sobota, 20 kwietnia 2013

Koberovske ślapoty czyli turystyka po czesku :)

Dziś 20 kwietnia więc Danusia niestety pracuje.My zaś ruszamy dobrze się bawić do Czech.Dziś mamy w planie wziąć udział w 37. roczniku turistickeho pochodu Koberovske ślapoty.Ja,Maciej i Ewa wyjeżdżamy z Polski przez Jakuszyce w okolice Zeleznego Brodu.Na miejscu jesteśmy przed 9.Parkujemy na parkingu przed placem zabaw.Teraz musimy odnaleźć nasze miejsce startu.W tym wypadku miejscowy dom kultury.Widzimy już turystów,którzy po załatwieniu formalności są już na trasie.Pochod dalkovy-to coś,co bardzo lubię,rewelacyjny czeski pomysł do zmotywowania rodaków do turystyki.W zasadzie w każdej miejscowości działa sekcja turystyczna,która co roku organizuje  co najmniej kilka imprez.By wziąć udział w pochodzie wpłaca się symboliczne vstupne,w tym wypadku 10 koron,w ramach tego na zakończenie otrzymuje się dyplom,lub list uczestnicki z wypisanym nazwiskiem,do tego zwykle też dochodzi obscerstveni na trasie,lub na końcu trasy.Wydane pieniądze zwracają się więc z nawiązką,a zabawa jest przednia.Po wpisie otrzymuje się mapkę z trasą i numerem startowym.To też jest miejsce na potwierdzenia na punktach kontrolnych.Organizator myśli zwykle o wszystkich,więc są dystansy o różnych długościach,oraz do wyboru piesze lub rowerowe.Ustalamy wspólnie,że nas dzisiaj stać na jakieś 10 km.Nie to,żebyśmy byli tacy słabi,ale ten dystans pasuje nam ze względu na możliwość w miarę szybkiego powrotu do domów.Po zapisaniu się,pobraniu mapki ruszamy żwawo na trasę.
Zaczynamy po modre znaćce czyli niebieskim szlakiem,który ma nas doprowadzić pod hrad Rotstejn.Byłem tam niedawno z Danusią,ale był zamknięty.Dziś obchodzą na nim Den Zeme,więc powinienem zagościć w środku ruin.Idąc mijamy sady owocowe i mimo nie najlepszej pogody podziwiamy twory skalne.Swoim wyglądem klokockie skaly przypominają nasze Góry Stołowe.Są podobnie płaskie jakby ktoś je obciął nożem.Dochodzimy do ruin,Rotstejn jednak zamknięty,nie ma jeszcze nikogo.Podrzucam pomysł by podejść niedaleko pod wieżę widokową Dubecko na którą niedawno się wspinałem.Maciej z Ewą jeszcze na niej nie byli więc podchwytują pomysł.Porzucamy więc na trochę pochodową trasę i ruszamy żółtym szlakiem w innym kierunku.Ja ciągnę naszą trójkę i wkrótce okazuje się,że to zły kierunek,za wcześnie skręciliśmy.Przy ostatnim domku przed skrajem lasu Ewa znajduje w trawie telefon komórkowy,który Maciej odkłada na drzewo.Gdy zawracamy i przechodzimy ponownie obok tego miejsca,telefonu już nie ma,ktoś nas musiał obserwować przez okno :). 






Gdy dochodzimy do miejsca,gdzie trzeba wziąć klucz,do bramki od wieży okazuje się,że nie ma psa,który mi i Danusi napsuł tyle nerwów przy poprzedniej wizycie.Nie ma go,ale klatka ma drzwi otwarte na oścież.Podchodzimy do domu z dużą rezerwą,Maciej zbiera się w sobie na odwagę by zapukać.Nikt nie odpowiada,pies też nie ujada,najwyraźniej nie ma nikogo.Mamy świadomość,że dziś raczej nie wejdziemy na wieżę,ale idziemy pod nią by ją zobaczyć z bliska.Maciej pod wieżą nabiera ochoty na małe co nieco,to chyba te anteny telekomunikacyjne pobudziły Jego apetyt.Ruszamy z powrotem,tym razem na zamku słychać już głosy.To nie rycerska biesiada,ale bardzo chętna do oprowadzania obsługa zamku.Maciej dostrzega kota i robi mu zdjęcia,nie ma pojęcia z kim ma do czynienia,to zamkowy kasztelan,którego dane nam było z Danusią poznać osobiście wcześniej :). Postanawiamy,że skoro tylko ja nie poznałem z bliska zamkowych tajemnic,to tylko ja dziś dostąpię tego zaszczytu.Pogoda nie najlepsza,więc nie marnuję czasu na zbyt długie podziwianie widoków z wieży i parę minut później możemy kontynuować wędrówkę.















I znów specjalnie dla mnie modyfikujemy lekko trasę pochodu.Miast iść dołem,idziemy pasmem Klokoćkych Skal.Na jednym z widokowych punktów dostrzegam parę pustułek huśtających się na czubkach drzew.Maciej przez parę minut próbuje im zrobić dobre zdjęcia.Schodzimy ze skał najdłuższymi schodami w dół.Tu na nowo dobijamy do szlaku.Jeszcze trochę i docieramy do mety.
Nasz wysiłek zostaje nagrodzony dyplomami.Mamy jeszcze na tyle energii,że na moment zachodzimy na plac zabaw.Ewa wspina się po linach,ja na zjeżdżalnię a Maciej tańczy na rurze :). Co te pochody dalkove robią z człowieka :). Wracając do domu zajeżdżamy na małe,co nieco do Żeleznego Brodu.Nie wybieramy cesnećkovej extra mocnej,ani mieszanej palcem :). Jemy coś lżejszego,polevkę coćkovą.Wystrój lokalu jest dość ciekawy,jest np. książka z czasów PRL-u czeskiego autora Aloisa Bumbalka :) o szkodliwości alkoholu.Jest dość pokaźna,autor musiał poświęcić wiele czasu i energii by ją napisać.Ciekawe,czy zawarł swoje własne doświadczenia i przemyślenia :). Przed wyjazdem do domu Maciej pokazuje nam muzeum Beliste.To dla mnie będzie w przyszłości jeden z celów do odwiedzenia.


Kolejna wędrówka dobiegła końca,pora na następną.
Do zobaczenia niebawem:)

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i życzę miłej lektury:)

Radek :)

Zdjęcia tu dodane są autorstwa Macieja i moje.



  
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz