wtorek, 8 września 2015

I stało się!!!.....urlop czas zacząć...:)

Od dziś mam urlop :)
Hurra !!!!
Cieszę się jak małe dziecko,dwa tygodnie oddechu od pracy....
Trochę było zamieszania z moim urlopem,ale w końcu mogę spokojnie odpocząć.Mój urlop w tym roku zapowiada się,że będzie całkowicie inny.Mam lekkie obawy co do tego,czy stres i nerwy mnie nie "zjedzą"....Dwa tygodnie z Tatem-boję się czy wytrzymam,ale sama tego chciałam !!!
Wszystko zaczęło się w sierpniu.Mój Tato,bardzo chciał pojechać w podkarpackie,w swoje rodzinne strony,ale że jest osobą niewidzącą w stopniu znacznym,więc ktoś musiałby z Nim jechać.Niestety chętnego na wyjazd nie było :(
Pomyślałam sobie,że moglibyśmy razem pojechać w podkarpackie.Jednak najpierw,Tato musiałby poczekać do mojego urlopu,czyli do września,a poza tym w pierwszej kolejności odwiedzilibyśmy Babcię i po tygodniu w łódzkim moglibyśmy pojechać dalej.Wszystko pięknie,ale została kwestia przedstawienia całego planu Tacie.Trudność polega na tym,że ze sobą nie rozmawiamy.Mimo to,pełna obaw,opowiedziałam wszystko Mamie,a Ona przedstawiła cały plan Tacie.
Długo nie wiedziałam czy pojedziemy razem,oj długo...Jednak któregoś dnia,tuż przed urlopem,Mama powiedziała mi,że Tato się zgadza.Jedziemy więc razem!!!
Stało się !!!
Dwa tygodnie zdani na siebie-nie wiem czy dam radę....
Wczoraj,Radek przyjechał po mnie po pracy i razem pojechaliśmy do Lubania po Ojca i bagaże.I się zaczęło!!! Tato,gdy zobaczył moją walizkę,od razu powiedział,że gdyby wiedział,że będzie tyle bagażu,to On by ze mną nie pojechał.No ładnie!!!-pomyślałam-a co będzie,gdy zobaczy,że biorę jeszcze laptopa,plecak i aparat??? Ogarnęło mnie zwątpienie.Wycofać się już żadne z nas nie może.Zabieramy więc Tatę do Jeleniej Góry,bo to właśnie stąd jutro ruszymy.
Niesamowicie krótka noc.Pobudka o 4:00,kawa,dopakowanie jedzenia i picia na drogę,żegnamy się z Tatkiem Radka i jedziemy na dworzec autobusowy.O dziwo nie było komentarza odnośnie dodatkowych bagaży,więc jest nadzieja,że nie będzie źle.
O 5-tej wsiadamy do autobusu "Busko Zdrój"-kupuję bilety wypowiadając "magiczną" formułkę,żegnamy się z Radkiem i o 5:20 ruszamy !!!
Nie rozmawiamy ze sobą,każde pogrążone w swoich myślach.Za oknem dzień budzi się wschodzącym na różowo słońcem.Podziwiamy to piękno na swój sposób i tak dojeżdżamy do Wrocławia.Mamy tu postój,40 minut.Korzystam więc z okazji,zostawiam Tatę w autobusie a sama idę do toalety.Przy okazji kupuję gazetę,landrynki i robię krótki spacerek,kilka zdjęć-krasnala,ptaków i starego dworca autobusowego i wracam do autokaru.Jemy małe śniadanko,a po zabraniu pasażerów,jedziemy dalej i zaczynamy ze sobą rozmawiać.












Droga do Wielunia-tu mamy przesiadkę-mija nam szybko i bezproblemowo.Żegnamy się z Panem Kierowcą,dziękując Mu za bezpieczną jazdę.Bierzemy bagaże i wysiadamy na nowiutkim dworcu autobusom w Wieluniu.Rozglądam się i dostrzegam,zaparkowanego,charakterystycznego busa.Zostawiam Tatę z bagażami i idę w tamtym kierunku.Pytam Pana Kierowcę czy nic się nie zmieniło i w dalszym ciągu robi kurs do Pajęczna? Okazuje się,że wszystko jest tak,jak było w ubiegłym roku.Pytam jeszcze z którego stanowiska odjeżdża i po uzyskaniu odpowiedzi,dziękuję i wracam do Taty.Razem idziemy na odpowiednie stanowisko i czekamy,aż podjedzie bus.Wsiadamy do niego,a z nami spora grupka ludzi.Kupuję bilety wypowiadając "magiczną" formułkę.rozsiadamy się wygodnie i ruszamy.Jedziemy dłuższą trasą,ale dla nas to lepiej,bo dzięki temu skraca się nam czas oczekiwania w Pajęcznie.Rozglądam się ciekawie po mijanych krajobrazach i kiedy wszyscy pasażerowie wysiądą,a w busie zostajemy tylko my i Pan Kierowca,przesiadamy się bliżej i zaczynamy z Nim rozmawiać.Pan opowiada nam o miejscach przez które przejeżdżamy,o tym co można tu ciekawego obejrzeć,zwiedzić.I tak dowiadujemy się o Rezerwacie Węże z jaskiniami krasowymi,Żabim Stawie,Granatowych Źródłach,o Źródle Objawienie,o drewnianym wiatraku typu Koźlak,o drewnianym dworze w Ożarowie i o tym,że przejeżdżamy akurat przez niewielki odcinek woj.śląskiego.Pan opowiada tak ciekawie,że nie wiedzieć kiedy przyjeżdżamy do Pajęczna.Żegnamy się z Panem,dziękując za opowieści i bezpieczną jazdę,zabieramy bagaże i idziemy sprawdzić skąd odjeżdża nasz autobus.Oczywiście sprawdzania nie ma wiele,bo jest tylko jedno stanowisko i to z niego odjeżdżają wszystkie autobusy.Teren dworca,najprawdopodobniej został sprzedany pod budowę galerii lub marketu-jak to obecnie wszędzie jest praktykowane.Na tabliczkach z rozkładami jazdy,odnajduję nasz kurs-"Rogowiec 53"-i jak się okazuje mamy jeszcze trochę czasu,umilamy go sobie rozmową i nie myśleniem o tym,że zrobiło się zimno.Kiedy przyjeżdża "Rogowiec 53",wsiadamy do niego,kupujemy bilety wypowiadając formułkę,lokujemy swoje bagaże wewnątrz,tak by nie przeszkadzały innym pasażerom i rozsiadamy się wygodnie.Droga mija nam szybko.Wysiadamy na pierwszym przystanku w Sulmierzycach i idziemy na Dąbrowę.Gdy jesteśmy w połowie drogi,zaczyna delikatnie padać deszcz.Ciutkę przyspieszamy,bo nie chcemy zmoknąć.Kiedy przechodzimy przez cichą wioskę,zauważa nas Orszula.Wychodzi do nas na drogę i wita się z nami.Chwilkę z Nią rozmawiamy-jest zachwycona moim kolorem włosów,o czym mnie głośno informuje.Gdy zaczyna mocniej padać,żegnamy się z Orszulą i idziemy w kierunku domu Babci.Nasze przybycie głośnym szczekaniem oznajmił psiak.Witamy się z Babcią,która wyszła na podwórze.Wchodzimy do domu,rozpakowujemy bagaże,zjadamy małe co nieco,siadamy z Babcią w kuchni i rozmawiamy.Długo rozmawiamy,bo i tematów jest sporo,a za oknem rozpadało się na dobre.Deszcz bębni po parapetach dość głośno.Zaczynamy się zastanawiać jaką pogodę będziemy mieć jutro???
Po kolacji,Babcia kładzie się spać,a my rozsiadamy się wygodnie w pokoju,słuchamy muzyki płynącej z radia w telefonie,Tato przez lupę czyta gazetę,a ja "rozmawiam" z Radkiem na GG.I tak nastała noc i pora snu.Tato zostaje w pierwszym pokoju,a ja idę do drugiego-tego zimnego pokoju...br...br...Mimo tego,że Babcia naszykowała mi pierzynę,to i tak do spania zakładam skarpetki i polar.Tu jest tak strasznie zimno,że inaczej zwyczajnie się nie da!!!










Zanim wejdziesz do lasu,załatw swoje potrzeby
w odpowiednim miejscu :)

Sen przyszedł prędko-zmęczenie podróżą zrobiło swoje-a i ranek nastał niesamowicie szybko.
Babcia swym krzątaniem robi nam pobudkę.Wstajemy więc.Śniadanie,kawa i zastanawiamy się nad tym,od czego dzisiejszy dzień zacząć.W pole na razie nie ma co iść,drzewa nie ma jak ciąć-brak paliwa.I tak Tato stwierdza,że trzeba iść do Sulmierzyc po benzynę i olej do piły.Postanawiamy pójść razem.Pytam Babcię co Jej kupić i ruszamy.Nie pada,choć jest pochmurno.Po nocnym deszczu nie ma nawet kałuż.Tu ziemia jest piaszczysta,więc woda wsiąka w nią nie zostawiając nawet śladu.Idziemy najpierw asfaltem,ale później wchodzimy na polną drogę.Nią dochodzimy do zabudowań drugiej części wsi,a stamtąd do Sulmierzyc.Idziemy uliczkami,przy których wybudowano piękne domy.Podziwiamy je i powoli docieramy do stacji paliw.Kupujemy benzynę,olej i idziemy w kierunku centrum Sulmierzyc.Od zeszłego roku,niewiele się tu zmieniło.Nie ma tylko niektórych sklepów.Robimy zakupy i wracamy do Babci.W domu rozpakowujemy zakupy,przebieramy się,uruchamiamy piłę i zaczynamy ciąć pościnane drzewa i grube gałęzie na krótkie klocki,a później obiad,chwila odpoczynku i pora iść w pole-wszak wykopki czas zacząć.


















































































Rozpogodziło się,ale silny,lodowaty wiatr sprawia,że jest nieprzyjemnie.Zostawiam taczkę,motyczkę i rękawiczki na ścieżce i najpierw idę zrobić kilka zdjęć i dopiero po sesji zdjęciowej,zaczynam wykopywać ziemniaki.W tym roku,Babcia posadziła ich jeszcze mniej niż w zeszłym roku,więc wykopanie ich nie powinno mi zabrać dużo czasu-tak sobie myślę.Wykopuję ziemniaki niespiesznie,kiedy na pole przychodzi Tato.Postanowił,że zetnie starą,zeschniętą jabłoń.Oczywiście nie da się jej ściąć za jednym razem-jest zbyt gruba-trzeba ją ciąć po kawałku.Przynosimy więc drabinę i we dwójkę zaczynamy ścinać grube gałęzie.Z jednego pnia wyrosło sobie sześć,więc czeka nas sporo pracy.I tak,kolejno lecą na łąkę trzy,suche,grube konary.Wspólnie je ciągniemy na podwórko,gdzie zostaną pocięte na krótkie klocki,ale to dopiero jutro.Dziś Tato idzie odpocząć,a ja zostaję na polu i kopię ziemniaki.Im więcej dziś zrobię,tym więcej będę miała czasu na odpoczynek.










Kiedy czuję,że jestem już zmęczona i bolą mnie plecy,nogi i pośladki,kończę wykopki na dziś.Niewiele zostało i pewnie gdybym się zawzięła,to skończyłabym dziś,ale chcę odwiedzić Henię,a poza tym po takim wietrze,zapowiada się piękny zachód słońca,który trzeba zobaczyć i uwiecznić.Wracam więc do domu Babci,myję się,przebieram,robię kolację,którą w trójkę zjadamy,biorę aparat i idę na sesję zdjęciową i pogaduchy do koleżanki.






















I tak,jak myślałam,zachód słońca jest piękny.Robię całe mnóstwo zdjęć,a potem odwiedzam Henię.Jest chora,ledwo ze mną siedzi,więc nie przedłużam wizyty i wracam do Babci.Zasiadam przy laptopie,rozmawiam z Radkiem na GG,ściągam zdjęcia,słucham wspólnie z Tatem radia i kiedy nastaje noc,idę do zimnego pokoju,spać.I znów zakładam grube skarpetki i polar.Opatulam się puszystym kocem i wciskam się pod pierzynę i zasypiam :)


A ranek budzi nas pochmurnym niebem i krzątaniem Babci.Śniadanie,kawa i zaczynamy ciąć konary na krótkie klocki i od razu je układamy w szopie.Kiedy Tato poszedł odpoczywać,ja idę wykopać resztę ziemniaków.Postanowiłam,że dziś skończę,ale co rusz coś mnie rozprasza,a to kwiatek,a to żuczek,to znów kruczek,błękit nieba itp....Najbardziej jednak zaintrygował mnie czarny robak wychodzący z ziemi.Dziwny jest.Pierwszy raz takiego widzę.Tato,kiedy pokazuję mu owego owada-robaka (nie wiem jak go nazwać),mówi,że to kruczek.Tak nazywali go w Jego rodzinnych stronach.No cóż,trzeba będzie poszperać w internecie.Kończę wykopki.Ostatnia taczka pełna ziemniaków została wwieziona do piwnicy,teraz będę mogła pomóc Tacie.


























Kruczek.

Czyli świerszcz polny.











Przy obiedzie,rozmawiamy o jabłoni.Zostały trzy konary i pień do ścięcia,kiedy o tym mówimy,Babcia wyraża sprzeciw i za nic,nie pozwala nam ściąć jabłonki.Pilnuje nas,chodząc za nami.Postanawiamy więc odpuścić.Pora na odpoczynek.Tato rozmawia z sąsiadem,a później przysypia,a ja szperam w internecie i odnajduję kruczka.Owad,którego wykopałam w ziemniakach to świerszcz polny.

"Świerszcz polny (Gryllus campestris) – zachodniopalearktyczny gatunek owada prostoskrzydłego z rodziny świerszczowatych (Gryllidae). W Polsce jest powszechny na obszarze całego kraju z wyjątkiem Kotliny Nowotarskiej i Tatr. Blisko spokrewnionym gatunkiem jest Gryllus bimaculatus – często hodowany w laboratoriach, również w Polsce.
Samce świerszcza polnego osiągają od 19 do 23 mm długości, a samice od 17 do 22 mm i do tego dochodzi jeszcze wystające z tyłu pokładełko (ovipositor) o długości od 8 do 12 mm. Ubarwienie czarne do jasnobrązowego, kształt ciała cylindryczny, nogi silne. Głowa kulista z mocnym aparatem gryzącym, cienkie czułki ok. 20 mm i trzecie oczko grzbietowe (ocellus) nad czołem. Przedtułów (prothorax) jest kwadratowy, druga para skrzydeł zredukowana.
Tylko u samców u podstawy skrzydeł występuje żółta plama. Świerszcz polny stosunkowo rzadko skacze pokonując tylko krótkie odcinki, a za to dobrze biega. Samce wyznaczają terytorium, którego bronią przed innymi samcami. Wydają głośne dźwięki pocierając pierwszą parą sztywnych skrzydeł, na których znajdują się aparaty strydulacyjne.
Na Czerwonej Liście Zwierząt Ginących i Zagrożonych w Polsce świerszcz polny zaklasyfikowany został w kategorii NT (bliski zagrożenia).
Świerszcz pobiera pokarm roślinny, rzadziej zwierzęcy."-Wikipedia.

Do wieczora nic już dziś nie robimy,Tato jakoś słabo się czuje,więc odpoczywamy.Jutro też jest dzień.Wieczorem "rozmawiam" z Radkiem na GG,oglądam zdjęcia i ubrana w skarpetki i polar,wciskam się pod pierzynę.




A rano jak zwykle Babcia krząta się wcześnie,budząc nas,ale przy okazji mówiąc byśmy jeszcze spali.Przysypiam więc ciut dłużej,a kiedy otwieram oczy,spoglądam na fotografie wiszące na ścianie.Moja Mama,moi chrzestni i ja.Postanawiam zrobić zdjęcie zdjęciom.Wstaję po aparat i zaczynam dzień od sesji pokojowej.Tak pomalowanego pokoju,raczej już się spotyka,a ja pamiętam kiedy był malowany,byłam tu wtedy na wakacjach...






















Po śniadaniu i kawie idę na krótki spacer po polach.Błękit nieba oszałamia,ale lodowaty wiatr wieje z taką siłą,że odechciewa się długo spacerować...Wracam więc do domu Babci.Obiad i odpoczynek,a później,oboje z Tatem wchodzimy na strych,sprawdzić czy nie trzeba poprawić desek nad sienią.Niewielkie okienko,niewiele światła daje,więc panuje półmrok-szary półmrok,dobrze że Tato wziął latarkę...Wszystko pokryte jest grubą warstwą wieloletniego kurzu,który unosi się przy każdym kroku i wciska się od razu do nosa.Najpierw sprawdzamy stan desek nad sienią-układamy je i dokładamy nowych,by ciepło tędy nie uciekało i dopiero po tym zaczynamy przegląd zawartości strychu.Niewiele tu zostało.Kilka starych skrzyń,wózek przywieziony z Francji,żeliwne żelazko na węgiel itp...W jednej ze starych skrzyń znajdujemy dość spory zapas szarego mydła,dużych kostek-teraz już takich nie sprzedają...W kolejnej są gazety,szczątki jakichś książek i zeszyty-stare zeszyty mojej Mamy.Przeglądam jeden z nich,język rosyjski z 1953 roku.Tyle lat....Trochę umorusani schodzimy ze strychu z żelazkiem.Pytam Babcię czy mogę je sobie wziąć?-Babcia nie ma nic przeciwko,więc trochę je oczyszczam i pakuję do walizki-teraz dopiero będzie cięższa....
Siadamy na podwórku i zastanawiamy się kiedy pojechać dalej.Skoro Babcia nie pozwala nam ściąć jabłoni,to my moglibyśmy pojechać już w podkarpackie.Sprawdzam w internecie rozkłady jazdy,by znaleźć najlepsze połączenie i po przeanalizowaniu całego mnóstwa połączeń,wybieram jedno.Wyjazd pociągiem o 7:25 z Radomska do Krakowa,a stamtąd już autobusem.Mówię o tym Tacie.Teraz wszystko zależy od pracy Wioletki.




































Biorę laptopka i idę do Heni.Wioletki niestety nie ma-jest w pracy,więc nie wiem czy w niedzielę nas zawiezie.Henia mi tego nie może powiedzieć.Umawiamy się więc na jutro,a dziś oglądamy zdjęcia i rozmawiamy.Czas niesamowicie szybko nam mija i nie wiedzieć kiedy za oknem zaczyna robić się szarówka.Pora wracać do Babci.Żegnam się z Henią,umawiając się na jutro.
W domu kolacja i omawianie planu na jutrzejszy dzień,a później "rozmowa" z Radkiem na "gg" i słuchanie radia z telefonu,aż nastanie noc i pora snu.I znów ubieram polar i ciepłe skarpety,otulam się puszystym kocem,wciskam pod pierzynę i zasypiam.


A ranek budzi mnie nieśmiało zaglądającym przez okno do pokoju słońcem.Bez pośpiechu jemy śniadanie i pijemy kawę.Postanowiliśmy iść do Sulmierzyc na targ i zakupy.Pytam Babcię co Jej kupić i ruszamy.Idziemy niespiesznie,rozmawiając i rozglądając się dookoła.Na targu niczego ciekawego nie znajdujemy.To samo jest i u nas.Jest zimno.Lodowaty wiatr zniechęca do szwędania.Nie namawiam nawet Taty,byśmy poszli na cmentarz.Robimy zakupy i wracamy na Dąbrowę.Kiedy jesteśmy w połowie drogi,zatrzymuje się koło nas samochód Wioletki.Wysiada z niego Henia i razem z nami idzie,a ja korzystam z okazji i pytam Wioletkę,czy w niedzielę pracuje i czy dałaby radę nas zawieźć do Radomska?Okazuje się,że niedzielę ma wolną,więc nie ma żadnego problemu i nas zawiezie.Wiola odjeżdża,a my w trójkę idziemy niespiesznie,umilając sobie drogę rozmową,a wspólnych tematów mamy całe mnóstwo,więc czas leci niepostrzeżenie szybko i pora na chwilę się rozstać,przed domem Heni.Ja umawiam się z Nią na później,a teraz idziemy już do Babci na obiad i powolne pakowanie się.










Kiedy już prawie wszystko zostało spakowane,idę na pogaduchy do Heni.Spędzam u Niej dość sporo czasu.Umawiam się z Wiolą na konkretną godzinę,żegnam się z Nimi i wracam do Babci,by jeszcze się Nią nacieszyć :)
Do wieczora rozmawiamy,później jeszcze "rozmawiam" z Radkiem na "gg",słuchając radia w telefonie.Nie siedzimy dziś długo,rano trzeba wcześniej wstać.Ja oczywiście w skarpetkach i polarze,owinięta puszystym kocem,zakopuję się w pierzynę i zasypiam :)




Ranek nadszedł szybko.Śniadanie i kawa na spokojnie.Rozmawiamy z Babcią,dziękujemy Jej za możliwość przebywania z Nią :)
Kiedy widzimy,że Wioletka przyjechała,żegnamy się z Babcią,pakujemy bagaże,wsiadamy do samochodu i jedziemy do Radomska.
Droga mija nam niesamowicie szybko i bezproblemowo.Wysiadamy przed dworcem kolejowym,żegnamy się z Wioletką,dziękując Jej za przywiezienie nas do Radomska,bierzemy bagaże i idziemy kupić bilety na pociąg.
W kasie mówię: "Pierwsza grupa,niewidomy znaczny z opiekunem Kraków Główny." I co? Dostaję dwa bilety,ale Pani w kasie mówi mi bym chwilkę poczekała,bo system przyznał nam miejsca w dwóch różnych wagonach i Ona musi wydrukować jeszcze jeden bilet z miejscówkami w jednym wagonie i w jednym przedziale.To jest dopiero system!!!! Spoglądam na nasze bilety i odczytuję na nich jeszcze coś ciekawego.Otóż pierwsze przyznane nam miejscówki są w wagonach 11 i 12-ależ to musi długi skład jechać-tak mówię do Taty.12 wagonów przynajmniej,to ileż ludzi nimi jeździ do Krakowa???
Idziemy na peron,bo bardzo jesteśmy ciekawi tak długiego pociągu.No cóż na peronie stoi trochę ludzi,ale jak się okazało po chwili,czekali Oni na opóźniony pociąg jadący w przeciwnym kierunku,bo do Łodzi.A naszego nie widać-też zaczyna być już opóźniony!!! To się nazywa punktualność kolei.Mówię do Taty,że przez kilka lat nie jeździły tędy pociągi,bo był generalny remont torowisk,dworców itp...więc może zobaczymy pendolino??? No cóż,w końcu zapowiadają nasz pociąg,którego światła widać w oddali.Nie jest to pendolino i nie ma 12 wagonów :( Lekkie rozczarowanie-za lokomotywą są tylko dwa-wagony o nr 11 i 12.Kolej to ma poczucie humoru...
Wsiadamy do naszego wagonu,odnajdujemy swoje miejsca w przedziale,rozsiadamy się wygodnie i jedziemy do Krakowa :) Tato trochę przysypia,ja czytam książkę,a pociąg po godzinie jazdy staje na nieplanowanej stacji i stoi.Nikt nic nie mówi,nie wiemy co się dzieje,dlaczego stoimy??? Po pół godzinie,dowiadujemy się,że musimy tu czekać na inny opóźniony pociąg.Nam to nie szkodzi,bo dzięki temu będziemy krócej czekać na autobus,ale w naszym przedziale jeden z pasażerów,przez to opóźnienie nie ma szans zdążyć na przesiadkę i nie dojedzie na umówione spotkanie....Po 40 minutach,nasz pociąg w końcu jedzie dalej i już bez problemu przyjeżdżamy do Krakowa Głównego.Wysiadamy z pociągu i po krótkim poszukiwaniu odpowiedniego przejścia,znajdujemy się na Dworcu Autobusowym,skąd zaczniemy dalszą drogę :)






Pierwsza część urlopu się skończyła,pora zacząć drugą,więc do zobaczenia już niebawem :)

Danusia :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz