sobota, 14 września 2013

Europejskie Dni Dziedzictwa-dzień czeski :)

Pada.
Deszcz bębni po parapetach i nie nastraja zbyt wesoło :(
My jednak mamy swoje plany na dziś,a w nich nie ma miejsca na deszcz i miny ponure.Jest za to pragnienie zobaczenia pięknych rzeczy,a na dodatek cieszenie się słońcem i błękitem nieba.
Trwają Europejskie Dni Dziedzictwa i Radeczek znalazł miejsce po czeskiej stronie,które warto odwiedzić.
Śniadanie,kawa i pakowanie plecaków-to już tradycja.Wsiadamy do autka i kierując się ku granicy,powoli żegnamy się z deszczem.
Tuż za granicą,napotykamy kawalkadę motocyklistów.Jest ich niesamowicie dużo i jadąc rozciągnięci,tworzą bardzo dłłłłłłłłłłłłłluuuuuuuuuuuuuuggggggggggggggggąąąąąąąąąąąąąąąąąą kolumnę.Musimy jechać za nimi powoli i kiedy skręcają w innym kierunku niż my oddychamy z ulgą.
Po drodze mijają nas stare autka i stwierdzamy,że gdzieś niedaleko musi odbywać się rajd samochodowy.Poza tym dochodzimy do wniosku,że pewnie coś takiego odbywa się niedaleko Českého Dubu-a my właśnie tam jedziemy.




Kawalkada motocyklistów przed nami...















Nie widać tu zielonego,starego trabanta???
No tak,jechał tak szybko,że aparat go nie zdążył złapać....



Jeden ze starych samochodzików....

W oddali kolejne autko...







W Českým Dubie,zostawiamy autko na parkingu obok Domu Seniora,a dawnego Pałacu Franza Schmitta.Przechodzimy przez dziedziniec pałacowy i kierujemy się do centrum miasteczka w celu odnalezienia informacji turystycznej.Nie docieramy jednak do niej,gdyż na tablicy ogłoszeń,dostrzegamy plakat,na którym są umieszczone wszystkie informacje dotyczące dzisiejszego zwiedzania w ramach EDD-Europejskich Dni Dziedzictwa.Po dokładnym przeanalizowaniu,wychodzi na to,że aby zobaczyć wszystko,musimy najpierw iść do Podještědského Muzeum Karolíny Světlé.
















































































































Muzeum mieści się w wilii Blaschkeho.Przychodzimy przed czasem,więc postanawiamy pospacerować dookoła budynku i porobić zdjęcia.Willa jest piękna,choć gdyby była odnowiona,nabrałaby blasku.
Została zbudowana w 1880-1881 w miejscu dawnego folwarku.Wybudował ją,jako prezent ślubny dla swojej córki i jej męża,przedsiębiorca tekstylny Franz von Schmitt.
My chodzimy dookoła i spokojnie czekamy na godzinę otwarcia.Zaglądamy wszędzie gdzie tylko można.Na tarasie parkowym,znajdujemy trzy macewy-jestem tym faktem zdumiona,bo to miejsce nie wygląda na cmentarz żydowski.No cóż trzeba będzie o to zapytać.
Minęła 12-ta i nic się nie dzieje.Oprócz nas nie ma tu nikogo,drzwi są wciąż zamknięte,zaczynamy się troszkę niepokoić.Wczytujemy się we wszystkie kartki wywieszone na drzwiach i stwierdzamy,że Muzeum powinno być otwarte.Przy drzwiach wejściowych znajdujemy dzwonek.Naciskam go.W oddali słychać jego dźwięk,ale poza tym nic!!!Dopiero po dłuższej chwili słychać zbliżające się kroki.Drzwi się otwierają i staje w nich Pan.Mówimy,że chcielibyśmy kupić turystyczne vizytki,a oprócz tego chcemy zwiedzić Muzeum.Zostajemy zaproszeni do pomieszczenia,służącego jako kasa i sklepik.Tu dopełniamy formalności(pieczątki) i przechodzimy do Muzeum.Musimy chwilkę poczekać,bo Pan poszedł pozapalać światła itp...Pytam czy można robić zdjęcia i niestety okazuje się,że nie wolno.Szkoda,bo już w holu jest pięknie.Cały wyłożony ciemnym drewnem,z wielkim obrazem na ścianie.Dowiadujemy się,że ten obraz-przedstawiający wzburzone morze,z falami rozbijającymi się o skalisty brzeg-pierwotnie wisiał w Pałacu Schmitta-obecnym Domu Seniora.


















































































































I tak z holu przechodzimy do pokojów,w których można zobaczyć mieszkanie pisarki Karolíny Světlej,zajrzeć do jej pracowni z oryginalnymi meblami,biblioteką i biurkiem.Oprócz tego znajdują się tu też eksponaty dotyczące męża pisarki.I tak oglądając i wysłuchując opowieści naszego przewodnika,przechodzimy przez kolejne pomieszczenia.W jednym z nich oglądamy wnętrze chaty z XIX wieku i tu na ścianie dostrzegamy drewnianą,na wpół spaloną,figurę św.Nepomucena.Smutny to widok,ale chcemy zrobić sobie z nią zdjęcie.Pytam więc naszego oprowadzającego nas Pana,czy możemy zrobić jedno zdjęcie?Tłumaczymy Mu,że "zbieramy" Nepomuki i oczywiście dostajemy takie pozwolenie.Radek śmieje się i sprostowuje,że to będą dwa zdjęcia.I jak się okazuje mamy aż dwa zdjęcia z Muzeum!!! Następna część ekspozycji przypomina Bedřicha Smetanę,który w miejscowości Český Dub przebywał u swojej matki i którego opera Hubička odgrywa się w Podještědí.Kolejne pokoje ukazują życie właścicieli willi.Na ścianach wiszą ich portrety.Nasz przewodnik opowiada nam historię życia Konrada Blaschke.Poślubił on jedną z trzech córek Franza Schmitta i kiedy ta umarła,poprosił o rękę kolejnej córki.Historia zatoczyła kółko,bo i druga córka przemysłowca tekstylnego,po niedługim czasie umiera.Pan Schmitt załamuje się,a Konrad Blaschke prosi o rękę trzeciej z córek.Ta jednak odmawia i dożywa podeszłego wieku jako stara panna.I tak w każdym kolejnym pomieszczeniu dowiadujemy się czegoś nowego i ciekawego,a przed nami sporo takich pokoi,pełnych eksponatów.Jest tu pokój poświęcony ludności żydowskiej.Znajduje się tu np.Tora z XVIII wieku,zwoje Księgi Ester,liczącej prawie dwieście lat i wyszywany zawój na Torę.Tu też Pan nam mówi o trzech macewach,które znajdują się na tarasie parkowym.Zostały one uratowane ze zniszczonego cmentarza żydowskiego.Opuszczamy piętro,wchodząc do sali koncertowej.Jest ona usytuowana na dwóch poziomach.Górny to taras,a dolny wygląda jak sala kinowa z rzędami krzeseł.Ciemno-czerwonawe drewno,którym jest wyłożona,robi niesamowite wrażenie.Oglądamy ją z okalającego tarasu.Tu w ścianach znajdują się oszklone szafy,pełne starych ksiąg,zdjęć i malowideł.Na środku natomiast znajdują się organy i abyśmy mogli poczuć akustykę tegoż pomieszczenia,nasz przewodnik,prosi by któreś z nas usiadło i zagrało.Oczywiście grać to my nie umiemy,ale siadam i próbuję.Dźwięki roznoszą się w cudowny sposób....
Po próbie gry,wychodzimy na korytarz i po drewnianych,skrzypiących schodach idziemy na drugie piętro,na poddasze.Tu praktycznie nie ma mebli.Drewniane ściany są wymalowane stemplami,o różnej tematyce i motywach.Mijamy kilka takich pokoi i w ostatnim znajdujemy starą,drewnianą,skrzyniową szafę.Jest cała wymalowana stemplowymi szablonami.Pierwotnie znajdowała się w kościele św.Ducha.Po obejrzeniu wszystkiego,powoli schodzimy skrzypiącymi schodami na parter i zatrzymujemy się w sali koncertowej.Tu nasz oprowadzający prosi,byśmy chwilę poczekali,aż On pogasi wszystkie światła i wychodzimy do przedsionka z dwiema pięknymi kolumnami.Już myślimy,że to wszystko,a tu Pan odsłania jedną z zasłon,które wiszą na ścianach i ukazują nam się drzwi,przez które wchodzimy do dużego,wyłożonego drewnem pokoju.Na środku stoi długi stół z wieloma krzesłami,a przy jednym z końców stołu dostawione jest duże,drewniane,stare biurko.Wokół,w ścianach znajdują się oszklone szafy,pełne książek.Jest to biuro i zarazem sala konferencyjna właściciela willi.Jego wystrój praktycznie się nie zmienił od prawie stu lat....Jesteśmy urzeczeni tym miejscem.
Po obejrzeniu,wychodzimy już do holu i tu znów czekamy chwilkę na naszego Pana.Żegnamy się z nim,dziękując za cudowną wycieczkę.Zanim wyjdziemy,zostajemy poinformowani o której godzinie i co możemy dziś jeszcze zobaczyć Dziękujemy i wychodzimy na zewnątrz.Idziemy teraz do Pałacu Franza Schmitta-czyli Domu Seniora.

















































Przed wejściem do pałacu,czeka już kilka osób.Czekamy więc i my.Po niedługim oczekiwaniu podchodzi do nas ładna brunetka,przedstawia się i zaprasza nas do środka.Wchodzimy reprezentacyjnymi schodami do holu.Tu zatrzymujemy się i wysłuchujemy historii tegoż miejsca i jego właścicieli.
Pałac został wybudowany w latach 1873-1874 dla tekstylnego przedsiębiorcy-Franza Schmitta.
Obecnie w pałacu znajduje się Dom Seniora i nie jest on udostępniany do zwiedzania,ale z okazji EDD mamy okazję wejść do środka.
Duży hol ozdabiają dwa wielkie lustra,kolumny i sztukaterie na ścianach,a wielkie,szklane okno,zastępujące dach,wpuszcza promienie słoneczne,które rozświetlają całe wnętrze.Zadzierając głowę do góry,widzimy balustrady okalające piętro.
Po wysłuchaniu historii i obejrzeniu holu,przechodzimy do dużego salonu.Tu znajdują się dwa kominki z wielkimi lustrami,ściany i sufit ozdobione są piękną dekoracją stiukową.Po za tym,to właśnie w tym salonie wisiał obraz,który widzieliśmy w Muzeum.
Pomiędzy krzesłami poustawiano tablice ze zdjęciami.Mamy okazję zobaczyć jak to miejsce wyglądało za życia Franza Schmitt.I tu słyszymy drugi raz dzisiejszego dnia,historię o trzech córkach Franza Schmitta.O tym,że trzecia z córek nie wyszła za mąż i dożyła wiekowych lat,pomagając innym,a ojciec Jej załamał się po stracie dwóch córek i nigdy już nie dokończył aranżacji parku....Wychodzimy na niewielki balkon,by choć w niewielkiej części zobaczyć,zaniedbany już  park przypałacowy.Wracamy i znów przechodzimy przez hol,by zajrzeć do wielkiego pokoju ze szklanym tarasem,wbudowanym w ścianę.Pokój ten również ozdobiony jest pięknymi stiukowymi zdobieniami.Pomieszczenie obecnie służy jako pokój telewizyjny i dziwnie się po nim chodzi,robi zdjęcia,gdy wokół pełno starszych osób siedzących w fotelach i oglądających film...
No ale tak to już jest,gdy zwiedza się takie budynki....









































































Po obejrzeniu,przechodzimy dalej-do jadalni.To pomieszczenie jest piękne,całe w drewnianej boazerii.Drewniane kasetony,ozdobione są motywami roślinnymi.Można dostać oczopląsu od oglądania wszystkiego...
Oglądając wcześniej zdjęcia tego pomieszczenia,wiemy,że praktycznie nie jest zmienione.Zostały jedynie dodane współczesne elementy życia codziennego.Wysłuchujemy krótkiej opowieści,robimy zdjęcia i idziemy po drewnianych schodach na piętro-jadalnia jest dwupoziomowa.Tu widać jak można zmienić wszystko.To co na pierwszym poziomie nas zachwyciło,na piętrze zostało zniszczone.Tu rządzi już współczesność-nic nie zostało z dawnych czasów.Opuszczamy jadalnie i wychodzimy na korytarz.Stajemy przy barierkach i spoglądamy w dół,na hol i wchodzimy do tarasowego,narożnego pokoju.Nie jest on tak piękny jak ten na dole,ale słoneczny,dzięki wielkim oknom.Kiedy okazuje się,że to koniec zwiedzania,postanawiam wrócić do jadalni.Chcę zrobić zdjęcia bez ludzi.Udaje mi się to.
Po sesji zdjęciowej,wracam na piętro w poszukiwaniu Radka i gdy Go nigdzie nie znajduję,postanawiam wyjść na zewnątrz.





































































A na zewnątrz,czeka na mnie Radek,jest trochę zły na mnie.I słyszę: Danusiu,jak mamy zobaczyć wszystko,to nie wolno Ci zostawać.Musimy pilnować się planu,bo nam czasu nie starczy!!!
No cóż,ma rację,więc dyscyplinuję się i staram się powstrzymać od zostawania z tyłu.
Idziemy przez rynek,do kościoła św.Ducha-teraz właśnie będzie udostępniony do zwiedzania.Brama już jest otwarta i tuż przy budynku świątyni zauważamy kilka osób.Udało się nam nie spóźnić.Wchodzimy do środka.


































Pierwszy kościół powstał wspólnie z komendą joannitów w połowie XIII wieku.W latach osiemdziesiątych XV wieku,kościół spłonął,a budowę nowego budynku ukończono w 1490 roku.To właśnie z tego okresu pochodzi szafa malowana szablonami,odkryta w kościele,którą widzieliśmy w Muzeum.Wnętrze kościoła jest skromne i piękne.Robimy zdjęcia i oglądamy wszystko sami,tu nikt nam niczego nie opowiada i nas nie oprowadza.
Oprócz kościoła,ma być też wejście na wieżę.Wychodzimy więc na zewnątrz i szukamy wejścia.Siłą rzeczy powinno znajdować się tam gdzie jest wieża.Idziemy więc tam.




























Organy z 1892 roku.



Droga do wieży :)


Nasze myślenie okazuje się mylne.U podstawy wieży są drzwi,ale wcale nie prowadzą one do wieży.Jak się okazuje,aby wejść na wieżę trzeba najpierw pokonać schody prowadzące na strych i po deskach ułożonych nad całym sklepieniem świątyni przechodzimy dopiero do schodów prowadzących na wieżę.Niesamowite doświadczenie i całkowicie dla nas nowe.
Po przejściu tegoż wszystkiego,znajdujemy się w wieży kościelnej,tuż przy kościelnym dzwonie.Robimy zdjęcia i podziwiamy piękną panoramę miasta z okien wieży kościelnej.Nie ma tu zbyt wiele miejsca,więc powoli wracamy na dół,przechodząc przez całe poddasze i wychodząc przez boczne,niepozorne drzwi,na zewnątrz świątyni.































I takimi schodami trzeba było iść....
I kto by pomyślał,że idąc po tych deskach dojdzie się na wieżę...



Niepozorne wejście prowadzące na wieżę
kościelną z dostawionymi schodkami.



























Po zejściu z kościelnej wieży,mamy trochę czasu do następnego zwiedzania,idziemy więc zobaczyć miasto.W rynku,obok ratusza robimy sobie zdjęcia z figurą św.Nepomucena z kolumny Maryjnej.Po sesji zdjęciowej,spacerujemy po miasteczku,oglądając kamieniczki stare i nowe.Tak dochodzimy do wieży z resztką murów obronnych i pięknym domem.To tu mieszkała trzecia córka Franza Schmitta-ta która nigdy nie wyszła za mąż.
Wracamy do rynku i kierujemy się do komendy joannitów.




















































Trochę historii miasta można przeczytać tu:
http://www.cdub.cz/historia-gminy/

Stajemy na placu,przed niepozornym,trochę obdartym budynkiem.Tu,z dwóch stron są wejścia i nie wiemy,z której strony mamy czekać,bo nikogo nie ma.Czekając dłuższą chwilę,dostrzegamy wychodzących z tegoż niepozornego budynku,ludzi.Po chwili wszystko się wyjaśnia.Grupa właśnie skończyła zwiedzanie i my i jeszcze dwie osoby wejdziemy do środka,jako ostatnia dziś grupa zwiedzająca joannicką komendę.
O komendzie można przeczytać tu:
http://www.luzicke-hory.info/pl/komenda-joannitow-w-zdzisawy-i-havla-lemberka-cesky-dub.html











W tym niepozornym budynku znajduje się odkryta
joannicka komenda.






































Przechodzimy korytarzami komendy joannickiej,słuchamy historii jej odkrycia i jej powstania.Robimy zdjęcia-mam okazję wypróbować swój aparat,robiąc zdjęcia z lampą i muszę stwierdzić,że zdjęcia są ładne :)

































Po przejściu podziemi dawnego klasztoru,wychodzimy na zewnątrz.Tu jeszcze wysłuchujemy opowieści o dawnym klasztorze,po czym żegnamy się z Panią,która nas oprowadzała i wracamy do autka.Pora jechać dalej,do naszego głównego celu.Droga do Letařovic jest prosta,więc patrząc na zegarek,stwierdzamy,że mamy mnóstwo czasu na dojazd i sesję zdjęciową.Po zapytaniu starszego Pana o kierunek,jedziemy tam i nagle stajemy bo droga-najkrótsza i najprostsza,prowadząca do Letařovic jest zamknięta ze względu na odbywający się rajd starych samochodów.Pytamy stojących nieopodal kibiców,jak tam dojechać i zostajemy dokładnie pokierowani.
I cóż się dzieje???
Droga jest zamknięta-rajd samochodowy.
Znów pytamy,napotkanego przypadkowego Pana.Kolejny opis trasy i jedziemy dalej.I znów napotykamy zamkniętą drogę....nasz czas skraca się niesamowicie i jak tak dalej pójdzie,to okaże się,że nie będziemy mieli możliwości zobaczenia wnętrza kościoła....
Kolejny,napotkany Pan podał nam niesamowicie dokładny opis drogi,którą powinniśmy już bez problemu dojechać do Letařovic,omijając wszystkie przeszkody.Jedziemy więc według tych instrukcji i dojeżdżamy na miejsce szczęśliwi,że jednak nam się udało :)
Zostawiamy autko tuż przy kościelnym murze i idziemy najpierw do środka.Nie mamy zbyt wiele czasu,więc musimy wykorzystać ten,który nam został do koncertu.Kościół w Letařovicach wybudowano w 1695 roku.Prawdziwe skarby kryje wewnątrz.Sklepienie wyłożone jest 98 barwnymi kasetonami,z których 60 przedstawia legendę o św.Jakubie Starszym.Motywy są uporządkowane chronologicznie, dzięki czemu można je czytać jak historię.Zaczyna się od sceny,w której Zebedeusz uczy syna czytać,a kończy na dwóch cudownych kurach pod emporą.Oczywiście można by zająć się św. Jakubem w wygodniejszy sposób; po krótkiej chwili zadzierania głowy do góry boli kark.Na jednym z malowideł jest kościół w Letařovicach,bez wieży.Dostawiono ją w 1734 roku,malowidła na suficie są datowane na 1722 rok.
Oglądamy te niesamowite obrazy,kark boli od ciągłego zdzierania głowy,ale jesteśmy szczęśliwi,że tu jesteśmy.Oprócz kasetonów na suficie,jest tu drewniana figura św.Jakuba Większego-kiedyś stała we wnęce na wieży.Widać po niej,jak zjawiska atmosferyczne i korniki ją zniszczyły.Na emporze są malowidła świętych i tu też odnajdujemy "naszego" Jakuba.Kupujemy dwa malutkie Jakuby i pytamy o pieczątkę.Okazuje się,że nikt nie wie czy taka jest.Dopiero Pan kościelny,po chwili zastanowienia przynosi nam pieczątkę.Pełnia szczęścia-myślimy.Jednak to nie wszystko.Pan,który nam opowiada o kościele,pyta nas czy chcemy zobaczyć kostnicę i czy chcemy wejść na wieżę.Odpowiadamy zgodnie,że tak :) Idziemy więc najpierw na wieżę,kościół nie ma prądu,więc trzeba wykorzystać światło dzienne.Zostajemy ostrzeżeni,że kupki,których wszędzie jest pełno,to nie odchody szczurów czy myszy,a nietoperzy,które mieszkają sobie w wieży i jest ich około 300 sztuk.












































Na jednym z kasetonów,św.Jakub przedstawiony jest z kogutkiem i kurką stojącymi na stole.
"Według legendy przez północ Portugalii podróżował pielgrzym udający się do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Niestety miał pecha, ponieważ został w miasteczku Barcelos oskarżony o kradzież, osądzony i skazany. Pielgrzym jednak utrzymywał, że jest niewinny i błagał o możliwość przedstawienia swojej sprawy bezpośrednio w domu sędziego. Gdy mu pozwolono, nieszczęśnik modląc się gorliwie do św. Jakuba o pomoc stwierdził, że jeśli pieczony kogut podany sędziemu na obiad zapieje, będzie to oznaczać jego niewinność. Jak na legendę przystało, ptak ożył i zapiał, a pielgrzyma puszczono wolno. Od tamtej pory kogut z Barcelos stał się symbolem wiary, sprawiedliwości, szczęścia i świetnego wyczucia czasu".





















































Kościół bez wieży :)















































Kupy nietoperzy...


Po zejściu z wieży,wychodzimy na zewnątrz i tu w niewielkim budyneczku znajduje się kaplica z ołtarzem z  kości ludzkich.Chwila zadumy i kilka zdjęć i żegnamy się z naszym przewodnikiem.Opuszczamy Letařovice i powoli wracamy do Polski.Wcześniej w ramach wdzięczności za pieczątkę częstujemy p. kościelnego słodkościami.Jesteśmy zadowoleni i szczęśliwi.

































W drodze powrotnej,zatrzymujemy się na chwilkę przy browarze w Malym Rohozcu-kupujemy piwko i już w pełni szczęścia wracamy do domu :)


Tak oto kolejna wędrówka dobiegła końca,pora więc na następną.
Do zobaczenia niebawem :)


Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)


Danusia i Radek :)




2 komentarze:

  1. Piękna wycieczka. Zdumiewają mnie zakazy robienia zdjęć w muzeach, ubędzie im czegoś, czy co? Ten Blaschke to jakiś podejrzany osobnik. Jedna żona rozumiem, ale i druga mu szybko umarła? To jakaś kryminalna historia :-) Dobrze, że trzecia córka odrzuciła jego awanse i proszę, sędziwego wieku dożyła :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anetko mnie też zdumiewają takie zakazy,ale już tak jest niestety.Kiedyś(pierwszy raz byłam),poszłam z moim bratankiem do naszego,lubańskiego muzeum i na pytanie czy można robić zdjęcia?-usłyszałam NIE!!!!
      Nawet nie można wykupić fotografowania :(
      Po czeskiej stronie,są miejsca gdzie NIE WOLNO robić zdjęć,pod groźbą kary!!!,ale też są miejsca,gdzie wykupuje się bilet i możesz focić do woli....i to rozumiem.Tu też można robić zdjęcia,ale trzeba wykupić sobie bilecik(wcale niemało kosztuje),a że były dni otwarte,za darmo,więc zdjęć zakazano.Ot i wszystko.
      Co do pana Blaschke,to ja,będąc w Muzeum zrozumiałam,że te dwie żony umarły Mu zaraz po porodzie,ale szukając jakichkolwiek wiadomości na ten temat,znalazłam tylko,że obie umarły na gruźlicę.Jaka jest (była) prawda???-nie wiem....wiem,że ta ostatnia,nie wyszła za mąż,ani za Blaschke,ani za nikogo innego i dożyła sędziwego wieku.
      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń