sobota, 1 sierpnia 2015

Zadziorny "pazur" Zadziernej :)

Sobotni ranek budzi nas pochmurnym niebem,ale według prognoz ma być ładnie.
Najpierw obowiązki-tabletki,zastrzyk i krople,później śniadanie i kawa,a dopiero po tym wszystkim pakujemy plecaki,żegnamy się z Tatkiem Radka-obiecując,że zadzwonimy,jak będziemy wracać,wsiadamy do autka i ruszamy.
Na dziś mamy zaplanowane dwie góry...
Jedziemy najpierw do Lubawki.
"Położenie Lubawki w pobliżu jednego z najniższych przejść przez Sudety, którędy biegła niegdyś jedna z dróg łączących ziemie Europy północnej i południowej miało bardzo duży wpływ na losy miasta. Nie wiadomo dokładnie, kiedy na terenach tych osiedlili się pierwsi ludzie. Najstarsze ślady działalności człowieka sięgają czasów neolitu. Przypuszcza się, że pierwsza osada istniała tu już w X w. (plemię Bobrzan), ale fakt ten nie ma potwierdzenia w dokumentach. Najwcześniejsza udokumentowana wzmianka, w której pada nazwa Lubavia, pochodzi z 1284 r., co nie oznacza że osada nie istniała już na tym terenie dużo wcześniej. Za datę nadania praw miejskich powszechnie został przyjęty rok 1292 - przekazanie okolicznych terenów przez Bolka I (księcia świdnicko-jaworskiego) zakonowi cystersów z Krzeszowa. Miasto było w posiadaniu zakonu aż do 1810 r.
Jeszcze długo przed otrzymaniem praw miejskich Lubawka dawała schronienie kupcom zmierzających do granicy czeskiej. Do 1392 r. Lubawka, wchodząca w skład Księstwa Świdnickiego była wierna koronie polskiej, po czym przeszła we władanie czeskie. W czasie wojen husyckich (1425 i 1431), nie posiadające murów obronnych miasto, zostało zniszczone i spustoszone. Dziesiątki wojen, epidemii i klęsk żywiołowych w XV w. nie oszczędzały miasta. Od 1526 r. Śląsk, a wraz z nim Lubawka przechodzi w panowanie Habsburgów.
Wiek XVI jest bardziej szczęśliwy dla Lubawki. Dzięki rozwijającemu się na tym terenie tkactwu lnu miasto zaczyna się intensywnie rozwijać. Rozwój zostaje zahamowany przez wojnę trzydziestoletnią (1618-1648), a zwłaszcza kryzysem gospodarczym, który nastał po wojnie. W 1646 wojska szwedzkie obrały sobie Lubawkę jako miejsce kwaterunku. Miasto zostało splądrowane. Przez ponad pół roku miasto było zupełnie opuszczone przez mieszkańców.
Po zakończeniu działań wojennych miasto powoli zaczęło rozwijać się. Reaktywowano produkcję i handel płótnem. Prawdziwe ożywienie gospodarcze na tym terenie nastąpiło w XVIII w. - otwarcie wolnego portu w Trieście spowodowało, że Lubawka znalazła się na drodze tranzytowej ze Śląska do krajów naddunajskich.
O wysokim stopniu rozwoju miasta świadczyć może informacja z 1784 r., że w Lubawce było 269 domów, w tym 8 budynków użyteczności publicznej, młyn wodny, młyn do mielenia kory dębowej, 4 bielniki, folusz i magiel. Wśród 406 mieszczan było ponad 100 rzemieślników (związanych głównie z tkactwem i płóciennictwem). Wymieniano 101 tkaczy, posiadających 149 krosien. W innych branżach pracowało, w zależności od szacunków od 51 do 100 osób.
Wiek XVIII przyniósł jednak miastu szereg klęsk żywiołowych. Najbardziej tragiczny był pożar, który wybuchł 11 października 1734 r., który doszczętnie strawił niemal całe miasto razem z ratuszem, szkołą, plebanią i kościołem. Ludność schroniła się u cystersów w Krzeszowie i Chełmsku Śląskim. Klasztor udzielił im bezprocentowych pożyczek, a także udostępnił materiały ze swoich zasobów, na odbudowę miasta. Woda również nie oszczędziła Lubawki. W latach 1736-37 odnotowano największą powódź. Po zalanych wodą ulicach pływały pstrągi. Z wydarzeniem tym związany jest wizerunek herbu miasta.
Znaczący dla miasta i regionu był rok 1810, kiedy to nastąpiła likwidacja zakonu cystersów oraz jego wywłaszczenie. Lubawka i Chełmsko Śląskie mogły się zacząć rozwijać samodzielnie. W tym czasie miasto liczyło ponad 1500 mieszkańców - o połowę mniej niż sąsiednia Kamienna Góra. Okres Wiosny Ludów zapisał się w kronikach lubawskich początkowo wystąpieniami mieszczan, chłopów i robotników. Jednakże kolejny wielki pożar, który wybuchł 17 września 1848 r., który zniszczył doszczętnie około 150 domostw i budynków gospodarczych, skierował uwagę ludności na odbudowie miasta.
W 1857 i 1865 r. uruchomiono w mieście pierwsze przędzalnie mechaniczne. Duży wpływ na rozwój miasta było doprowadzenie w 1867 r. linii kolejowej z Sędzisławia oraz późniejsze przedłużenie jej do Czech. Od 1862 r. rozwijało się w okolicach górnictwo węgla kamiennego, które niestety pod względem wielkości wydobycia (ok. 20 tys. ton rocznie) nie dorównywało innym zagłębiom dolnośląskim i tym po stronie czeskiej. W roku 1873 r. powstała lokalna gazownia. W roku 1890 wśród licznych zakładów przemysłowych wymieniano m.in. wielką tkalnię, wytwórnię celulozy i wyrobów celulozowych oraz hutę szkła. W mieście działały wszystkie ważne instytucje i urzędy. W 1864 uruchomiono szpital. W związku ze swym przygranicznym położeniem oraz malowniczą okolicą, Lubawka cieszyła się dużym zainteresowaniem turystów. Najczęściej odwiedzane były: Dolina Miłości, Krucze Skały, kościół ewangelicki oraz kalwaria na Świętej Górze. W latach 90-tych XIX w. Lubawka była już znaną miejscowością turystyczną i popularnym letniskiem. Działało wówczas kilkanaście hoteli, gospód i schronisk młodzieżowych.
Okres międzywojenny przyniósł miastu szereg obiektów sportowych. W 1924roku powstała skocznia narciarska na północnym zboczu Kruczej Skały, nieco później powstał duży zespół obiektów sportowych z boiskami i zapleczem. Służyły one początkowo sportowcom niemieckim do przygotowań na olimpiadę w Berlinie w 1936 r., a w późniejszym czasie hitlerowskiej organizacji młodzieżowej, jako ośrodek szkoleniowo-rekreacyjny.
W czasie II Wojny światowej w mieście istniały obozy pracy przymusowej, a końcem 1944 r. utworzono tutaj filię obozu Gross-Rosen, w której to przebywało około 500 kobiet pochodzenia żydowskiego - przywiezionych z Oświęcimia. Zniszczenia wojenne ominęły Lubawkę, gdyż nie toczyły się na tych terenach działania wojenne. Wojska radzieckie zajęły miasto 7 maja 1945 r. W czasie tym w mieście przebywało około 6300 rdzennych mieszkańców oraz około 1000 osób uciekających przed frontem. W latach 1945-47 na mocy umów międzynarodowych ludność niemiecka została wysiedlona w głąb Niemiec. Na ich miejsce przybywali polscy osadnicy wysiedleni z terenów przyłączonych do Związku Radzieckiego, a także z centralnej Polski i w dużej ilości z okolic Nowego Sącza."-tekst ze strony http://www.lubawka.net.pl/article/o-gminie/historia-lubawki/1/6

Zostawiamy samochód na niewielkim osiedlowym parkingu i idziemy do centrum miasteczka.W niewielkiej księgarni kupujemy vizytki,a w hotelowej recepcji stemplujemy kajety,do tego robimy trochę zdjęć i idziemy do kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny,z nadzieją,że będziemy mogli wejść do środka (po drodze widzieliśmy trzy budynki przystrojone balonikami-więc będą trzy śluby...).
Świątynia ma drzwi otwarte,wchodzimy więc do środka.Przez kratę zaglądamy do wnętrza i robimy zdjęcia,przyglądając się krzątającym się w środku kobietom.Jedna z Pań podchodzi do kraty i mówi nam,że boczne drzwi są otwarte i możemy wejść do środka.Uradowani,korzystamy z propozycji i wchodzimy do świątyni.

"Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Lubawce – rzymskokatolicki kościół parafialny pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Lubawce. Znajduje się na północny zachód od rynku i jest najważniejszą świątynią Lubawki, a od 2012 także siedzibą dziekana dekanatu Kamienna Góra Zachód.
Po raz pierwszy był wzmiankowany w 1292 roku, kiedy wraz z osadą został nadany cystersom z Krzeszowa. Obecnie istniejący powstał w XV wieku, a został gruntownie przebudowany w latach 1605-1615 oraz 1735-38 (wtedy otrzymał nową absydę i sklepienia). Cystersi zarządzali nim aż do roku 1810, kiedy miała miejsce kasata tego zakonu przez władze pruskie.
Świątynia ma formę trójnawowej hali emporowej z prezbiterium zamkniętym półkolistą absydą. W osi fasady znajduje się wieża, dołem kwadratowa, wyżej zaś ośmioboczna, zwieńczona wysokim hełmem na kolumnach. Gotycki rodowód kościoła zdradzają elewacje korpusu opięte przyporami. Późniejszą barokizację sygnalizuje hełm, naczółkowy dach nad korpusem oraz okna zamknięte łukami pełnymi. Wnętrze, nakryte przez Josepha Antona Jentscha nowymi, żaglastymi sklepieniami, ma jednorodnie barokowy charakter.
Zachowało się bogate barokowo-rokokowe wyposażenie, w większości wykonane przez artystów krzeszowskich. Ołtarz główny wykonał prawdopodobnie snycerz Johann Christian Schlesinger ok. 1736 r., a uzupełnił o rzeźby po 1775 Joseph Anton Lachel, zaś obraz Ucieczka grzeszników w ołtarzu głównym namalował Felix Anton Scheffler, znany z wykonania malowideł ściennych w gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego (klatka schodowa i apteka).
Drewniana ambona z XVII wieku posiada na baldachimie figurę Chrystusa Zbawcy Świata, a nad konfesjonałami umieszczono rzeźby świętych – Piotra i Pawła, wykonane prawdopodobnie po 1750 r.
Scheffler namalował także osiem obrazów olejnych (głównych patronów zakonu cystersów) zawieszonych na filarach nawy głównej. Po stronie północnej są to od wejścia: św. Benedykt, św. Archanioł Rafał, św. Juda Tadeusz i Ukrzyżowanie, a po stronie południowej: Wizja św. Bernarda, św. Karol Boromeusz, Wizja św. Antoniego i Bóg karzący Dawida. Temu samemu malarzowi przypisano także trzy obrazy obok wejścia głównego i północnego: Maryja z Dzieciątkiem i św. Dominikiem, Św. Jadwiga i Św. Barbara. Natomiast nad wejściem południowym zachował się obraz przedstawiający rzadką scenę: wyłowienie zwłok św. Jana Nepomucena z Wełtawy z panoramą Pragi.
Na jednym z filarów powieszono obraz Naigrywanie – kopię słynącego z cudów obrazu z dawnego kościoła Dominikanek we Wrocławiu.
Pomiędzy tabernakulum a obrazem Schefflera znajduje się niewielki wizerunek Matki Bożej, trzymającej pod płaszczem swoich wiernych. Z nim to wiąże się pewna legenda, która opowiada o jego dziejach u początków istnienia Lubawki. Mówi ona o tym, że dawno temu, gdy tereny, na których dziś leży miejscowość były jeszcze niezamieszkane i porośnięte przez gęsty i wiekowy las, w dolinie rzeki Czarnuszki znajdował się mały kościółek z obrazem, nazywanym Świętą Marią w Dolinie. Świątynia, jak i obraz w niej się znajdujący, pozostawał pod opieką pobożnego pustelnika. Wizerunek słynął cudami, toteż mimo, że okolica była trudno dostępna, do kościoła przybywali liczni pielgrzymi. Był wśród nich także książę Bolko I, władający tymi terenami. Oprócz pątników, świątynię odwiedzali – jednak nie w celach religijnych – rycerze, którzy zajmowali się rabowaniem, żyjący w Górach Kruczych oraz sąsiednich Czechach. Podczas jednego z takich napadów zabili modlących się pielgrzymów i pustelnika, który opiekował się tym miejscem. Niedługo po tym wydarzeniu do kościoła przybył książę Bolko i podczas modlitwy zauważył łzy płynące z oczu Matki Bożej. Rozkazał przenieść wizerunek do pobliskiego Krzeszowa, do niedawno ufundowanego klasztoru benedyktynów. Tam łzy na obrazie przestały się pojawiać. Postanowił więc Bolko, by obraz powrócił na miejsce jego pierwotnego kultu. Zabezpieczył więc okolicę, budując w 1290 r. (na miejscu, gdzie dziś stoi ratusz) wieżę obronną, a dwa lata później uroczyście przeniósł wizerunek do nowo powstałej świątyni."-Wikipedia.

Zanim zaczniemy oglądać wnętrze i robić zdjęcia,siadamy w ławkach na chwilę modlitwy i zadumy,a dopiero po tym wędrujemy spacerowym krokiem po wnętrzu,które jest piękne.Spokojnie,bez pośpiechu oglądamy wszystko i robimy zdjęcia.




























































































Kiedy już obejrzeliśmy wnętrze i narobiliśmy całe mnóstwo zdjęć,wychodzimy na zewnątrz.Tu nad bocznym wejściem dostrzegamy figurkę św.Jana Nepomucena-robimy sobie z nią zdjęcia i rozmawiamy z Panią,która sprzątała kościół.Dowiadujemy się,że nowy ksiądz,który tu teraz jest,wcześniej był w Jeleniej Górze i to dzięki Niemu świątynia zaczyna powolutku nabierać dawnego blasku :)
Dziękujemy Pani za możliwość wejścia do środka i rozmowę.Żegnamy się z Nią i idziemy w kierunku kolumny ze św.Barbarą.Robimy sobie z nią zdjęcia,a po sesji zdjęciowej idziemy do samochodu.Pora jechać dalej.Wsiadamy i ruszamy ku granicy...i stajemy w korku...droga jest zamknięta...czekamy....okazuje się,że szosą suną kolarze.Trwa II edycja maratonu szosowego "Maraton Rowerowy Karkonosza 2015 (Krakonošův Cyklomaraton)".Imprezę organizuje Związek Gmin Wschodnie Karkonosze,a partnerem po stronie polskiej jest Gmina Lubawka.
Decydujemy się zawrócić i najpierw pojechać do Paprotek i wejść na Zadzierną.Niestety nie jest to takie proste,bo gdy dojeżdżamy do kolejnej drogi-ta też jest zamknięta...Biorę aparat i idę.Pytam Pana Strażaka jak długo będziemy czekać?-"Aż nasza Policja da znać,że można jechać"-tak brzmi odpowiedź.Staję więc na skraju ulicy i robię zdjęcia,a kolarze jadą grupkami-większymi i mniejszymi....sporo ich jest....mimo to,po jakimś czasie powolutku zaczynają być puszczane samochody stojące w korku....wracam więc do autka.
Ruszamy.
Wolno,ale jednak...
Jedziemy pomiędzy kolarzami....











...i dzięki temu,dojeżdżamy do Paprotek,gdzie po dość długim poszukiwaniu miejsca na zaparkowanie samochodu,udaje nam się w końcu zostawić autko.Bierzemy tylko to co nam potrzebne i ruszamy ku majaczącej w oddali Górze.








Zadzierna :)









W oddali Góra Chełmczyk )



Droga wije się najpierw między zabudowaniami wiejskimi,a później wyprowadza nas między pola.Patrzę na Radka i pytam,czy mogę zatrzymać się na ciut dłużej,jeśli spotkam po drodze motyle??? Odpowiedź jest jedna!!-możesz,ale z umiarem Danusiu,z umiarem :) I cóż??? Umiar ma dwa zdjęcia,ale ja i tak jestem szczęśliwa :)
Mijamy pola,skręcamy w prawo w drugą z polnych dróg.i powoli zaczynamy się wspinać ku majaczącym się na wzniesieniu drzewom.Kiedy już stajemy na leśnej ścieżce,naszym oczom ukazała się tablica namalowana dziecięcą ręką,prosząca o nie śmiecenie w lesie...
Wkraczamy do lasu.Czerwony szlak początkowo wiedzie nas w górę razem z zielonym.Jednak po jakimś czasie,zielony odbija w lewo,a my skręcamy w prawo,podążając za czerwonym oznaczeniem szlaku.Pniemy się coraz wyżej i wyżej.Droga jest w środkowej części wymyta przez spływającą z góry wodę,co wcale nie ułatwia wchodzenia-już mam wyobrażenie jak będzie podczas schodzenia....Zadzierna zaczyna pokazywać zadziorny pazurek....Wspinamy się coraz wyżej i wyżej,powoli bez pospiechu,przystając w miejscach widokowych,by nacieszyć zmysł wzroku pięknym krajobrazem.






















I tak dochodzimy do punktu widokowego.Skała jest otoczona metalowymi barierkami.Podchodzimy bliżej by mieć piękniejszy widok.Na dole widać taflę sztucznego jeziora Bukówka,a w oddali dostrzegamy Karkonosze ze Śnieżką i cały Grzbiet Lasocki.
Stajemy przy barierkach,podziwiamy przepiękny widok i robimy zdjęcia.
Długo trwa tu sesja zdjęciowa,oj długo....


































Przy okazji sesji zdjęciowe,szukamy oznaczenia szczytu-nie ma go nigdzie,niestety :(
Zaglądamy na drugą stronę ścieżki,gdzie znajdują się skały z kamienną tablicą z 1906 roku.Nie ma tu jednak niczego więcej,więc próbujemy dalej przy punkcie widokowym,gdzie spotykamy Pana z różańcem w dłoni...witamy się z Nim,chwilkę rozmawiamy i rozchodzimy się....
Zaglądamy na drugą stronę szlaku i stwierdzamy,że jesteśmy jednak na szczycie,gdyż ścieżka opada już mocno w dół...
Robimy sobie zdjęcia z drzewem,na którym jest oznaczenie punktu widokowego i powoli zaczynamy schodzić tą samą drogą co przyszliśmy.I tak jak się spodziewałam,droga z wymytym i wyrwanym środkiem,nie jest łatwa...oj nie lubię takich zejść....
I miałam rację,Zadzierna pokazała zadziorny pazurek....
Mimo to,udaje nam się zejść.Powoli,ale szczęśliwie :)
Wracamy do Paprotek.
























Na granicy lasu i pól,stajemy na chwilę by móc nasycić się pięknym widokiem :) I zaczynam wykorzystywać limit dany mi na motylkowe zdjęcia....oczywiście nie przesadzam zbytnio,bo nie chcę Radka złościć...

I tak bez pośpiechu docieramy do autka,troszkę je wietrzymy i dopiero po tym jedziemy dalej.
Przed nami Královecký Špičák.
Jedziemy więc do Czech.Mamy nadzieję,że wyścig kolarski już tędy nie będzie jechać...








Zadzierna :)











Drogi są przejezdne,nie ma nigdzie policji,ani straży,za to tuż przed Lubawką mija nas spora grupa motorów.Hałas niesamowity...
Przeczekujemy ten przejazd na poboczu i kiedy mija nas ostatni motor jedziemy dalej.
W Královcu skręcamy w drogę wiodącą do kamieniołomu.Zostawiamy samochód na poboczu,bierzemy plecaki,aparaty i ruszamy...

"Královecký Špičák (pol. Kralowiecki Szpicak, niem. Königshaner Spitzberg, 881 m n.p.m.) – wzniesienie w Czechach, w Sudetach Środkowych, w południowo-zachodniej części Gór Kruczych (czes. Vraní hory).
Wzniesienie położone jest na obszarze Czech, na południowy wschód od Przełęczy Lubawskiej, w środku pasma Vraní hory, które są czeską częścią Gór Kruczych.
Jest to najwyższe wzniesienie Gór Kruczych wznoszące się na wysokość ponad 300 m, nad położone u zachodniego podnóża okoliczne miejscowości. Góra o kopulastym kształcie i stromych zboczach z wyraźnie zaznaczonym wierzchołkiem.
Góra zbudowana jest głównie z porfirów, a jej podnóża z piaskowców i zlepieńcow. Skały te reprezenrują zachodnie skrzydło niecki śródsudeckiej. Na północ od wzniesienia, w dolinie potoku Dlouhá Voda znajduje się czynny kamieniołom porfiru.
Wzniesienie w całości porośnięte jest lasem mieszanym regla dolnego z niewielką domieszką buka."-Wikipedia.

Szlak wiedzie przez kamieniołom,więc trzeba zachować ostrożność i nie zbaczać z wyznaczonej drogi.Im jesteśmy bliżej wyrobiska,tym hałas staje się głośniejszy...,ale im jesteśmy dalej od kamieniołomu,wszystko powoli zaczyna cichnąć....
























Wędrujemy leśną drogą,która wije się po zboczu i co jakiś czas odsłania widoki na okolicę.Przystajemy wtedy na chwilkę,cieszymy oczy i duszę piękną panoramą,odpoczywamy robiąc zdjęcia,by za chwilę znów wspinać się ku szczytowi.
























I tak niespiesznie docieramy na szczyt.Nie jesteśmy sami,jest tu troje młodych Czechów,którzy rozsiedli się przy stoliku.My stajemy i patrzymy,podziwiamy piękną panoramę rozpościerającą się przed nami.Kiedy już nieco odpoczniemy,zaczynamy sesję zdjęciową,a po niej zjadamy po kawałku sernika i wlewamy w siebie trochę płynów,by uzupełnić te wypocone.Kiedy już nasycimy swe cielesne potrzeby,znów oglądamy cudną panoramę,ze Śnieżką górującą nad wszystkim :)




































Po nasyceniu wzroku pięknymi krajobrazami,posileniu się i odpoczynku,żegnamy się z młodymi Czechami i zaczynamy schodzić.Niespiesznie wracamy.Podjadamy po drodze jagody i robimy sobie ciut dłuższą przerwę na sesję zdjęciową z motylem w roli głównej.Mieniak tęczowiec pozował nam do zdjęć przechadzając się środkiem leśnej drogi.


































Wracamy do samochodu.Robimy zdjęcia,rozmawiamy i cieszymy się,że udało nam się zrealizować dzisiejsze plany :)
Wsiadamy i jedziemy ku granicy.W niewielkim,przygranicznym sklepiku,zamieniamy puste butelki po piwie na pełne i wjeżdżamy do Polski.
W Marciszowie w ulubionym sklepiku kupujemy lody,które smakują bosko :) Zjadamy je ze smakiem,dzwonimy do Tatki Radka,że wracamy.
W domu,zabieramy Tatkę i jedziemy na cmentarz,a później nad staw.Mały łabądek,już nie jest taki mały.Karmimy go i robimy kilka zdjęć.






















I tak kończy się nasz piękny dzień i wędrowanie,pora więc na kolejne,które już niebawem :)

Do zobaczenia :)

Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)

Danusia i Radek :)


P.S.
A w niedzielę rano,kiedy przyjechałam do pracy,zastałam Składaka pod drzwiami.Ucieszył mnie ten widok,bo psiak długi czas miał zakaz (był uwiązany) przychodzenia pod sklep...










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz