sobota, 13 września 2014

"Orlica","Muflon","Jagodna"-czyli dwa dni,dwa szczyty:)

Uzgodniliśmy z Radkiem,że weekend spędzimy gdzieś w górach,nocując w schronisku.Po wielu telefonach,z zapytaniem o wolne miejsca,okazało się,że w Karkonoszach nie mamy szans na nocleg.Postanawiamy więc,wyruszyć gdzieś dalej.Dzwonię do schroniska "Pod Muflonem" w Dusznikach i pytam czy znajdą się wolne miejsca??? Okazuje się,że są,więc spokojnie możemy tu nocować.
Spakowani,wsiadamy do samochodu i ruszamy ku naszemu pierwszemu ze szczytów.Jedziemy przez Czechy,bo bliżej,a poza tym chcemy zajrzeć do kościoła św.Jakuba w Úpicach.
Do Úpic przyjeżdżamy jednak za wcześnie.Nie będziemy czekać,aż świątynia będzie otwarta-szkoda nam czasu,a poza tym wyczytujemy w ogłoszeniach,że jutro o 16-tej odbędzie tu się koncert,więc będzie okazja wejść do środka.Robimy sobie kilka zdjęć i jedziemy dalej.






















Zatrzymujemy się w Rtyně v Podkrkonoší.Byliśmy tu już kilka razy,ale i tak robimy sobie zdjęcia z figurą św.Jana Nepomucena,stojącą tuż przy murze otaczającym cmentarz i kościół z drewnianą dzwonnicą i przechodzimy na drugą stronę ulicy,kierując się do Muzeum.Jest zamknięte,ale nas to nie zraża,dzwonimy i w drzwiach pojawia się Pan.Mówimy Mu,że chcemy kupić vizytki i podstemplować dzienniczki.Otwiera przed nami drzwi do Muzeum.Wchodzimy do środka i po dopełnieniu wszelkich formalności,Radek pyta się mnie,czy chcę obejrzeć ekspozycję znajdującą się w środku? Mamy trochę czasu,więc odpowiadam,że tak :)
Kupujemy więc jeden bilet (Radek już tu był,razem z wycieczką rajdową). Oddaję aparat Radkowi (nie wolno robić zdjęć) i idę oglądać ekspozycję muzealną.Wszystkie eksponaty tu zgromadzone są związane z górnictwem.Chodzę więc sama po tym niewielkim Muzeum,oglądam i podziwiam wszystko co tu jest zgromadzone.Po obejrzeniu całej ekspozycji,wychodzę na zewnątrz.Wsiadamy do samochodu i jedziemy kawałek dalej,na stację benzynową,gdzie znajduje się drewniana wieża widokowa.

































Parkujemy samochód i idziemy na wieżę widokową.Wprawdzie nie jest zbyt wysoka,ale została postawiona w takim miejscu,że widoki z niej są oszałamiające.Podziwiamy je i kiedy już nasycimy się nimi,schodzimy.W sklepie na stacji benzynowej kupujemy vizytki i stemplujemy dzienniczki,po czym wsiadamy do auta i jedziemy już do Zieleńca.Droga mija nam szybko,a Zielenic wita nas mgłą.Zostawiamy samochód na dużym parkingu i idziemy w kierunku schroniska "Orlica".Stary,drewniany budynek,sprawia dość przytulne wrażenie,ale okazuje się,że jest zamknięty.Na drzwiach wisi kartka informująca,że jeśli ktoś chce tu nocować,to musi iść do recepcji hotelu,położonego ciut wyżej :(
Robimy sobie zdjęcia na tle schroniska i z Nepomukiem stojącym tuż obok i idziemy w kierunku kościoła.Jest otwarty,co nas miło zaskakuje.Wchodzimy do środka.Chwila zadumy,modlitwy i kilka zdjęć i opuszczamy świątynię.Tu jeszcze kilka zdjęć i wracamy do "Orlicy"-tu wkraczamy na szlak-przed nami Velká Deštná.






To jest dopiero śniadanie!!!!







































Niebieski szlak wiedzie nas wzdłuż głównej drogi.Mijamy nowe i stare zabudowania Zieleńca.Nie mamy możliwości podziwiać widoków-mgła szczelnie wszystko otuliła,ale mimo to robimy zdjęcia i niespiesznie idziemy dalej.Przy odnowionej figurze św.Jana Nepomucena zatrzymujemy się na ciut dłużej,robiąc sobie z nią zdjęcia.Po sesji zdjęciowej,wracamy na szlak i tu dołącza do nas pies.Młody wilczur,biegnie przed nami,co rusz oglądając się na nas.To znów przystaje i czeka aż go miniemy.Początkowo nie zwracamy na niego uwagi,ale gdy szlak skręca do lasu i pies również,postanawiamy mu jakoś wytłumaczyć by zawrócił.Marny to daje efekt,bo pies radośnie merdając ogonem biegnie koło nas,sprawdzając czy idziemy.









Nasz towarzysz:)

Dochodzimy do krzyżówki dróg i tu nasza,do tej pory w dość dobrym stanie droga leśna,skręca w błoto!!!!
To co widzimy przed sobą-to rozjechany przez ciężki sprzęt szlak!!!! W lesie trwa ścinka drzew,więc nie powinien dziwić nas taki stan drogi,ale w lesie jest ich wiele,więc dlaczego akurat wybierane są te,którymi wiodą szlaki turystyczne???
Wdrapujemy się ciut wyżej (pies też),podwijam nogawki i dokąd możemy iść pomiędzy drzewami,wzdłuż rozjechanej drogi,to idziemy.Jednak kiedy już się tak wędrować nie da,schodzimy w błoto,które od razu oblepia nasze buty!!! Pies oczywiście wiernie nam towarzyszy i tak jak my biegnie środkiem błotnistej drogi.
Żadne z nas nie marudzi,wierzymy,że  błoto w końcu się skończy i znów będziemy szli normalną drogą.Tak dochodzimy do trasy zjazdowej i tu ginie nam szlak:( Mimo to,pniemy się wyżej i wyżej i pies też!!! Mijamy budowę wyciągu i stajemy na równym terenie.Nigdzie jednak nie widać oznaczeń szlaku.Lekko zdezorientowani stoimy chwilkę i po namyśle decydujemy się skręcić w lewo.Pies idzie z nami.






















I to był dobry wybór,bo w oddali dostrzegamy Masarykovą Chatę.Idziemy więc w tamtym kierunku i stajemy przy drogowskazie z oznaczeniami szlaków.Kilka zdjęć-razem z psem i idziemy dalej.Nie wchodzimy do schroniska teraz,najpierw Velká Deštná.Mijamy więc schronisko i lekko schodzimy w dół i tu "nasz" pies zwyczajnie nas opuszcza.Dostrzegł inne psy,więc my już staliśmy się zbędni.Nic to,znów mamy tylko siebie.





















Gąsienica była wielka !!!!













Wędrujemy sobie niespiesznie,robiąc zdjęcia i rozmawiając.Zastanawiamy się,czy jak wrócimy do schroniska,to pies tam będzie??? Czas pokaże!!!
Mijamy skrzyżowanie szlaków i dróg i teraz idziemy czerwonym szlakiem.Asfaltowa droga wijąc się wiedzie nas delikatnie do góry.Mija nas sporo turystów pieszych i rowerowych.Większość z nich idzie w odwrotnym kierunku niż my.Pozdrawiamy się nawzajem i dochodzimy do Srubu.Wchodzimy do środka,kupujemy gorącą czekoladę-vizytek jednak tu nie ma,ale jest pieczątka.Stemplujemy więc dzienniczki,rozkoszujemy się gorącą czekoladą i odpoczywamy :)
Po wypiciu czekolady i odpoczynku,wychodzimy na zewnątrz,stąd mamy kilkaset metrów na szczyt i wiedzie nań zielony szlak.Wąska ścieżka wspina się delikatnie i wyprowadza nas na niewielką polankę.To Velká Deštná :) Widoków stąd nie ma żadnych.Przynajmniej my ich dziś nie mamy,bo mgła skutecznie wszystko zasłania.Kiedyś stała tu drewniana wieża widokowa,ale została rozebrana i jak na razie nie ma tu żadnej.Robimy sporo zdjęć i po sesji powoli wracamy tą samą drogą.





































Idziemy więc w kierunku Masarykovej Chaty.Robimy zdjęcia i rozmawiamy.Cieszymy się,że mamy taką możliwość tu być razem :) Niesamowicie szybko dochodzimy do schroniska,rozglądamy się za psem,ale go nigdzie nie ma.
Schronisko zostało zbudowane w latach 1924-25,przez Klub Czechosłowackich Turystów z Hradca Králové.Z okazji 75 urodzin,pierwszego prezydenta Czechosłowacji,schronisku nadano Jego imię,a uroczyste otwarcie nastąpiło 27.09.1925 roku.Dziesięć lat później,też we wrześniu,odsłonięto przed schroniskiem popiersie prezydenta Masaryka.
Robimy kilka zdjęć i wchodzimy do środka,siadamy przy stole i zamawiamy "knedlíky s moravským vrabcům"-w tłumaczeniu na polski,są to"knedliki z morawskim wróblem"-jednak nie jest to mięso wróbla,a bardzo chuda wieprzowina.Rozkoszując się ciepłem panującym we wnętrzu,odpoczywamy i podziwiamy piękną,ogromną salę jadalną,z drewnianym słupem na środku.Spokojnie,bez pośpiechu zjadamy nasze zamówione potrawy i rozleniwiamy się totalnie.I jak tu teraz iść dalej??? Jednak trza ruszyć w drogę powrotną.Płacimy za jedzenie,kupujemy vizytki-tu są!!!,stemplujemy nasze kajety i dzienniczki i niesamowicie powoli wychodzimy na zewnątrz.Odnajdujemy niebieski szlak i idziemy przez mokradłową łąkę do szosy,gdzie szlak skręca w lewo,w leśną drogę.

































Cieszymy się,że nie jest to rozjechane błoto,ale normalna droga :)
Radość nasza jednak nie trwa długo,bo nasza dobra,leśna droga,skręcając w prawo się kończy i znów wkraczamy w rozjechaną,błotną breję :(
Jest to nasza droga,którą szliśmy do góry i już wiemy,w którym miejscu zgubiliśmy szlak.
No cóż nie mamy zbyt wielkiego wyboru,idziemy więc nią do momentu gdy naszym oczom ukazała się droga niżej.Postanawiamy iść na skróty,na przełaj,a dlaczego mamy "jeździć" w błocie???Przechodzimy więc pomiędzy drzewami,po skosie,kierując się w dół,omijając sporą dawkę błota i skracając sobie przy tym drogę."Myjemy" buty idąc po mokrej trawie i dochodzimy do szosy.Teraz wędrujemy chodnikiem,kierując się do autka.
















Wsiadamy do samochodu i jedziemy do Dusznik.Zanim jednak tam dojedziemy,chcemy jeszcze obejrzeć "Torfowisko pod Zieleńcem".Zostawiamy auto na niewielkim parkingu przy drodze,spoglądamy na mapkę i ruszamy zielonym szlakiem do góry.Wąska ścieżka wije się pomiędzy drzewami i wyprowadza nas na leśną drogę.Nią idziemy do wieży widokowej.Jednak by do niej się dostać,przechodzimy po starych,mokrych,drewnianych pomostach.Są śliskie.Idę więc powoli,bo moje buty co jakiś czas chcą się poślizgać....Nie marudzę,bo co mi to da???Powoli dochodzimy do wieży widokowej.Wchodzimy po drabiniastych schodach na samą górę.Rozglądamy się dookoła,robimy zdjęcia i troszkę jesteśmy rozczarowani,bo tam gdzie powinny być torfowe jeziorka,rosną drzewa.Wcale nie widać wody :( Może gdyby wcześnie padało,to byłoby inaczej???Tego nie wiemy.
Schodzimy i powoli wracamy do drogi i mimo lekkiego rozczarowania podążamy nią dalej.



































Po przejściu niewielkiego odcinka,nasze rozczarowanie pryska jak bańka mydlana.Po obu stronach drogi rozpościerają się jeziorka,o ciemnobrunatnej wodzie,z soczystą zielenią mchów i zrudziałymi trawami.Bajecznie to wygląda :) Stajemy jak zauroczeni.Robimy zdjęcia i cieszymy oczy tym widokiem.Po sesji zdjęciowej,powoli ,spacerowym krokiem idziemy dalej,czytamy to co jest napisane na tablicach informacyjnych i tak niespiesznie dochodzimy do drewnianego,nowego pomostu.Wchodzimy na niego i naszym oczom ukazał się przecudny widok.Rozległe mokradło,porośnięte jest zrudziałymi już trawami,gdzieniegdzie rosną brzozy ze "złotymi" liśćmi.Brakuje tylko błękitu i słoneczka,a widok byłby doskonały :) Robimy zdjęcia i powoli idziemy po drewnianych pomostach dalej,aż w końcu wychodzimy na drogę.Jesteśmy zachwyceni tym co widzieliśmy,teraz możemy wracać już do samochodu.

















































































Drogę powrotną umilamy sobie rozmową i zdjęciami.Nie wracamy zielonym szlakiem,postanowiliśmy iść cały czas drogą.Mija nas sporo rowerzystów i kilkoro pieszych turystów,a my dzięki temu,że wracamy inaczej niż przyszliśmy,mamy okazję przystanąć na chwilę przed "płaczącymi" skałami.Niesamowity to widok,woda z góry spływa maleńkimi stróżkami,co wygląda,jakby skały płakały.Robimy zdjęcia i powolutku dochodzimy do autka.Wsiadamy do niego i odjeżdżamy do Dusznik.Pora odnaleźć schronisko "Pod Muflonem".W Dusznikach,zatrzymujemy się niedaleko drogowskazu z nazwami pensjonatów.Odnajdujemy na nim i nasze schronisko,postanawiamy więc iść zobaczyć gdzie ono jest.Samochód zostawiamy na parkingu i idziemy.I cóż??? Okazuje się,że odnajdujemy wszystkie pensjonaty z drogowskazu,oprócz Muflona:( Na tej ulicy nie ma nawet takiego numeru.Cóż robić????
Za ostatnim budynkiem na tej ulicy znajdujemy żółty szlak,postanawiamy więc nim iść.Wąska ścieżka wspina się ostro do góry i wchodzi w las.Idziemy nią dość dłuższą chwilę i kiedy mamy już zrezygnować,naszym oczom,pomiędzy drzewami ukazał się drewniany budynek naszego schroniska "Pod Muflonem".Na progu wita nas pies,merdając ogonem i przymilając się do nas.Wchodzimy do środka.W sali restauracyjnej spotykamy Gospodarzy.Pytamy czy dostaniemy pokój? Oczywiście,że tak,miejsca jest sporo.Pytamy więc czy można dojechać tu samochodem? Młody Pan,mówi nam,że tak,przecież przed budynkiem stoją samochody! Tłumaczy nam jak mamy dojechać-na skrzyżowaniu,gdzie stoi drewniana rzeźba,mamy skręcić w prawo i jechać do góry,asfaltową ulicą.Jest w dobrym stanie.Później,drogą przez łąkę,do lasu,przejeżdżamy przez dwa niewielkie jeziorka i już będziemy przy Muflonie-tak to mniej więcej brzmiało!!!Dziękujemy i wychodzimy na zewnątrz.Schodzimy tą samą drogą co przyszliśmy,wsiadamy do samochodu i podjeżdżamy do skrzyżowania,gdzie mamy skręcić.Nie jedziemy jeszcze do schroniska,za wcześnie.Wolimy pochodzić po miasteczku,a poza tym chcemy zrobić niewielkie zakupy.Zostawiamy więc samochód na parkingu i idziemy na spacer.























O historii miasta można przeczytać tu:
http://duszniki.pl/poznaj-duszniki/historia-i-tradycja/
Przystajemy przy przepięknej figurze św.Jana Nepomucena,robimy sobie z nią zdjęcia,a po sesji zdjęciowej idziemy dalej.Kolejny przystanek to kwiatowy kogut i tu kilka zdjęć i dopiero idziemy do rynku.Jednak spacer jego uliczkami zostawiamy sobie na później.Teraz idziemy do kościoła św.Piotra i Pawła.Mamy nadzieję,że jest otwarty,bo mniej więcej o tej godzinie powinna być msza wieczorna.I tak jak sobie wykombinowaliśmy,tak jest.Kiedy my dochodzimy do świątyni trwa jeszcze msza.Czekamy więc chwilę przed kościołem.Ostatnio gdy byliśmy w Dusznikach,nie mieliśmy okazji obejrzeć go w środku,a skoro trwa msza,to dziś nam się to uda :) Kiedy wierni wychodzą ze świątyni,my wchodzimy do środka.We wnętrzu została młodzież-trwają przygotowania do bierzmowania.Staramy się nie przeszkadzać.Siadamy w ławce,chwila modlitwy,zadumy i ciekawie rozglądamy się dookoła.Wnętrze jest piękne.
"Kościół parafialny św.św. Piotra i Pawła w obecnej, barokowej postaci pochodzi z lat 1708-30, lecz jego historia sięga jeszcze średniowiecza. Pierwotną świątynię, p.w. św. Jakuba wzmiankowano w 1324 r., a w latach 1571-76 r. przebudowano w stylu późnogotyckim. W XVIII w. zbudowano ją praktycznie od nowa, znacznie powiększając i zmieniając orientację. Z dawnej budowli zachowały się dolne partie wieży i fragmenty kaplicy Męki Czyśćcowej (na prawo od wejścia, z dwoma narożnymi przyporami) – dawniejsze prezbiterium. W 1844 r. kościół spłonął i wkrótce został odbudowany. Z tego okresu pochodzi m.in. hełm wieży.
Kościół dusznicki, cechujący się prostą, oszczędną w formach architekturą (jednonawowy, nakryty sklepieniem kolebkowym), posiada interesujące barokowe wyposażenie. Ołtarz główny, trzy ołtarze boczne, ambona i umieszczona symetrycznie do niej grupa rzeźbiarska (Zrzucenie św. Jana Nepomucena do Wełtawy) oraz figury świętych na chórze muzycznym i 8 figur apostołów powstały w latach 1718-30. Twórcą ołtarza głównego i ambony (a być może całego zespołu) jest Michał Kössler, artysta pochodzący ze Szwabii. Polichromie rzeźb są wtórne, wykonali je w latach 1853-56 malarze Hank i Fuchs. W ołtarzu głównym umieszczono w 1791 r. obraz wybitnego czeskiego malarza Piotra Brandla przedstawiający patronów kościoła w scenie pożegnania. Najciekawszy z ołtarzy bocznych jest ołtarz 14 Świętych Wspomożycieli, z wizerunkiem Marii, cierpiącej za dusze czyśćcowe, otoczonej przez postacie orędowników. Pozostałe ołtarze poświęcone są św. Annie i Ukrzyżowaniu.
Najsławniejszym elementem wyposażenia tego kościoła jest unikatowa ambona w kształcie wielkiej ryby ze skręconym ogonem i z otwartą paszczą, z wnętrza której wygłaszano kazania. Taka forma ambony spotykana jest na Łużycach, w Saksonii i w Czechach, na Śląsku są jedynie 2 podobne, znacznie skromniejsze. Nawiązują do biblijnej przypowieści o ocaleniu proroka Jonasza przez wielką rybę (scena Wrzucenie Jonasza do morza przedstawiona jest na płaskorzeźbie na drzwiach ambony). Ambonę zdobią liczne rzeźby – postacie ewangelistów, Wizja Ezechiela (prorok i postacie wstające z grobów), figury czterech Ojców Kościoła i – w zwieńczeniu – Chrystusa, z którego ran spływa krew do kielicha. Postacie Jonasza, Ezechiela i Chrystusa wiążą się z wątkiem Zmartwychwstania (wyplucie żywego proroka po trzech dniach przez rybę uważa się za prefigurację Zmartwychwstania), pozostałe figury obrazują interpretację i głoszenie Słowa Bożego i Eucharystię. Ambona powstała w latach 1720-22 z fundacji rady miejskiej, za czasów proboszcza Jana Franciszka Heinela (on zaś był fundatorem prospektu organowego).
Umieszczona w prezbiterium kamienna chrzcielnica z 1560 r. jest jedynym sprzętem pochodzącym ze starego kościoła. Przed kościołem stoi pomnik św. Jana Nepomucena z 1722 r., a na dawnym cmentarzu przykościelnym są 3 XIX-wieczne nagrobki zmarłych tu polskich kuracjuszy."-ze strony Szlaki Kulturowe:Duszniki Zdrój :)



















































Przez chwilę podziwiamy piękno wnętrza,a kiedy nasycimy się choć trochę tymi cudeńkami,opuszczamy kościół.Wszak musimy zdążyć dojechać do schroniska przed zmrokiem.Idziemy teraz do rynku,tu robimy sobie sesję zdjęciową i wybieramy sklep,w którym się zaopatrujemy w piwko i małe co nieco na kolację i śniadanie.Jeszcze krótki spacer uliczkami Dusznik,wsiadamy do samochodu i jedziemy do Muflona.Na wskazanym skrzyżowaniu,skręcamy w prawo i asfaltową drogą jedziemy do góry.Po jakimś czasie,dobra asfaltowa droga,zmieniła się w strasznie dziurawą drogę asfaltową.Radek jedzie niesamowicie wolno i ostrożnie i kiedy dostrzegamy drogę przez łąkę,wjeżdżamy w nią,kierując się do lasu.Na samym początku nie jest źle,ale im dalej,tym droga staje się bardziej wyboista-dobrze,że nie padało,bo pewnie byłoby tu niezłe błoto.Jedziemy bardzo ostrożnie i wolno,kiedy naszym oczom ukazała się kałuża.Jakoś przez nią przejeżdżamy,ale kiedy dostrzegamy drugą kałużę,zajmującą całą drogę-jesteśmy przerażeni.Co teraz??? Nie możemy zawrócić,ani się wycofać,nie mamy więc wyjścia wjeżdżamy w ogromną kałużę.Radek ma nerwy napięte do granic możliwości.Wolno,wolniutko udaje nam się przejechać przez "jeziorko" i przed nami,pomiędzy drzewami dostrzegamy światła schroniska.












Uszczęśliwieni,że udało nam się dojechać,zostawiamy samochód przed budynkiem i wchodzimy do środka,meldujemy się,prosząc o pokój dwuosobowy i tu słyszymy mniej więcej taki tekst: Każdy chce dwójkę,a ile my tych dwójek możemy mieć! Dostaniecie czwórkę,a jeśli chcecie być sami,to możecie zapłacić za cztery osoby i nikogo wtedy Wam nie dołożymy....-bez komentarza...
Płacimy za pokój i pościel,bierzemy klucz i razem z Panem idziemy na pierwsze piętro,gdzie wchodzimy do naszego pokoju.Tu Pan mówi nam,że mamy nie zsuwać ze sobą łóżek,bo podłoga się rysuje...Obiecujemy tego nie robić,wszak jesteśmy dorosłymi ludźmi.Pytamy naszego Gospodarza,czy będzie możliwość wypicia piwa i słyszymy,że tak,za godzinę zejdzie do baru,więc możemy przyjść,poza tym rano bar jest otwarty od dziesiątej,więc gdybyśmy wcześniej wyjeżdżali,to klucz mamy zostawić w drzwiach pokoju i wyjść bocznym wejściem.
Powoli rozpakowujemy się w pokoju i kiedy mija godzina,bierzemy swoje kajety(pieczątka ważna rzecz!!!),i schodzimy na dół,a tam czeka nas NIESPODZIANKA!!!!-ZAMKNIĘTE!!!!-wszystko na głucho pozamykane i nikogo z obsługi :( I nie mamy pieczątki :( I nie mamy zdjęć:(
"Schronisko PTTK "Pod Muflonem" – schronisko górskie PTTK w Sudetach Środkowych, w Górach Bystrzyckich, w woj. dolnośląskim.
Schronisko położone jest na wysokości 690 m n.p.m., w północno-zachodniej części Gór Bystrzyckich na stoku Ptasiej Góry (745 m n.p.m.). W 1963 r. zostało odbudowane po pożarze z października 1959 r. z zachowaniem poprzedniego stylu. Nazwa schroniska "Pod Muflonem" została nadana z powodu głowy muflona wiszącej w jadalni. Przy schronisku rośnie okazały stary jesion "Bolko" (pomnik przyrody). Z polany w okolicy schroniska oraz z tarasów widokowych rozciągają się widoki na Duszniki-Zdrój, Obniżenie Dusznickie i Góry Stołowe. Do schroniska prowadzi kilka szlaków turystycznych.Pierwsze schronisko w tym miejscu powstało w I połowie XIX wieku; przeobraziło się z farmy hodowlanej, początkowo była tu tylko restauracja, specjalizująca się w potrawach mlecznych. Pod koniec XIX w. mleko straciło na znaczeniu, toteż obiekt stał się knajpą serwującą piwo. W tym samym czasie zaczęto przyjmować pierwszych gości, a przy schronisku istniał tor saneczkowy, rozebrany dopiero w latach 70. Po drugiej wojnie światowej obiekt należał początkowo do Orbisu, później został przejęty przez PTTK. W 1959 strawił je pożar, obiekt odbudowano w roku 1963,"-Wikipedia.
Wracamy więc do pokoju,każde z nas idzie się kąpać-ja mam to niesamowite szczęście,że w damskiej łazience leci ledwie chłodna woda-kąpię się więc migiem i wracam do pokoju.Radek ma więcej szczęścia,męska łazienka ma odnowione prysznice i ciepłą wodę...
Po kąpieli,robimy sobie kolację,do tego małe co nieco mocniejszego i kładziemy się spać.W nocy budzą nas grzmoty i błyskawice-burza szaleje na całego!!! Boimy się o drogę,którą będziemy wracać!!! Mimo tego lęku,zasypiamy.....






A ranek obudził nas mgłą,wszystko dookoła otuliła szczelnie,więc nie mamy możliwości podziwiania widoków.Zjadamy śniadanie i jako jedni z pierwszych,opuszczamy schronisko.
Droga przez las jest straszna-"jeziorka" są większe,ale udaje nam się je przejechać i kiedy dojeżdżamy do skrzyżowania z drewnianą rzeźbą,oddychamy z ulgą :)
Zostawiamy autko na parkingu i wędrujemy w kierunku centrum miasteczka.Najpierw krótki spacer uliczkami,a później idziemy do kościoła św.Piotra i Pawła.Chcemy zrobić jeszcze kilka zdjęć i spokojnie przed mszą obejrzeć wnętrze.









































































Skacowany kot!!!

































Po spacerze,spokojnymi i pustymi uliczkami Dusznik,wsiadamy do samochodu i jedziemy do Spalonej.Postanowiliśmy wejść na najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich-a co tam!!! Jesteśmy tak blisko więc trza to wykorzystać.
W Spalonej,zostawiamy autko na parkingu i idziemy do schroniska "Jagodna".W środku inny świat-ciepło i gwarno,zamawiamy sobie kawę-należy się nam-i rozsiadamy się wygodnie przy dużym stole.Rozkoszując się gorącą,aromatyczną kawą,przysłuchujemy się rozmowom prowadzonym przez przewodników górskich-jest Ich tu dość spora grupa.
"Schronisko PTTK „Jagodna” – górskie schronisko turystyczne PTTK położone na wysokości 811 m n.p.m. w Sudetach Środkowych w Górach Bystrzyckich.
Schronisko stoi na rozległej odsłoniętej polanie we wsi Spalona, w okolicy przełęczy o tej samej nazwie, przy skrzyżowaniu widokowych dróg: Spalonej Drogi do Bystrzycy Kłodzkiej i Autostrady Sudeckiej do Międzylesia. Przed 1945 r. drogę tę nazywano Autostradą Göringa. Schronisko mieści się w starym, drewnianym budynku.
Budynek powstał ok. 1895 r. na miejscu przydrożnego zajazdu niejakiego Hartmanna. Początkowo pełnił rolę okazałej gospody w stylu sudeckim, a później również schroniska udzielającego noclegów noszącego nazwę Passhöhe Baud lub Gasthaus von Furchner ("Na Przełęczy Spalonej"). Po odkryciu przez narciarzy walorów okolicy, gospoda przekształciła się w schronisko turystyczne. Kłodzkie Towarzystwo Górskie, które stało się właścicielem schroniska w 1927 r., po remoncie trwającym do 1933 r. nadało mu nazwę Brandbaude. Wiadomo też, że w 1938 r. oferowano tu 30 miejsc noclegowych. Ciekawostką z czasów budowania w pobliżu Autostrady Sudeckiej są bunkry zamaskowane jako budynki gospodarcze.
Po 1945 r. budynek został zdewastowany i rozszabrowany. W 1948 r. schronisko przejął Oddział Kłodzki PTT, który po remoncie zwiększył liczbę miejsc noclegowych i przemianował jego nazwę na Schronisko "Spalona" lub "Na Przełęczy Spalona". Liczba miejsc noclegowych wynosiła 80, z czego 30 w zbiorowej sali na strychu. Pod koniec lat 50. przy schronisku postawiono domki campingowe. Budynek kilkukrotnie poddawano remontom. Pod koniec lat sześćdziesiątych nazwę zmieniono na Schronisko PTTK „Jagodna”. Wybudowano w pobliżu wyciąg narciarski i uruchomiono dyżurkę GOPR."-Wikipedia.






My po wypiciu kawy,powoli zbieramy się do wyjścia,a na zewnątrz pada deszcz.Nie odpuszczamy,idziemy do samochodu,zmieniamy buty i ubieramy na siebie płaszcze przeciwdeszczowe i ruszamy.
Niebieskim szlakiem mamy dojść na Jagodną,wkraczamy więc na niego i kiedy dostrzegamy rozjechane błoto,zamiast szlaku,jesteśmy zawiedzeni i rozczarowani.Mimo to nie poddajemy się i idziemy dalej,a nasz szlak zmienia się w wąską ścieżkę i wkracza do lasu.Po rozjechanym błocie nie ma śladu i całe szczęście,bo już zaczęliśmy myśleć,że ścinka drzew wszędzie wiedzie szlakami turystycznymi.Z leśnej ścieżki wychodzimy na szeroką,szutrową drogę i nią niespiesznie wędrujemy we mgle,która nas otacza.Nie mamy więc możliwości stwierdzenia,czy są stąd jakiekolwiek widoki.Wędrówkę umilamy sobie rozmową i tak dochodzimy do ambony myśliwskiej i gdyby nie było na niej przybitej tabliczki z nazwą "Jagodna 977 m n.p.m" to pewnie byśmy poszli dalej....Stajemy,ściągamy nasze płaszcze przeciwdeszczowe-przestało padać-i robimy sobie zdjęcia :) Podczas sesji zdjęciowej,z mgły wyłania się młody mężczyzna i staje obok nas,zaskoczony,że to właśnie jest szczyt Jagodna.Pyta nas,czy zrobić nam zdjęcia-my oczywiście chcemy,więc daję Mu aparat i dzięki Niemu oboje jesteśmy na zdjęciach.Rewanżujemy się tym samym i kiedy zdjęcia są już zrobione,nasz Nieznajomy "znika" we mgle,tak szybko jak się pojawił :) My robimy jeszcze kilka zdjęć i powolutku wracamy.Radek rozgląda się za grzybami,których jest tu całe mnóstwo,ale są stare,więc niczego nie zbieramy.Nie schodzimy z szutrowej drogi,wracamy nią do samego samochodu.












Szczyt Jagodna :)


























Leje...





W samochodzie przebieramy się i kiedy mamy ruszać,zaczyna padać deszcz.Leje dość mocno,ale my cieszymy się,bo można powiedzieć,że nam pogoda,mimo mgły sprzyjała :)
Wracamy powoli do domu,ale tak jak postanowiliśmy wczoraj,jedziemy przez Czechy i zatrzymujemy się w Úpicach.Tu o 16-tej w kościele św.Jakuba ma być koncert.Jesteśmy ciut wcześniej,więc niespiesznie spacerujemy uliczkami miasteczka.Kiedy do szesnastej brakuje kilkunastu minut,wchodzimy do kościoła.Chcemy obejrzeć wnętrze zanim zacznie się koncert.Najpierw chwila modlitwy i zadumy,a później rozglądamy się po wnętrzu,robiąc całą masę zdjęć i tuż przed szesnastą wychodzimy ze świątyni,wsiadamy do auta i jedziemy do domu :)























Dwa dni minęły nam niesłychanie szybko.Było pięknie i niesamowicie.Zdobyliśmy dwa szczyty-może niezbyt wysokie,ale dla nas ważne,bo byliśmy tam razem :)
Pora na kolejne,więc do zobaczenia już niebawem :)
Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek :)
(bez psa...)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz