sobota, 6 lipca 2019

Jak sąsiad Karkonosza wynalazł duraluminium :)

Dzisiaj budzimy się dość późno jak na nas,ale plany na wędrówkę uległy radykalnej zmianie.Po śniadaniu,kawie i spakowaniu plecaków idziemy w kierunku przystanku MZK,skąd odjeżdżamy autobusem nr 6 do pętli na Osiedlu XX-lecia.Tu przesiadamy się do "4" i nią jedziemy do Przesieki.Wysiadamy na przystanku: Przesieka "Pod Lipami".Robimy kilka zdjęć,a po nich powoli ruszamy na szlak.Wędrujemy w dół skrajem szosy i docieramy do miejsca gdzie zielony i żółty szlak skręca w lewo,schodząc z jezdni na wąską ścieżkę,wijącą się wśród traw.Idziemy nią i po przejściu przez łąkę,wkraczamy między drzewa,które dają trochę cienia i ochłody.






































Po wędrówce leśną ścieżką,docieramy do skrzyżowania z asfaltową drogą.Tu zatrzymujemy się na chwilkę,bo na drzewie zawieszono ostrzeżenie że na niektórych trasach pieszych dziś odbywa się "Ultra Bike Maraton".Tu też szlaki żółty i zielony rozchodzą się.Spoglądamy na mapę i od razu nam się buzie uśmiechają-mamy iść zielonym,a rowerzyści będą jechać żółtym.Przechodzimy więc przez jezdnię i skręcamy w prawo.Przechodzimy obok wielkiego Ośrodka Wypoczynkowego i zatrzymujemy się na łące pełnej kwiecia i motyli.Tu mamy długą  sesję zdjęciową,bardzo długą.




































Po zrobieniu ogromnej ilości zdjęć motylom,niespiesznie idziemy dalej.Szlak pnie się w górę,coraz wyżej.Przechodzimy obok "Grzywaczówki" z domkiem na drzewie i wchodzimy w las.Robi się coraz goręcej,więc cień drzew daje jakieś ukojenie.Niestety dość szybko docieramy do zabudowań i wychodzimy z cienia drzew.Wędrujemy wzdłuż płotu,przyglądając się opuszczonym budynkom.Przykro patrzeć jak wszystko niszczeje.Mówię do Radka,że domki wyglądają na zamieszkane,ale kiedy stajemy przed budynkiem głównym,wszystko staje się jasne-miejsce jest opuszczone.Powybijane szyby,zdewastowane wnętrza,pozawieszane łańcuchy i kłódki świadczą o tym.Ośrodek Wczasowy "Karłowiczówka",dawniej "Bärensteinbaude" straszy pustkami...
My po kilku zdjęciach schodzimy z szosy i stajemy przed tablicą informacyjną.Jesteśmy w Zachełmiu :)
Po obejrzeniu zdjęć i spojrzeniu na mapę,niespiesznie ruszamy dalej.Wędrujemy leśną ścieżką,ciesząc się swoim towarzystwem i cieniem drzew i tak niespiesznie docieramy do punktu widokowego.Wiedzie do niego ścieżynka odbijająca lekko w prawo.






















Idziemy nią i stajemy na skraju lasu z widokiem na łąkę a w oddali widoczną część Jeleniej Góry-Zabobrzem.Oczywiście najpierw chwila na chłonięcie widoków,a później sesja zdjęciowa i zejście w kwiecie i ziele łąkowe.A skoro są kwiaty,to są też motyle,więc czas spędzony w trawie,kwieciu i zielu trwa sobie i trwa....



















"Zachełmie to mała wieś leżąca na Pogórzu Karkonoskim na wysokości ok. 500 metrów n.p.m. Zachełmie powstało w XVII stuleciu, po wojnie 30-letniej. Założyli je uchodźcy religijni z Czech. Pierwsi osadnicy zajmowali się pasterstwem i pozyskiwaniem drewna. Później w Zachełmiu pojawiło się tkactwo, oraz specjalność tej wioski – sady wiśniowe.
Do 1945 roku miejscowość nosiła niemiecką nazwę - Saalberg. Po wojnie chwilowo - do marca 1946 - Szczęsnowo, a od 1946 roku - Zachełmie.
Pierwsi turyści zaczęli przybywać do Zachełmia u schyłku XIX wieku. W roku 1923 zbudowano drogę do wioski, spowodowało to zwiększenie ruchu turystycznego.
W Zachełmiu ostatnie lata swojego życia spędził znany kompozytor baletów i oper Ludomir Różycki. Żył on w willi Pan Twardowski. Obecnie willa Pan Twardowski jest ośrodkiem wypoczynkowym Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu i osoby postronne nie mogą wejść do wnętrza budynku."-tekst ze strony: https://www.zachelmie.com.pl/atrakcje/5/historia_zachelmia

Oprócz łąki pełnej kwiecia i motyli,dostrzegamy od razu nasz cel-Starą Remizę Strażacką i jej nową wieżę widokową.Powolutku,robiąc zdjęcia wędrujemy w jej kierunku.









































Kiedy docieramy do Starej Remizy,od razu wchodzimy do środka.Witamy się z Panem,sciągamy plecaki,rozglądamy się dookoła,robimy zdjęcia,oglądamy stare fotografie i słuchamy opowieści: o koszulach zachełmiańskich,o Zachełmiu,o ludziach,którzy tu mieszkali,o domu który wybudował i mieszkał w nim,wynalazca duraluminium,o Jego braciach i wielu innych ciekawostkach związanych z Zachełmiem.I tak spędzamy niesamowicie dużo czasu.Jesteśmy zachwyceni tym miejscem i Panem Kazimierzem :) Pytamy czy zrobi sobie z nami zdjęcie,jak zejdziemy z wieży? Mówimy że prowadzimy bloga,w którym opisujemy miejsca,które odwiedzamy,więc zgadza się bez wachania.Cieszy nas to bardzo,bo ludzi z pasją niesamowicie doceniamy i lubimy :)
Kiedy wychodzimy na zewnątrz,podjeżdża auto,z którego wysiada Pan Sołtys,który wita się z nami.Rozmawiamy chwilę i zostawiamy Panów Kazimierza i Roberta,a sami wchodzimy na wieżę.
Muszę wspomnieć że Pan Kazimierz mieszka w domu,który wybudował Alfred Wilm,wynalazca duralimnium i starszy brat prekursora haftu zachełmiańskiego.
"Dom z ciekawą historią.
Nasz dom powstał w 1929 roku. Wybudował go dr. inż. Alfred Wilm, który w 1909 roku, po wielu latach badań i licznych eksperymentach osiągnął wreszcie swój cel: duraluminium, czyli lekki, zarazem bardzo wytrzymały stop metali. Odkrycie to jest do dzisiaj powszechnie wykorzystywane w lotnictwie i wielu innych dziedzinach techniki.
Alfred Wilm osiadł w Zachełmiu na stałe w r. 1918, jako pierwszy z czterech braci i jednocześnie najstarszy z nich. Dokupił nieco ziemi i założył farmę drobiarską.
Zajmowała się nią jego żona Hadwiga aż do opuszczenia Zachełmia w roku 1946. Alfred Wilm zmarł w roku 1937 w Zachełmiu i tu został pochowany. Miał 69 lat.
Wszyscy Wilmowie posiadali gruntowną edukację, zaś Alfred Wilm wyróżniał się pokaźnym dorobkiem naukowym w dziedzinie technologii lekkich stopów metali. Dorobek ten stanowiło m.in. opatentowanie wytwarzania duraluminium, jako ekstremalnie lekkiego stopu, jednak o właściwościach mechanicznych dorównujących stali. Stało się to w roku 1909 a wynalazkiem wkrótce zainteresował się światowy przemysł lotniczy.
Dwaj młodsi bracia Alfreda, z których Fritz był prawnikiem, zaś Otto urzędnikiem magistrackim – są w historii nieco skromniej zapisani. Sławą filozofa i dramaturga, autora kilku dramatów scenicznych, cieszył się za to najmłodszy z braci, Bernhard Wilm. Został on też pomysłodawcą i duchowym opiekunem swoistego fenomenu etnologicznego, jakim okazały się później tzw. Koszule Zachełmiańskie."-tekst ze strony:http://www.agrotourfarm.pl/dom-z-ciekawa-historia/






"Koszule Zachełmiańskie.
Bernhard, najmłodszy z braci Wilmów także mieszkał w Zachełmiu. Był on filozofem, dramatopisarzem od lat przyjaźniącym się z „księciem poetów” Gerhartem Hauptmannem, noblistą z pobliskiego Jagniątkowa.
Właśnie w Jagniątkowie, w domu Gerharta Hauptmanna poznał on artystę malarza Johannesa M. Avenariusa. Avenarius w latach dwudziestych ubiegłego stulecia stworzył bajkowe, tajemnicze freski i malowidła ścienne, które do dziś, doskonale zachowane, tworzą niezwykłą atmosferę hallu „Haus Wiesenstein”, willi, której budowę w roku 1902 ukończył Hauptmann i gdzie aż do swej śmierci w roku 1946 mieszkał. Bernhard Wilm, jako przyjaciel Hauptmannów, często bywał w domu poety. Było to także miejsce dość często odwiedzane przez literatów, wydawców, a także krytyków sztuki z całej ówczesnej Europy. Stryj wyżej wspomnianego malarza, Ferdynand Avenarius, wpływowa wówczas postać w środowiskach związanych ze sztuką, pisarz, wydawca, krytyk sztuki, założyciel tzw. „Dürerbundes” (Stowarzyszenie im. Dürera) należał do ścisłego grona przyjaciół rodziny Hauptmannów, zaś mieszkający od 1891r. w Szklarskiej Porębie starszy brat Gerharta Hauptmanna, Carl, należał nawet do jego uczniów.
W atmosferze domu poety zdarzyło się coś, co dało początek niezwykłemu fenomenowi etnologicznemu, który stał się pasją Bernharda Wilma, także jego brata Alfreda i ich bliskich: Oto ów stryj malarza, Ferdynand Avenarius, przy jakiejś okazji pokazał obecnym, w tym Bernhardowi Wilmowi rzecz pozornie banalną. Była to najzwyklejsza lniana koszula męska, taka, jakie wówczas nosili mieszkańcy tych stron.
Czymś, co wszelako wyróżniało ją spośród tych zwyczajnych, był przepiękny haft zdobiący mankiety jej rękawów, kołnierzyk oraz widoczna spoza zapięć marynarki część przednia. Bernhard postanowił: „Będziemy nosili je tutaj wszyscy” – i zabrał się do żmudnej pracy…
Poszukiwania w różnych niemieckich archiwach doprowadziły go aż do średniowiecza, tam bowiem w rycerskich tradycjach ówczesnej Europy szukać należy początków heraldyki, a właśnie ta symbolika obecna jest w wielu znanych wzorach haftu, także haftu ludowego. Tak tedy – wyposażony w świeżo zdobytą wiedzę – Wilm zachęcił na początek swą żonę Charlotte oraz inne panie w rodzinie do wykonania pierwszych haftów wg. wzorów, które im wcześniej dostarczył. Sam zresztą jest autorem wielu pięknych projektów haftu.
Wkrótce też wszyscy mężczyźni w rodzinie mogli w niedziele przechadzać się wystrojeni w owe bajeczne koszule. Stały się one bardzo modne i jeszcze przed rokiem 1910 znane były w całej prowincji jako „Saalberger Hemden”, czyli „koszule zachełmiańskie”. Powstał też w ślad za tym oryginalny „Saalberger Männertracht”, („zachełmiański strój męski“). Był to strój odświętny, kosztowny, który zdecydowanie odróżniał mieszkańców Karkonoszy i Kotliny od reszty Dolnoślązaków."-tekst ze strony:http://www.agrotourfarm.pl/koszule-zachelmianskie/




































Po pokonaniu 21 ażurowych schodów,stajemy na tarasie widokowym Starej Remizy.Widok stąd rozpościerający się jest ciut uboższy niż z punktu widokowego-drzewa go troszkę przysłaniają-,ale nie ma co marudzić,bo stamtąd nie ma panoramy 360 stopni,a tu jest.Spoglądamy na całą okolicę,robimy zdjęcia,wypijamy spokojnie piwko,choniemy ciszę i spokój tego miejsca :)



































Kiedy już nasycimy się pięknem nas otaczającym,schodzimy z wieży i idziemy do Pana Kazimierza.Robimy sobie z Nim wspólne zdjęcia,rozmawiamy,jeszcze raz oglądamy piękne Koszule Zachełmiańskie i żegnamy się dziękując za ciepłe przyjęcie i ciekawe opowiadania.
Pozdrawiamy przy okazji bardzo serdecznie Panów Kazimierza Hołyszewskiego i Roberta Balcerka :) Bo to dzięki takim ludziom Stara Remiza żyje i jest obecnie najmniejszym Centrum Kultury w Polsce :)























Niespiesznie wędrujemy skrajem szosy w dół.Mijamy z jednej strony przepiękny budynek DW "Barbara"-jest do kupienia-a z drugiej strony pomnik Poległych w I Wojnie Światowej-bez tablicy i docieramy do przystanku autobusowego.Oczwiście nie mamy zamiaru tu kończyć naszej wycieczki,ale spoglądamy na mapę i zastanawiamy się nad dalszą trasą.U nas tak już jest,plan ulega ciągłej zmianie i modyfikacji.I tak jest też teraz,bo zamiast iść do Podgórzyna jak planowaliśmy wcześniej,postanawiamy iść na Rudzianki,a później na Zamek Chojnik.Kiedy już mamy ustalony plan,podjeżdża do nas Rowerzysta i pyta: jeśli pojedzie tą drogą,to czy dojedzie do Szklarskiej Poręby?Tłumaczy nam że nie ma telefonu,siodełko Mu pękło,więc musi wrócić do Szklarskiej Poręby.Pokazujemy Mu na mapie dokąd dojedzie tą drogą,a przy okazji mówimy że później będzie mógł podjechać sobie autobusem.Popatrzył na nas i stwierdził że nie ma przy sobie nawet grosza.Podziękował i pojechał.Zaskoczeni patrzymy na siebie i stwierdzamy że w tych czasach wybrać się rowerem bez telefonu,nie znając terenu,to coś niebywałego,ale nie mieć przy sobie jakichkolwiek pieniędzy to już całkiem niezrozumiałe....










Po odjeździe Rowerzysty,ruszamy ku naszemu kolejnemu celowi.Skrótem docieramy do niebieskiego szlaku i nim wędrujemy przez Zachełmie.I tak docieramy do Przełęczy Lubomira Różyckiego gdzie Rowerzyści biorący udział w Ultra Bike Maratonie mogą się napić przed dalszą jazdą.Po ilościach walających się dookoła plastikowych kubków,można domyśleć się jak duża to jest impreza.Przechodzimy skrajem drogi dość szybko,by uniknąc bliskiego spotkania z jakimś pędzącym Rowerzystą i schodzimy z zielonego szlaku,skręcając w prawo w drogę leśną,oznaczoną jako szlak siedmiu wzgórz.Wędrujemy nim w kierunku szczytu Rudzianki.
























Dość szybko docieramy do miejsca gdzie schodzimy z leśnej drogi na wydetaną,wąską ścieżkę.Nią kawałek wędrujemy i między drzewami dostrzegamy skały.To właśnie Rudzianki.

"Rudzianki (niem. Eisenberge, Saalberg-Eisen Berge, 576 m n.p.m.) – szczyt w Karkonoszach, w obrębie Pogórza Karkonoskiego.
Położony w środkowej części Pogórza Karkonoskiego, pomiędzy Zachełmiem na południu i wschodzie a Doliną Choińca na północnym zachodzie.
Rudzianki zbudowane są z granitu karkonoskiego.
Na szczycie i zboczach liczne skałki oraz Czerwona Jaskinia.
Od południa i południowego masyw Rudzianek opływa Zachełmiec, a od północnego zachodu Choiniec, dopływy Podgórnej.
Porośnięty lasem regla dolnego."-Wikipedia.

Wchodzimy na skałki,od razu dostrzegamy kociołki wietrzeniowe-jest ich tu całkiem sporo-ściągamy plecaki i robimy sobie przerwę na zjedzenie małego co nieco.Po posileniu się i odpoczynku,zaczynamy oglądać całe miejsce,a przy okazji robić zdjęcia.Oboje stwierdzamy że miejsce jest bardzo ładne i gdyby przyciąć drzewa,to byłby to rewelacyjny punkt widokowy.Po dość długiej sesji zdjęciowej i odpoczynku,schodzimy ze skał i idziemy obejrzeć Czerwoną Jaskinię,usytuowaną tuż u podnóża szczytu.





























































"Czerwona Jaskinia na Rudziankach.
Zalesione  Rudzianki  (576  m)  są  jednym  z  wielu  wyodrębniających  się  wzniesień  na  Pogórzu Karkonoskim i rozdzielają doliny Zachełmca na wschodzie i choińca na zachodzie. Są zbudowa-ne  z  gruboziarnistej,  porfirowatej  odmiany  granitu  ze  skaleniami  potasowymi  do  5-6  cm  dł., który tworzy skałki typu rumowiskowego na szczycie. Na kilkumetrowej wysokości cokole leżą trzy ostańcowe bloki skalne o wys. do 2 m, o chropowatych, silnie zwietrzałych ścianach. Na ich górnych powierzchniach znajdują się kociołki wietrzeniowe, a największy z nich ma wymia-ry 110 x 105 cm, przy wysokości tylnej ścianki 65 cm. W granicie porfirowatym występuje duże gniazdo pegmatytowe, niegdyś eksploatowane. Na północ od szczytowych skałek znajduje się powierzchniowe wyrobisko po pegmatytach o długości 6 m i głębokości 2-3 m, przechodzące głębiej w sklepioną komorę określaną jako czerwona Jaskinia. Komora ma długość 7,5 m i wy-sokość do 1,5 m . Gruboziarniste pegmatyty z dużymi czerwonymi skaleniami, do których nawiązuje nazwa obiektu, odsłaniają się na ścianach komory w części wejściowej i końcowej. Poniżej wyrobiska, na stoku, znajduje się hałda odrzuconych odłamków skalnych."-tekst ze strony:
https://docplayer.pl/43343402-Granit-od-magmy-do-kamienia-w-sluzbie-czlowieka-piotr-migon.html

Stajemy przed jaskinią,robimy zdjęcia,ale nie wchodzimy do srodka.Nie mamy ze sobą czołówek,ani latarek,a pająki sieciarze jaskiniowe mogą tu mieszkać.Lepiej nie ryzykować.





































Po zrobieniu zdjęć Czerwonej Jaskini,powoli,wydeptaną,wąską ścieżką wracamy do leśnej drogi.Nią kawałek cofamy się,do miejsca,w którym z prawej strony dostrzegamy zarośniętą dróżkę,schodzącą w dół.Według mapy nią właśnie dojdziemy do czarnego szlaku.Wędrujemy,rozmawiamy i oczywiście po jakimś czasie docieramy do czarnego szlaku.Od razu dostrzegamy że i tu też zrobiono single tracki,ale na nasze szczęście nie widzimy żadnego Rowerzysty.Kawałeczek dalej,tuż przy drodze widzimy ładną i wyeksponowaną skałę.Radek oczywiście ściągnął plecak i poszedł na nią wejść,a ja robię Mu zdjecia :)
Po sesji zdjęciowej wędrujemy dalej.Idziemy sami,las dookoła nas szumi,ptaki ćwierkają-jest pięknie.Nasza droga wiedzie najpierw delikatnie,a po jakimś czasie dość ostro ku dołowi i zamienia się w wąską,zarośniętą ścieżkę.Widać że szlak nie jest mocno uczęszczany.Nic to,cieszymy się otaczającą nas przyrodą i swoim towarzystwem :) Kiedy naszym oczom pokazała się szutrowa droga leśna,zatrzymujemy się by zrobić zdjęcia motylom siadającym na kwitnących ostach.



















































I kiedy prawie się "zatraciłam" w motylowych "polowaniach",Radek mnie woła:
-Danusia chodź,bo dzisiejsi Rowerzyści przy tym co zobaczysz to pikuś.
Podchodzę do Radka,spoglądam we wskazanym kierunku i mówię:
-O matko!!! Toż to tłum jak pod Domem Śląskim.
Nie namyślając się od razu ruszamy na szlak.Mijamy Żelazny Mostek i szybkim tempem wędrujemy w kierunku Zamku Chojnik.Kiedy się oglądamy,tłum dzieci i młodzieży w różnym wieku,zatrzymuje się przy Żelaznym Mostku.Na to liczyliśmy.Mimo to nadal idziemy dość szybko,ciesząc się z ciszy i swojego tylko towarzystwa.
Zbliża się tłum....





















Kiedy docieramy do krzyżówki szlaków,jestem zmęczona tym szalonym tempem,a tu jeszcze trzeba wejść schodami.Radek mówi do mnie:
-Marzyłaś o wejściu na Zamek Chojnik od strony Zachełmia,to teraz Twoje marzenie się spełnia :)
Uśmiecha się przy tym łobuzersko,cały Radek :)
No cóż po niedługim odsapnięciu ruszamy po schodach w górę.Oj moje kolana nie lubią schodów,oj nie lubią,ale skoro się marzyło,to sie ma!!!














































Kiedy docieram do skalnej bramy,Radek mówi mi,żebym odsapnęła i powoli sobie szła,a On pójdzie szybciej,kupi piwo i zajmie nam miejsce,bo jak ten tłum co jest tuż za naszymi plecami,wejdzie na Zamek to nie mamy szans na jakieś miejsce w cieniu.Zgadzam się i po przejściu przez bramę,przystaję na krótki odpoczynek.Przepuszczam całą ogromną grupę rozgadanej młodzieży i dopiero zaczynam iść dalej.Oczywiście tłum,który mnie minął rozsiadł się na całym wejściu do Zamku-czekają na opiekunów-a ja żeby przejść między Nimi co chwilkę mówię "przepraszam".Jakoś w końcu udaje mi się wejść przez bramę na teren zamkowy.Idę od razu do schroniska.Wchdzę do środka,rozglądam się za Radkiem i kiedy Go nie dostrzegam,wychodzę bocznymi drzwiami na niewielki dziedziniec ze stolikami i parasolami.Radek już siedzi przy jednym takim stoliku z dwiema szklankami z ciemnym,zimnym piwem.Ściągam plecak,siadam na przeciwko Radka i niespiesznie rozkoszuję się ciemnym,zimnym trunkiem :)
Odpoczywamy,rozmawiamy,pijemy piwko i stwierdzamy że nasza dzisiejsza wędrówka jest piękna :)






Po wypiciu piwa i odpoczynku,oddajemy szklanki i idziemy do sklepiku po pieczątkę i dzwoneczek dla mnie.Tyle razy byłam na Zamku,a dopiero dziś mam dzwoneczek stąd.Kiedy dopełnieniu formalności,powoli zaczynamy opuszczać mury zamkowe.Niespiesznie idziemy w dół,do Sobieszowa.Oczywiście co jakiś czas zatrzymujemy się by zrobić zdjęcia,ale w sumie wędrówka w dół to taki niedzielny spacerek.
Jak ten czas szybko leci...







Ogromny apartamentowiec nad Sosnówką.

Nie ma szans by kamień się przewrócił....













Kiedy docieramy Sobieszowa postanawiamy iść najpierw na lody-jest strasznie gorąco-co też czynimy widząc lodziarnię.Wybieramy sobie po dwie różne gałki lodów i rozkoszując się ich zimnem i smakiem wędrujemy w kierunku przystanku MZK.Chwilkę czekamy na autobus,a kiedy przyjeżdża,wsiadamy do niego,kupujemy bilety,rozsiadamy się wygodnie i jedziemy do domu,kończąc w ten sposób dzisiejszą wycieczkę.Kolejna już niebawem,więc do zobaczenia :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życzącmiłej lektury :)

Danusia i Radek :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz