości z tyłu.Niestety nie potrafię iść szybciej,kolana mnie bolą...Kiedy dostrzegam Radka że przystanął,jestem zaskoczona.Podchodzę do Niego,a On pokazuje mi grzyby i pyta czy je weźmiemy? Odpowiedź jest jedna-oczywiście że tak,w tym roku jeszcze nie jedliśmy grzybów.Zbieramy więc leśne przysmaki i po przejściu niewielkiego odcinka szlaku mamy nazbieraną całą torbę.I tak z pełną torbą grzybów docieramy do Jagniątkowa.






















Na przystanku autobusowym sprawdzamy o której mamy transport i kiedy okazuje się że prawie godzinę musimy czekać,postanawiamy podejść do kolejnego przystanku.Po drodze odwiedzamy przy okazji sklep,gdzie kupujemy lody.Rozkoszujemy się ich smakiem i chłodem czekając na autobus.Po ich zjedzeniu,Radek poszedł jeszcze raz do sklepu,tym razem po zimne piwo.Słońce nas dziś wygrzało dość dobrze,więc każda ochłoda dobra.Kiedy przyjeżdża nasz autobus,wsiadamy do niego,kupujemy bilety,zajmujemy wygodne miejsca i wracamy szczęśliwi do domu.
Pozdrawiam mojego Brata :)



Tak kończy się nasze wędrowanie po Górach.Wycieczka była piękna i wytęskniona,pora więc na kolejną,a ta już niebawem :)

Do zobaczenia wkrótce :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz