niedziela, 20 maja 2012

Domowy sernik,wysokogórska biedronka na Paliczniku :)

 Dzisiaj jedziemy do Czech.Mamy w planie wejść na Palicznik,ale najpierw odwiedzimy Hejnice,by uzupełnić braki w turystycznych wizytkach.Jedziemy sami,więc bez pośpiechu jemy śniadanie,pijemy kawę i pakujemy plecaki.Jedzenia dużo nie bierzemy,bo mamy zamiar zjeść jakąś czeską polevkę.Pogoda zapowiada się cudowna,więc w drogę.
Nasz pierwszy cel dzisiaj to Hejnice.Kilka lat temu byłam tu po raz pierwszy ze znajomymi na rowerach i Bazylika wywarła na mnie niesamowite wrażenie.Od tamtego czasu byłam tu już kilka razy i za każdym razem jestem tym miejscem zachwycona. Hejnice to małe miasteczko,słynące z pięknej Bazyliki Nawiedzenia Marii Panny.Powstanie tego miejsca związane jest z legendą o biednym rzemieślniku,który zostawiwszy w domu chorą żonę z córeczką wyruszył na poszukiwanie drewna do swojej pracy i w drodze powrotnej,zmęczony przysnął pod lipą.Przyśnił mu się dziwny sen,w którym drzewo było cudownie oświetlone,a w jego koronie siedziały dwa anioły,które powiedziały mu,że znajduje się w przepięknym miejscu,które spodobało się Bogu.Powinien więc iść i przynieść w to miejsce figurkę Matki Boskiej,by ktokolwiek tędy przechodząc,zatrzymał się i podziękował Bogu.Rzemieślnik kupił figurkę w pobliskim mieście,przymocował ją do owej lipy i przyprowadził tu swoją żonę i córeczkę na wspólną modlitwę.Jego rodzina została w cudowny sposób uzdrowiona,a wieść o cudzie bardzo szybko się rozniosła na całą okolicę.Zaczęli przybywać ludzie,którzy modlitwą upraszali o łaskę dla siebie.I tak oto powstała najpierw drewniana kapliczka,którą z czasem trzeba było rozbudować,gdyż zaczęło coraz więcej przybywać do niej pielgrzymów.
  
Zostawiamy samochód niedaleko Bazyliki i idziemy najpierw do punktu informacji turystycznej po pieczątki i wizytki(brakujących wizytek tu nie ma),a później do Bazyliki.W środku jest pięknie.Mamy chwilę na zadumę i refleksję.Po obejrzeniu Bazyliki idziemy do sklepiku,gdyż Radeczkowi przypomniało się,że tam można kupić wizytki i to te,których nam brakuje.Niestety i tu się rozczarowujemy,bo nie ma wizytek.No cóż będziemy dalej szukać.Powoli idziemy w kierunku auta,robiąc zdjęcia.Wsiadamy do auta i jedziemy do Bilego Potoku.Tu zostawiamy auto na parkingu przy sklepie,zabieramy plecaki i ruszamy na szlak.

Najpierw idziemy szosą do "Bartolovej Boudy" i stąd mamy tylko 3km. żółtym szlakiem.Droga najpierw jest dość szeroka i wygodna,wije się wzdłuż potoku.Widać,że całkiem niedawno była remontowana.Pełno tu nowych kładek i mostków.Szum płynącego potoku towarzyszy nam dość długo,a szeroka droga zmienia się w kamienną ścieżkę,pnącą się do góry.Jest coraz goręcej,robimy krótki przystanek by się napić i teraz wąziutką dróżką pniemy się coraz wyżej,by nagle stanąć przed drogowskazem,na którym jest napisane 0,5km do Palicznika.Okazało się,że te pół kilometra to przewyższenie,bo do samych skał było może z 50 metrów.

Wspinamy się,a właściwie to Radek mnie wciąga na "schodki" prowadzące na szczyt.Mam za krótkie nogi by stawiać tak duże kroki.Wchodzimy na szczyt skały i okazuje się,że szczyt to dwa olbrzymie głazy z balustradami,połączone drewnianym mostkiem.Jest tu postawiony w latach dziewięćdziesiątych XXwieku metalowy krzyż,oraz dość dużych rozmiarów kociołki wietrzeniowe.Widoki stąd rozpościerające się na Ziemię Frydlantską i Góry Izerskie są przecudne i warto było się wymęczyć tu wchodząc .Postanawiamy chwilę odpocząć i zjeść małe co nieco przed powrotną drogą.

Po posileniu się,wracamy tą samą drogą co przyszliśmy. Teraz idziemy szybciej. "Pachnie" nam polevka w "Bartolovej Boudzie"....Po drodze jeszcze zdjęcia przy pięknych kaskadach płynącego potoku. Dochodzimy do "Bartolovej Boudy" i rozczarowujemy się,gdyż trwa tu dancing i w menu nie ma niczego dla nas. Postanawiamy iść do "Hubertki",to tylko 2km.
Droga do "Hubertki" niby prosta,bo idziemy cały czas szosą asfaltową przez las,którego drzewa nie dają żadnej ochłody.A słońce grzeje coraz mocniej i przez to jesteśmy coraz bardziej zmęczeni.Dopinguje nas to,że w "Hubertce" napijemy się czegoś zimnego i zjemy jakąś czeską zupę.
Dochodzimy na miejsce i znów rozczarowanie,z zup jakie nam proponują jest tylko gulaszowa.Nic to,najważniejsze,że mają ładną pieczątkę,wizytki,zimne piwo i kofolę.Siadamy przy stoliku i rozkoszujemy się zimnymi napitkami.Oczywiście ja piję piwo,a Radeczek z racji tego,że kieruje raczy się kofolą.

Kofola jest gazowanym napojem bezalkoholowym.Produkowana jest w Czechach i na Słowacji.Jest to największy konkurent coca-coli i pepsi w Czechach i na Słowacji.Powstała w Czechosłowacji w 1960r.Produkowana jest w kilku wersjach smakowych takich jak cytrynowa,ziołowa,wiśniowa,z dodatkiem cynamonu,bez cukru i w wersji świątecznej-czereśniowa.Piłam ją i trzeba przyznać,że jest pyszna.Piwo też!!!

Po zaspokojeniu pragnienia,ruszamy w drogę powrotną.Wybieramy inną trasę.Idziemy niebieskim szlakiem,przez las bukowy.Drzewa chronią nas od promieni słonecznych,dają ochłodę i cień.Wychodzimy w Bilym Potoku i musimy kawałek się wrócić do samochodu.Otwieramy wszystkie drzwi w samochodzie,by go trochę ochłodzić i ruszamy najpierw do Hejnic i stamtąd do Lazni Libverda.Mamy nadzieję,że tu kupimy brakujące wizytki.

Lazne Libverda jest coraz piękniejsze.Miałam okazję być tutaj kilkakrotnie.Jak zwykle z takimi miejscami związane są legendy,tak też i z Lazne Libverda.W dawnych czasach we wsi znajdowała się karczma,w której miejscowy leśniczy oferował celnikom i podróżnym posiłki i noclegi.Miał on swój przydomowy inwentarz,świnki,kurki i koguta,który z dnia na dzień zrobił się piękny,silny i dorodny.Leśniczy zauważył,że kogut nie pije wody jak inne stworzenia z korytka,a pije wodę ze źródła.Doszedł więc do wniosku,że woda musi być lecznicza.Zaczął i on w tajemnicy też pić tą wodę.Długo jednak nie utrzymał tej tajemnicy i mieszkańcy wsi zaczęli pić źródlaną wodę,a wieś została nazwana Libverda.Do dziś tam gdzie bije źródło Eduarda można spotkać zielonego koguta.

Lubię tu przyjeżdżać.W maju park uzdrowiskowy jest pełen kolorów dzięki kwitnącym rododendronom i azaliom,jesienią w alejkach parkowych leży pełno kasztanów.
My dziś mamy nadzieję,że w sklepiku znajdziemy brakujące wizytki i niestety nie mamy szczęścia,ale idziemy napić się wody i zjadamy Lazeńske Oplatki o smaku orzechowym na ciepło.Wsiadamy do samochodu i jedziemy do Olbrzymiej Beczki,to nasza ostatnia szansa na uzupełnienie wizytkowych braków.

Niedaleko Olbrzymiej Beczki,Radek zatrzymuje się i wysiadam z samochodu.Idę do sklepiku z upominkami i wreszcie sukces,są !!.Teraz jedziemy do "diabła" i powoli kierujemy się ku granicy.
Jeszcze po drodze zaglądamy do Novego Mesta pod Smrkem by coś zjeść i znów niestety nie udaje nam się bo w knajpce azjatycka obsługa nie budzi naszego zaufania na dobrą czeską kuchnię ;).Wsiadamy do samochodu i postanawiamy,że zjemy coś już w Polsce.Może w Czarcim Młynie?

Okazało się,że Czarci Młyn jest jeszcze zamknięty.Trwa tam remont.No cóż po drodze mamy Mirsk.Chcemy zobaczyć czy wieża ciśnień już jest udostępniona jako wieża widokowa.
Wygląda świetnie,ale zamknięta.Parkujemy niedaleko rynku i idziemy do restauracji zobaczyć co mają dobrego do zjedzenia.Radkowi zaświeciły się oczy,gdy przeczytał kartkę z informacją o domowym serniku.Zamawiamy kawę i sernik.Siadamy na zewnątrz i podziwiamy ratusz.Jest remontowany i wkrótce będzie piękny.Po dość długim oczekiwaniu pani przyniosła nam kawy i dwie duże porcje sernika.Wypijamy kawę i zjadamy sernik-dobry,domowy i jedziemy już do domu.


Tak oto znów nasza kolejna karteczka została zapisana.Pora na następną.
Miłej lektury.
Pozdrawiamy serdecznie.
Do zobaczenia.
Danusia i Radek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz