Dziś 6 lipiec-Czesi mają Święto-dzień przypominający męczeńską śmierć Jana Husa,spalonego na stosie podczas soboru w Konstancji w 1415 r.A my mamy jutro swoją małą rocznicę,więc na pytanie,gdzie dziś wyruszymy,usłyszałam: Karkonosze Danusiu,Karkonosze polskie i czeskie-ucieszyłam się bardzo :)
Wstajemy odpowiednio wcześnie,by na spokojnie zjeść śniadanie,wypić kawę i spakować plecaki.
Jedziemy autobusem MZK do Przesieki.Tu na końcowym przystanku zaczyna się nasza wędrówka.
Po wyjściu z autobusu,wkraczamy w świat otulony mgłą,mamy więc marne szanse na jakiekolwiek widoki,ale według prognoz po południu pogoda ma się zmienić,więc jest szansa na słoneczko :)
Przed nami 6 km drogi asfaltowej,pnącej się do góry. Mgła jest gęsta i mokra,dzięki temu tworzy przepiękne korale z rozpostartych,wśród drzew pajęczych sieci. Zatrzymujemy się przy tak cudownie udekorowanych drzewach i robimy zdjęcia. Wydawałoby się, że przy takiej pogodzie nie będzie szans na jakiekolwiek zdjęcie,a tu mgła dodała tajemniczości i uroku otaczającemu nas lasowi.
Drogę umilamy sobie rozmową i robieniem zdjęć i nie wiedzieć kiedy dochodzimy do Przełęczy Karkonoskiej.
Najpierw idziemy zobaczyć o której będziemy mieć autobus,którym zamierzamy zjechać do centrum Špindleroveho Mlýna.W kiosku,na parkingu kupujemy turistické vizitky,do tego pieczątki w dzienniczkach i po chwili namysłu i krótkiej rozmowie,decydujemy się iść do schroniska "Odrodzenie". Tu zamawiamy czekoladę na gorąco i omawiamy dalszą część naszej wędrówki.
Gorąca czekolada,dodaje nam sił i sprawia,że się uśmiechamy,czując jej cudowny smak.Po jej wypiciu i krótkim odpoczynku,ruszamy na czeską stronę.Tuż po naszym przyjściu na parking,podjechał autobus,wsiadamy do niego i zjeżdżamy do Špindlerověho Mlýna.
Najpierw idziemy do punktu informacji turystycznej,gdzie kupujemy turistické vizitky,sprawdzamy mapę i postanawiamy zmienić ciutkę nasze plany wędrówki. Skoro bowiem kupiliśmy vizytke,na której jest
Labská Přehrada,to powinniśmy ją zobaczyć. Zostało więc postanowione. Spod punktu informacji turystycznej idziemy nad Łabę,gdzie tuż przy moście stoi odnowiona figura ze św.Janem Nepomucenem. Robimy sobie z nim zdjęcia. Po nich ruszamy na krótki spacer po centrumŠpindlerověho Mlýna i idziemy ku zaporze na Łabie.
Podążamy wzdłuż Łaby,szosą którą w latach 1972-1974 budowali polscy robotnicy i inżynierowie. Łaba robi się coraz szersza i w końcu zamienia się w jezioro,a właściwie w zbiornik wodny,po którym pływają łódeczki,pontony z wędkarzami. Dzięki takiemu widokowi,wiemy,że zapora jest już niedaleko.
Zapora na Łabie w Špindlerovym Mlýně,została zbudowana w latach 1910-1914,w celu ochrony przed powodziami.Długość zapory wynosi 1 km. Tama ma wysokość 41,5 m i długość 153,5 m. W latach osiemdziesiątych zbudowano nad zatoką zapory most drogowy,o długości 120 m, którego najwyższy filar ma wysokość 30 m.W 1994 roku na tamie umieszczono małą elektrownię wodną wyposażoną w 4 turbiny o mocy całkowitej 471 kW.
Wchodzimy na koronę zapory. Podziwiamy widoki rozpościerające się z niej. Robimy zdjęcia i spacerkiem przechodzimy na drugi brzeg.
Po zdjęciach i spacerku po zaporze,wracamy do głównej szosy,przechodzimy przez nią i wkraczamy na niebieski szlak. To nim idziemy dalej. Dochodzimy do Mecovinca i tu spotykamy parę Polaków, którzy na mapie szukają swego szlaku. Po krótkiej rozmowie z Nimi,okazało się,że idziemy w tym samym kierunku,ale innymi szlakami,chociaż oba są koloru niebieskiego....Oni wracają więc do zielonego,którym dojdą do swojego,niebieskiego szlaku,a my skręcamy w lewo i powoli wspinamy się coraz wyżej. Naszym celem jest najwyżej położona osada w czeskich Karkonoszach-Horní Mísečky,która jest częścią wsi Vitkovice.
I tak niebieskim szlakiem dochodzimy do ścieżki rowerowej,skręcamy więc i dalej nią już idziemy. Podczas wędrówki,podziwiamy wyłaniające się pomiędzy drzewami,widoki i dochodzimy do osady Horní Mísečky.
Na przystanku okazało się,że mamy 10 minut do autobusu,więc idziemy do Jilemnickiej Boudy po pieczątki. O 14:15 przyjeżdża żółciutki,ekologiczny autobus,do którego wsiadamy i nim jedziemy na wzniesienie Zlaté Návrší.
Wysiadamy na wysokości 1383m n.p.m. Zlaté Návrší,w kiosku kupujemy turistické vizitky,do tego pieczątki i idziemy do Vrbatovej Boudy-tu kolejne pieczątki,ale nie ma turistickiej vizitky,więc wychodzimy na zewnątrz,kierując się do kolejnego kiosku.Tu kupujemy turistické vizitky i tmave piwo "Konrad-Kapucin".
Rozsiadamy się na ławeczce z widokiem na łąkę pełną kwitnącego bodziszka i z górami,otulonymi białą pierzyną chmur,w tle.W tak pięknej scenerii piwo i kanapki smakują bosko :)
Po posileniu się i odpoczynku,ruszamy dalej. Przed nami "Mohyla Hanča a Vrbaty". Dwóch przyjaciół,którzy zginęli 24 marca 1913r podczas biegu narciarskiego na dystansie 50 kilometrów.
Pomnik jest odnowiony,zatrzymujemy przy nim na chwilę. Jest okazja do refleksji. Ostatnio głośno o tragediach polskich alpinistów. Wydawać by się mogło, że dziś liczy się cel sam w sobie. To ma potem przełożenie finansowe na kolejne wyprawy i sponsorów. 100 lat temu wyglądało to zupełnie inaczej. Jeden z przyjaciół dotarł do mety a potem załamała się pogoda. Gdy dowiedział się, że kompan jeszcze walczy na trasie wrócił tam by dać mu wsparcie. Dla obu to był ostatni bieg w życiu. Wtedy jednak sława i splendor były mniej ważne od przyjaźni .
Spod pomnika,idziemy na punkt widokowy,który znajduje się naprzeciwko.Niestety dziś nie mamy widoków. Góry zasłaniają nam chmury,które szczelnie je otuliły. Teraz już schodzimy lekko w dół i kierujemy się do kolejnego naszego punktu wędrówki. Przed nami widnieje Kotel. Szlak prowadzący do tegoż szczytu,wije się wśród kosodrzewiny,w której co kawałek pojawia się Řopík. Jest ich tu pełno.Betonowe schrony robią niesamowite wrażenie i wkomponowały się na dobre w krajobraz.
Więcej o "betonowej granicy" można przeczytać np.tu:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czechos%C5%82owackie_fortyfikacje
Stajemy nad Kotelskou Jamou,podziwiamy widoki i robimy zdjęcia.Trwa to dłuższą chwilę,bo panorama,która się przed nami rozpościera na Czeską stronę jest przepiękna.
Po nasyceniu oczu i aparatów widokami,wracamy tą samą drogą do rozdroża i teraz już wchodzimy na nasz szlak,którym mamy dojść najpierw do
Pančavskeho Vodopádu,później do Labskéj Boudy,źródła Łaby i na polską stronę.
Mijamy po drodze kolejne Řopíki.Wchodzę nawet do jednego z nich.Jest w nim ciasno,ciemno i wilgotno.Dwa małe okienka niewiele wpuszczają światła do środka,dobrze,że mam ze sobą latarkę.Świecąc sobie nią obchodzę całe wnętrze.
Tak jak zaplanowaliśmy,docieramy do
Pančavskeho Vodopádu. Zatrzymujemy się by nasycić się widokiem,spadającej wody. Robimy zdjęcia i ruszamy dalej,do Labskéj boudy. Z daleka słychać głośną muzykę. Gdy dochodzimy do schroniska,dostrzegamy na tarasie namiot,w którym gra zespół. Wchodzimy do środka po pieczątki i w chwili,gdy mamy już wychodzić i iść dalej,Radek dostrzega,że mają tu piwo z najwyżej położonego pivovaru w Czechach,z Lučnéj Boudy. Po krótkim namyśle,Radek stwierdza,że mamy dość czasu i możemy spróbować tegoż piwa. Zamawiamy więc dwa piwa Paroháč i siadamy na tarasie. Pijąc zimne piwo,słuchamy piosenek śpiewanych przez zespół. Po wypiciu piwa-było pyszne:)-pora ruszać dalej.Opuszczamy więc Labskou Boude i kierujemy się ku źródłu Łaby.
Przy źródle Łaby czeka nas niespodzianka. Nie ma tu nikogo. Jesteśmy zaskoczeni tym faktem,bo miejsce to jest zawsze oblegane przez tłum turystów,a szczególnie gdy Czesi mają święto. No cóż cieszy nas ten fakt,bo bez trudu robimy sobie całą sesję zdjęciową,po której ruszamy dalej.
Od źródła Łaby idziemy jeszcze kawałek szlakiem,a później schodzimy na narciarską trasę zjazdową i ostro w dół schodzimy nią do szlaku i nim dochodzimy do schroniska "Pod Łabskim Szczytem". Nie wchodzimy do środka,trochę czas nas goni,a jeszcze mamy sporo do przejścia,idziemy więc dalej.
I tak schodzimy w dół,do Szklarskiej Poręby. Najpierw idziemy odnowionym szlakiem,a później schodzimy w "mokry" szlak.Środkiem płynie sobie woda,a i po bokach wcale nie jest lepiej,więc "skaczemy" po kamieniach by nóg nie zamoczyć. Udało nam się zejść szczęśliwie.Patrząc na zegarek stwierdzamy,że zdążymy na ten wcześniejszy autobus,więc trochę przyspieszamy. Na przystanku autobusowym jesteśmy przed czasem,ale jak się później okazało-nie musieliśmy iść tak szybko-autobus nie przyjechał,więc poszliśmy na lody,które smakowały bosko.
W końcu przyjechał nasz transport,wsiadamy do niego i odjeżdżamy do Jeleniej Góry.
I tak oto,kończy się nasza kolejna wędrówka,pora więc na następną.
Do zobaczenia niebawem.
Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury.
Danusia i Radek :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz