poniedziałek, 22 lipca 2013

Jonsdorf-wspomnień czar i podwójny kryzys :)

Niełatwo być turystą Euroregionu Nysa.Niełatwo bo choć bilet ZVON to świetny produkt turystyczny,w naszym kraju robi się wszystko by do niego zniechęcić.A przepraszam,jest wyjątek.Mój ulubiony prezydent miasta zafundował w ramach biletu bezpłatny transport miejski.Będę chyba niewdzięczny,jak mogę ? !!!!! :) .Ja bym jednak wolał normalnie docierać przynajmniej do Zgorzelca i do Szklarskiej Poręby.Póki co,zerwałem się dziś o 4 rano.Idealna pora by rozpocząć przygodę turystyczną.Kto rano wstaje,temu co ? :) Odsuwam od siebie podpowiedzi mojego anioła stróża."Człowieku odpuść sobie,połóż się jeszcze,o tej porze słonko nawet jeszcze śpi..". Nie słucham,a przynajmniej staram się nie słuchać.Parzę i wypijam kawę,pakuję plecak i ruszam na dworzec.Staję przed kasą,światło się pali,więc chyba jest otwarta.Ale nikogo nie ma.Sprawdzam godziny otwarcia,jednak czynna.Chrząkam,cisza,zero ruchu.Chrząkam głośniej ale i tym razem detektor ruchu by nie zadziałał.Powoli wpadam w panikę,czas odjazdu pociągu do Zgorzelca się zbliża a mój anioł stróż ironicznie się uśmiecha.Chrząkam tak,że mój lekarz pierwszego kontaktu od razu wypisałby mi skierowanie do specjalisty.I najwyraźniej pani z kasy również zaniepokoiła się moim stanem zdrowia,bo pojawia się zaspana.Ogarnia mnie nieprzytomnym wzrokiem a ja staram się utrzymać powagę.Stan jej fryzury wskazuje,że wyrwałem ją z głębokiego snu.Mam bilet i ruszam do szynobusu.Godzinę startową 5.22 kiedyś bym potraktował jako przygodę,dziś budzi moją irytację.Gdy dojeżdżam do Olszyny Lubańskiej biorę bagaż w rękę i przesiadam się do autobusu,już stęskniłem się za komunikacją zastępczą.W Lubaniu kończy się ta fascynująca podróż i znowu ląduję w szynobusie.Za chwilę zjawia się Danusia.Teraz jest mi już raźniej i  weselej.






Wysiadamy w Zgorzelcu i spokojnie idziemy na dworzec kolejowy w Görlitz,ale by oszczędzić nogi,wsiadamy do tramwaju i nim dojeżdżamy do stacji.Wcześniejszy odjazd pociągu,daje nam więcej czasu na zdobycie naszych dzisiejszych celów.

















Po dotarciu do Zittau,mamy od razu ciuchcię,do której się przesiadamy.Jednak ta,bezpośrednio jedzie do Kurortu Oybin,a my,by dojechać do Kurortu Johnsdorf,musimy się przesiąść w Bersdorfie.Siadamy w wagoniku widokowym.Podziwiamy widoki,robimy zdjęcia,a dym z parowozu co jakiś czas skrapla się i zrasza nas delikatnie.
Żytawska Kolejka Wąskotorowa (Zittauer Schmalspurbahn) od ponad 100 lat,przewozi turystów z Zittau do Kurortów:Oybin i Jonsdorf.O jej historii i kilku innych saksońskich kolejkach można przeczytać tutaj:http://poznajsaksonie.pl/kolejka-w%C4%85skotorowa-w-saksonii-%E2%80%93-niezapomniana-podr%C3%B3%C5%BC-w-przestrzeni-nawet-w-czasie
Przesiadamy się więc w Bersdorfie.Ciuchcia pnąc się powoli dowozi nas do Jonsdorfu i gdy mijamy motylarnię powracają wspomnienia,byliśmy tu przy okazji pierwszej naszej wspólnej podróży.Dziś jednak będziemy oglądać motyle na wolności.













































Na stacji mamy dość długą sesję zdjęciową z ciuchcią w roli głównej i dopiero po niej ruszamy dalej.
Po opuszczeniu dworca kolejowego,znów mamy sesję zdjęciową z domem przysłupowym i kwiatami w głównej roli.Widok jest tak piękny,że nie możemy się oprzeć,by nie robić zdjęć.
Według legendy,w 1539r.na ziemiach,tzw."nad zimnym źródłem",które należały do klasztoru celestynów z Oybinu,osiadło dziesięciu kolonistów, prowadzonych przez oybińskiego mnicha,Jonasza Owczarza.I tak oto powstała osada Jonsdorf.W 1574r. majątek oybiński został wykupiony od cesarza Maksymiliana II i stał się własnością miasta Żytawy.Od tej pory Jonsdorf stał się wsią radziecką(należącą do rady miejskiej). W 1560r. odkryto,że piaskowce znajdujące się w okolicy Jonsdorfu,doskonale nadają się do wyrobu kamieni młyńskich i żaren.Dzięki temu powstał kamieniołom,który działał do 1917r.,a dziś stanowi atrakcję turystyczną.W 1841r.Karl Linke,założył w dolnej wsi,uzdrowisko.Leczenie odbywało się,metodą zimnej wody.Dzięki kuracjuszom,Jonsdorf stał się niesamowicie popularnym kurortem i zaczął przyciągać całe rzesze nie tylko kuracjuszy,ale i turystów.Powstanie kolejki wąskotorowej,przyspieszyło rozwój turystyki.   
Idziemy najpierw do parku i tu oszałamia nas całe mnóstwo kwiatów,motyli(nie dających się złapać aparatem...),ryb w stawie,kaczek i ptaków zamkniętych w wolierach.Sesja zdjęciowa trwa i trwa i gdyby nie to,że mamy inne dziś cele,pewnie trwałaby o wiele dłużej.....






























































Naszym pierwszym celem jest grupa skalna Nonnenfelsen czyli tzw. Skały Mniszek a następnie Lausche,albo Luž w zależności po której stronie góry staniemy.Danusia jest zauroczona pięknym kurortem i muszę ją ponaglać,bo inaczej nie osiągniemy nawet pierwszego celu.
Nonnenfelsen objawia się już z daleka.Widać gospodę na szczycie i  metalowe balkony rozwieszone między skałami.Ja już tu byłem więc wiem,że droga na górę wbrew wyobrażeniu jest lajcikowa.Oczywiście jeśli ktoś nie wchodzi ferratą,unikalną trasą w Sudetach,czyli  po skałach w górę z asekuracją linową. Tutaj akurat póki co jesteśmy zgodni z moim aniołem stróżem,że to na chwilę obecną jeszcze nie trasa dla mnie :) Dopiero co zwalczyłem lęk wysokości a do tego nie jestem usprzętowiony.





















Jednak gdy już jesteśmy na górze,troszkę mi się ckliwie robi,gdy patrzę na dzieciaczka i rodziców w uprzężach. Chyba mają bardziej elastycznych aniołów stróżów :).No i chyba,choć nie znam tych opowieści,ale tak by wynikało z nazwy ferraty - Nonnenweg,czyli tędy wchodziły zakonnice.Wniosek z tego wypływa taki,że jak na razie na zakonnicę się nie nadaję.Ze szczytu góry,i z balkonów widoki są rewelacyjne.Dostrzegam pewną górkę z wieżą.Wszystko wskazuje,że to Luž,ale nie przypominam sobie by tam stała wieża.Mówię do Danusi,że byłoby super,gdyby postawiono tam widokową wieżę.Schodzimy ze Skał Zakonnic i ruszamy w kierunku naszego drugiego celu.















































































Szlak prowadzi nas do Waltersdorfu - Wande. Teraz pamięć powoli mi się zaczyna odświeżać,z tego miejsca startowaliśmy na autokarówce z Wiktorem kilka lat temu.Przyjemnie patrzy się na drogowskaz wskazujący,że do celu zostało 25 min wędrówki,gorzej,że to cały czas ostro pod górkę.Danusię dopada kryzys.Trochę wysiłku jednak i cel został osiągnięty.Na górze po obfoceniu się w roli zdobywców i wpisaniu do pamiątkowej księgi urządzamy sobie królewski posiłek.Należało nam się.
Luž,najwyższy szczyt w Górach Łużyckich 793 m n.p.m. Na szczycie góry w 1823 w roku Niemiec Karol Friedrich Mathäus zbudował małą gospodę, do której później dobudowano wieżę widokową.Na początku 1946 roku całość obiektów spłonęła i do chwili obecnej nie została odbudowana.W przeszłości przez szczyt przebiegała granica pomiędzy Czechami i Łużycami. Po dawnej granicy pozostały kamienie graniczne z napisami.





















































Pod wpływem euforii postanawiamy zejść po potwierdzenie do Chaty Luž.Naciągam Danusię na ostre zejście w dół aplikując jej dodatkowe,niekoniecznie pozytywne emocje.I tu Ją dopada kolejny kryzys.Ja trawersując od drzewa,do drzewa schodzę na dół.Danusia wybrała bardziej strome zejście.Porównanie do karkołomnego zejścia z Chełmca jest tu jak najbardziej na miejscu. Ale wszystko kończy się szczęśliwie.


































Kluczymy jeszcze trochę próbując zwiedzić jedno ze skalnych miast w Johnsdorfie,jednak ostatecznie decydujemy się z braku czasu na powrót na stację.
Główne cele dzisiejszego dnia zostały osiągnięte i byliśmy z tego bardzo zadowoleni.Do tego uroczego kurortu jeszcze z pewnością wrócimy.Aniołowie Stróżowie nie mają tu nic do gadania :). 

Tak oto kolejna wędrówka dobiegła końca,pora więc na następną.Do zobaczenia już niebawem.

Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie,życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek : )



















2 komentarze: