poniedziałek, 4 stycznia 2021

Od Baszt Skalnych do hydrantów :)

Pochmurny ranek nie zachęca do planowania wycieczki. Mimo to wstajemy w miarę wcześnie, jemy śniadanie, pijemy kawę i pakujemy do plecaka termos z grzanym winem. Kiedy jesteśmy gotowi, wychodzimy z domu i idziemy na przystanek MZK. Gdy przyjeżdża nasz autobus, wsiadamy do niego, kupujemy bilety, rozsiadamy się wygodnie i jedziemy ku nowej przygodzie. Jedziemy tak jak wczoraj do Jagniątkowa - przystanek "Dom Gerharta Hauptmanna". Podróż mija nam bezproblemowo i nawet dość szybko. Wysiadamy z autobusu i niespiesznie ruszamy na szlak. Ja oczywiście wlokę się za Radkiem, mam jakiś wisielczy nastrój. Radek kiedy spogląda w moją stronę, stwierdza że zachowuję się jak rozkapryszone dziecko. Uśmiecham się na to stwierdzenie, ale i tak ciągnę nogę za nogą. Mijamy ostatnie zabudowania i wchodzimy do lasu. Otacza nas dookoła gęsta, mokra mgła. Nie lubię takiej pogody. Wczoraj też było wilgotno, ale nie tak jak dziś. Biorę się  w garść i przestaję marudzić. Idę ciut szybszym krokiem i doganiam Radka. Razem wędrujemy leśną, zaśnieżoną drogą, niespiesznie zmierzając ku naszemu celowi.













Zatrzymujemy się w miejscu gdzie nieopodal drogi rowerowej i tuż przy Polskim Potoku wznosi się skała zaznaczana na mapach jako Baszty Skalne. U jej podstawy wyryto datę "1884", a na szczycie podobno znajduje się ryt z trzema nachodzącymi okręgami i stary ring z koluchem. Niestety my tego nie sprawdzimy, gdyż nie jesteśmy wspinaczami. Baszty Skalne eksplorowane były jeszcze przez wspinaczy niemieckich. Dzisiaj, położone tuż za granicą KPN i są niedostępne dla wspinaczy. Powyżej Baszt Skalnych, na stoku opadającym spod Trojana, patrząc od dołu znajdują się jeszcze: Szeroka Mała, Grzybowa, Golem i Ukryta. Wszystkie drogi poprowadzone były kiedyś jako trady.
Po zmianie granic KPN i dołączeniu do reszty parku enklawy jaką kiedyś była góra Chojnik, także skałki w okolicy Szerzawy znalazły się w granicach parku.

"Baszty Skalne to jedna z wielu form skalnych położonych na terenie Karkonoszy. Zbudowane są z liczącego sobie 300 milionów lat granitu - najbardziej rozpowszechnionej skały w Karkonoszach. Składa się on z trzech podstawowych minerałów: kwarcu, skalenia i biotytu.
Na powstanie granitowych skałek w Karkonoszach miał wpływ gorący i wilgotny klimat, który panował na tym obszarze 50-30 milionów lat temu. Duże ilości wody wymywały wtedy granit, a wysoka temperatura sprzyjała rozkładowi minerałów. W konsekwencji, miejscami doprowadziło to do rozpadu granitowej skały. Następnie, około 30-20 milionów lat temu, karkonoski masyw na skutek ruchów górotwórczych został wydźwignięty. To z kolei spowodowało wzmożoną erozję, dzięki której nastąpiło usunięcie zwietrzeliny, czyli rozłożonego granitu, a jego nierozłożone partie zostały wypreparowane, przyjmując postać obecnych skałek."-tekst z tablicy informacyjnej.

"Baszty Skalne, (niem. Turmsteine) – skały granitowe w Karkonoszach, w obrębie Karkonoskiego Parku Narodowego leżące nad Polskim Potokiem, w miejscu, gdzie wpada on do Wrzosówki, powyżej Jagniątkowa.
Najwyższa baszta skalna ma wysokość 12 metrów i wieńczy ją ruchomy głaz. Podania mówią o Basztach jako miejscu ukrycia skarbów.
Baszty Skalne przed wojną posiadały status pomnika przyrody, obecnie leżą na obszarze Karkonoskiego Parku Narodowego. W pobliżu znajduje się Wodospad Wrzosówki."-Wikipedia.








Przy Basztach Skalnych mamy dość długą sesję zdjęciową, a na dokładkę próbujemy jeszcze znaleźć jakieś inne ryty, więc obchodzimy ją dookoła i dość dokładnie się przyglądamy kamieniom.
























Po długiej sesji zdjęciowej z Basztami Skalnymi w roli głównej, Radek ściąga plecak, wyjmuje z niego termos z grzanym winem. Nalewa po troszkę do kubeczków, wypijamy je rozkoszując się smakiem i ciepłem. Po wypiciu wina, Radek bierze aparat i idzie na drugi brzeg Polskiego Potoku, a ja usiłuję sfocić telefonem krople wiszące na świerkowych igłach.




































Po wypiciu wina i zrobieniu mnóstwa zdjęć, powoli ruszamy przed siebie. Oboje stwierdzamy że nigdy tędy nie szliśmy, więc sprawdzając na mapie dokąd nas ta droga doprowadzi, decydujemy się nią pójść. Wędrujemy zaśnieżoną, leśną drogą. Mijają nas niewielkie grupki biegaczy. Nie dziwi nas to, wszak są ferie zimowe, stąd tyle tu młodzieży. Rozmawiamy, rozglądamy się ciekawie dookoła, robimy zdjęcia i docieramy do skrzyżowania dróg leśnych. Jedna z tych dróg wiedzie do Trojana, ale dostrzegamy przy niej znak zakazu wstępu i zastanawiamy się czy jest on tam postawiony na stałe? No cóż, może kiedyś uda nam się uzyskać odpowiedź na to pytanie. Teraz skręcamy w lewo, w drogę schodzącą w dół. Przechodzimy obok zbiornika wody. Zatrzymujemy się przy przewróconym kamiennym drogowskazie-granitowy słupek ewidentnie wygląda na dawny drogowskaz. Jest za ciężki by go odwrócić-niestety. Robimy kilka zdjęć i idziemy dalej.












Leśna droga doprowadza nas do alei wiodącej do zabudowań Jagniątkowa. Przy pierwszym domostwie zatrzymujemy się na chwilkę i stwierdzamy że muszą być stąd ładne widoki. Dziś oczywiście wszystko spowija mokra, gęsta mgła. Robię kilka kroków i znów staję. Pokazuję Radkowi hydrant wodny stojący na poboczu.
-Taki sam jak w Lubaniu-mówię.-Wiesz że on ma ponad sto lat i wciąż jest sprawny? Zobacz jak jest wykonany. 
Radek uśmiecha się do mnie widząc moją radość, którą sprawiło mi to znalezisko.

"Firma Bopp und Reuther powstała w 1872 roku w Mannheim. Jej założyciele Carl Reuther i Carl Bopp wybudowali w dzielnicy Mannheim Neckarstadt fabrykę maszyn, odlewnię żeliwa i mosiądzu. Produkowano tam cały asortyment armatury przeznaczonej do podawania wody, gazu oraz pary wodnej. Rozwój działalności firmy wymusił zakup w 1897 roku gruntów w dzielnicy Waldhof. Na łącznej powierzchni 165 000² wybudowano nową odlewnię oraz przeniesiono dotychczasową wytwórnię armatury, poszerzonej o wydział produkcji wodomierzy. W 1900 roku produkcja firmy Bopp und Reuther zaspakajała 60% światowego zapotrzebowania na akcesoria wodno-kanalizacyjne. W Mannheim budowano skomplikowane systemy zaopatrujące w wodę całe miasta. W 1908 roku w fabryce zatrudnionych było już 3500 pracowników. W 1925 roku razem z sześcioma innymi znanymi producentami armatury, Bopp & Reuther zakłada spółkę handlową ‘Vereinigte Armaturen Gesellschaft mbH’, w skrócie VAG.
W latach 20-tych VAG był liderem sprzedaży armatury wodnej na rynku w Ameryce Południowej. Podczas II wojny światowej Mannheim jako ważne miasto przemysłowe w Niemczech, stało się celem alianckich ataków bombowych. W wyniku jednego z takich nalotów w 1943 roku, zniszczona została fabryka w Mannheim-Waldhof wraz z całym archiwum i dokumentacją produkcyjną. Zniszczone obiekty odbudowano w 1946 roku i wznowiono produkcję, dzięki zamówieniom rządowym. Już w 1948 roku obroty przedsiębiorstwa wyniosły 62% sprzedaży przedwojennej. W 1999 roku VAG staje się wyłączną organizacją sprzedaży dla firmy Bopp & Reuther Armaturen GmbH. Dwa lata później Bopp & Reuther Armaturen GmbH i VAG łączą się w VAG-Armaturen GmbH. W tym samym czasie czeski producent armatury JMA z Hodonina staje się w 100% własnością VAG-Armaturen GmbH. Obecnie VAG GmbH zatrudnia ponad 1300 pracowników w 6 fabrykach produkcyjnych i 10 punktach dystrybucji."-tekst ze strony: http://www.izba.centrum.zarow.pl/artykuly/727-zabytek-techniki-wodociagowej-z-ok-1905-roku-odnaleziony-podczas-prac-budowlanych-przy-ul-dworcowej-w-zarowie

Robię kilka zdjęć hydrantowi.
-Ciekawe ile ich tu jeszcze jest?-zastanawiam się głośno.
-Zobaczymy Danusiu, może jeszcze jakiegoś znajdziemy idąc dalej?
















Wędrujemy w dół skrajem szosy i docieramy do skrzyżowania z inną asfaltową drogą. Tą akurat to my dobrze znamy, bo wiele razy nią schodziliśmy z Gór. Idziemy niespiesznie, rozmawiamy i docieramy do "Kuźni". Tu zrobiono Szopkę Betlejemską. Oczywiście wchodzimy kawałek do środka, robimy zdjęcia i oglądamy wszystko. Tak się zaaferowaliśmy Szopką w Kuźni, że zapomnieliśmy o innej Szopce, o tej ruchomej w "Gospodzie Wedle Bucków". Ot takie z nas gapy....
















Po zdjęciach idziemy na przystanek. Sprawdzamy rozkład jazdy i stwierdzamy, że mamy mnóstwo czasu, więc spokojnie możemy zejść do kolejnego przystanku. Oczywiście tak też czynimy. Wędrujemy niespiesznie wzdłuż asfaltowej drogi, rozmawiamy i rozglądamy się za czymś ciekawym do sfotografowania i po drugiej stronie ulicy dostrzegamy zasypany w śniegu hydrant z przekrzywioną "czapeczką" :) Przechodzę na drugą stronę drogi i focę nasze znalezisko. Przy okazji wyrywam z "czapeczki" trawę, śmiejąc się że już nie będzie miał zielonej czuprynki :)
Po sfoceniu idziemy dalej w dół i po niedługim czasie docieramy do pomnika przyrody-do Dębu Pokoju.

"Dąb Pokoju w Jagniątkowie. Miejsce to jest pozostałością pomnika wojennego, ostał się tylko dąb i częściowo ogrodzenie. Dawniej za drzewem (patrząc z ulicy) stał pomnik w postaci kamiennej. Na górze pomnika z wykutym mieczem i datami: 1914 - 1918. Na słupkach ogrodzenia dębu od strony drogi widoczne po dziś napisy: Friedens Eiche (Dąb Pokoju) i data 1871."- fragment tekstu ze strony: http://www.jeleniagora.pl/news/wycieczka-na-weekend-z-jagniatkowa-na-zamek-chojnik

Obchodzimy drzewo dookoła. Oglądamy wszystkie kamienne słupki, robimy zdjęcia i wracamy na drugą stronę szosy. Tu znajdujemy kolejny stary, zabytkowy hydrant. Widać na nim pozostałości czerwonej farby. Obfotografuję go, a po zdjęciach wędrujemy dalej, do kolejnego przystanku.


















Idziemy skrajem szosy. Mijamy ostatnie zabudowania Jagniątkowa i zmierzamy teraz w kierunku Sobieszowa. Kawałek idziemy wzdłuż białych pół, na których gdzieniegdzie można jeszcze dostrzec resztki bałwanów. Mijamy tabliczkę z nazwą miejscowości i przy pierwszych ruinach jakiegoś domostwa dostrzegamy kolejny, stary hydrant. Był on również pomalowany na czerwono, bo dość dobrze widać na nim pozostałości farby. Focę go, a po zdjęciach idziemy dalej.







Kawałek dalej dostrzegamy przystanek autobusowy. Tu po sprawdzeniu rozkładu jazdy, stwierdzamy że nie idziemy już dalej, tylko poczekamy na nasz transport. Zanim jednak przyjedzie nasz autobus, wyjmujemy z plecaka termos z winem, rozlewamy je do kubeczków, wypijamy i gdy zaglądamy do ogródka przydomowego znajdujemy kolejny, stary, pomalowany na czerwono hydrant. Fotografuję go i patrząc na Radka śmieję się że dzisiejsza wycieczka obfitowała w ponad stu letnie hydranty :)
Gdy przyjeżdża nasz autobus, wsiadamy do niego, kupujemy bilety, rozsiadamy się wygodnie i wracamy do domu, kończąc w ten sposób niezbyt wyczerpującą wycieczkę :)

Pozdrawiamy wszystkich bardzo serdecznie, życząc miłej lektury i zdrowia :)

Danusia i Radek :)

P.S. A po powrocie do domu, zastajemy cztery wozy strażackie koło budynku na "kogutach". Jesteśmy w szoku, bo nigdzie nie widać dymu, ognia ani czegoś podobnego. Po krótkiej rozmowie ze Strażakiem, okazało się że w bramie było czuć dym. Całe szczęście że nikomu nic złego się nie stało. Po jakimś czasie wozy strażackie odjechały, a my na spokojnie zasiedliśmy do obiadu :)




 

2 komentarze:

  1. Często przechodziłam w okolicy tych skałek, należą do moich ulubionych skałek. Fajna wędrówka szlakiem starych hydrantów.
    Szkoda, że tak często łatwo niszczymy ślady dawnej infrastruktury. Pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu wiem że to Twoje ulubione skałki, widziałam u Ciebie na blogu :)
      Większość z nas nie zwraca uwagi na takie rzeczy jak hydrant-jest to jest. W Lubaniu zostały tylko dwa i to jeden jest uszkodzony, a to historia.
      Pozdrawiam serdecznie i zdrówka życzę od nas obojga :)

      Usuń