Kiedy Radek dowiedział się że mam wolne,załatwił sobie dzień urlopu,trzeba to więc odpowiednio wykorzystać.I tak na dziś planów było kilka-Špindlerův Mlýn z ledárium,Góra Parkowa w Bielawie,a wypadło na Jedlinę-Zdrój i Borową.
Wstajemy dość wcześnie,na spokojnie jemy śniadanie,pijemy kawę i pakujemy plecaki.Są cięższe o raczki-nie mamy pojęcia jak jest z lodem i śniegiem na Borowej,więc lepiej je mieć,niż później narzekać.
Kiedy jesteśmy gotowi,idziemy w kierunku dworca kolejowego.W kasie kupujemy bilet "Sudecki" dla dwóch osób,o bilecie i z zasadami podróżowania można zapoznać się tu: https://www.kolejedolnoslaskie.eu/pl/aktualno%C5%9Bci/bilet-sudecki.html
Kiedy już mamy bilet idziemy na peron i czekamy chwilkę na nasz pociąg,a gdy przyjeżdża,wsiadamy do niego,znajdujemy wygodne miejsca i jedziemy ku nowej przygodzie.
Podróż mija nam szybko i bezproblemowo.Wysiadamy na stacji Wałbrzych Główny-tu mamy przesiadkę,więc chwilę czekamy aż nasz szynobus zostanie podstawiony,a kiedy podjeżdża,wsiadamy do niego i przysiadamy na siedzeniach.Nie będziemy długo jechać więc nie ma sensu się rozsiadać.Na drugiej stacji wysiadamy i idziemy w kierunku budynku dworcowego.Tu dostrzegamy tablicę informacyjną,na której jest opisany dworzec kolejowy,mapa i atrakcje-czyli trasy spacerowe na Górę Borową,Jałowiec i Barbarkę.Oboje stwierdzamy że pójdziemy jedną z tych tras.Skoro to zostało już ustalone,powoli ruszamy na szlak.
Wędrujemy niebieskim szlakiem,nie dostrzegając żadnego innego.Jesteśmy trochę zdezorientowani,bo skoro zostały wytyczone trasy to powinny być jakoś oznaczone w terenie,a tu przynajmniej na razie nie widać żadnego oznaczenia.Nic to-myślimy-pewnie dalej jakieś znaki znajdziemy.
Przechodzimy obok przejścia pod torami,witamy się z Panem,który wyprowadza dwa psiaki.Chwilkę rozmawiamy i idziemy dalej.Przy drugim przejściu pod torami dostrzegamy taki sam drogowskaz jak przy dworcu.Robimy sobie zdjęcia i skręcamy w lewo.
Przechodzimy pod torami na drugą stronę.Tu wkraczamy na leśną drogę.Rozglądamy się za jakimiś oznaczeniami,ale nigdzie ich nie dostrzegamy.Nie martwi nas to zbytnio,bo droga jest tylko jedna.Idziemy więc nią,pnąc się delikatnie w górę.
Wędrujemy tak już dłuższy czas,nidzie nie ma żadnych oznaczeń,więc nie wiemy czy idziemy dobrze.Zaczynamy wątpić gdy docieramy do miejsca gdzie skrzyżuje się pięć dróg.I którą wybrać??? To jest dopiero dylemat.Stajemy zdezorientowani,rozglądając się dookoła.Co robić? Trzeba wybrać najlepszą z dróg,ale która to? Dość długo się zastanawiamy nad wyborem-iść w prawo do góry?,czy może w lewo?-tu są dwie drogi-a może wrócić?czy lepiej zejść w dół na drugą stronę góry?
Postanawiamy zejść w dół.Powoli,bez pośpiechu schodzimy dość ostro w dół.Gdy jesteśmy coraz niżej z prawej strony między drzewami pokazują się zabudowania.Postanawiamy więc pójść w tamtym kierunku.I tak leśny dukt wyprowadza nas na drogę asfaltową i żółty szlak.
Hura!!!
Odpuszczamy sobie wędrowanie nieoznakowanymi ścieżkami,od teraz trzymamy się szlaku-tak postanawiamy.
Wędrujemy więc żółtym szlakiem,wiatr nam nad głowami w koronach drzew huczy coraz głośniej i mocniej.My bez pośpiechu,robiąc zdjęcia i rozmawiając docieramy do Przełęczy pod Borową.Stajemy na chwilę oddechu i kilka zdjęć,a po sesji zdjęciowej niespiesznie ruszamy dalej,ku Przełęczy Koziej.
Dość szybko docieramy do Przełęczy Koziej.Tu też robimy sobie kilka zdjęć,a po nich skręcamy w drogę po prawej stronie.Idziemy nią do czerwonego szlaku.Nim pniemy się w górę.Powoli,krok za krokiem,coraz wyżej i wyżej.Zaczynam co jakiś czas przystawać,by złapać oddech.Nie marudzę,chwilę odpoczywam i idę dalej.I tak prawie do samego szczytu.
Kiedy jestem ciut przed szczytem,zaczynam wątpić.Mówię Radkowi,by poszedł sam,a ja sobie przysiądę i coś zjem-bo to właśnie głód zaczyna mi dokuczać coraz bardziej.Oczywiście Radek mnie odpowiednio motywuje i oboje stajemy na szczycie Borowej.Kilka lat temu mieliśmy okazję już tu być,a było to tak: http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2012/11/borowa-najwyzszy-szczyt-gor.html
Dziś to miejsce wygląda całkiem inaczej.Na sporej polanie stoi nowa wieża widokowa,stoły z ławami,miejsce na ognisko i wiata.Wszystko nowe i zachęcające do wejścia.
Zanim jednak wejdziemy na wieżę,robimy kilka zdjęć z dołu.Wygląda na to że jesteśmy sami,bo dookoła nie słychać nikogo.Kiedy zmierzamy do wiaty,okazuje się że w tym samym czasie na szczyt dotarła para z psem,który strasznie ujada gdy Pani wchodzi na wieżę.I tak samo jest gdy to Pan idzie na górę.No cóż,cisza na chwilę została zakłócona.Wchodzimy do wiaty i doznajemy szoku.Śmieci walają się wszędzie.Pod napisem "Zabierz śmieci ze sobą",specjalnie poustawiano puste butelki po piwie i szampanach.Z przywiąznago worka wysypują się plastikowe tacki,widelce,butelki,kubki,papiery,kartony po napojach itp....Pod stołami i wszędzie gdzie się da walają się śmieci-okropność.Nigdy nie zrozumiem ludzi,którzy mają siłę wnieść na szczyt pełne butelki,a nie mają siły by je zabrać idąc w dół gdy są puste.Oczywiście zwykły,prawdziwy turysta,który przemierza szlaki takiego bałaganu nie zostawia po sobie.Najczęściej taki widok można spotkać po imprezach takich jak "Sylwester"-a te śmieci to ewidentnie pozostałość właśnie po sylwestrowej nocy.....
Rozmawiamy na ten temat z parą,która przyszła tu z ujadającym psem,ale skończyło się tylko na gadaniu.Oni po kilku narzekaniach ruszyli w drogę powrotną.My natomiast zostajemy na ciut dłużej.
Wyjmujemy z plecaków kanapki i owoce,posilamy się i raczymy się ciepłym napojem z termosa.Po krótkim odpoczynku,postanawiamy zrobić sobie wspólne zdjęcie.Kiedy próbujemy ustawić aparat na szczyt wchodzi Pan,któremu spod kurtki widać koszulkę GOPR-u.Witamy się,chwilę rozmawiamy na temat leżących dookoła śmieci,prosimy by nam zrobił wspólne zdjęcia,a po nich zaczynamy zbierać do pustych rekalmówek walające się śmieci.
Po zrobieniu jako takiego porządku,wchodzimy na wieżę.Po pokonaniu 90 ażurowych schodów stajemy na tarasie widokowym.Mimo chmur i delikatnego zamglenia widoki zapierają dech.
Wieje,dość mocno wieje ale nie przeszkadza nam to w podziwianiu wskazywanych przez Pana z GOPR-u widocznych lub niewidocznych szczytów i rozmowie.Po nasyceniu oczu i aparatów widokami,powoli zaczynamy schodzić z wieży.
Na dole żegnamy się z Panem z GOPR-u,życząc sobie nawzajem "wszystkiego dobrego w Nowym Roku".Robimy kilka zdjęć,pakujemy plecaki,wkładając do nich parę szklanych butelek-nie możemy wziąć więcej śmieci,bo nie mamy miejsca,a przed nami jeszcze zejście z Borowej i droga do Wałbrzycha.Kiedy już jesteśmy gotowi ruszamy w dół-powoli zaczynamy schodzić z Borowej.
Dość szybko docieramy do Przełęczy Koziej,tu od razu wkraczamy na żółty szlak,wiodący przez ruiny zamku Nowy Dwór do Wałbrzycha-stacja kolejowa.Schodzimy cały czas w dół.Nie gnamy,idziemy bez pospiechu,mamy sporo czasu.Rozmawiamy,robimy zdjęcia i niespiesznie docieramy do miejsca,gdzie żółty szlak zaczyna się piąć w górę.Myślę sobie "znowu,a może by tak pójść drogą asfaltową?"....
Nic z tego,Radek czyta w moich myślach i stwierdza że inaczej się nie da-trza iść na samą górę.
I tak powoli docieramy na szczyt Góry Zamkowej.Mówię Radkowi,że tu byliśmy z Bożenką,ale inaczej wchodziliśmy,a tędy wtedy schodziliśmy.Jednak Radek sobie tego nie przypomina.Jednak kiedy zaczyna przechadzać się między resztkami murów,wraca Mu pamieć i stwierdza że mam rację.
"Zamek wzmiankowany po raz pierwszy w roku 1364 zbudowany został przypuszczalnie z inicjatywy Bolka II, księcia świdnicko-jaworskiego, jako jedno z ogniw obronnych południowej granicy księstwa i rezydencji w Książu. Do 1392 stanowił on własność władyków świdnicko-jaworskich, potem na mocy układu sukcesyjnego przeszedł pod panowanie królów czeskich. Jeszcze za czasów Bolka i wdowy po nim Agnieszki zarząd nad warownią należał do rycerskiej rodziny Schoff, burgrabiów m.in. zamków Gryf i Grodno. Być może w początkach XV wieku stali się oni jej prawowitym właścicielem, z pewnością natomiast w roku 1426 gród przeszedł na własność bogatego rycerza Johanna von Liebenthal, którego synowie osiem lat później odsprzedali dobra Hermannowi von Czettritz z Czarnego Boru. W tym czasie trwał na Śląsku konflikt zbrojny o podłożu religijno-społecznym, zwany wojnami husyckimi, gdzie Nowy Dwór odegrał pewną, trudną dziś do oszacowania, militarną rolę. Świadczy o tym położenie geograficzne zamku, historia jego mieszkańców oraz przede wszystkim fakt, iż tuż po zakończeniu owych wojen został on znacznie wzmocniony.
Najstarsza zapisana nazwa zamku to pochodzący z 1394 Newe Haus. W 1409 określano go jako Neuen Hause, a potem Newhauss (1426), Newenhawse (1436), Novum Castrum (1450) i slos Newenhawss. W XVI stuleciu do użycia wszedł termin Nova Domus oraz Burg Nauhaus (1509), które w czasach nowożytnych ewoluowały w Neuhaus (1717), a potem Noihoisel (1828). Ciekawostką jest fakt, że tuż po wcieleniu Dolnego Śląska do Polski ruina nosiła dziwną nazwę Ogorzelec.
W roku 1462 Hans von Czettritz, potomek Hermana, sprzedał zamek wraz z dobrami Hansowi Czettrasowi z Książa. Dziewięć lat później starły się tutaj wojska czeskie i węgierskie; broniąca Nowego Dworu załoga poddanych króla Władysława Jagiellończyka dała skuteczny odpór Węgrom Macieja Korwina, w czym z pewnością pomogła artyleria, w którą gród był już wtedy wyposażony. Król węgierski warowni wprawdzie nie zdobył, ale nie minęło pięć lat, jak stał się jej prawnym właścicielem, by w marcu 1489 sprzedać za pośrednictwem starosty Georga von Stein za kwotę 500 guldenów Georgowi von Czettritz, zachowując sobie jednak prawo odkupu. Już w roku następnym nowym gospodarzem został Fabian von Tschirnhaus z Niedźwiedzic, ale też nie na długo, bo zaledwie dwa lata później, w styczniu 1492, zamek i przynależne mu dobra przeszły ponownie w posiadanie rodziny von Czettritz, pozostając w jej rękach aż do połowy XIX stulecia.
Zamek Nowy Dwór posiadał własny browar, który jednak wydaje się nie był najlepszej jakości, skoro - jak głosi legenda - aby znaleźć zbyt dla tego trunku, zakazano sprowadzania piwa z odległej Świdnicy.
Tragiczny w dziejach zamku okazał się rok 1581, w którym zapalił się on od uderzenia pioruna i doszczętnie spłonął. Czettrycowie nie podjęli się jego odbudowy przenosząc się do wzniesionego u stóp wzgórza wygodnego pałacu. Opuszczona warownia zaczęła powoli przekształcać się w ruinę, nie straciła jednak do końca swego obronnego charakteru, a nawet realizowano tutaj w ograniczonym zakresie prace fortyfikacyjne mające na celu wzmocnienie jej na wypadek potrzeby ochrony ludzi i dobytku przed licznie grasującymi w czasach wojny trzydziestoletniej zbrojnymi bandami. Później zamek nie był już wykorzystywany, nie pełnił żadnych funkcji obronnych i gospodarczych, a w dokumentach pojawiał się w zasadzie tylko jako atrakcja krajobrazowa lub ciekawostka historyczna. Ostatnim właścicielem - już wówczas ruiny - z rodu Czetryców była Amalie Wilhelmine baronowa Dyherrn-Czettritz z domu von Rabenau, która testamentem z 18 czerwca 1860 jedynym swoim spadkobiercą uczyniła proboszcza z Sobięcina Franza Gyrdta. Po jego śmierci w 1871 dobra drogą kupna przeszły na własność potężnej rodziny von Hochberg z Książa i należały do niej aż do 1945.
Usytuowana na wysokim, stromym wzniesieniu warownia stanowiła podporządkowane warunkom terenowym wrzecionowate założenie o długości około 140 i szerokości 25 metrów. Zbudowany z kamienia łamanego zamek górny posiadał formę wydłużonego, lekko załamanego prostokąta, oddzielonego od zachodu wykutą w skale fosą. Zespół ten składał się z murów obwodowych, prostokątnego domu w narożniku pn.zach , drugiego wydłużonego domu przy murze północnym i lekko wysuniętej wieży w narożniku pd.wsch., której przeznaczenie trudno dziś jednoznacznie określić. Wjazd do zamku wiódł prawdopodobnie od strony zachodniej przez ostrołukową bramę gotycką , a następnie przez przedzamcze ukształtowane w wieku XVI, czyli dwieście lat później. Dłuższe odcinki murów przedzamcza - oddzielonego od zamku wysokiego fosą z cysterną na wodę - wzmocniono w środkowych partiach: od północy półcylindryczną basteją , a od południa zaostrzonym argułem . Podczas wojny trzydziestoletniej, czyli w okresie, kiedy zamek stał już opuszczony, otrzymał on dodatkowe fortyfikacje w postaci dwóch niewielkich bastionów: południowego poniżej murów warowni i północnego przy bramie gotyckiej.
Malownicze, choć dziś już niezbyt czytelne pozostałości dawnej warowni znajdują się w południowej części miasta, na szczycie stromego wzniesienia zwanego obecnie Górą Zamkową. Do naszych czasów względnie najlepiej zachował się gotycki ostrołukowy fragment dawnej wieży bramnej z pozostałościami chodnika, gdzie wcześniej znajdowały się strzelnice. Na długości około 2/3 obwodu stoi nadal mur obronny ze strzelnicami, liczący od jednego do kilku metrów wysokości. W dużo gorszym stanie zachowały się, lecz wciąż są jeszcze czytelne fundamenty budynków mieszkalnych, fosa z cysterną i relikty XVII-wiecznych bastionów, a także szczątki letniego pawilonu zbudowanego w 1. połowie XIX stulecia na miejscu okrągłej wieży z inicjatywy E.H. Czettritza z myślą o turystach. Plateau wzgórza z ruiną zamku porasta dziś młody las bukowy.
"Zamkowa Góra
Góra ta, piastująca resztę gruzów starej warowni Neuhaus, jest ze wszystkich stron odosobnioną, sama pokryta lasem, jest także od południa, wschodu i zachodu wysokimi otoczona lasotami. Na wejściu do zamku jest wybudowany z drzewa pawilon, z którego można mieć wspaniały widok ku wyniosłemu Hochwaldowi i na niższe poziomy. Rozwaliny zamku nie wykazują nic osobliwego, prócz stertów ścian wysokich, zawalonych studni i kilku sklepionych piwnic. Ułamki te daleko piękniej się wydają z daleka wśród posępnych lasu padołów i blasku łąk przyległych. - F. K. Mosch, 1. poł. XIX wieku."
Góra Zamkowa-licząca 612 m n.p.m. góra położona jest w masywie Rybnickiego Grzbietu, będącego częścią pasma Gór Wałbrzyskich. Jej czytelna sylwetka, wznosząca się ponad 100 m ponad dnem doliny Pełcznicy, powstała w erze kenozoicznej przez selektywne działanie erozji i podczas blokowego wypiętrzania Sudetów. Zamkową Górę porasta las bukowy z domieszką modrzewia, sosny, brzozy, świerka i dębu, liczne krzewy wawrzynka wilczełyko, spotkać tutaj można również pojedyncze okazy lilii złotogów. Nie to jednak czyni z niej miejsce niezwykłe. Otóż skała, na której postawiono warownię, to komin dawnego wulkanu wypełniony brekcją niemagmową w postaci skalnej kulistej formy szarej zlepionej spoiwem krzemionkowym. Góra zamkowa to jedyne tego typu odsłonięcie komina wulkanicznego w Europie."-tekst ze strony http://www.zamkipolskie.com/ndwor/ndwor.html
Przechodzimy przez dawny teren zamkowy.Robimy zdjęcia i powoli docieramy do gotyckiej bramy.Tędy wiedzie szlak,więc idziemy dalej.Jednak kiedy widzimy jak ostro w dół on schodzi,zaczynamy się zastanawiać czy damy radę.Na dodatek wieje niesamowicie.Mamy wrażenie że wiatr chce nas zdmuchnąć z góry.Radek co jakiś czas patrząc na mnie pokazuje bym założyła kaptur na głowę,ale wiatr mi go albo zwiewa z głowy albo nasuwa na sam nos sprawiając że nic nie widzę.Wolę więc iść z gołą głową.
Niesamowicie powoli,krok za krokiem.podpierając się kijkami udaje nam się zejść na sam dół.Stajemy na drodze i oddychamy z ulgą-udało nam się !!!!
Jesteśmy szczęśliwi,buzie nam się uśmiechają,zmęczenie idzie sobie precz.
Po odsapnięciu sprawdzam w telefonie o której mamy pociąg i kiedy już wiemy ile mamy czasu,powolutku wędrujemy w kierunku dworca kolejowego.
Na miejsce docieramy z zapasem czasowym,więc umilamy sobie go rozmowami,a kiedy przyjeżdża nasz pociąg wsiadamy do niego,ruszając w drogę powrotną,do domu.
Podróż mija nam szybko i bezproblemowo.W Jeleniej Górze spotykamy Romana,z którym się witamy i chwilkę rozmawiamy.Żegnamy się z Nim na przystanku MZK,mówiąc "do zobaczenia jutro".
Tak kończy się nasza dzisiejsza wędrówka.Nie było łatwo,ale daliśmy radę :)
Kolejna wędrówka już wkrótce,więc do zobaczenia niebawem :)
Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)
Danusia i Radek :)
P.S.
Po dodaniu zdjęcia ze śmieciami na Borowej na facebooku,rozgorzała dyskusja,dzięki której prawdziwi turyści posprzątali śmietnik :)
BRAWO !!!!
Wstajemy dość wcześnie,na spokojnie jemy śniadanie,pijemy kawę i pakujemy plecaki.Są cięższe o raczki-nie mamy pojęcia jak jest z lodem i śniegiem na Borowej,więc lepiej je mieć,niż później narzekać.
Kiedy jesteśmy gotowi,idziemy w kierunku dworca kolejowego.W kasie kupujemy bilet "Sudecki" dla dwóch osób,o bilecie i z zasadami podróżowania można zapoznać się tu: https://www.kolejedolnoslaskie.eu/pl/aktualno%C5%9Bci/bilet-sudecki.html
Kiedy już mamy bilet idziemy na peron i czekamy chwilkę na nasz pociąg,a gdy przyjeżdża,wsiadamy do niego,znajdujemy wygodne miejsca i jedziemy ku nowej przygodzie.
Dzień się pięknymi kolorami budzi,tylko szyba brudna... |
Podróż mija nam szybko i bezproblemowo.Wysiadamy na stacji Wałbrzych Główny-tu mamy przesiadkę,więc chwilę czekamy aż nasz szynobus zostanie podstawiony,a kiedy podjeżdża,wsiadamy do niego i przysiadamy na siedzeniach.Nie będziemy długo jechać więc nie ma sensu się rozsiadać.Na drugiej stacji wysiadamy i idziemy w kierunku budynku dworcowego.Tu dostrzegamy tablicę informacyjną,na której jest opisany dworzec kolejowy,mapa i atrakcje-czyli trasy spacerowe na Górę Borową,Jałowiec i Barbarkę.Oboje stwierdzamy że pójdziemy jedną z tych tras.Skoro to zostało już ustalone,powoli ruszamy na szlak.
Wędrujemy niebieskim szlakiem,nie dostrzegając żadnego innego.Jesteśmy trochę zdezorientowani,bo skoro zostały wytyczone trasy to powinny być jakoś oznaczone w terenie,a tu przynajmniej na razie nie widać żadnego oznaczenia.Nic to-myślimy-pewnie dalej jakieś znaki znajdziemy.
Przechodzimy obok przejścia pod torami,witamy się z Panem,który wyprowadza dwa psiaki.Chwilkę rozmawiamy i idziemy dalej.Przy drugim przejściu pod torami dostrzegamy taki sam drogowskaz jak przy dworcu.Robimy sobie zdjęcia i skręcamy w lewo.
Przechodzimy pod torami na drugą stronę.Tu wkraczamy na leśną drogę.Rozglądamy się za jakimiś oznaczeniami,ale nigdzie ich nie dostrzegamy.Nie martwi nas to zbytnio,bo droga jest tylko jedna.Idziemy więc nią,pnąc się delikatnie w górę.
Wędrujemy tak już dłuższy czas,nidzie nie ma żadnych oznaczeń,więc nie wiemy czy idziemy dobrze.Zaczynamy wątpić gdy docieramy do miejsca gdzie skrzyżuje się pięć dróg.I którą wybrać??? To jest dopiero dylemat.Stajemy zdezorientowani,rozglądając się dookoła.Co robić? Trzeba wybrać najlepszą z dróg,ale która to? Dość długo się zastanawiamy nad wyborem-iść w prawo do góry?,czy może w lewo?-tu są dwie drogi-a może wrócić?czy lepiej zejść w dół na drugą stronę góry?
Postanawiamy zejść w dół.Powoli,bez pośpiechu schodzimy dość ostro w dół.Gdy jesteśmy coraz niżej z prawej strony między drzewami pokazują się zabudowania.Postanawiamy więc pójść w tamtym kierunku.I tak leśny dukt wyprowadza nas na drogę asfaltową i żółty szlak.
Hura!!!
Odpuszczamy sobie wędrowanie nieoznakowanymi ścieżkami,od teraz trzymamy się szlaku-tak postanawiamy.
Wędrujemy więc żółtym szlakiem,wiatr nam nad głowami w koronach drzew huczy coraz głośniej i mocniej.My bez pośpiechu,robiąc zdjęcia i rozmawiając docieramy do Przełęczy pod Borową.Stajemy na chwilę oddechu i kilka zdjęć,a po sesji zdjęciowej niespiesznie ruszamy dalej,ku Przełęczy Koziej.
Dość szybko docieramy do Przełęczy Koziej.Tu też robimy sobie kilka zdjęć,a po nich skręcamy w drogę po prawej stronie.Idziemy nią do czerwonego szlaku.Nim pniemy się w górę.Powoli,krok za krokiem,coraz wyżej i wyżej.Zaczynam co jakiś czas przystawać,by złapać oddech.Nie marudzę,chwilę odpoczywam i idę dalej.I tak prawie do samego szczytu.
Kiedy jestem ciut przed szczytem,zaczynam wątpić.Mówię Radkowi,by poszedł sam,a ja sobie przysiądę i coś zjem-bo to właśnie głód zaczyna mi dokuczać coraz bardziej.Oczywiście Radek mnie odpowiednio motywuje i oboje stajemy na szczycie Borowej.Kilka lat temu mieliśmy okazję już tu być,a było to tak: http://podrozedanusiiradka.blogspot.com/2012/11/borowa-najwyzszy-szczyt-gor.html
Dziś to miejsce wygląda całkiem inaczej.Na sporej polanie stoi nowa wieża widokowa,stoły z ławami,miejsce na ognisko i wiata.Wszystko nowe i zachęcające do wejścia.
Zanim jednak wejdziemy na wieżę,robimy kilka zdjęć z dołu.Wygląda na to że jesteśmy sami,bo dookoła nie słychać nikogo.Kiedy zmierzamy do wiaty,okazuje się że w tym samym czasie na szczyt dotarła para z psem,który strasznie ujada gdy Pani wchodzi na wieżę.I tak samo jest gdy to Pan idzie na górę.No cóż,cisza na chwilę została zakłócona.Wchodzimy do wiaty i doznajemy szoku.Śmieci walają się wszędzie.Pod napisem "Zabierz śmieci ze sobą",specjalnie poustawiano puste butelki po piwie i szampanach.Z przywiąznago worka wysypują się plastikowe tacki,widelce,butelki,kubki,papiery,kartony po napojach itp....Pod stołami i wszędzie gdzie się da walają się śmieci-okropność.Nigdy nie zrozumiem ludzi,którzy mają siłę wnieść na szczyt pełne butelki,a nie mają siły by je zabrać idąc w dół gdy są puste.Oczywiście zwykły,prawdziwy turysta,który przemierza szlaki takiego bałaganu nie zostawia po sobie.Najczęściej taki widok można spotkać po imprezach takich jak "Sylwester"-a te śmieci to ewidentnie pozostałość właśnie po sylwestrowej nocy.....
Rozmawiamy na ten temat z parą,która przyszła tu z ujadającym psem,ale skończyło się tylko na gadaniu.Oni po kilku narzekaniach ruszyli w drogę powrotną.My natomiast zostajemy na ciut dłużej.
Wyjmujemy z plecaków kanapki i owoce,posilamy się i raczymy się ciepłym napojem z termosa.Po krótkim odpoczynku,postanawiamy zrobić sobie wspólne zdjęcie.Kiedy próbujemy ustawić aparat na szczyt wchodzi Pan,któremu spod kurtki widać koszulkę GOPR-u.Witamy się,chwilę rozmawiamy na temat leżących dookoła śmieci,prosimy by nam zrobił wspólne zdjęcia,a po nich zaczynamy zbierać do pustych rekalmówek walające się śmieci.
Po zrobieniu jako takiego porządku,wchodzimy na wieżę.Po pokonaniu 90 ażurowych schodów stajemy na tarasie widokowym.Mimo chmur i delikatnego zamglenia widoki zapierają dech.
Wieje,dość mocno wieje ale nie przeszkadza nam to w podziwianiu wskazywanych przez Pana z GOPR-u widocznych lub niewidocznych szczytów i rozmowie.Po nasyceniu oczu i aparatów widokami,powoli zaczynamy schodzić z wieży.
Na dole żegnamy się z Panem z GOPR-u,życząc sobie nawzajem "wszystkiego dobrego w Nowym Roku".Robimy kilka zdjęć,pakujemy plecaki,wkładając do nich parę szklanych butelek-nie możemy wziąć więcej śmieci,bo nie mamy miejsca,a przed nami jeszcze zejście z Borowej i droga do Wałbrzycha.Kiedy już jesteśmy gotowi ruszamy w dół-powoli zaczynamy schodzić z Borowej.
Dość szybko docieramy do Przełęczy Koziej,tu od razu wkraczamy na żółty szlak,wiodący przez ruiny zamku Nowy Dwór do Wałbrzycha-stacja kolejowa.Schodzimy cały czas w dół.Nie gnamy,idziemy bez pospiechu,mamy sporo czasu.Rozmawiamy,robimy zdjęcia i niespiesznie docieramy do miejsca,gdzie żółty szlak zaczyna się piąć w górę.Myślę sobie "znowu,a może by tak pójść drogą asfaltową?"....
Nic z tego,Radek czyta w moich myślach i stwierdza że inaczej się nie da-trza iść na samą górę.
I tak powoli docieramy na szczyt Góry Zamkowej.Mówię Radkowi,że tu byliśmy z Bożenką,ale inaczej wchodziliśmy,a tędy wtedy schodziliśmy.Jednak Radek sobie tego nie przypomina.Jednak kiedy zaczyna przechadzać się między resztkami murów,wraca Mu pamieć i stwierdza że mam rację.
"Zamek wzmiankowany po raz pierwszy w roku 1364 zbudowany został przypuszczalnie z inicjatywy Bolka II, księcia świdnicko-jaworskiego, jako jedno z ogniw obronnych południowej granicy księstwa i rezydencji w Książu. Do 1392 stanowił on własność władyków świdnicko-jaworskich, potem na mocy układu sukcesyjnego przeszedł pod panowanie królów czeskich. Jeszcze za czasów Bolka i wdowy po nim Agnieszki zarząd nad warownią należał do rycerskiej rodziny Schoff, burgrabiów m.in. zamków Gryf i Grodno. Być może w początkach XV wieku stali się oni jej prawowitym właścicielem, z pewnością natomiast w roku 1426 gród przeszedł na własność bogatego rycerza Johanna von Liebenthal, którego synowie osiem lat później odsprzedali dobra Hermannowi von Czettritz z Czarnego Boru. W tym czasie trwał na Śląsku konflikt zbrojny o podłożu religijno-społecznym, zwany wojnami husyckimi, gdzie Nowy Dwór odegrał pewną, trudną dziś do oszacowania, militarną rolę. Świadczy o tym położenie geograficzne zamku, historia jego mieszkańców oraz przede wszystkim fakt, iż tuż po zakończeniu owych wojen został on znacznie wzmocniony.
Najstarsza zapisana nazwa zamku to pochodzący z 1394 Newe Haus. W 1409 określano go jako Neuen Hause, a potem Newhauss (1426), Newenhawse (1436), Novum Castrum (1450) i slos Newenhawss. W XVI stuleciu do użycia wszedł termin Nova Domus oraz Burg Nauhaus (1509), które w czasach nowożytnych ewoluowały w Neuhaus (1717), a potem Noihoisel (1828). Ciekawostką jest fakt, że tuż po wcieleniu Dolnego Śląska do Polski ruina nosiła dziwną nazwę Ogorzelec.
W roku 1462 Hans von Czettritz, potomek Hermana, sprzedał zamek wraz z dobrami Hansowi Czettrasowi z Książa. Dziewięć lat później starły się tutaj wojska czeskie i węgierskie; broniąca Nowego Dworu załoga poddanych króla Władysława Jagiellończyka dała skuteczny odpór Węgrom Macieja Korwina, w czym z pewnością pomogła artyleria, w którą gród był już wtedy wyposażony. Król węgierski warowni wprawdzie nie zdobył, ale nie minęło pięć lat, jak stał się jej prawnym właścicielem, by w marcu 1489 sprzedać za pośrednictwem starosty Georga von Stein za kwotę 500 guldenów Georgowi von Czettritz, zachowując sobie jednak prawo odkupu. Już w roku następnym nowym gospodarzem został Fabian von Tschirnhaus z Niedźwiedzic, ale też nie na długo, bo zaledwie dwa lata później, w styczniu 1492, zamek i przynależne mu dobra przeszły ponownie w posiadanie rodziny von Czettritz, pozostając w jej rękach aż do połowy XIX stulecia.
Zamek Nowy Dwór posiadał własny browar, który jednak wydaje się nie był najlepszej jakości, skoro - jak głosi legenda - aby znaleźć zbyt dla tego trunku, zakazano sprowadzania piwa z odległej Świdnicy.
Tragiczny w dziejach zamku okazał się rok 1581, w którym zapalił się on od uderzenia pioruna i doszczętnie spłonął. Czettrycowie nie podjęli się jego odbudowy przenosząc się do wzniesionego u stóp wzgórza wygodnego pałacu. Opuszczona warownia zaczęła powoli przekształcać się w ruinę, nie straciła jednak do końca swego obronnego charakteru, a nawet realizowano tutaj w ograniczonym zakresie prace fortyfikacyjne mające na celu wzmocnienie jej na wypadek potrzeby ochrony ludzi i dobytku przed licznie grasującymi w czasach wojny trzydziestoletniej zbrojnymi bandami. Później zamek nie był już wykorzystywany, nie pełnił żadnych funkcji obronnych i gospodarczych, a w dokumentach pojawiał się w zasadzie tylko jako atrakcja krajobrazowa lub ciekawostka historyczna. Ostatnim właścicielem - już wówczas ruiny - z rodu Czetryców była Amalie Wilhelmine baronowa Dyherrn-Czettritz z domu von Rabenau, która testamentem z 18 czerwca 1860 jedynym swoim spadkobiercą uczyniła proboszcza z Sobięcina Franza Gyrdta. Po jego śmierci w 1871 dobra drogą kupna przeszły na własność potężnej rodziny von Hochberg z Książa i należały do niej aż do 1945.
Usytuowana na wysokim, stromym wzniesieniu warownia stanowiła podporządkowane warunkom terenowym wrzecionowate założenie o długości około 140 i szerokości 25 metrów. Zbudowany z kamienia łamanego zamek górny posiadał formę wydłużonego, lekko załamanego prostokąta, oddzielonego od zachodu wykutą w skale fosą. Zespół ten składał się z murów obwodowych, prostokątnego domu w narożniku pn.zach , drugiego wydłużonego domu przy murze północnym i lekko wysuniętej wieży w narożniku pd.wsch., której przeznaczenie trudno dziś jednoznacznie określić. Wjazd do zamku wiódł prawdopodobnie od strony zachodniej przez ostrołukową bramę gotycką , a następnie przez przedzamcze ukształtowane w wieku XVI, czyli dwieście lat później. Dłuższe odcinki murów przedzamcza - oddzielonego od zamku wysokiego fosą z cysterną na wodę - wzmocniono w środkowych partiach: od północy półcylindryczną basteją , a od południa zaostrzonym argułem . Podczas wojny trzydziestoletniej, czyli w okresie, kiedy zamek stał już opuszczony, otrzymał on dodatkowe fortyfikacje w postaci dwóch niewielkich bastionów: południowego poniżej murów warowni i północnego przy bramie gotyckiej.
Malownicze, choć dziś już niezbyt czytelne pozostałości dawnej warowni znajdują się w południowej części miasta, na szczycie stromego wzniesienia zwanego obecnie Górą Zamkową. Do naszych czasów względnie najlepiej zachował się gotycki ostrołukowy fragment dawnej wieży bramnej z pozostałościami chodnika, gdzie wcześniej znajdowały się strzelnice. Na długości około 2/3 obwodu stoi nadal mur obronny ze strzelnicami, liczący od jednego do kilku metrów wysokości. W dużo gorszym stanie zachowały się, lecz wciąż są jeszcze czytelne fundamenty budynków mieszkalnych, fosa z cysterną i relikty XVII-wiecznych bastionów, a także szczątki letniego pawilonu zbudowanego w 1. połowie XIX stulecia na miejscu okrągłej wieży z inicjatywy E.H. Czettritza z myślą o turystach. Plateau wzgórza z ruiną zamku porasta dziś młody las bukowy.
"Zamkowa Góra
Góra ta, piastująca resztę gruzów starej warowni Neuhaus, jest ze wszystkich stron odosobnioną, sama pokryta lasem, jest także od południa, wschodu i zachodu wysokimi otoczona lasotami. Na wejściu do zamku jest wybudowany z drzewa pawilon, z którego można mieć wspaniały widok ku wyniosłemu Hochwaldowi i na niższe poziomy. Rozwaliny zamku nie wykazują nic osobliwego, prócz stertów ścian wysokich, zawalonych studni i kilku sklepionych piwnic. Ułamki te daleko piękniej się wydają z daleka wśród posępnych lasu padołów i blasku łąk przyległych. - F. K. Mosch, 1. poł. XIX wieku."
Góra Zamkowa-licząca 612 m n.p.m. góra położona jest w masywie Rybnickiego Grzbietu, będącego częścią pasma Gór Wałbrzyskich. Jej czytelna sylwetka, wznosząca się ponad 100 m ponad dnem doliny Pełcznicy, powstała w erze kenozoicznej przez selektywne działanie erozji i podczas blokowego wypiętrzania Sudetów. Zamkową Górę porasta las bukowy z domieszką modrzewia, sosny, brzozy, świerka i dębu, liczne krzewy wawrzynka wilczełyko, spotkać tutaj można również pojedyncze okazy lilii złotogów. Nie to jednak czyni z niej miejsce niezwykłe. Otóż skała, na której postawiono warownię, to komin dawnego wulkanu wypełniony brekcją niemagmową w postaci skalnej kulistej formy szarej zlepionej spoiwem krzemionkowym. Góra zamkowa to jedyne tego typu odsłonięcie komina wulkanicznego w Europie."-tekst ze strony http://www.zamkipolskie.com/ndwor/ndwor.html
Przechodzimy przez dawny teren zamkowy.Robimy zdjęcia i powoli docieramy do gotyckiej bramy.Tędy wiedzie szlak,więc idziemy dalej.Jednak kiedy widzimy jak ostro w dół on schodzi,zaczynamy się zastanawiać czy damy radę.Na dodatek wieje niesamowicie.Mamy wrażenie że wiatr chce nas zdmuchnąć z góry.Radek co jakiś czas patrząc na mnie pokazuje bym założyła kaptur na głowę,ale wiatr mi go albo zwiewa z głowy albo nasuwa na sam nos sprawiając że nic nie widzę.Wolę więc iść z gołą głową.
Niesamowicie powoli,krok za krokiem.podpierając się kijkami udaje nam się zejść na sam dół.Stajemy na drodze i oddychamy z ulgą-udało nam się !!!!
Jesteśmy szczęśliwi,buzie nam się uśmiechają,zmęczenie idzie sobie precz.
Po odsapnięciu sprawdzam w telefonie o której mamy pociąg i kiedy już wiemy ile mamy czasu,powolutku wędrujemy w kierunku dworca kolejowego.
Na miejsce docieramy z zapasem czasowym,więc umilamy sobie go rozmowami,a kiedy przyjeżdża nasz pociąg wsiadamy do niego,ruszając w drogę powrotną,do domu.
Podróż mija nam szybko i bezproblemowo.W Jeleniej Górze spotykamy Romana,z którym się witamy i chwilkę rozmawiamy.Żegnamy się z Nim na przystanku MZK,mówiąc "do zobaczenia jutro".
Tak kończy się nasza dzisiejsza wędrówka.Nie było łatwo,ale daliśmy radę :)
Kolejna wędrówka już wkrótce,więc do zobaczenia niebawem :)
Pozdrawiamy wszystkich serdecznie i cieplutko,życząc miłej lektury :)
Danusia i Radek :)
P.S.
Po dodaniu zdjęcia ze śmieciami na Borowej na facebooku,rozgorzała dyskusja,dzięki której prawdziwi turyści posprzątali śmietnik :)
BRAWO !!!!
Witajcie prawdziwi Turyści, wytrwali, podziwiam. Niestety śmieci są tematem rzeka, nigdy nie nauczą się porządku.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji poznałam ciekawe strony. Pozdrawiam
Witaj Olu :)
UsuńTereny piękne i bardzo wymagające,chociaż na pierszy rzut oka wyglądają niepozornie i niewinnie....
A śmieci???-są wszędzie-niestety....Ręce opadają....
Pozdrawiam cieplutko Olu :)
Znów "zjadłam"literę...miało być "pierwszy"....
Usuń