poniedziałek, 9 września 2013

Babcia,krople deszczu,bociany,pola pełne piękna,ziemniaki i jeden motyl-czyli urlop cz.I :)

I zaczęłam swój urlop.
Wczesna pobudka,śniadanie,kawa i kanapki na drogę.Pakujemy moje bagaże do samochodu i jedziemy na dworzec autobusowy.O 5:20 siedzę już wygodnie w autobusie i jadę,najpierw do Wielunia.Dzięki Radeczkowi znalazłam sobie połączenia autobusowe,dzięki którym powinnam w miarę szybko dojechać do Babci.Z roku,na rok jest coraz trudniej tam dotrzeć.W notesie mam dokładnie rozpisane godziny odjazdów autobusów.Na przesiadki mam zapas czasowy w granicach 20-30 minut.
Jadę i podziwiam budzący się dzień.Słoneczko wstając,wybarwia chmury na czerwono i różowo.Nie robię zdjęć,bo i tak wyszłyby brzydko :(
Przejeżdżamy przez Kaczorów,Mysłów,Bolków,Strzegom i we Wrocławiu jesteśmy około 7:30,a odjazd stąd dalej jest o 8:05,więc przymusowy postój spędzam szwendając się po dworcu....
Pogoda zaczyna się zmieniać,nadciągające chmury,coraz szczelniej zasłaniają niebo....
Gdzieś za Wieruszowem,zauważam niesamowicie wyglądające chmury.Patrzę przez szybę jak zauroczona.Mają tak niezwykłe kształty-do tej pory nie widziałam takich-wyjmuję aparat i choć wiem,że zdjęcia nie będą ładne,robię kilka.
Zaczyna powoli padać deszcz.






Do Wielunia przyjeżdżamy z kilkunastu minutowym opóźnieniem,nie martwię się tym,bo dzięki temu,nie muszę czekać na kolejny autobus-mój,jadący do Pajęczna.Właśnie podjechał na stanowisko.Wsiadam do niego,a kierowca informuje mnie,że On jedzie dłuższą trasą,więc w Pajęcznie będziemy później.Pytam o której będziemy i słyszę,że o 12:30.Wsiadam i jadę.Kolejny autobus mam po 13-tej,więc ten mi pasuje,a poza tym,jestem ciekawa trasy jaką jedziemy.Rozglądam się ciekawie,bo do tej pory tędy nie jechałam.Półtora godziny minęło dość szybko i w Pajęcznie,jesteśmy zgodnie z rozkładem.Tu mam ponad pół godziny przerwy.Idę najpierw sprawdzić rozkład,bo z internetowymi to różnie bywa.Szukam Rogowca-i takiego nie odnajduję,ale za to na rozkładzie jest autobus do Sulmierzyc i godzina odjazdu zgadza się z tym co mam zapisane.Jestem więc spokojna.Postanawiam ten czas spędzić na łażeniu po miasteczku.Bagaże trochę to utrudniają,ale daję radę i zaglądam do Sanktuarium Maryjnego.Chwila modlitwy,zadumy,kilka zdjęć i wychodzę na zewnątrz.Pada.Odpuszczam sobie spacer i wracam na dworzec PKS.Po krótkim czekaniu,zauważam podjeżdżający autobus z tablicą "Rogowiec 51"-więc jednak jeżdżą autobusy do Rogowca,więc czemu ich nie ma na rozkładzie?Nad tym będę się zastanawiać później-postanawiam. Podchodzę i pytam się kierowcy czy jedzie przez Sulmierzyce,w odpowiedzi słyszę,że tak,ale On jedzie okrężną drogą i żebym poczekała trochę,to o 13:10 przyjedzie "Rogowiec 53" i on będzie jechał bezpośrednio.



Czekam więc.
Przyjechały dwa Rogowce: 52 i 54,nawet nie podchodzę,bo wiem co usłyszę.
W końcu przyjeżdża "Rogowiec 53"-wsiadam do środka,płacę za bilet i jedziemy.I znów jadę inną,nie znaną mi trasą.Po drodze zabieramy pracowników Kopalni Bełchatów i tu wyjaśnia się "Rogowiec"-kursowy autobus,jest równocześnie pracowniczym.Gdy dojeżdżamy do Sulmierzyc,pytam kierowcę czy zatrzyma mi się przy pierwszej drodze po prawej stronie i słyszę,że tak,bo tam jest przystanek.Jestem zaskoczona,ale cieszy mnie to,bo dzięki temu skracam sobie drogę prawie o połowę.
Wysiadam,rozmieszczam swoje bagaże,bym w miarę wygodnie szła.Dobrze,że walizka ma kółka i można ją sobie ciągnąć,a nie dźwigać-to jest mądry wynalazek.
Kiedy zbliżam się do domu Babci,zaczyna padać:(
Deszcz niweczy mój plan,ale może to i lepiej???
Po przywitaniu się z Babcią,zjadam obiad-ugotowany dla mnie,robię sobie kawę i siadam obok Babci-rozmawiamy.
O współczesności-czyli o nas.Jak nam się żyje,o rodzicach,dzieciach,Radku i takie tam....
Później o dawnych czasach-czyli o Babci ojcu,dzieciństwie i młodości.O tym jak poznała Dziadka,jak zostali wywiezieni do Francji,gdzie pracowali oboje podczas wojny.O powrocie do Polski-do niczego i jak musieli zaczynać wszystko od zera.O radościach i smutkach.Tematów jest całe mnóstwo,a ja uwielbiam słuchać jak Babcia opowiada :)
Czas nam niesamowicie szybko zleciał i nastąpiła pora kolacji,a później ja poszłam do pokoju,gdzie wieczór spędziłam na "rozmowie" z Radeczkiem na "GG".
A deszcz sobie wciąż pada i pada i bębni po parapecie...
A ranek obudził mnie mgłą unoszącą się nad polami,prześwitującym przez nią błękitnym niebem i słoneczkiem.
Zjadam więc szybko śniadanie,robię kawę i postanawiam ją zabrać na pole.Gorącej nie dam rady wypić,a tam będzie jak znalazł.
Przebieram się w "wykopkowe" ciuchy(podkoszulek,spodnie i cienka,koszula flanelowa-są tu od wielu lat i co roku się przydają). Czyściutkie,czekają by je ubrać.Babcia daje mi gumofilce,bo na polu mokro po deszczu,a w adidasach byłoby nie wygodnie.Pierwszy raz mam na nogach gumofilce!
Biorę aparat i kawę i idę do stodoły.Otwieram wrota,wpuszczając światło dzienne do środka.Zabieram taczkę(starą,żeliwną i ciężką,ale nie skrzypiącą),dwa kosze i motyczkę i ruszam przez niewielki sad,ze starymi jabłoniami i czereśnią,na pole.Oceniam wzrokiem ilość posadzonych ziemniaków i stwierdzam,że przy sprzyjających warunkach i siłach powinnam dziś skończyć.No cóż,czas pokaże,czy mi się to uda!
Wykopuję ziemniaki motyczką,rozkopana ziemia pachnie niesamowicie.Jest wilgotna,ale nie klei się,bo to lekka ziemia,z piaskiem.W powietrzu czuć zbliżającą się jesień.
Wykopując któryś z kolei rządek,słyszę dzięcioła,stukającego w drzewo.Biorę aparat wiszący na starej jabłoni i powoli,rozglądając się po drzewach,namierzam go wzrokiem,ale i on mnie dostrzega i zanim go "upoluję" aparatem,odlatuje,pokazując mi czerwonawy kuperek.No trudno,widać nie jest celebrytą :)









Wracam więc do ziemniaków.Wykopuję je i przy okazji wyrywam też chwasty,gdy wyschną,zostaną spalone razem z łętami.Co jakiś czas robię sobie przerwę by zrobić jakieś zdjęcia-a to pajęczyny całe w rosie-wyglądające jak sznury perełek,a to znów rozkopane mrowisko,gdzie mróweczki spieszą się z ukryciem jajek.Stary dom,kryty strzechą,powoli się zapada-pomyśleć,że jeszcze kilka lat temu był zamieszkały....smutny to widok :(
Przy wysypywaniu kosza z ziemniakami do taczki,zauważam,że moja kawa została "wypita" przez ziemię.Kubek przewrócił się i nic dla mnie nie zostało,będę musiała sobie zrobić drugą...
W pewnym momencie przyszła do mnie na pole Orszula-sąsiadka.Chwali się,że mnie wczoraj widziała jak szłam,a poza tym była pewna,że gdzieś w tym właśnie czasie przyjadę.Po przywitaniu i chwili rozmowy,poszła do siebie,a ja dalej wykopuję ziemniaki.
Czas mija niesamowicie szybko i pojawienie się Babci na polu,zwiastuje porę obiadową.Zabieram więc wszystko i razem idziemy do domu.
Po posileniu się i wypiciu kawy,nie robię sobie przerwy-idę z powrotem na pole.Chcę jak najwięcej dziś wykopać (już wiem,że dziś mi się nie uda skończyć ),a jutro ma znów padać :(
Kopiąc i zbierając ziemniaki,co rusz coś kusi mnie,bym choć na chwilę oderwała się od pracy.Wokół mnie zaczęły latać motyle-ja jednak byłam twarda i nie dałam się skusić.Za to po jakimś czasie przyleciał do mnie świerszcz i usiadł sobie naprzeciwko mnie,patrząc się na mnie.Cóż więc było robić,trzeba wziąć aparat i go sfotografować.Pozował do zdjęć,jakby to robił cały czas.Do tego doszła mała ropucha,skacząca z bruzdy na bruzdę,dwa bociany zataczające koła nad polami i spokojne widoki z pięknym niebem.I tak na przemian-kopię ziemniaki i robię zdjęcia i czuję,że odpoczywam.Powoli odrywam się od wszystkiego.Nie myślę o złych rzeczach,które mnie spotkały,nabieram dystansu-ładuję akumulatory :)



























Kiedy dostrzegam Babcię idącą w moim kierunku,już wiem,że na dziś koniec.Wykopałam 3/4 z całości.Spokojnie wracamy obie do domu,zabierając wszystko z pola.Zmęczona fizycznie,ale szczęśliwa,myję się i jem kolację i w tym momencie dzwoni telefon-to Henia-moja koleżanka.Mówi mi,że mnie widziała,mignęłam Jej tylko i gdy podeszła do furtki,mnie już nie było.Umawiam się z Henią,że do Niej przyjdę za chwilę.Piszę do Radka smsa,ze idę na pogaduchy i odezwę się do Niego wieczorem.Biorę klucz od furtki,przebieram się i bez telefonu i aparatu idę do Heni.Czeka już na mnie koło swego domu.Po przywitaniu się idziemy na spacer.Cały czas rozmawiamy-nie widziałyśmy się cały rok,więc tematów do obgadania mamy całe mnóstwo....







I tak idąc spacerkiem,w pewnym momencie,zatrzymuję się i pytam Heni co to za wielkie ptaszysko siedzi na słupie???
Henia staje,tak samo zaskoczona jak ja.Podchodzimy bliżej i ja stwierdzam,że to najprawdopodobniej czarny bocian.I w tym momencie jestem zła na siebie,bo nie mam przy sobie ani aparatu,ani telefonu.Mówię Heni by chwilę poczekała,to pobiegnę po aparat.I gnam do domu Babci jak szalona.Zdyszana mówię Babci o boćku i że zrobię zdjęcia i znów jak szalona biegnę z powrotem,modląc się w duszy,by on tam był.Chłopak stojący z dzieckiem na drodze,widząc mnie biegnącą,uspokaja mówiąc,że ptak pewnie jest zmęczony,bo wciąż siedzi na słupie.Mimo to,biegnę i zdyszana niesamowicie,dobiegam do Heni,wyjmuję aparat i robię zdjęcia.Bocian,jakby był przyzwyczajony do ludzi,bo nic sobie nie robi z naszej obecności.Pozuje do zdjęć,co rusz przekrzywiając zabawnie głowę.Jestem szczęśliwa,udało mi się "upolować" czarnego bociana.
Ja u siebie,nawet białego nie widuję,a tu taka gratka!
Po sesji zdjęciowej idziemy dalej.











Robię zdjęcia,bo wioska z kilkoma domami,ukrytymi wśród lasów i pól,oświetlona promieniami zachodzącego słońca,wygląda przepięknie.Cisza i spokój.Upajam się tą chwilą.
Schodzimy z polnej drogi,na zaorane pole i nim,obie z Henią,spacerkiem,wolniutko idziemy.Rozglądam się dookoła.Zachodzące słoneczko,wybarwia chmury i niebo,przez co dodaje niesamowitego uroku całej okolicy :)
Dawno nie widziałam takiego zachodu :)
I znów jestem zachwycona,przystaję,robię zdjęcia i upajam się tym pięknem.
Wolno,wolniutko "wracam na ziemię",rozmawiam z Henią i w pewnym momencie dostrzegam,na zaoranym polu bociana-tym razem białego.Kroczy sobie dostojnie,wybierając pożywienie.I znów zdjęcia i zachwyt.W jeden dzień dwa bociany-czarny i biały :)
Wracam myślami do dzieciństwa.Mając zaledwie kilka lat i będąc u Babci na wakacjach,w jednym z gospodarstw,po podwórku dumnie spacerował bocian "Wojtek". Ja biegłam tam,by go choć pogłaskać i przez chwilę popatrzeć na niego-strasznie dawno to było....
Schodzimy z pola na drogę i tu spotykamy córkę Heni-Wiolę z Frankiem i już razem idziemy do domu.Tu przy herbacie,ciastkach i pogaduchach miło spędzamy czas i tak zbliża się pora powrotu do domu Babci.Wracając sprawdzam czy bocian jeszcze jest-siedzi skulony na słupie.
W domu włączam laptopa,szukam czegoś o obrączkowanych ptakach i znajduję stronę,piszę do Nich mejla,powiadamiając Ich o czarnym bocianie.Podaję też numery obrączek i proszę o wiadomość o ptaku.Wyszukuję w internecie informacji na temat bociana czarnego i dzięki temu,wiem,że "mój" jest młodym ptakiem,bo ma dziób i nogi zielonkawe,a przy okazji "rozmawiam" na GG z Radeczkiem.Opowiadam Mu o spotkaniu i wszystkim co się dziś wydarzyło i słyszę jak pada deszcz....
Tu można przeczytać o czarnym bocianie:
http://ptaki.info/bocian_czarny

































Ranek znów obudził mnie bębniącym po parapecie deszczem...
Czyli dziś wciąż nie zakończę wykopków :(
Przytulam głowę do poduszki i jeszcze chwilę przysypiam.
Po śniadaniu i kawie,zakładam kurtkę z kapturem,gumofilce,biorę aparat i idę sprawdzić czy bociuś jeszcze jest.
Biedny,skulony wciąż siedzi na słupie.Żal mi go niesamowicie.Robię mu kilka zdjęć,skupiam się na obrączkach,bo wczoraj nie udało mi się jednej odczytać w całości.Teraz też trudno je odczytać....
Pada dość mocno,wracam więc do domu.
Sprawdzam pocztę-dostałam podziękowanie,ale i za razem prośbę o zdjęcia i lokalizację,gdzie bocian się znajduje.Odpisuję i wysyłam zdjęcia.
Po obiedzie,podcinam i maluję Babci włosy i rozmawiając na różne tematy,ciesząc się swoim towarzystwem.Czas nam szybko mija.Sprawdzam pogodę na jutro i niestety nie wygląda to zbyt obiecująco.Zapowiadają deszcz....












Po kolacji idę do Heni na pogaduchy.Nie pada i to jest dobra prognoza :)
Oczywiście mamy mnóstwo tematów do omówienia,więc czas szybko na mija i za oknem zrobiło się ciemno.Pora wracać do domu.Po drodze,sprawdzam czy bocian jeszcze jest i widząc jego skuloną sylwetkę na słupie,zaczynam się martwić...
Co robić?Komu dać znać?W domu siadam do laptopa i piszę wiadomość do Reni(znajoma z "fotosika"). Mam cichą nadzieję,że Ona coś mi doradzi."Rozmawiam" z Radkiem na GG i dowiaduję się,że dostał tydzień urlopu.Cieszę się i za razem smucę.Nic Mu nie mówię,co postanowiłam-jeśli jutro nadal będzie padać,to nie wrócę w piątek,ale może w sobotę lub w niedzielę....wszystko zależy teraz od pogody!!!!
Dostaję wiadomość od Reni-pisze mi,że trzeba znaleźć "ptasi azyl" znajdujący się w okolicy.Podaję Jej wszystkie namiary i adres mejlowy i czekam....
Po niedługim czasie mam odpowiedź i trzy adresy "ptasich azylów" znajdujących się w woj.łódzkim.Dziękuję Jej za tak szybką odpowiedź i postanawiam wstrzymać się do jutra.
I nie pada :)
Rano,otwieram oczy i patrzę w okno-szaro,ale nie słychać by padało.Śniadanie i kawa i idę do Sulmierzyc na zakupy.Zanim jednak pójdę,zaglądam czy bocian jeszcze jest.Sprawdzam wszystkie słupy i nigdzie go nie ma!!!
Czuję ulgę,mając nadzieję,że odleciał.
Droga do Sulmierzyc mija mi szybko,robię co rusz zdjęcia.
Idę wzdłuż głównej ulicy,zawsze ruchliwa,dziś jakby spokojniejsza-to zasługa objazdów.Wychodzi na to,że w centrum są prowadzone prace na drodze.
Kupuję najpierw chleb dla Babci.
Przechodzę przez park i tu w małym sklepiku kupuję dwa znicze i zapałki.
Kilka słów o historii Sulmierzyc przeczytać można tu:
http://www.sulmierzyce.eu/index.php/przynaleznosc-administracyjna.html













Idę na cmentarz do Dziadka,a przy okazji zapalam znicz Markowi-koledze z dzieciństwa.
Po drodze robię zdjęcia-starej mleczarni,straży pożarnej,boisku sportowemu itp...
Wracając z cmentarza idę w kierunku kościoła i tu wyjaśniają się objazdy-trwa przebudowa skrzyżowania-robią rondo.Zastanawiam się nad tym,jak jeżdżą autobusy i gdzie są przystanki,skoro centrum jest wyłączone z ruchu???
Zadaję takie pytanie w sklepie i w odpowiedzi słyszę,że przystanki znajdują się na drogach wylotowych ze wsi.Uspokaja mnie taka odpowiedź,bo znów będę miała bliżej :)
Idę do kościoła,po drodze robię zdjęcie pomalowanemu na biało Nepomucenowi.Stoi sobie spokojnie pod dachem,chroniącym go przed deszczem.Wokół kościoła też trwają roboty ziemne.
Zaglądam do środka przez kratę,robię zdjęcia,chwila modlitwy i zadumy i wychodzę na zewnątrz.Idę do sklepu po resztę zakupów i wracam do domu.






















W drodze do domu spotykam Orszulę.Rozmawiam z Nią chwilę-ja już wracam z zakupów,a Ona dopiero jedzie je zrobić.Sprawdzam jeszcze słupy i niestety dostrzegam na jednym z nich boćka :(
W domu,najpierw piszę mejla na jeden z podanych przez Renię "ptasich azylów". Przebieram się i idę wykopać resztę ziemniaków.Idzie mi sprawnie i nawet mam widok na słup,na którym siedzi bocian.Zaglądam więc co jakiś czas na niego i dostrzegam,że się przeciąga,macha skrzydłami-wychodzi na to,że ma się lepiej.Z ziemniakami uwijam się dość szybko i do obiadu wykopki mam już za sobą :)
Po obiedzie idę do lasku za drogę,sprawdzić czy są maślaki.Robię zdjęcia i "poluję" na motyle."Złapałam" tylko jednego :)
Maślaków mało,ale wygląda na to,że dopiero zaczynają się pojawiać.
Widoki za to piękne,a wszystko dzięki błękitowi nieba i barankowym obłoczkom.Nawet dym z kominów bełchatowskich "upiększa" krajobraz :)



























Po sesji zdjęciowej i nazbieraniu maślaków,wracam do domu.Razem z Babcią idziemy do stodoły,przebrać ziemniaki.Duże i średnie do koszy i do piwnicy,a małe do worków.Jeszcze tylko posprzątać stodołę,pozamykać wszystko i koniec wykopków.Idziemy z Babcią za bramę,po gałęzie,które rąbię na małe kawałki i nagle ogłusza nas huk,z każdą chwilą głośniejszy.Stojąc od siebie kilka metrów,nie słyszymy,co która z nas mówi.Gdy huk jest strasznie głośny,wyjaśnia się kto jest tego sprawcą-dwa wojskowe odrzutowce,zataczają koła nad naszymi głowami.Wiem,że niedaleko-tak to można nazwać-jest lotnisko wojskowe i często zdarza się,że latają właśnie nad tym terenem,ale nie trwa to długo i nie latają tak nisko jak dziś.Te dzisiejsze loty trwają ponad godzinę i są strasznie denerwujące.Wieś niesamowicie spokojna,ukryta wśród lasów i pól,nie jest wsią spokojną....
Kiedy samoloty w końcu odleciały,zrobiło się niesamowicie cicho.Robię jeszcze kilka zdjęć i idę się pakować-jutro wracam.Postanawiam,że nie pójdę dziś do Heni-nie lubię pożegnań,więc mam nadzieję,że Henia mi to wybaczy,a poza tym chcę spędzić ten czas z Babcią :)
Wieczorem "rozmawiam" z Radkiem na GG,sprawdzam pocztę-Renia przysłała mi wiadomość "Danusiu, bocian już został zidentyfikowany. To młody bocian czarny, potomek kalekiej pary hodowlanej z Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie, oznakowany tego lata przez Adama Olszewskiego.
Za chwilę wyślę do Ciebie e-mail.".
Dziękuję Jej,bo jak do tej pory to tylko od Niej wiem coś o swoim boćku.Odpisuję Reni,że bociek odleciał :) Pozdrawiam Reniu serdecznie :)
Wieczór szybko minął,sprawdzam jeszcze swoje jutrzejsze połączenia,dopakowuję resztę swoich rzeczy,mówię Radeczkowi "dobranoc" i przytulam się do poduszki :)



























Ranek obudził mnie poranną rosą i słońcem,przebijającym się przez chmury.
Zjadam śniadanie,robię kanapki i wypijam kawę.Mam jeszcze chwilę,więc wykorzystuję ją na rozmowę z Babcią.Żegnam się z Nią i ruszam w drogę....
Docieram z bagażami do Sulmierzyc.Tu staję na przystanku,na którym nie ma żadnego rozkładu jazdy i czekam.
Czekam,czekam i czekam....a autobusu nie ma!!!
W końcu sprawdzam,która jest godzina i dochodzę do wniosku,że muszę zacząć "łapać stopa",bo jeszcze mam szansę zdążyć na następne połączenie.Macham ręką,ale większość kierowców pokazuje,że miejscowi,aż w końcu zatrzymuje się Pani i niestety,ale jedzie tylko do Bogumiłowic-nic to nie daje,więc dalej próbuję....
Po jakimś czasie,daję za wygraną i pytam,stojących po drugiej stronie ulicy,Panów-czy autobus do Pajęczna to na pewno stąd odjeżdża? Oczywiście,że tak,ale następny będzie dopiero o 9:45.Czekam więc nadal i w końcu wsiadam do autobusu i jadę-najpierw do Pajęczna-tu mam przesiadkę,ale okazuje się,że nie mam o tej godzinie żadnego połączenia do Wielunia.Podjeżdża autobus jadący do Częstochowy,wsiadam do niego i postanawiam(tak sobie wykalkulowałam) dojechać nim do Działoszyna-mam nadzieję,że stamtąd będzie coś jechać do Wielunia.Wysiadam więc w Działoszynie i.....utknęłam tu na dwie godziny....



















Nie jestem zła,aż się sama dziwie,ale co by mi dała złość???Nic!!!!
Wyjmuję laptopa,włączam go i niestety nic nie widać-słońce świeci niesamowicie,więc ekran jest ciemny....
No trudno,pakuję go z powrotem i wyjmuję książkę,która umila mi czas czekania.Piszę do Radka,że utknęłam i niestety najprawdopodobniej do Jeleniej Góry dotrę gdzieś na dwudziestą....
Jakoś dość szybko minął mi czas i w końcu jadę do Wielunia.Siadam na samym końcu.Po drodze wsiada niesamowicie dużo ludzi-jestem trochę zaskoczona.W Wieluniu,moje zaskoczenie jest jeszcze większe.Autobus przejeżdża obok dworca i jedzie dalej,nie wjeżdżając.Idę do kierowcy,a On mi mówi,że zaraz pojedziemy na dworzec,ale najpierw trzeba zawieźć pracowników do "Korony". Uspokaja mnie to.Na dworcu,przesiadam się do autobusu jadącego do Wrocławia,ale wsiadam na stanowisku dla wysiadających i jak się za okazuje-to był strzał w dziesiątkę,bo na stanowisku stoi tłum.
Siedzę wygodnie i jadę znów inną trasą.Podziwiam widoki i miejscowości przez jakie przejeżdżam i tuż po 17-tej jestem we Wrocławiu.Tu sprawdzam o której mam autobus i spokojnie czekam.Zaczepia mnie jakiś podpity facet i chce pieniędzy.Mówię Mu-NIE!,a On na to,że zdechnę.No cóż,odpowiadam-Ty też,każdego z nas to czeka!!!
Na dworcu coraz większy tłum i gdy podjeżdża autobus,wpycham walizkę do bagażnika i sama też się wpycham do środka i dzięki temu siedzę wygodnie w autobusie i jadę,a całe mnóstwo ludzi zostało na dworcu....
W Jeleniej Górze jestem po 20-tej.Leje jak z cebra,a w Działoszynie,w Wieluniu świeciło słońce....Radek z Tatkiem czekają na mnie.Wsiadamy do autka i jedziemy do domu :)
Koniec podróży i koniec części urlopu,pora na dalszy ciąg.Do zobaczenia więc niebawem.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)

Danusia :)




7 komentarzy:

  1. Tak dużo tego , tak dużo do czytania, tyle ciekawego do oglądania. Mam tez nadzieję,że bociek odleciał. Piękne zdjęcia. Tyle wrażeń, tyle fajnych emocji tu zawarłaś i ciekawie przekazałaś..zaglądnęłam tu sobie w dniu anioła stróża, tak się złożyło:) więc Dobrych Aniołów na co dzień życzę:)pozdrawiając z mojej Krainy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :)
      Bocian,"mój"bocian odleciał i ucieszyło mnie to niesamowicie,bo martwiłam się o niego-widać było po nim,że słaby i potrzebował odpoczynku :)
      Pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie i cieplutko :)

      Usuń
    2. Dziękuję za przyłączenie się do moich Obserwatorów..miło mi:):)

      Usuń
  2. To dobrze ,że bociek bezpieczny:):
    Pozdrawiam również

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie się czytało. Podoba mi się Twój styl i szczegółowość Twoich relacji. Można się poczuć, jakby się spędzało te chwile razem z Tobą. Też przejęłam się losem boćka. I tej starej chaty z zapadniętym dachem. Boćka wypatruj za rok, może wróci. Chata pewnie przeminie i zniknie z krajobrazu. Ściskam mocno :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam Was moi Drodzy - nieznajomi, a mam wrażenie jakby była częścią Waszej ekipy. Lubie tu zaglądać- poczuc radość z małych rzeczy..Pozdr i życzę pomyslnych wiatrow...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie :)
      Miło nam,że do nas zaglądasz i cieszy nas to ogromnie.Mam nadzieję,że w dalszym ciągu tak będzie :)
      Pozdrawiamy serdecznie i cieplutko :)

      Usuń