poniedziałek, 1 września 2014

Urlop 2014 rok :)-czyli gdzie śpią motyle gdy pada deszcz ???

I stało się,mam urlop !!!
Jak co roku,we wrześniu biorę kilka dni urlopu by pojechać do Babci,na wykopki.Oczywiście jest to tylko pretekst,bo ja zwyczajnie lubię jeździć do Babci.
Wstajemy niesamowicie wcześnie,robię kanapki,piję kawę,wsiadamy do autka i Radek odwozi mnie na dworzec autobusowy,skąd o 5:20 ruszam w drogę.
Jadę najpierw do Wielunia-tu mam pierwszą przesiadkę,Kolejna jest w Pajęcznie,a stąd już docieram do Sulmierzyc.Od ubiegłego roku właśnie w ten sposób jadę do Babci.Niestety z każdym rokiem jest coraz trudniej......









Zdjęcie z typu:zrobi mi Pani zdjęcie???

Szczęśliwie i bez problemów udaje mi się dotrzeć do Sumierzyc,stąd mam kawałek do przejścia,ale mnie to nie martwi-lubię tędy iść.Przystaję co jakiś-spokój i cisza dookoła.Lekko zamglony i wilgotny krajobraz mnie otacza,w powietrzu czuć deszcz.Na rzie jeszcze nie pada i tym się cieszę,bo sucha docieram do domu Babci.Oczywiście pierwszy wita mnie Czarek.Radość z mojego przyjazdu oznajmia głośnym szczekaniem i skakaniem po nogach.Lubię tego psiaka :)
Babcia czeka na mnie przed domem.Witam się z Nią serdecznie.Razem wchodzimy do domu,gdzie rozpakowuję się,przebieram,jemy z Babcią obiad,a po nim rozsiadam się w kuchni i rozmawiamy :)
Za oknem pada deszcz.....
Mimo to idę na krótki spacer :)
























Od niepamiętnych czasów zawsze lubiłam szwędać się po polach i lasach.Przyglądam się wtedy przyrodzie,robię zdjęcia i chłonę piękno,które mnie otacza.Wyciszam się i odpoczywam :)
Po spacerze,kolacja,"rozmowa" na GG z Radkiem i spanie.
A za oknem pada deszcz....
Oby jutro nie padało...










Dzień obudził się mgliście i wilgotnie.Dość dobrze w nocy popadało.Po śniadaniu i kawie idę na pole zobaczyć czy da się kopać ziemniaki.Niestety jest zbyt mokro.Odpuszam bo znów zaczyna mżyć.Mam więc wolne.Korzystam więc z okazji,biorę aparat i idę poszwędać się po polach i lesie.I dzięki temu mam okazję "upolować" zroszonego deszczem,śpiącego w trawie motyla.Pierwszy raz widzę w kropelkach to skrzydlate stworzonko.Ależ się cieszę niesamowicie :)

























































I tak mija mi dzień do wieczora,a ziemniaki wciąż  na polu...
Może jutro uda mi się zacząć wykopki???






Środa budzi się mgłą,szarymi i ciężkimi chmurami,ale nie pada.
Szybka decyzja.
Śniadanie,kawa i w pole.
Pora zacząć wykopki.
Biorę motyczkę,kosze,taczkę,rękawiczki i aparat.Wykopki wykopkami,ale zdjęcia muszą być :)
Zaczynam więc kopanie.Nie spieszę się,mam czas.Powoli wybieram ziemniaki z ziemi i kosz za koszem wysypuję do taczki,a kiedy ta jest pełna,jadę nią do stodoły i na klepisko wysypuję ziemniaki.
Nie spieszę się,co jakiś czas robię sobie przerwę na jakieś zdjęcia,a i tak dość spory kawałek udaje mi się wykopać do obiadu.


































Po posiłku,odpoczynku i krótkim spacerze z sesją zdjęciową,idę dalej w pole.Im więcej dziś wykopię,tym mniej zostanie na jutro.

































Pewnie udało by mi się wykopać dziś wszystko,ale po 16-tej Babcia woła mnie na kolację.Po posiłku i rozmowie z Babcią,biorę aparat i idę na spacer.Wędruję po łąkach i polach.Chłonę piękno,które mnie otacza i rozkoszuję się ciszą i spokojem panującą dookoła.Niespiesznie idę polną drogą,która wiedzie ku innej wsi.Przystaję na chwilę i przyglądam się kopalni węgla brunatnego "Szczerców" majaczącej na horyzoncie.Robię zdjęcia i powolutku wracam do domu Babci.






















Po spacerze i rozmowie z Babcią-lubię słuchać jak opowiada o bardzo dawnych czasach.Mówi o swoim Tacie,Macoszce,o tym jak pierwszy raz zobaczyła swojego przyszłego męża,a mojego Dziadka,o wróżbie wyciągniętej przez papużkę i takich tam jeszcze innych sprawach...
Czas nam szybko płynie i kiedy zaczyna się robić ciemno,zmykam do pokoju by "pogadać" na GG z Radkiem i iść spać-jutro trzeba dokończyć wykopki.




Czwartkowy ranek budzi mnie słoneczkiem.Śniadanie,kawa i ruszam w pole.Do wykopania zostało tylko troszkę,więc dość szybko kończę wykopki.Kiedy ostatnia taczka z ziemniakami zostaje wysypana w stodole,jestem szczęśliwa.Udało mi się :) Teraz mam czas dla Babci i siebie.
Szwędam się z aparatem po polach,leżę w trawie i patrzę w niebo,"poluję" na motyle i "ładuję akumulatory".
















A po obiedzie idę do Sulmierzyc.Pora zajrzeć do Dziadka i zapalić znicz.Niespiesznie wędruję więc uliczkami Sulmierzyc,zmierzając w kierunku cmentarza.Po drodze kupuję znicze i zapałki,przyglądam się wszystkiemu dookoła i robię zdjęcia.Na cmentarzu zapalam znicze u Pradziadków i Dziadka,zaglądam też na grób kolegi z dzieciństwa,który zginął tragicznie.Kiedy już zapalę wszędzie znicze,opuszczam cmentarz i idę w kierunku kościoła p.w.św.Erazma.Zatrzymuję się tu na dłuższą sesję zdjęciową.Jest tu mnóstwo kwiecia,więc i motyli lata ogrom dookoła.













































Po bardzo długiej sesji zdjęciowej i niewielkich zakupach,wracam do Babci.Wędruję niespiesznie,zatrzymując się co jakiś czas by zrobić zdjęcia i nasyć się spokojem krajobrazu i ciszą.
Kiedy docieram do domu Babci,Czarek wita mnie głośnym szczekaniem,radosnym merdaniem ogonem i bieganiem dookoła mnie.Głaszczę psiaka,a on jeszcze bardziej podstawia pod rękę pyszczek.Po pieszczotach,wchodzę do domu,zostawiam zakupy,przebieram się,siadam obok Babci i słucham Jej opowiadań,a po kolacji spacer,pakowanie,"rozmowa" na GG z Radkiem i sen :)
Jutro trzeba ruszyć w drogę....




































Piątkowy ranek budzi się pięknym błękitnym niebem i słoneczkiem.Po śniadaniu i kawie idę do Sulmierzyc na zakupy.Wczoraj nie kupiłam wszystkiego,więc dziś nadrabiam zaległości.Po zakupach,wracam do domu Babci.














































Obiad,pakowanie reszty rzeczy,spacer po polach i koło 14-tej żegnam się z Babcią.Nie lubię pożegnań,łzy same cisną się do oczu,ale i tak niestety musi być.Pora ruszyć w drogę.Ide do Sulmierzyc.Na przystanku czekam na ostatni autobus jadący do Radomska.Spóźnia się i kiedy zaczynam wątpić w to że przyjedzie,Pani która ze mną czeka,mówi mi uspokajająco że on się zawsze spóźnia.I tak też jest dziś.Opóźniony autobus podjeżdża na przystanek,wsiadam do niego i jadę nim do Radomska,gdzie mieszka Ciocia z Wujkiem.
Podróż mija mi bezproblemowo.Na miejsce docieram dość szybko.Witam się z Ciocią i Wujkiem,rozmawiam z Nimi i tak spędzam piątkowe popołudnie i wieczór,a później sen.
Po nocy,dzień się budzi piękną pogodą.Śniadanie,kawa,krótka rozmowa z Wujostwem,pożegnanie i ruszam w kierunku dworca autobusowego.Stąd mam autotus do Wrocławia.Na miejscu jestem przed czasem.Czekam więc chwilę na autobus,a kiedy przyjeżdża,wsiadam do niego,kupuję bilet i jadę do Wrocławia.
Podróż mija mi szybko i bezproblemowo.We Wrocławiu mam przesiadkę,stąd jadę już do Jeleniej Góry,gdzie czekają na mnie Radek z Tatkiem.






W niedzielę postanowiliśmy z Radkiem ruszyć w naszą Drogę Jakubową,a jak to było można zobaczyć tu:
http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2014/09/droga-swjakuba-chrastava-andelska.html
Poniedziałek natomiast należy tylko do mnie i Karkonoszy,a jak to było można przeczytać tu:
http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2014/09/dwie-marie-czyli-karkonosze-samotnie.html
Na wtorek umawiam się z Tatkiem że pojedziemy na grzyby,nawet jeśli będzie padać.
I nastał wtorkowy ranek.
Za oknem coś tam jeszcze siąpi,ale jest nadzieja-zapowiadają przejaśnienia.
Radek poszedł do pracy,a my po śniadaniu i kawie,ubieramy się,wsiadamy do samochodu i jedziemy w kierunku Karpnik i Gór Sokolich.
Autko zostawiamy na niewielkim pakingu przy drodze,zakładamy gumowce,bierzemy wiaderka i aparat i ruszamy w las.Pierwsze grzyby znajdujemy tuż obok samochodu.Tatko cieszy się niesamowicie,a ja razem z Nim i robię zdjęcia.





















Wędrujemy leśnymi drogami,między drzewami,co jakiś czas schylając się po znalezione grzyby.Oczywiście ja dodatkowo schylam się by zrobić zdjęcia.Oboje cieszymy się każdym znalezionym grzybem.Dość szybko nasze wiaderka się zapełniają,więc pora zacząć wracać do samochodu.Niespiesznie więc zmierzamy w jego kierunku.Po drodze zaglądamy do "Szwajcarki",gdzie Tatko rozmawia chwilę z Właścicielem o dawnych czasach.Po pogawędce,idziemy już do samochodu,wsiadamy do niego i jedziemy do domu.Trzeba ugotować obiad,oczyścić nasze zbiory i wyszykować się na spotkanie.



































Kiedy zbliża się 16-ta,żegnam się z Tatkiem i ruszam ku Książnicy Karkonoskiej.Dziś o 17-tej jest tu spotkanie z Mariuszem Szczygłem.Uzgodniliśmy że ja pójdę wcześniej,a Radek dotrze na miejsce zaraz po pracy.No cóż,biorę nasze kajety i książkę napisaną przez Pana Mariusza Szczygła i idę,chociaż jestem zła.Przeczytałam coś co mnie strasznie zraniło,ale powiedziałam sobie że jakoś poskromię swoją złość-może mi się uda...
Kiedy docieram na miejsce,sala jest pełna.Spotykam znajomych z którymi się witam i rozmawiam.Bierzemy krzesła z sali obok i rozsiadamy się wygodnie.Radek dociera na miejsce przed samą 17-tą.
















Kilka minut po 17-tej na wszedł zaproszony Gość.

"Mariusz Szczygieł.
Reporter, pisarz. Urodził się 5 września 1966 roku w Złotoryi.
Ukończył Liceum Ekonomiczne im. Stefana Żeromskiego w Legnicy. Jest absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Tytuł pracy magisterskiej: "Dział reportażu 'Gazety Wyborczej', historia - twórcy - dylematy warsztatowe".
W latach 1986-1990 był reporterem tygodnika "Na przełaj". Następnie przez sześć lat pisał reportaże dla "Gazety Wyborczej". Był współautorem (razem z Witoldem Orzechowskim) talk show "Na każdy temat" w telewizji Polsat. Program ten prowadził w latach 1995-2001.
Od 1997 do 1998 wykładał reportaż w Europejskim Studium Dziennikarstwa - Ecole Superieure de Journalisme de Lille / Uniwersytet Warszawski. Od 2000 roku przez osiem lat prowadził seminarium warsztatowe na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2002 roku ponownie zaczął pisać reportaże dla "Gazety Wyborczej", od 2004 jest zastępcą szefa dodatku "Duży Format" i zastępcą kierownika działu reportażu. Jest współzałożycielem wydawnictwa Dowody na istnienie w ramach fundacji Instytut Reportażu.
Uważa, że człowiek zawsze będzie potrzebował i poszukiwał kontaktu z drugim człowiekiem. Dlatego reportaż nie zginie. Telewizja, owszem, stanowi konkurencję, ale tylko dla tekstów podróżniczych (chyba że pisze je autor klasy Ryszarda Kapuścińskiego). Reportaże historyczne czy psychologiczne zawsze się obronią.
Nad tekstem pracuje długo. Idealny układ wygląda tak: miesiąc na zebranie materiałów, miesiąc na zastanowienie się, miesiąc na pisanie. Ale sytuacja jest przeważnie o wiele mniej komfortowa - reporter dostaje zaledwie trzy dni. Jak twierdzi, przez tak krótki czas można wypiec bochenek przyzwoitego chleba, ale nie cukiernicze delicje.
Mariusz Szczygieł uważa, że reporterem może być jeden dziennikarz na stu.
- Trudno jest pisać pięknie, nie podkoloryzować, nie zmyślać, ale używać literackiej formy. Trzeba mieć zdolność zapamiętywania szczegółów. Zdolność ich kojarzenia, a czasami umiejętność odległych skojarzeń, żeby reportaż miał chociaż troszeczkę artystyczny, ponadczasowy charakter.
Jest uczniem Hanny Krall, która powtarza, że pisanie polega na usunięciu wszystkiego, co zbędne i nadaniu niezbędnemu należytego rytmu.
Autorka "Zdążyć przed Panem Bogiem" poprawiała mu z początku każde zdanie. Dziś on postępuje podobnie z tekstami adeptów sztuki reportażu. Twierdzi, że na początku dobrze jest reportaż zmasakrować. Gdy młody dziennikarz skarży się, że w ten sposób nie może rozwinąć osobowości, Szczygieł odpowiada, iż najpierw trzeba opanować podstawy, dostosować się do prawideł. Na rozwijanie osobowości przyjdzie czas później.
Uważa, że w reportażu każdy akapit powinien zaskoczyć. Każdy rozdział musi zamykać pointa.
- Nie można wszystkiego zdradzać na początku. Lubię sączyć, rzucać urywkami, żeby przyciągnąć czytelnika.
Uważa, że młodzi autorzy zbierają za mało informacji, a później piszą wszystko, co wiedzą. To podstawowy błąd. Mariusz Szczygieł z przygotowanego materiału wykorzystuje zaledwie 20 procent.Poza tym startujący dopiero reporterzy używają słownictwa rodem z prasy kobiecej. Piszą więc "latorośle" zamiast "dzieci", piszą nie "umarł", a "zgasł".
- Banalne, oklepane sformułowania sprawiają, że czytelnicy (...) są w swoim świecie, nic ich nie przerasta. W dobrym reportażu autor musi iść krok przed czytelnikiem, który nie może mieć tego poczucia bezpieczeństwa.
Zdania powinny uwodzić czytelnika. Zwłaszcza pierwsze, otwierające tekst, jest istotne. Jeżeli się uda, pociągnie za sobą resztę. Tak twierdził Ryszard Kapuściński i Szczygieł opanował tę sztukę do perfekcji. Jego świetny reportaż o czeskiej aktorce Lidii Baarovej, która została kochanką ministra propagandy III Rzeszy Josepha Goebbelsa, rozpoczyna się od wyznania: "Byłam tylko kobietą".
Należy też wiedzieć, do jakiego zdania się zmierza - to szkoła Hanny Krall. Wspomniany tekst zamyka opis uroczystości pogrzebowych, podczas których wielbiciele talentu aktorki wymyślali dla niej usprawiedliwienia: "Chyba nikt nie powiedział, że ci, którzy doprowadzili ją do upadku, byli tylko mężczyznami".
Krótki tekst "Jak pan sobie radzi z Niemcami?" - historia o rozmowie Mileny Jesenskiej, znakomitej reporterki i muzy Franza Kafki, z czeskim chłopem, który niespecjalnie przejmuje się zagrożeniem ze strony III Rzeszy, zmierza do zwięzłego dialogu o strachu i śmierci. "A niczego się pan nie boi?" - pyta Jesenska.
"A czego miałbym się bać? - szczerze się zastanawia i nagle ripostuje: - A poza tym, proszę pani, człowiek może umrzeć tylko raz. A jak umrze trochę wcześniej, to tylko troszkę dłużej jest umarły."
Według Kapuścińskiego i Krall podstawowym obowiązkiem reportera jest zrozumieć, a nie oceniać. Szczygieł o tym pamięta i dlatego tak silne wrażenie robi jego reportaż "Kochaneczek" o czeskim pisarzu i scenarzyście Janie Prochazce, bohaterze praskiej wiosny 1968 i ofierze prowokacji tajnych służb.
Od Hanny Krall i Małgorzaty Szejnert usłyszał, że powinien myśleć nie tylko o tym, jak pisze, ale także, co zamierza przekazać czytelnikowi. Bo z taką świadomością inaczej gromadzi się materiał.
Jego zdaniem, nie ma czegoś takiego jak obiektywny reportaż. Wszystko jest przetworzone przez pamięć bohatera i autora.
Jego debiutancka książka, "Niedziela, która zdarzyła się w środę" (Wydawnictwo Emka, Warszawa 1996), to zbiór reportaży, które zamieszczał w "Gazecie Wyborczej". Pisze w nich - nieraz z humorem - o czasie transformacji i ludziach próbujących się odnaleźć w nowym świecie, w nowych realiach. Na łamach "Życia" Paweł Śpiewak ocenił, że bohaterowie Mariusza Szczygła są niczym marionetki, o których losach decydują niezrozumiałe wypadki: demokracja, rynek, prywatyzacja, popyt i podaż. Z kolei Paweł Dunin-Wąsowicz dodał w "Machinie":
"Szczygieł jest niczym 'inteligentny magnetofon', pisze oszczędnie, usuwając w cień osobę narratora. (...) Słucha wszystkich, jeżeli kogoś zawstydza, to tylko czytelnika, bo każe myśleć i mieć oczy szerzej otwarte."
Przyznaje, że gdy pisał o Polsce, uprawiał rodzaj reportażu lekko satyryzującego. Gdy po latach skończył pracę w telewizji, gdzie prowadził program "Na każdy temat", postanowił poszukać kraju, o którym mógłby pisać na poważnie. Wybór padł na Czechy. Dlaczego? W odpowiedzi wymienia kilka dat:
"1911 - w Pradze powstaje pierwszy na świecie dom kubistyczny. Zaprojektowany przez czeskiego architekta. 1918 - pierwszym prezydentem wolnej Czechosłowacji zostaje filozof. 1919 - wpada on na pomysł, że młode państwo musi mieć u siebie wielką sztukę i każe kupić w Paryżu impresjonistów do oglądania dla obywateli. 1920 - czeski malarz wymyśla najnowocześniejsze słowo pierwszej połowy XX wieku, a jego brat propaguje je w swojej sztuce, wystawianej na całym globie. To słowo brzmi: 'robot'. 1929 - po raz pierwszy na świecie w filmie pojawia się naga kobieta. Gdzie? U czeskiego reżysera!"
Mariusz Szczygieł przekonuje, że to zachwycająca kultura, którą Polacy przeważnie lekceważyli. Ale jest też inny powód zainteresowania tym krajem. Razem ze swoim psychoterapeutą reporter odkrył, że pisząc o Czechach - takich "kafkowsko-orwellowskich typach" - w istocie pisze o sobie. Jak wyjaśnia, jako jedynak od dzieciństwa był pozbawiony rywalizacji. Dlatego dziś najchętniej unika konfrontacji, przeciwnika stara się zwieść, okpić. A tacy są właśnie Czesi. Ich strategia na przetrwanie w niczym nie przypomina polskiej. Podobno Hitler przyrównał ich kiedyś do rowerzysty, który ma pochyloną głowę, ale pedałuje naprzód. Szczygieł zastanowił się nad tym i doszedł do wniosku, że jest krypto-Czechem.
O książce "Gottland" (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006) Adam Michnik napisał:
"Mądra, ciekawa i potrzebna książka. Poprzez opowieść o losach ludzkich, Szczygieł opowiada skomplikowane dzieje naszych południowych sąsiadów. Zafascynowany niepowtarzalną czeską kulturą i obyczajowością, zmysłem ironii, humorem i sarkazmem, przypomina czeskie spotkania z 'historią spuszczoną z łańcucha'. Czytamy te opowieści przez pryzmat własnych losów, co czyni lekturę jeszcze bardziej zajmującą. Losy mieliśmy podobne, a jak bardzo odmienne."
"Gottland" został do dziś przełożony na dziesięć języków. Recenzent "Le Figaro" napisał o niej: "To nie jest książka, to klejnot".
W 2009 roku ukazała się antologia "20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła". Dziennikarze opisali historię proboszcza homoseksualisty - nosiciela wirusa HIV ("Wściekły pies" Wojciecha Tochmana), plutonu ZOMO, który strzelał do strajkujących w kopalniach "Manifest Lipcowy" i "Wujek" ("Pluton" Jacka Hugo-Badera), czy szkołę ojca Rydzyka ("Byłem uczniem ojca dyrektora" Wojciecha Bojanowskiego).
Rok później wydał "Kaprysik" - zbiór sześciu reportaży, których bohaterkami są kobiety (teksty ukazały się najpierw w "Wysokich Obcasach"). Skąd ten pomysł?
- Kobiety mają więcej do powiedzenia niż mężczyźni. Uważam, że ludzkość nie robi z tego zjawiska wystarczająco dobrego użytku.
Największą prawdę o naturze człowieka usłyszał właśnie od kobiety - swojej przyjaciółki, aktorki Zofii Czerwińskiej.
- Nikt lepiej nie opisał ludzkiego nienasycenia, niespełnienia i naszej zachłanności, niż Zosia w jednym zdaniu. Brzmi ono: "Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej".
Jednym z najciekawszych tekstów jest "Reality", opowieść o Janinie Turek z Krakowa. W zeszytach (zebrała ich ponad 700) odnotowywała każde wydarzenie ze swego życia. Co jadła na obiad, jaki program widziała w telewizji, ile dała na tacę. Ten reportaż - w tłumaczeniu Margot Carlier - omawia się na zajęciach w niektórych szkołach dziennikarstwa we Francji.
Również w 2010 Szczygieł wydał "Zrób sobie raj" (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec. 2010), kolejną opowieść o Czechach. O ile w "Gottlandzie" wiele uwagi poświęcił historii, teraz skoncentrował się na współczesności. Opowiada o swych fascynacjach, pisze "wielką notatkę z lektur i ze spotkań z ludźmi".
W 2012 roku ukazał się zbiór felietonów "Láska nebeská", w którym Szczygieł po raz kolejny opisuje swoich ulubionych Czechów, jak mówi - "wymyślonych przez Boga po to, by poprawić Polakom nastrój". Felietony traktują przede wszystkim o literaturze naszych południowych sąsiadów, a uzupełniają je sylwetki wybitnych czechów jak undergroundowa legenda Ivan Martin Jirous czy fikcyjny wynalazca Jara Cimrman, zwany niekiedy "Leonardo da Vincim znad Wełtawy".
Był redaktorem dwóch tomów "Antologii polskiego reportażu", prawdziwej "Biblii" dla wielbicieli tego gatunku, których wydanie było jednym z najważniejszych wydarzeń literackich 2014 roku.
W 2016 roku ukazała się jego ostatnia, jak dotąd, książka: "Projekt: prawda", zainspirowana zapomnianą dziś powieścią "Portret z pamięci" Stanisława Stanucha z 1959 roku.
Twórczość:
"Niedziela, która zdarzyła się w środę". Wydawnictwo Emka, Warszawa 1996
"Gottland". Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006
"20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła" (redaktor), Wydawnictwo Czarne, Wołowiec. 2009
"Kaprysik. Damskie historie". Wydawnictwo Agora, Warszawa 2010
"Zrób sobie raj". Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.
"Láska nebeská", Agora SA, Warszawa 2012.
"100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku" (redaktor), Czarne, 2014
"Projekt: prawda", Dowody na Istnienie, Warszawa 2016.
Nagrody:
Nagroda Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich - wyróżnienie honorowe za wybitne osiągnięcia dziennikarskie (1993),
Nagroda Kryształowego Zwierciadła miesięcznika "Zwierciadło" za "odwagę zadawania pytań" (1996),
Nagroda Melchior 2004 w Ogólnopolskim Konkursie Reportażystów - za osiągnięcia w dziedzinie literatury faktu,
Nagroda księgarzy Warszawska Premiera Literacka za "Gottland". Książka lutego 2007,
finalista nagrody literackiej Nike 2007,
zdobywca Nagrody Nike Czytelników 2007,
finalista nagrody Angelus 2007 za najlepszą książkę środkowoeuropejską,
Nagroda im. Beaty Pawlak 2007 za "Gottland",
Książka Roku 2007 - Nagroda księgarzy i bibliotekarzy Warszawska Premiera Literacka za "Gottland",
Prix Amphi 2009 - nagroda literacka Uniwersytetu w Lille za najlepszą książkę obcojęzyczną wydaną we Francji w 2008 roku (za "Gottland"; nagroda dla pisarza i tłumacza)
European Book Prize 2009 - nagroda Unii Europejskiej za najlepszą europejską książkę roku - za "Gottland" (więcej o nagrodzie...),
Nagroda księgarzy Warszawska Premiera Literacka za "Zrób sobie raj". Książka grudnia 2010,
Książka Jesieni 2010 - Nagroda Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych.
Nagroda im. Andrzeja Wojciechowskiego za reportaż pt. „Śliczny i posłuszny”, który ukazał się 27 czerwca 2013 roku w „Dużym Formacie”,
Dziennikarz roku 2013 w konkursie Grand Press
Bene Merito (2014) - odznaczenie Ministra Spraw Zagranicznych RP za zasługi dla polskiej kultury za granicą."-tekst ze strony: https://culture.pl/pl/tworca/mariusz-szczygiel

Słuchamy prowadzonej rozmowy-zadawanych pytań i udzielanych odpowiedzi na nie.Pan Mariusz Szczygieł "czaruje" publiczność anegdotkami,opowiada o tym co lubi,co Go denerwuje i jak postrzega świat,a my wszyscy zgromadzeni na sali słuchamy,śmiejemy się i cieszymy ze spotkania.
























Dwie godziny minęły nie wiedzieć kiedy.Dobiega koniec spotkania z Panem Mariuszem Szczygłem.Sala pustoszeje,zostają tylko Ci,którzy chcą dostać autograf albo kupić książkę.Nam zależy na autogafie,w naszych kajetach i w książce atorstwa zaproszonego Gościa.Ustawiamy się więc w kolejce,rozmawiamy,śmiejemy się i umawiamy na piwo po spotkaniu.
Uśmiech Pana Mariusza gdy dowiedział się dla kogo ma podpisać
książkę :)






































Kiedy już wszyscy nasi znajomi mają podpisane książki,opuszczamy Książnicę Karkonoską i idziemy w kierunku Rynku.Siadamy przy jednym stole na zewnątrz,zamawiamy piwo i na rozmowach,opowieściach spędzamy miło resztę wieczoru.A kiedy już zrobi się ciemno,żegnamy się i rozchodzimy do domów :)
Tak kończy się wtorek.






Środa jest samotna,z ogromną wściekłością i żalem,a jak było,można przeczytać tu:
http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2014/09/wsciekosc-i-rozkosz-czyli-gory-izerskie.html

Za to czwartek zapowiada się miło..Żal gdzieś leży sobie na dnie serca,ale wściekłość już minęła.Wstaję dość wcześnie.Radek w pracy,a ja po śniadaniu i kawie ruszam z Tatkiem na grzybobranie.Marzą nam się kanie na obiad.Jedziemy więc w Góry Sokole.Podróż mija nam bezproblemowo i szybko.Zostawiamy autko na skraju polnej drogi,zakładamy kalosze,bierzemy wiaderka i oczywiście aparat i ruszamy w las.





























































































Kiedy mamy sporo grzybów,idziemy w kierunku auta,wsiadamy do niego i ruszamy w kierunku domu.Zatrzymujemy się na chwilę przy Pałacu w Łomnicy i idziemy na krótki spacer i kilka zdjeć.Po sesji zdjęciowej jedziemy już do domku.




















Po oczyszczeniu grzybów i usmażeniu kani,przebieram się i idę do biblioteki oddać książki.Kiedy już wracam do domu,spotykam Henia.Idziemy razem na wieżę Zamkową.Widoków dziś z niej dalekich nie ma ale miłe towarzystwo je wynagradza.Robię kilka zdjęć,a Heniu nazywa pokazywane miejsca.Po obejrzeniu widoków,schodzimy z wieży i spacerowym krokiem wędrujemy uliczkami miasta,kierując się ku domowi.
I tak mija kolejny dzień mojego urlopu,a jutro Radek ma wolne i razem spędzimy dwa dni.


















Sobota i niedziela minęły nam szybko,a jak było,można zobaczyć tu: http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2014/09/orlicamuflonjagodna-czyli-dwa-dnidwa.html

Po dwóch dniach spędzonych razem,nastał poniedziałek.Ja mam jeszcze wolne,dopiero jutro wracam do pracy.Tatko się cieszy,bo znów ma z kim jechać na grzyby.Ja również się cieszę.Po śniadaniu i kawie oboje pakujemy się do samochodu i jedziemy w Góry Sokole.Zostawiamy autko na niewielkim parkingu przy drodze,wysiadamy,zakładamy kalosze,bierzemy wiaderka i aparat i ruszamy w las-grzybki na nas czekają !!!
W nocy padało,ziemia paruje,więc mgła otula wszystko.Rosa zdobi pajęczyny,które wyglądają jak sznury korali,ależ mam sesje zdjęciowe.Raduję się niesamowicie,a na dodatek co chwila sięgam po grzybka i moje wiaderko zapełnia się dość szybko.
























































































Kiedy oboje z Tatkiem mamy pełne wiaderka,idziemy w kierunku samochodu.Wsiadamy do niego i wracamy zadowoleni i szczęśliwi do domu.Oczywiście czeka nas oczyszczenie grzybów,ale to też mile spędzony czas-bo przegadany :)




Grzyby wyczyszczone,pokrojone i rozłożone na sicie-będą się suszyć na słoneczku,a na Wigilię będą w uszkach i pierogach :)
Zanim Radek wróci z pracy,idę na krótki spacer.Biorę aparat i przechadzam się uliczkami Jeleniej Góry :)
Dziś cieszę się jeszcze wolnym,ale jutro już trzeba wrócić do pracy....
















Kończy się mój urlop.Czas szybko płynie,więc i niebawem będzie kolejna wycieczka :)

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Danusia :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz