sobota, 1 marca 2014

Powiadają,że na szlaku św.Jakuba latają motyle-czyli Drogi część kolejna :) Lwówek Śląski-Lubań :)

"Lwówek Śląski-Radłówka-Niwnice-Wolbromów-Radostów Średni-Lubań"-według przewodnika 21km.

Aby wyruszyć w dzisiejszą Drogę,trzeba było się wcześniej przygotować.
Najpierw prośba do Bożenki,o ciekawostki znajdujące się na naszym dzisiejszym szlaku.
I tu wielkie ukłony dla Bożenki-Skarbnicy Wiedzy!!!
Pocztą mejlową,otrzymałam całe mnóstwo informacji i zdjęć.Dzięki Jej wiedzy,tuptaniu i zdjęciom,wiedziałam co możemy zobaczyć na szlaku :)
Dziękuję Bożenko :)
Później wizyta w PTTK-u w Lubaniu,gdzie spisałam kilometraż z przewodnika,do tego mapa i zostało jeszcze wykonanie kilku telefonów.
I okazało się,że z telefonami,to nie taka prosta sprawa.Jednak po kilkunastu próbach dodzwonienia się,udało mi się umówić na wejście do dwóch kościołów.Niestety kościół w Niwnicach będzie zamknięty,gdyż księdza nie ma w Polsce :(
Dobre i to :)
Po tych wszystkich przygotowaniach,okazało się,że nie będziemy wędrować sami.Dołączą do nas Marlenka,Ewa i Maciej :)
Pełnia szczęścia i radości :)
Jak przystało,by tradycji stać się zadość miało,wstajemy wcześnie,śniadanie,kawa,pakowanie plecaków i ruszamy na dworzec autobusowy.Tu czekają już na nas Ewa i Maciej,brakuje tylko Marlenki.Mamy bilet grupowy ZVON,ale kiedy przyjeżdża autobus,okazuje się,że musimy kupić bilety,bo zamiast autobusu jeleniogórskiego,jest podstawiony autobus kołobrzeski.To się nazywa profesjonalna informacja!!!
Autobus podstawiony,Marlenka do nas doszła,więc wsiadamy,kupujemy bilety i jedziemy do Lwówka Śląskiego.Podróż umilamy sobie rozmowami i mija nam niesamowicie szybko.Wysiadamy we Lwówku Śląskim w wyśmienitych nastrojach.I nawet "połknięta" złotówka w toalecie miejskiej,nie jest w stanie popsuć nam humorów.
Zwyczajnie zjadło mi złotówkę!!!!











Idziemy najpierw na spacer po mieście.Maciej nas prowadzi,opowiada przy okazji o czasach kiedy tu mieszkał.Pokazuje nam miejsca gdzie chadzał na spacery z córką,co się zmieniło w mieście.Po tej swoistej wycieczce wspomnień,kierujemy się ku lwóweckiemu rynkowi.
Krótka historia miasta-Lwówek Śląski,jest jednym z najstarszych miast na Dolnym Śląsku.Na początku znajdowała się tu osada handlowa,położona przy szlaku handlowym Via Regia,łączącym Europę Zachodnią z Rusią Kijowską.W 1209 roku,książę Henryk I Brodaty,nadał osadzie przywileje mili piwnej i rzemieślniczej,uprawnienia rybołówcze i niższego sądownictwa.W 1217 roku,książę nadał Lwówkowi Śląskiemu prawa miejskie,na wzór miasta Magdeburg.Była to jedna z pierwszych lokacji miasta na niemieckim prawie w Polsce.Miasto stało się ważnym ośrodkiem władzy,handlowym i gospodarczym.W XIII wieku do Lwówka sprowadzono franciszkanów i joanitów.W 1243 roku,został zorganizowany przez księcia Bolesława Rogatkę,pierwszy na Śląsku turniej rycerski.W latach 1278-1286 Lwówek Śląski był stolicą księstwa lwóweckiego,a książę Bernard Zwinny tytułował się "księciem Śląska i panem Lwówka". W 1392 roku,po śmierci księżnej Agnieszki,miasto weszło w skład korony czeskiej.Po wyczerpaniu się okolicznych złóż złota,mieszkańcy zajęli się rzemiosłem.Rozkwitło sukiennictwo,tkactwo,handel oraz obróbka kamienia budowlanego-piaskowca.Od Piastów,miasto otrzymało przywileje organizowania: jarmarków,targów,handlu solą i bicia własnej monety.I tu ciekawostka,przywilej bicia własnej monety Lwówek otrzymał wcześniej niż Wrocław.Nadał go w 1327 roku książę Henryk I Jaworski.W XVI wieku,tuż przed wybuchem wojny trzydziestoletniej,w mieście nastąpiła renesansowa przebudowa.Wojna trzydziestoletnia przeszkodziła rozwojowi miasta.Upadło rzemiosło i handel.Wielokrotnie plądrowane,przez walczące strony,uległo poważnym zniszczeniom i wyludniło się.Z 7000 mieszkańców sprzed wojny,zostało zaledwie 960.Już nigdy Lwówek nie powrócił do dawnej świetności.W XVIII stuleciu,w wyniku wojen śląskich,miasto przeszło pod panowanie pruskie.Kwaterował tu król Prus Fryderyk II Wielki,a kilkadziesiąt lat później do miasta nad Bobrem przybył cesarz Francuzów Napoleon I.W kolejnych dziesięcioleciach miasta,następuje powolny rozwój gospodarczy.Przyczynia się do tego zbudowanie linii kolejowej,najpierw ze Złotoryją,a później kolejno z Gryfowem Śląskim,Zebrzydową i Jelenią Górą.W latach 1882-1892,Hochbergowie wybudowali browar,na terenie dawnego zamku.
Tyle skróconej historii miasta.
Takiej słoniny to ptaki jeść nie będą!!!!



A tu mieszkał kiedyś Maciej :)



Lwówecki ratusz.





























Zatrzymujemy się przy Ratuszu,ale zanim pójdziemy obejrzeć ten piękny budynek,najpierw wchodzimy do "Apteki Ław Chlebowych". Wnętrze z drewnianym stropem i starymi meblami,wygląda niesamowicie.Ewa rozmawia z Panem Farmaceutą o dawnych czasach.Okazuje się,że mają wspólnych znajomych.My po obejrzeniu apteki,idziemy wzdłuż budynku Ratusza,mamy jeszcze trochę czasu do otwarcia punktu informacji turystycznej.


























Gotycko-renesansowy budynek lwóweckiego Ratusza,jest jednym z najpiękniejszych na Dolnym Śląsku.Początek tej budowli,dał Dom Kupców,który był pierwszą siedzibą rajców.Wzniesiono go około XIII wieku,dzięki księciu Bolesławowi Rogatce.W kolejnych stuleciach Ratusz był systematycznie rozbudowywany.W części zachodniej dobudowano wieżę,w której mieścił się loch,sala tortur i archiwum.Intensywne prace budowlane trwały w latach 1522-1524.Kierował nimi znany mistrz Wendel Rosskopf ze Zgorzelca.I to właśnie dzięki niemu,w głównej części Ratusza,możemy podziwiać renesansowy wystrój i sklepienia żebrowe o cyrklowym wykresie.Ostateczną,dzisiejszą formę przestrzenną budowli,nadano w wyniku przebudowy na początku XX wieku.Pracami kierował architekt Hans Poelzig.W lwóweckim Ratuszu,w okresie wojny trzydziestoletniej miała miejsce "wojna babska"-w kwietniu 1631 roku,około 500 mieszczanek lwóweckich,wyznania ewangelickiego,opanowało Ratusz i wymogło na katolickiej radzie miejskiej,odstąpienie od polityki rekatolizacyjnej miasta.My na razie oglądamy budowlę z zewnątrz,powoli kierując się ku kościołowi parafialnemu pw.Wniebowzięcia NMP.
























Kaplica św.Krzyża.



Obchodzimy świątynię dookoła i bocznym wejściem wchodzimy do środka.Wysokie,strzeliste wnętrze,zachwyca i robi wrażenie.Sufit podtrzymują smukłe kolumny.Przysiadamy w ławkach na chwilę modlitwy i zadumy,a później spokojnie spacerujemy po wnętrzu,podziwiając je i robiąc zdjęcia.
"Późnoromański kościół parafialny pw.Wniebowzięcia NMP,został ufundowany przez księcia Henryka Brodatego i zbudowany przez zakon Joanitów w 1238 roku.Kościół uległ pożarowi w 1455 roku,w wyniku uderzenia pioruna,w jego południową wieżę.Odbudowany w latach 1493-1502 wg projektów Konrada Pflügera,a w I połowie XVI wieku rozbudowany do obecnej wielkości.W 1659 roku zawaliła się wieża południowa,niszcząc część sklepienia i organy.Po odbudowie na początku XVIII wieku,wieża ta jest cieńsza i wyższa od północnej.
Największe straty powstały w 1752 roku,podczas wielkiego pożaru miasta,kiedy spłonął dach kościoła,powodując zawalenie sklepienia.Zniszczenia te odbudowano w latach 1767-1771.
Jedyną pozostałością z pierwotnego kościoła jest romańska fasada z zamurowaną rozetą.W fasadzie widnieje jeden z najpiękniejszych na Śląsku portali,wykonany ok.1300 roku,z szarego i czerwonego piaskowca.W portalu przedstawiona jest scena Koronacji NMP,którą ozdabia bogata dekoracja roślinna.We wnętrzu kościoła znajdują się m.in.:kamienna renesansowa chrzcielnica,najstarszy na Śląsku drewniany krzyż z 1410 roku,barokowy obraz "Koronacja Matki Boskiej" z 1771 roku oraz 40-głosowe organy z XVIII wieku."-informacje z tablicy umieszczonej na ścianie kościoła.Trzeba jeszcze dodać,że świątynia,w okresie reformacji należała do ewangelików.Podczas wojny trzydziestoletniej,gospodarze często się zmieniali,w zależności od sytuacji militarnej.Raz byli to katolicy,to znów ewangelicy.Odnotowano również,że pod koniec wojny,ewangelicy i katolicy zawarli porozumienie,na mocy którego wspólnie wykorzystywali kościół.Po wojnie jednak przejęli ją katolicy.Według XVII-wiecznego opisu księstwa świdnicko-jaworskiego,autorstwa Efraima Naso,lwówecki kościół posiadał 23 okna,a jego wymiary wynosiły 118 na 64 łokcie.16 kolumn podpierało sklepienie świątyni i trzy chóry z kamiennymi rzeźbami.
Kiedy obejrzeliśmy wszystko i zrobiliśmy zdjęcia,powoli opuszczamy kościół i idziemy w kierunku plebanii z nikłą nadzieją,że zastaniemy księdza.




Dawna komandoria joanitów.















































I niestety nikt nie odpowiada :(



Niestety na dzwonek nikt nie odpowiada,idziemy więc do punktu informacji turystycznej,już jest otwarta.Wchodzimy do środka i pytamy o pieczątkę z muszlą.Dostajemy ją,ale pracujący tam Pan sprawia wrażenie niezbyt zadowolonego.Stwierdzamy,że pewnie jest zły,że musiał przyjść do pracy w sobotę....
Po załatwieniu formalności,opuszczamy informację turystyczną i po schodach wchodzimy do Ratusza.Mamy nadzieję znaleźć toaletę-niestety przemierzamy ratuszowe korytarze bezowocnie :( Robimy przy tym zdjęcia i wychodzimy na zewnątrz.Wszystkie knajpki w rynku są jeszcze pozamykane,więc decydujemy się powoli już ruszyć na szlak.Przechodzimy obok kościoła i plebanii,mijamy budynek dawnej komandorii joanitów.Tu mieści się pizzeria,więc idziemy jeszcze tam zobaczyć,czy uda nam się skorzystać z toalety.I znów nici-jeszcze jest zamknięta,ale na podwórku dostrzegam księdza.Podchodzę do Niego,witam się i pytam czy dostaniemy pieczątkę.Ksiądz uśmiecha się do mnie i poprosił bym podeszła do kancelarii i tam chwilę na Niego zaczekała.Czekam więc chwilę pod drzwiami kancelarii i po niedługim czasie,nasze paszporty są już podbite.Dziękuję i żegnam się z księdzem,który życzy nam wytrwałości i Dobrej Drogi :)




























































Marlenka stojąca i wypisana na ławce :)



Pora więc ruszyć już na szlak.Mijamy Basztę Lubańską,pałac książęcy,Kuźnię i idziemy ulicą wzdłuż starych budynków willowych.Dochodzimy nią do ulicy z domkami jednorodzinnymi.Ta z kolei ulica wyprowadza nas w polną drogę,która dzięki krzakom rosnącym na jej obrzeżach daje nam ulgę....


































I tak wędrujemy drogą pomiędzy polami,mijamy kilkadziesiąt ustawionych uli i wchodzimy w niewielki las.Przechodzimy przez niego i naszym oczom i uszom (dość dobrze obszczekały nas wioskowe psiaki),ukazuje się Radłówka.
















To się nazywa powitanie!!!

Mrówki już się w mrowisku uwijają :)















Przechodzimy przez wioskę,wywołując niezłe zamieszanie wśród wioskowych psiaków-jeden nawet na nasz widok zerwał się z liny,na której był przywiązany do ogrodzenia!!!!
Robimy sobie zdjęcie grupowe,przy starym rowerze i dochodzimy do głównej szosy.Tu nasz szlak skręca w lewo,ale my przystajemy na chwilę,by zapytać napotkaną Panią o Dwór Błotny.Niestety nie wie co to takiego,ale syn,kiedy usłyszał,że są to ruiny w lesie,wskazał nam drogę.Pytamy jeszcze jak daleko się one znajdują i kiedy słyszymy,że mamy do przejścia 1,5 km,rezygnujemy więc,bo przecież to wcale nie muszą być TE ruiny!!!





Na nasz widok,zerwał się z liny-taki był zajadły!!!









Grupowe :)































Dziękujemy za informację i wracamy na szlak.Idziemy skrajem szosy.Mija nas niewiele samochodów,więc wędrowanie jest spokojne.W pewnym momencie dostrzegamy na ogrodzonym terenie rzeźbę w koronie.Trudno nam ją zidentyfikować na odległość i dopiero kiedy podchodzimy bliżej dostrzegamy,że to figura św.Barbary,a ogrodzony teren to "Kopalnia Gipsu i Anhydrytu". Brama jest otwarta,więc ja z Maciejem wchodzimy na teren,aby przyjrzeć się bliżej rzeźbie i zrobić zdjęcia.Może kogoś spotkamy i uda się podejść bliżej??? Niestety,dookoła panuje cisza i spokój,nikogo nie ma.Opuszczamy teren kopalniany-wszak osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony-i wychodzimy na szosę i znów skrajem niej wędrujemy.Dziwnie wygląda teren koło kopalni,wszystko wokół jest pokryte białym,gipsowym pyłem.






















Gipsowy las zostaje za nami,a my wędrujemy skrajem szosy,ciągnącej się pomiędzy zaoranymi polami.Wzdłuż niej rosną dęby-w większości młode,ale znajdujemy,jedno potężne,stare,piękne i pomnikowe drzewo :)
Robimy zdjęcia i ruszamy dalej-przed nami Niwnice.










Zatrzymujemy się na głównym skrzyżowaniu i po krótkiej naradzie,schodzimy ze szlaku,skręcając w prawo.Chcemy zobaczyć pałac.Idziemy więc skrajem szosy,po lewej mijamy wyrobisko kopalniane.Wielka,czerwono-brązowo-biaława dziura w ziemi robi wrażenie !!!! Kopalnia Gipsu i Anhydrytu "Nowy Ląd" w Niwnicach,funkcjonuje tu od początku XIX wieku i jest jedynym w Polsce producentem naturalnych wyrobów dla górnictwa,budownictwa,przemysłu i medycyny.
O powstaniu i historii tej kopalni można przeczytać tu:
http://www.nowylad.com.pl/o_firmie.php









Lipowy Dwór.

Po napatrzeniu się na kopalnianą dziurę i minięciu budynków należących do kopalni,mijamy popadający stopniowo w ruinę,Lipowy Dwór,resztki muru i wchodzimy do przypałacowego parku.Tu w stawie przegląda się pałac.Robimy zdjęcia z odbiciem w wodzie,spacerkiem przechadzamy się dookoła budynku,oglądając go z każdej strony.Obecnie w pałacu mieści się szkoła podstawowa,więc raczej do środka nie ma wstępu.
Pałac w Niwnicach został zbudowany w XVII wieku,przez możny ród von Nostitz,który stał się właścicielem wsi po wojnie trzydziestoletniej.Kilkakrotnie restaurowany i przebudowywany.Posiada wewnętrzny dziedziniec.Nad głównym wejściem do pałacu znajduje się kartusz herbowy i pozostałość po zegarze-kamienna tarcza z cyframi,a w środku zamiast wskazówek zegara,jest okrągłe okno.Po spacerze,postanawiamy odpocząć w parku,wśród starych drzew :) Rozsiadamy się na ogromnym,starym pniu,rokoszujemy się gorącą herbatą i kanapkami,nabierając sił przed dalszą drogą :)















































Po posileniu się i odpoczynku,powoli,spacerkiem przechodzimy przez przypałacowy park.Przyklękamy przy rozkwitniętych kępach przebiśniegów.Wśród zeszłorocznych liści dostrzegamy kwiaty zawilców-to już WIOSNA !!!! Oczywiście to tylko zwiastuny wiosenne,ale jak zawsze cieszą oczy i duszę :)




































Po kwiatowej sesji zdjęciowej,wracamy do głównego skrzyżowania i na szlak.Przechodzimy wieś,która powstała dzięki połączeniu dwóch mniejszych wsi-Nowy Ląd i Bartniki,oraz dwóch kolonii-Bierzwienna i Osiedle Robotnicze.My podążamy ku kościołowi,który dawniej mieścił się w Bartnikach.
Pierwsze wzmianki o gotyckim kościele filialnym pw.św.Jadwigi pochodzą z 1305 roku,przebudowywany i remontowany w 1517 i 1551 roku,oraz w XVIII i XIX wieku.Od 1534 roku był użytkowany przez luteran.Katolikom został zwrócony w 1654 roku.W mur kościelny i absydę wmurowano renesansowe epitafia nagrobne z lat 1579-1622,przedstawiające przede wszystkim członków rodu von Salza.Miałam okazję widzieć je wcześniej dzięki zdjęciom od Bożenki.I teraz przechodząc przez bramę w murze okalającym kościół i cmentarz,dostrzegam je z daleka.Nie udało mi się umówić nas na wejście do środka-księdza nie ma w kraju.Stajemy przed świątynią,przyglądamy się jej i słyszymy nawoływania Marlenki.Okazuje się,że kościół jest otwarty.Wchodzimy więc do środka.Najpierw chwila na modlitwę i zadumę,a później oglądanie i robienie zdjęć.


Maciej ze św.Barbarą :)














































































Ruiny renesansowego dworu.





Cieszymy się,że udało nam się wejść do kościoła i stwierdzamy,że to taki cud,niewielki cud,który zdarza się na szlaku św.Jakuba.Radujemy się tym,dziękując św.Jakubowi :)
Po zdjęciach w środku,robimy całe mnóstwo na zewnątrz.Epitafia są piękne.Pan,który kręci się koło świątyni,powiedział nam,że te płyty nagrobne przedstawiają członków jednego rodu,który mieszkał tuż za murem kościelnym,w renesansowym-obecnie zrujnowanym dworze i,że oni wszyscy zatruli się grzybami.Oczywiście wiemy,że to zatrucie grzybami to bzdura,bo na każdym z epitafium jest inna data śmierci.
Powoli opuszczamy teren kościelny i wychodzimy poza mur go okalający.Z tego wszystkiego zapomniałam poszukać krzyża pokutnego-pojednania :( Trudno,gapa,to gapa!!!
Kiedy znów jesteśmy na szlaku,Radek się od nas oddalił,nie wiem po co,ale wrócił się z powrotem.Jestem ciut tym zaskoczona.Idziemy więc we czwórkę,kiedy Maciej pokazuje na majaczącą w oddali drewnianą wieżę.Idę więc w tamtym kierunku,by zaspokoić ciekawość.
Kiedy jestem już na miejscu,okazuje się,że owa drewniana wieża,to wieża bramna z dzwonem(dzwon wciąż wisi w wieży Bożenko),a za bramą dawny ewangelicki cmentarz,a właściwie pozostałości po nim.Gdyby nie to,że w tej chwili krzaki nie mają liści i trawa jeszcze nie urosła,to pewnie starych nagrobków bym nie zauważyła.Niestety,smutny to widok :( Robię kilka zdjęć i wracam.






















Doganiam wszystkich i opowiadam o tym miejscu idąc dalej,najpierw pomiędzy polami,a później przez las.






















I jak to bywa z naszymi "pięknymi",leśnymi drogami,są one zniszczone przez ciężki sprzęt pracujący przy wycince lasu.Drogi są rozjeżdżone,z głębokimi koleinami,pełnymi błota :(,ale trzeba nimi iść,więc my dzielni wędrowcy przemierzamy leśne,błotniste,koleinowe ostępy,posuwając się do przodu,ku kolejnej wsi.

Przed nami Wolbromów.






















Wychodzimy z lasu.Przechodzimy koło starych jabłoni,na jednaj z nich dostrzegamy strzałkę i kiedy dochodzimy do pierwszych budynków nagle znikają nasze muszle i strzałki.I dokąd teraz???? W prawo??? Czy w lewo???
Decydujemy się w lewo i tu idąc kawałek,dostrzegam lecącego motyla,idę za nim,wracając się kawałek.Robię zdjęcia i dołączam do naszej grupy.Radek właśnie opowiada fragment książki,napisanej przez niemieckiego komika,o swojej Drodze do Compostelli,który stwierdza w niej,że nawet motyle latają na szlaku św.Jakuba.Kiedy to usłyszałam,pomyślałam sobie,że może ten motyl,którego widziałam wskazywał nam właśnie Drogę??? Pytamy napotkaną Panią o kościół i ta wskazuje nam właśnie tamten kierunek,ale mówi nam też,że tą drogą,którą teraz idziemy,też dojdziemy.Nie wracamy się,idziemy już obraną drogą,mijając stare zabudowania Wolbromowa.






















Dochodzimy do skrzyżowania,gdzie stoi krzyż i znów jesteśmy na szlaku.Pojawiły się muszle :)
Dzwonię do Pani Sołtysowej-tak się umówiłyśmy-informuję Ją,że jesteśmy już w Wolbromowie,koło krzyża.Pani powiedziała,że już schodzi,by nam otworzyć kościół.A my wędrujemy dalej,kierując się muszlami w dół wsi.I tak najpierw dostrzegamy budynek pałacu,a za zakrętem drogi,ukazał się nam kościół otoczony murem.Po drugiej stronie szosy dostrzegam Panią Sołtysową,która na nasz widok podchodzi do nas i wita się z nami,mówiąc,że myślała,że jesteśmy już przy kościele,jak usłyszała o krzyżu.Nic to!!! Zaprasza nas do obejrzenia świątyni,otwierając przed nami drzwi.










"Kościół pod wezwaniem św.Jana Nepomucena w Wolbromowie jest świątynią filialną powstałej w 1959 roku Rzymskokatolickiej Parafii p.w. Matki Bożej Ostrobramskiej w Rząsinach.Nie wiemy dokładnie,kiedy został tu wybudowany pierwszy kościół,bo wzniesiona w XVI wieku  i przebudowana w XIX wieku świątynia jest orientowana,murowana z kamienia,jednonawowa,bez wyodrębnionego prezbiterium,nakryta drewnianym stropem.Ciekawym zabytkiem jest pochodząca z XVI wieku renesansowa chrzcielnica.
Po II wojnie światowej największą grupą,która osiedliła się w Wolbromowie,byli polscy emigranci z terenów byłej Jugosławii.Dzięki zaangażowaniu mieszkańców w 2006 roku,w wybudowanej przy kościele grocie,ustawiono figurę Matki Bożej,jako wotum za Papieża-Polaka Jana Pawła II."-informacja z tablicy wiszącej na kościele.
W murze otaczającym kościół i cmentarz,wmurowano fragmenty płyt nagrobnych i epitafia.
Wnętrze świątyni jest niesamowicie skromne i niewielkie.Chwila modlitwy i zadumy,kilka zdjęć ze św.Janem Nepomucenem-obraz jako ołtarz główny-i wychodzimy na zewnątrz.
Rozmawiamy z Panią Sołtysową o znajdującym się z tyłu kościoła pałacu.Niestety jest on własnością prywatną,a właściciele nie bardzo lubią turystów :(
























Opuszczamy powoli teren kościelny i wychodzimy na szosę.Idę jeszcze z Panią Sołtysową do Niej do domu,po pieczątkę i po dopełnieniu formalności,doganiam grupę wkraczając z powrotem na szlak i opuszczamy Wolbromów.






















Idziemy najpierw kawałek asfaltem,później wchodzimy na polną drogę,która doprowadzana nas do lasu.I znów wędrujemy rozjechanymi,leśnymi drogami.Zaczyna robić się chłodniej.Nic dziwnego,wszak mamy już popołudnie i sporo drogi jeszcze do przejścia....
Wędrujemy przez las i dochodzimy do pięknej,szerokiej drogi leśnej i tu szlak się nam gubi.Droga ma swoje dwa kierunki,a dodatkowo jeszcze trzy inne wąskie dróżki wiodące w las.Stajemy zdezorientowani.Mówię,że na chłopski rozum powinniśmy iść prosto,ale po dość długim marszu nie dostrzegamy żadnej strzałki,ani muszli.Wracamy.
I znów próbujemy.Sprawdzamy wszystkie możliwości i nic.
W końcu postanawiamy zaryzykować.Wkraczamy na drogę wiodącą prosto i okazało się,że to ta właściwa DROGA!!!!
Czasu jednak straciliśmy sporo....
Przechodzimy przez las,wychodzimy na betonową drogę i już jesteśmy w Radostowie Średnim-czyli coraz bliżej Lubania.
Złudne jednak to jest,bo przechodzimy niesamowicie długi odcinek przez wieś,zanim DROGA wyprowadzi nas w pola.




















Pielgrzymi idą ku zachodzącemu słońcu...

Zbliżając się do lasu,rozstajemy się z Marlenką,Ewą i Maciejem.Jest dość późno,po Nich ma przyjechać Konrad,a my we dwoje mamy szansę zdążyć na pociąg.Nabieramy szybkiego tempa,wkraczając w las,machamy jeszcze naszej pozostałej trójce,by wiedzieli gdzie skręcić i już jesteśmy na szlaku,którym kiedyś szliśmy.Las,pola,las i pola i w oddali dostrzegamy  Harcerską Górę.To już Lubań.
Jest 18:15 kiedy do niej dochodzimy.Późno by iść do kościoła w Uniegoszczy,może nam się uda zdążyć na pociąg??? Pytam więc,Radka,czy zda się na mnie,a ja poprowadzę nas skrótami???
Odpowiedź była jedna: Danusiu,pójdę za Tobą w ciemno.I to nie była jakaś tam metafora,wokół nas zapadała ciemność!!!!!!!
Skrótami,przecinając ulicę Główną,Mostową,później kładką nad Kwisą i ulicą Robotniczą dochodzimy do ulicy Warszawskiej,gdzie przechodzimy przez tory i na dworcu kolejowym jesteśmy z 20-to minutowym zapasem.Próbujemy kogoś namówić by jechał z nami na bilet grupowy,ale odnosi to odwrotny skutek,bo dzięki starszemu Państwu,Konduktor niesamowicie długo sprawdzał nasz bilet....jednak,nie ma tego złego,coby na dobre nie wyszło,bo dzięki temu poznaliśmy Panią Mariolę z Młyńska-którą pozdrwiamy serdecznie i cieplutko:)
Jesteśmy zmęczeni i wiemy,że to nie było 21 km-było ich więcej.Kilka dni później,okazało się,że szlak ma 26-27 km,a my zbaczając z niego zrobiliśmy 30-31 km.
Mimo to jesteśmy szczęśliwi,że nam się to udało i pełni podziwu dla Macieja,Ewy i Marlenki,że się z nami wybrali :)
Dziękujemy WAM !!!!

Tak oto kolejny odcinek naszej DROGI dobiegł końca,pora więc na następny :)
Do zobaczenia niebawem!!!

Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek :)


Zdjęcia tu dodane są Macieja,Radka i moje :)


A pielgrzymi powędrowali ku zachodowi....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz