niedziela, 1 lipca 2012

Dwa światy kolei ;)

Okna polskiego szynobusu...
 Niezrażeni złą sławą połączenia kolejowego Jelenia Góra - Trutnov,na fali nowego rozkładu PKP postanowiliśmy pojechać tą linią i od Trutnova dostać się do jakiegoś sympatycznego miejsca.W kasie Danusia zamówiła bilet raz,dwa,trzy i w dobrych humorach czekaliśmy na odjazd o 7.36 do Wrocławia.Mieliśmy jeszcze troszkę czasu,kupiłem więc picie i nagle do Danusi dotarło,że zapłaciła jakby nieco za dużo.I faktycznie,chwalony przez nas za sprawne drukowanie biletu,co w tej kasie jest rzadkością pan,wbił zamiast dwóch osób trzy.Udało się zareklamować bilet i zdążyć przed odjazdem,więc dalej nastroje były nie najgorsze.Przy kontroli pani konduktor zapytana o to czy zdążymy na przesiadkę w Sędzisławiu nie odpowiedziała.Uznaliśmy to za potwierdzenie.Niepokój pojawił się gdy pociąg zatrzymał się przed wspomnianą stacją.Poszedłem zapytać konkretnie i usłyszałem od zirytowanej konduktorki,że zdążymy.Próbowałem tłumaczyć moją nerwową reakcję i powiedziałem,że niedawno znajomi obejrzeli tylko tył jadącego do Trutnova pociągu i usłyszałem krótkie wiem.Gdybym miał ze sobą ciśnieniomierz wyszło by teraz pewnie,że mam spore nadciśnienie.Ale co tam,wjechaliśmy na stację i udało nam się przesiąść.A nie było to łatwe bo w szynobusie działały tylko jedne drzwi.Wnętrze także zrobiło na nas piorunujące wrażenie.Szyby jakby zaparowane w środku,za wiele przez nie zobaczyć nie można.Na ścianie wc zapalone lampki zajęte i wc defekt.Szynobus wygląda jakby odkupiono go z wojska z demobilu.A i to na samym końcu bo tam czasem można dostać całkiem nowy sprzęt.I tu konduktor tryska radosną energią.Teksty w stylu proszę słuchać jak mówię,albo ludzie!! Oni chcą u mnie pieniądze rozmieniać !!,czy złośliwe a parasole ze sobą wzięliście ? pogłębiały naszą radość z możliwości korzystania z usług PKP.Radość tym większą,że to nie był jeszcze koniec naszych pozytywnych wrażeń.W Lubawce musieliśmy się przesiąść na komunikację zastępczą,czeski autobus do Trutnova.Ale zaraz po minięciu granicy świat wypiękniał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.Wsiadła uśmiechnięta pani konduktor,w służbowym uniformie CD z krótką spódniczką i kobiecą,wyjątkowo pasującą do reszty małą,żółtą,damską torebeczką,do której wkładała pieniążki za kasowane bilety.Ciekawe jest to,że odkąd kilka lat temu pojechałem tą trasą po raz pierwszy cena nie uległa zmianie,dalej wynosi 26 koron.Zmieniło się to,że pani doskonale wie,co znaczy po polsku powrotny i wypisuje nam z uśmiechem bilety tam i spatećny.Dojeżdżamy pod stację Trutnov Hlavni Nadrażi i możemy wysiadać.
Bez komentarza...

To nasza komunikacja zastępcza.



Śliczna pani konduktor z żółtą torebeczką :)

:)

Banan i mandarynka...

Pająk.

:)

Pantery niezmiennie nas przyciągają :)

Razem :)

Puste ulice Trutnova...

:)


Triumf ćesnekovy ? ;))



Ratusz z odbiciem.

:)

Trutnovski smok :)

Karkonosz:)



















Herb Trutnova









































Jeszcze nie wiemy gdzie pojedziemy dalej.Niebo jest mocno zachmurzone i nie zanosi się by to się miało zmienić.Idziemy najpierw zobaczyć jakie mamy pociągi na dworcu kolejowym a potem sprawdzamy możliwości jazdy na dworcu autobusowym.Żałuję teraz,że nie wziąłem z domu rozpiski z połączeniami.W międzyczasie dzieje się rzecz dziwna.Po raz kolejny ktoś użył czarodziejskiej różdżki i chmury nagle się rozstąpiły ukazując wszechobecny błękit.Teraz decyzja staje się łatwiejsza,tym bardziej,że Trutnov ponownie nas zaskoczył,pojawiły się nowe,ciekawe rzeźby.Więc decydujemy,iż w tak pięknych okolicznościach przyrody pojedziemy do Teplickich Skal a czas,który pozostał do odjazdu vlaka przeznaczymy na spacer po mieście smoka i piwko ;).


























Rynek w niedzielę o tej porze jest przyjemnie pusty.Robimy zdjęcia z fontanną Karkonosza,z ratuszem,z podcieniami.Schodzimy na dół w pobliże centrum kultury.W otwartym lokalu zamawiamy piwko Ćernego Kozela,jest pyszny.Tu niedaleko panter pojawiła się rzeźba banana i mandarynki ;) Nieco dalej obok mostu kolejna rzeżba.Mały ufoludek spod Jestedu chyba dorósł i teraz sam idzie niosąc na ramieniu innego malucha.Oczywiście nastąpiła chwila przerwy na kolejne zdjęcia.Szukamy jeszcze trzeciej postaci - muchy,ale czas już goni i idziemy na stację.




























































Motoraczek już czeka,jest jeszcze parę minut,więc kupuję w kasie dwa bilety do stacji Teplice nad Metują Skaly.Płacę 80 koron.To jest dość ciekawa trasa kolejowa.Początkowo pociąg pędzi a potem w Janowicach u Trutnova konduktor wysiada z pociągu i idzie torami w siną dal a maszynista też wysiada,wchodzi do budynku dworcowego by po chwili wyjść usiąść na ławce i popalać papierosa.Czyżby przerwa ?









Powód jest prosty,jest tylko jeden tor do jazdy,tu jest okazja by pociągi się wyminęły.Następuje podział pracy,konduktorzy przestawiają zwrotnice a maszyniści dopełniają formalności i dzieje się tak w obydwu kierunkach.Zawsze bawią mnie reakcje turystów,którzy jadą tędy pierwszy raz.Drugi ciekawy moment to stacyjka z olbrzymią ilością pluszowych zwierzaków w oknach i krasnali ogrodowych.I w wreszcie kwintesencja to wjazd do Adrśpachu wśród olbrzymich skał.To niezmiennie robi wielkie wrażenie.Tego nie widać gdy przyjeżdża się samochodem.W Hornim Adrśpachu pałac wciąż jest jeszcze w remoncie,więc ten cel podróży jest ciągle jeszcze przede mną.














Dojeżdżamy do celu.Wysiadamy i kierujemy się do wejścia.Bilety nieco podrożały,teraz trzeba zapłacić po 70 koron.




























Ruszamy.Pierwszy poważniejszy punkt to skalny hrad Strmen.Do góry prowadzi jak głosi ostrzeżenie 300 schodów.Wejście na własne ryzyko,to ostrzeżenie pojawi się jeszcze raz,przed ostatnim etapem drewnianymi drabinami.Można dyskutować,czy zastane na górze widoki są warte tego wysiłku,jedno jest pewne,to jest jednak smaczek tych skał,więc warto się wspiąć.Po zejściu stwierdzam,że mamy nie za dużo czasu.Ale nie mogę nie poczekać na finał akcji paparazzi Danusi z pewnym owadzim potworem,który zaatakował czeską turystkę.Niestety zdjęć z tej akcji nie ma,gdyż skrzydlaty "potwór" okazał się za bardzo ruchliwy i żadne nie wyszło :(
Siłaczka :)









Gąsienica.

Skalna Brama.





Kuń jak żywy ;)

Rzeźnicki Topór.

Szortki Karkonosza.

Wieża Strażnicza.











Gołąbek



Na Wielkim Świątynnym Rynku.

Na Wielkim Świątynnym Rynku.

Na Wielkim Świątynnym Rynku.



Schody do Jaskini.







Brama Spełnionych Marzeń.

Piłka Karkonosza ;)
Głowa Psa.


Skalna Korona.



Teplickie Skaly mają ten urok,że nie ma tu takiego tłoku jak w sąsiednich skał.Można spokojnie oglądać i robić zdjęcia bez obawy,że co chwilę ktoś wejdzie w kadr.Można też pozastanawiać się np.po cholerę jeż wchodził na żabę,co bez wątpienia widać w skamieniałościach na szczycie jednej ze skał.Albo jak Karkonosz grał na tak skamieniałej harfie.No i czemu są takie miejsca,w których mimo takiego upału jest tak chłodno jednocześnie,że leci nam z ust para. 























Zamek Trosky :)



Niedźwiadek Panda :)





Próba chwycenia skalnego słonia za trąbę ;)

W oddali Pocisk.


Z Wykałaczką Karkonosza.



Wykałaczka Karkonosza.

:)





















Harfa Karkonosza











..i Radek znalazł sobie innych wędrowców...







Rytirska ćeśnećka ;)

Rytirska ćeśnećka i ćerny kozel ;)







Mucha ;)
Mimo obaw udaje nam się obejść trasę w tak dobrym tempie,że mamy czas by zrobić zakupy,dzwoneczek oczywiście i wypić zimniutką kofolę.Wkrótce okazuje się,że czasu było jeszcze więcej bo powrotny vlak ma opóźnienie.Okazuje się,że bilet kupiony w pociągu ze stacji na której nie ma kasy jest tańszy o całe 4 korony,jakże inaczej niż w Polsce.




Dojeżdżamy do Trutova.Od razu ruszamy w poszukiwaniu trzeciej rzeźby.Dochodzimy do hali sportowej a muchy ani śladu.Za to trafiamy na Hospudkę u Kopickich.Przeglądam menu w szklanej gablocie i nie widzę nic ciekawego.Idziemy obok do Baru pivnego u Truta.Legendarny pogromca smoka i założyciel tego miasta Trut kusi nas rytirśką ćeśnećką z opećenou slaninou,chlebem i syrem.






















Ulegamy.Do tego,troszkę wbrew tradycji,zamiast miejscowego Karkonośa zamawiamy ponownie pivo Ćerny Kozel.Zupę podano nam na dwóch talerzach w mniejszym wywar,w większym spora ilość grzanek z ciemnego chleba i startego sera.W połączeniu ambrozja,dziękujemy Ci Trucie za tą kulinarną ucztę,to dobrze że porzuciłeś wojowanie i zająłeś się kucharzeniem ;).





































































































 Piwo natomiast zaskakuje,jest gorsze niż to poranne,choć niby to samo.Dochodzimy do wniosku,że tamto było lane a to jest z butelki.Opuszczamy lokal zadowoleni.Wrócimy tu jeszcze kiedyś,choćby na specjały ze smoka,draći oći,draći żebra czy kridla.













































Najedzeni ruszamy szukać muchy.Doczytujemy się,że przebywa na Urzędzie Miejskim.Czasu już mało,ale idziemy.Robimy skrót obok kościoła przy rynku i wychodzimy na wprost magistratu.Jest,usiadła sobie na ścianie.Okazała,złota mucha,warto było jej szukać.Teraz już spokojnie możemy wracać.
Zamiast pociągu czeka na nas autobus zastępczy,wsiada ta sama pani konduktor.Dostała kwiatki od chłopca,okazuje się,że to jej synek.Odjeżdżamy.Z nostalgią patrzymy na Trutnov,da się lubić.Tuż przed granicą sympatyczna Czeszka z synkiem wysiadają,to już koniec jej pracy.My wysiadamy przy rozpadającym się dworcu w Lubawce i przesiadamy się do rozpadającego się szynobusa.Stał się cud,toaleta zaczęła działać i drzwi już się otwierają.Niestety reszta dalej robi przygnębiające wrażenie.Przy naszym pytaniu o to,czy zdążymy na przesiadkę pada odpowiedź chyba tak.Chyba ? jakie to budujące,jak się cieszę,że to już Polska ;).
Do tego za nami siedzą napici miłośnicy kolei,co drugie słowo to przekleństwo,ale wnioski mają słuszne.Też im się nie chce wracać do ojczyzny.Przed wjazdem do Sędzisławia pojawia się pani konduktor,informuje nas,że pociąg do Jeleniej na nas czeka.Odczuwam ulgę.Wysiadamy i przebiegamy przez tory,po drodze widzimy jak cała ekipa pociągu,czeka na nas przy przejściu.Nie ma żadnej tabliczki,pytamy czy to nasz pociąg,tak nasz.Jazda PKP bez emocji nie jest możliwa,nie można łamać wieloletniej tradycji.Mały szok wizualny już nie robi na nas wrażenia.Siedzenia wyglądają jakby te wagony składano z trzech różnych.Ale co tam,za niecałe pół godziny będziemy w domu.Stacja końcowa,wysiadamy i nagle gdzieś przepada Danusia.Okazuje się,że zostawiła aparaty.Co dziwi,nic tak szybko nie dzieje się na polskiej kolei jak sprzątanie wagonów po przyjeździe pociągu na stację końcową.Pan już miał je w ręku,ale zdążyła.
Mimo dwóch kolejowych światów,pamiętacie może na Polsacie ten program,gdzie uczestnicy do tego gorszego byli zsyłani.I mimo tego zesłania właśnie,uważam,że to był fajny i udany dzień.I dobrze,że mamy takich sąsiadów,gdzie zawsze w weekend można pojechać i zostawić to nasze polskie piekiełko.Niedługo zacznie się Olimpiada w Londynie i mimo wszystko dalej będziemy zaciskać kciuki za biało-czerwonych.Takie życie,taki świat..choć ten drugi ;)                                                  Kolejna podróż dobiegła końca,dziękujemy za lekturę.Zdjęcia załączone są wyłącznie nasze.Pozdrawiamy i zapraszamy do kolejnych odcinków Radek i Danusia.                                                     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz