niedziela, 9 marca 2014

Drogi część kolejna,Lubań-Zgorzelec :)-czyli o dwóch godzinach w polu,wykładzie księdza,motylach i o Panu "bolącej głowie" :)

Lubań - Pisarzowice - Henryków Lubański - Sławnikowice - Gronów - Łąkocin - Pokrzywnik - Jędrzychowice - Zgorzelec 30 km.

Konieczność powtarzania trasy, którą się już przeszło nie jest najlepszą motywacją do wyruszenia na szlak. Niestety na tym odcinku nie można było liczyć na jakąś alternatywną ewentualność. Wprawdzie nasz Jakubowy ekspert Emil w zeszłym roku próbował odnaleźć prawdziwą Via Regia, ale w rozmowie odradzał naśladownictwo. Tak więc decydujemy się na wczesną pobudkę. Wcześniej wyruszając dajemy sobie większą elastyczność, co do tempa marszu i co za tym idzie godziny powrotu. Wyruszamy więc z Jeleniej pociągiem o 5.37. I tutaj wkracza do akcji św. Jakub. Nie chcecie mieć nudnej powtórki ? .To nie będziecie mieli. Kiedy po minięciu Rębiszowa zastanawiam się, czy pójść w ślady Danusi i jeszcze na pół godzinki się zdrzemnąć otrzeźwia mnie potężny huk i widoczne w oknie po prawej stronie fajerwerki. Danusia budzi się przestraszona hałasem i stwierdza, że chyba zerwało trakcję. Zjawia się konduktor i sugeruje by nie wychodzić na zewnątrz, bo możliwe, że zerwany kabel leży na dachu szynobusu. Wszędzie dookoła czuć dym. Jak się okazuje najbardziej ucierpiała tylna kabina. To ona jest źródłem zadymienia. Emocjonujemy się zaistniałą sytuacją, ale czas nieubłaganie leci i już wiemy, że trzeba będzie zweryfikować dzisiejszą wędrówkę. Po 1,5 godzinie zjawia się ekipa w sile dwóch ludzi, która ze skarpy ogląda stan szynobusu i trakcji. Starszy z nich zabiera komplet pasażerów, czyli całe 4 szt. do Lubania.
Jonaszowa ekipa, to już ich trzeci wspólny wypadek zostaje na miejscu by dopełnić biurokracji. Nasz kierowca opowiada, że podobna kradzież miała miejsce w zeszłym tygodniu w okolicach Rybnicy. My po drodze oglądamy nowe miejsce-Gajówkę i stare-Rębiszów i docieramy do Lubania. Sympatyczny kierowca podwozi nas na sam start tj. pod kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Jakuba Apostoła.
























 Drzwi kościoła są otwarte, więc zadowoleni otwieramy dzisiejszą sesję zdjęciową. Robimy sobie przede wszystkim zdjęcia z figurą patrona naszej trasy. Danusia tradycyjnie ma szczęście i w okolicy plebani wpada wręcz na księdza i dzięki temu mamy pieczątki w paszportach na start. Spod kościoła ruszamy w kierunku właściwego szlaku. Po drodze mijamy dawne koszary. Obecnie mieści się tu centralny ośrodek szkolenia straży granicznej. To co mi się rzuca w oczy to dwójka wartowników. Biorąc pod uwagę, że dziś typowy ochroniarz to minimum 60 latek z grupą inwalidzką dwójka prężnych i do tego uzbrojonych jest niespotykanym widokiem.



































Dochodzimy do kościoła św. Jadwigi na wylocie z Lubania. I znowu mamy szczęście, właśnie skończyła się msza. Oglądamy wnętrze, wisi tu flaga z muszlą, nic dziwnego kościół jest na drodze Via Regia.




















Danusiu,sroka niosła takąąąą gałązkę!!!!





Tu była szubienica.





















Wychodzimy z Lubania i skręcamy w kierunku Pisarzowic. Jesteśmy teraz na potrójnym szlaku Jakubowym; Via Regia , żytawskim i biegnącym w przeciwnym kierunku pątniczym do Jakubowa. W Pisarzowicach tym razem znajdujemy czas by obejrzeć pałac średni - Schloesgut i zboczyć w kierunku kościoła i dworu. Ponownie trafiamy na otwarty kościół, kościół macierzyństwa NMP z bardzo skromnym wnętrzem i zubożoną wieżą, bez czubka. Obok kościoła znajdują się ruiny dworu. Na przełomie XVI i XVII w Warnsdorffowie byli jedną z najpotężniejszych i najlepiej wyedukowanych rodzin szlacheckich na Dolnym Śląsku. W Pisarzowicach Hans Georg von Warnsdorff postawił w końcu XVI w. dwór na planie prostokąta, powiększony w 1679 r. o wieżę przez Gotfrieda Steinbacha. Wieża solidarnie z wieżą kościoła utraciła czubek a los obu obiektów pogarszał się od daty wspólnej dla wielu obiektów zabytkowych w Polsce czyli po 1945 roku.








































































Wracamy na muszelkową drogę. Idziemy asfaltową, ale bardzo mało ruchliwą drogą i dochodzimy nią do Henrykowa Lubańskiego. By dojść do świątyni, musimy skręcić w prawo. Kościół św. Mikołaja Biskupa i Wyznawcy również stoi dla nas otworem. Wchodzimy do środka. Moją uwagę przyciągają obrazy przedstawiające świętych, by nie przegapić naszego patrona jego obraz wisi tuż nad wyjściem i tabliczką wyjście ewakuacyjne. Zdjęcia pod obrazem są oczywiście obowiązkowe. Świątynie otaczają krużganki i czas spędzony na ich obejściu pozwala nam doczekać do przyjazdu księdza. Pieczątki do paszportu dostajemy, ale zostajemy zobowiązani do przemyślenia, czy nie powinniśmy zostać na mszy. Na nic się zdaje tłumaczenie o długości drogi przed nami, wypadku itp. Mimo tego ruszamy dalej choć lekko zestresowani mając świadomość, że prawdopodobnie staniemy się dziś nowym tematem podczas kazania na tej mszy.




























































"Ulicznice"-kury :)


















Zachodzimy do henrykowskiej świetlicy, która jednocześnie pełni rolę sypialni dla pielgrzymów. Jest niedziela więc zakładamy, że opiekun jest na wspomnianej mszy i nie korzystamy z podanego telefonu. Odwiedzamy za to po raz kolejny pomnik przyrody-starego cisa. Ma się nie najgorzej, czego nie można powiedzieć o zasadzonych uroczyście drzewkach przez znanych Henryków. Od ostatniej naszej wizyty raczej podeschły niż urosły. Asfaltową szosą zmierzamy dalej.


































Księżyc z falbanką :)













Dochodzimy do Sławnikowic. Tu zostajemy zaczepieni przez dwie panie. Ku naszemu zdziwieniu od razu zostajemy rozpoznani jako Jakubowi pielgrzymi. Potwierdzamy i dziękujemy za życzenia dobrej drogi. Robimy zdjęcia pałacu i niestety zamkniętego kościoła.













































Dalsza nasza droga wiedzie do Gronowa. To wieś dość ciekawa z uwagi na kościół, pałac i aleję starych drzew. I tym razem podwoje świątyni pozostaną dla nas zamknięte. Msza odbędzie się dopiero za kilka godzin. Nie możemy czekać. Rozmawiamy z uroczyście ubranym strażakiem, niestety nie dostaniemy oryginalnej pieczątki. Zaglądamy przez okna kościoła. Dostrzegam na emporach herb fundatora oraz tablicę nagrobną z rycerzem w zbroi.













































Przez wspomnianą aleję wychodzimy ze wsi zaglądając jeszcze w okolicę pałacu. Widzimy w oddali jak mijający nas wcześniej samochód zatrzymuje się na poboczu. Niedługo potem odjeżdża a na boku drogi dostrzegamy kształty czegoś leżącego. Pierwsze moje skojarzenia to pozostawione w pośpiechu i bezczelnie śmieci. Ale chwilę później zauważam zarys kierownicy roweru i leżącego częściowo na jezdni człowieka. Udziela nam się nerwowość, bo wszystko wskazuje na to, że auto potrąciło rowerzystę a kierowca po prostu uciekł. Trochę za dużo takich emocji jak na jeden dzień wędrówki. Św. Jakubie nie urozmaicaj nam już aż tak dzisiejszego przejścia. Uspokajam się, gdy dochodzimy do leżącego rowerzysty. Nie widać śladów krwi, więc natychmiast dociera do mnie, że gość za dużo wypił i wiosenne ciepełko odebrało mu chęć do dalszej jazdy; .Danusia nie daje za wygraną i wdaje się w rozmowę z niedoszłym Szurkowskim. Pan mówi, że boli go głowa, po czym każe się Danusi zawieść do Pokrzywnika. Gdy ta odmawia każe dzwonić na pogotowie i policję. Gdy zaciekawiona pyta po co dowiaduje się, że po to by mógł na nią złożyć skargę. To wystarczająca motywacja by już o nic nie pytać i ruszyć dalej. Niedługo potem słyszymy podniesiony głos leżącego, trzaśnięcie drzwi samochodu i warkot silnika mijającego nas auta. Ktoś kolejny próbował się nad gościem ulitować.






Pomnikowa aleja :)

Pielgrzym to nie ma łatwo!!!

Tam widać Pana "bolącą głowę".



Ruch niesamowity na kwitnącej wierzbie :)











Jak się okazuje do Pokrzywnika jest całkiem spory kawałek. Gdy dochodzimy współczujemy amatorowi procentowych trunków. W tym wypadku rower nie jest ułatwieniem. Na trasie pojawiają się w polu widzenia wiatraki elektrowni wiatrowych. Każdy pracuje swoim tempem. Ich obecność to znak zbliżającego się pogranicza. Daleko w oddali dostrzegamy górę Landeskrone. Zbliżamy się do przejścia nad autostradą a mijająca nas pani z psem jest znakiem, że do Jędrzychowic coraz bliżej.


































I w Jędrzychowicach zastajemy zamknięty kościół.

























Zmęczenie już trochę daje się we znaki, ale kontynuujemy marsz do Zgorzelca. Liczymy, że uda się nam zdobyć jeszcze pieczątkę na zakończenie. Docieramy do nowoczesnego i wizerunkiem i architekturą kościołem św. Józefa. Trwa msza, co napawa nas optymizmem. Mamy trudności z wejściem do środka. Garaże podziemne jak w supermarkecie, liczne wejścia jak w galerii. Spowiedź odbywa się na poziomie minus 1. Ale ołtarz, choć nowocześnie urządzony robi wrażenie odmiennością. Przyzwyczailiśmy się do stereotypów a tu zastajemy ekscentryczny pomysł raczej przywołujący na myśl ekspozycję galerii sztuki. To jednak nie msza tylko gorzkie żale i dopiero się zaczęły, więc na pieczątkę nie mamy co liczyć. Ruszamy na dworzec Zgorzelec Miasto.










Tu z zadowoleniem stwierdzamy, że z budynkiem dawnego dworca, który tak szpecił okolicę i irytował podróżnych zaczyna coś się dziać. Jest rozbierany a póki co wszelkie wejścia zamurowano. Rozkład jazdy też po nowemu. Nie ma już pociągu do Jeleniej przed 19 teraz ostatni odjeżdża zaraz po 18. Przed odjazdem jemy moją wersję bocadillo czyli ulubionej bułki pielgrzymów z serem i wędliną. Moje mają dodatkowo kiszony ogórek i pomidora. Są smaczną nagrodą za przebytą drogę. Martwiłem się o nudę powtarzanej trasy. Jak to zwykle na camino jednak św. Jakub zadbał by nam nie zabrakło emocji .



































Niedługo potem jakby zbiegiem okoliczności oglądaliśmy równocześnie serial w tvp o chicagowskich strażakach i scenę z kablem wysokiego napięcia na aucie i akcję ratunkową z tym związaną. Tak to mogło wyglądać i w naszym wypadku, my jednak dostaliśmy szansę przejścia trasy i ją w pełni wykorzystaliśmy. Inna ciekawostka to fakt, że w czasie gdy mieliśmy sesję zdjęciową z pałacem w Gronowie jego właścicielka jak się później dowiedzieliśmy przebywała w tym czasie na wspólnym szkoleniu z rajdową koleżanką Gosią w Karpaczu. Cóż świat jest w końcu bardzo mały.







Na koniec dwie zagadki z nagrodami.
W Gronowie znaleźliśmy dość oryginalny herb
szlachecki i nie udało nam się znaleźć informacji o nim. Zdjęcie zamieszamy na końcu a przedstawia uciętą głowę na talerzu.
A druga zagadka to obecność kul armatnich w murze budynku prawdopodobnie dawnej plebanii obok kościoła w Jędrzychowicach.Skąd i co to za kule???

Danusia i Radek :)

Buen Camino :)


2 komentarze: