Niestety,czas złotej jesieni powoli odchodzi w zapomnienie.Niezadługo spadnie pierwszy śnieg i zabieli się w okolicy.Nadchodzi czas spontanicznych podróży wymyślonych w ostatniej chwili i uzależnionych od "samopoczucia " konkretnego dnia :). Samopoczucie piątku było takie sobie,ale z racji tego,że świętowanie u nas wiąże się przeważnie z dniem pracy u naszych południowych sąsiadów wybrałem przejażdżkę do Czech.Postanowiłem,że dziś z Danusią postawimy swoje stopy na najwyższym szczycie Podgórza Karkonoskiego Zvićinie.Próbujemy zdobyć kolejną odznakę,tym razem ze szlaku Jakuba i zdjęcia z wizerunkiem patrona wędrowców i pielgrzymów są przez nas pożądane.Przeglądając stare zdjęcia wypatrzyłem na kolumnie morowej w Hostinne postać z muszlami na płaszczu,głównym symbolem indywidualnym św. Jakuba.Do tego muszle zostały odnowione i pozłocone a sam święty trzyma w dłoni laskę.To urocze miasteczko leży akurat na trasie do celu głównego będzie więc pierwszym przystankiem do końcowego sukcesu :).
|
|
|
|
|
|
Lubię Hostinne ze względu na oryginalność.Nie sposób wchodząc po raz
pierwszy na rynek i zatrzymując wzrok na ratuszu nie uśmiechnąć
się.Wieżę bowiem zdobią niemal 5 metrowe postacie dwóch olbrzymów.W San
Francisco jest drużyna futbolowa "Giants", w zasadzie nie wiadomo
dlaczego.Tu spokojnie mogliby nazwać swoich piłkarzy gigantami,herb
miasta i wieża ratuszowa od XVI w. jak najbardziej to uzasadniają :).
Żeby było jeszcze ciekawiej zegar ratusza ma założone na odwrót
wskazówki, bo czemu nie :). A w dawnym klasztorze oprócz muzeum jest
imponująca kolekcja rzeźb antycznych.Do tego w przyrynkowej knajpce
podają bardzo dobrą i dość oryginalną składem ceśnećkę.To nie mało
powodów by to miejsce polubić.Zatrzymaliśmy auto przy Klasztorze
Franciszkanów z marszu niemal nadrabiając vizytkowe braki i udaliśmy się
spiesznie pod kolumnę na ratuszu.Tu zrobiliśmy zdjęcia z postacią z
muszelkami.
Jak się jednak okazało nasz św. Jakub miał wysokie buty z wywiniętymi
cholewami a ręką wskazywał na odsłonięte kolano.Proszę koleżeństwa,tak
św. Jakub nie zwykł się zachowywać.Jako naród bluźnimy często zakładając
sandały na nogi w skarpetkach.Patron pielgrzymów nie nosił butów a na
bose stopy do dalekich wędrówek zakładał ino sandały.Więc niestety,dziś w pogoni za
muszelkami zrobiliśmy sobie zdjęcia z innym pielgrzymem wśród błogosławionych św.
Rochem.Jak na Hostinne przystało tak i w tym przypadku jest
oryginalnie,brakuje psa obok świętego.Legenda głosi,że święty ten gdy sam zaraził się
śmiertelną zarazą opiekując się chorymi opuścił miasto by nie zarażać
innych i schronił się w lesie.Tu odnalazł go wierny pies i pomógł mu
przeżyć przynosząc mu chleb.Św.Roch jest przedstawiany jako wędrowiec z
ręką wskazującą chore kolano i wiernym psem u boku.Z wyjątkiem
Hostinne,tu pies poszedł po chleb dla pana :).
O Hostinne można poczytać tu:
http://www.hostinne.info/polski/ds-1051/
Nic to,ruszamy dalej.Stąd do zdobywanego szczytu już nie jest nie tak daleko.Po
pewnych perturbacjach docieramy w końcu na górę bezpośrednio
autem.Niestety choć to całkiem niezły punkt widokowy mgła zasłania
widoki dookoła.Na domiar złego jak na piątek jesteśmy za
wcześnie,restaurację otworzą dopiero za trzy godziny.Wieje i jest za
zimno by czekać.Robimy sobie zdjęcia pamiątkowe potwierdzające naszą
tutaj obecność.Robimy też zdjęcia przy zamkniętym kościele pod wezwaniem
św. Jana Nepomucena i niepocieszeni odjeżdżamy.
Tuż poniżej zatrzymujemy się na parkingu z ostrzeżeniem o
obecności dzików i podpowiedzią,że kaliber 9 mm jest idealnym
wyposażeniem w tym miejscu :)
Ani Danusia ani ja nie możemy się
pochwalić posiadaniem takowego sprzętu,więc po sesji zdjęciowej oddalamy
się spiesznie.
Naszym kolejnym celem jst Hotel pod Zviciną.W jego pobliżu płynie
cudowne źródło,które odkryli walczący w XVII w. żołnierze.Przemywając
swoje rany ze zdumieniem odkrywali,że bardzo szybko się goją. W miejscu
tym wybudowano najpierw drewnianą a potem murowaną kapliczkę mariańską a
z czasem łaźnie i hotel.Badania wody potwierdziły faktycznie obecność
m.in.obecność uranu,który w tak małych dawkach działa dobroczynnie na
zdrowie.Na zimę niestety źródło zabezpieczono,więc nie dane nam było
spróbować cudownej wody.
Teraz naszym celem stało się miasto Dvůr Králové.Słynie ono obecnie z
zoo safari.My chcieliśmy jednak zobaczyć odnowiony rynek i wpaść do
miejscowego browaru Tambor po piwko.Gdy byliśmy tu ostatnio rynkowe
budynki przysłonięte były rusztowaniami,teraz odnowione prezentują się
efektownie.Na kolumnie wypatrzyliśmy kolejną muszelkową postać.Postać
której nie towarzyszy pies i jest w sandałach.To bez wątpienia jest
osoba św.Jakuba.Robimy sobie zdjęcia a potem ruszamy na poszukiwanie
pivovaru Tambor.Nie udaje nam się wprawdzie kupić tmavego piva,ale mamy
pieczątkę i butelki miejscowej 11 i 12.
O historii miasta można przeczytać tu:
http://www.mudk.cz/pl/mie%C5%9Bcie/historia/najstarsza-historia-miasta/
A o zabytkach i miejscach,które warto tu zobaczyć przeczytać można tu:
http://www.mudk.cz/pl/mie%C5%9Bcie/propozycje-wycieczek/
Wycieczkę więc można uznać za udaną.Dziś nie nachodziliśmy się
specjalnie zdobywając Zvicinę 671 m n.p.m..Nogi nas nie bolą,gdyby było
inaczej zawsze możemy zwrócić się o wstawiennictwo na górze do świętego
od chorób nóg św. Rocha a zmęczenie pomoże nam pokonać zimne piwko z
pivovaru Tambor.
Wznosząc kufelek złocistego płynu z obfitą pianką
dziękujemy za lekturę i zapraszamy na kolejne wędrówki.
Radek i Danusia
na jakubowym szlaku :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz